Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kamieniołomy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kamieniołomy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 listopada 2024

Malowniczy kamieniołom

 231024

Zauważyłem na mapie parę nieznanych mi dróg w Górach Kaczawskich pod Wojcieszowem, a więc blisko lubianej Osełki. Tyle wystarczyło, pojechałem.

Szaro jeszcze było, gdy wszedłem w las u stóp Bielca, górki z wielką raną starego kamieniołomu zwanego Gruszka. Ciekawe, skąd taka nazwa.

Ucieszyłem się znajdując niewyraźną ścieżkę wiodącą przy urwisku na szczyt góry, a niewiele wyżej poznałem ją; szedłem tamtędy może 10 lat temu. Odkrycia nie dokonałem, ale przypomniałem sobie wędrówkę sprzed lat. Niezwykle malownicze są dla mnie drzewa rosnące nad przepaściami i widok z uderzającym kontrastem odległości: ścieżka z wszystkimi drobiazgami na niej i drzewa wyrastające spomiędzy kamieni są na wyciągnięcie ręki, nic nie zapowiada zmiany, a przecież wystarczy zrobić krok, odwrócić się albo podnieść wzrok, by pomiędzy bliskimi pniami drzew zobaczyć góry bliższe, dalsze i najdalsze, wyraźnie widoczne i zniebieściałe dalą. Szyszka i kępa trawy koło buta sąsiadują z dalekim horyzontem, a dzieli je tylko jeden ruch oczu.

Od strony szczytu ściana wyrobiska ma jakieś 50 metrów wysokości, dnem niemal sięgając podnóża Bielca. Innymi słowy: połowę góry wywieziono albo zamieniono na wapno w wapienniku stojącym opodal. W połowie wysokości tej ściany biegnie ścieżka, opisana na mapie jako niebezpieczna. Bez sprawdzenia uznałem opis za przesadny, ale gdy już tam się znalazłem, a miejsce jest wyjątkowo malownicze, w połowie ścieżki… zawróciłem. Wąska półka na bardzo stromej ścianie jest zasypana piargiem. Wąski to jęzor, przejdzie się go dwoma krokami, i tak zrobiłbym jeszcze kilka lat temu, teraz już nie. Znam swoje ograniczenia związane z wiekiem, pamiętam o nich i... cieszę się możliwością chodzenia mimo pewnych ograniczeń. Na poniższym zdjęciu widać ścieżkę, a w prawej części owe miejsce z kamieniami odpadłymi od ściany.

 Kamieniołom poznałem idąc ścieżkami górną i środkową, ale też schodząc na samo dno wyrobiska. Przyroda zabliźnia rany zadane przez człowieka, czyniąc z ponurej kopalni kamienia (wszystkie czynne takie właśnie robią wrażenie) miejsce ładne, ciekawe i urozmaicone pod względem skał, rzeźby zboczy i widoków. Gdzieś czytałem, że Gruszka jest gratką dla miłośników rzadkich roślin i owadów. Myślę więc, że gdybym przyszedł tam w letni czas z Jankiem, dalej musiałbym iść sam :-) Na jednym ze zdjęć widać jaskinię, więc i speleolodzy znajdą tutaj coś ciekawego.

Drugą połowę dnia spędziłem włócząc się w pobliżu Osełki. Kilka jest miejsc szczególnie ładnych i lubianych w tych górach, na przykład okolice Trzmielowej Doliny czy zbocza Dudziarza; mam też swoje miejsca na Chrośnickich Kopach i Sądreckich Wzgórzach, mam w okolicy Osełki, jednej z setki mało znanych kaczawskich górek. Wiele lat temu schodziłem ze szczytów zalesionego masywu Lubrzy, rozległej góry po drugiej stronie doliny; tamtego dnia po wyjściu z lasu zobaczyłem Osełkę po raz pierwszy i od razu mnie zauroczyła. Czym? Nie wiem. Po prostu zobaczyłem ją ładną – i nadal taką widzę.

 



Odwiedzanie Gór Kaczawskich jest dla mnie podobne do przeglądania rodzinnego albumu ze zdjęciami, gdy każda fotografia potrafi przypomnieć dawne zdarzenia, odnowić minione – zdawałoby się – fascynacje i wzbudzić ciepełko w piersi. Kaczawska wędrówka bywa dla mnie przeplataniem się czasów i widoków: Na przykład dzisiaj, idąc drogą spojrzałem w lewo, na mijaną grupę brzóz w kolorach jesieni, i przez jedną chwilę zobaczyłem je błyszczące od lodu. W moment później wiedziałem, skąd ten obraz. Otóż kilka lat temu widziałem te brzozy właśnie takimi, z lodowymi soplami wiszącymi na gałązkach. Znalazłem zdjęcia z tamtego dnia. Oto one, a zrobione były w połowie marca 2016 roku.


 Odkrycia na miarę moich wędrówek jednak dokonałem: poznałem dwie ładne drogi u stóp masywu Miłek, oto jedna z nich.

 Ostatnio mniej czasu spędzam na kaczawskich ścieżkach, ale przecież nie potrafiłbym zapomnieć o nich.

Obrazki ze szlaku

 Drapiąc się po zarośniętym zboczu ku środkowej ścieżce kamieniołomu, widziałem rośliny oplatające drzewa niczym liany. To prawdopodobnie powojnik pnący.

Strumień z lśniącą w słońcu czystą wodą. Sięgnąć lustra ustami i pić? Zrobiłbym to, ale musiałbym się zabrudzić, bo sucho tam nie było.

 


Sporo widziałem ładnych kań
. Byłbym bardzo zadowolony mogąc zabrać je do domu i usmażyć. Jeszcze więcej widziałem starych i zbrązowiałych. Wielka szkoda, tyle dobrego jedzenia zmarniało.

 Ruiny wyciągu narciarskiego na Miłku. Jakieś 10 lat temu szedłem pod górę tym nieczynnym od dawna torem narciarskim, teraz rośnie na nim gęsty las.

 

Wojcieszów widziany z Bielca. Wczesny ranek.

Trasa: z Wojcieszowa do Radzimowic. Myszkowałem po kamieniołomie Gruszka i wszedłem na wzgórza Bielec, Owczarek i Ambra – uroczą górkę przy Radzimowicach.

Statystyka: przeszedłem 14 km, a na szlaku byłem 10,5 godziny.



































sobota, 20 lipca 2024

Pola i wąwozy

 130724

Prognozowano upały na kilka najbliższych dni, a przecież trzeba było mi jechać. Wpadłem na nie najlepszy, jak się okazało, pomysł wędrowania w cieniu drzew dla ochrony przed piekącym słońcem. Jeśli lasy, to może w końcu pójść kamiennym wąwozem, do którego wybieram się od roku? Byłem w nim trzy lata temu, ale zapomniałem gdzie jest. Dzięki zachowywaniu oryginalnych dat zdjęć przy ich kopiowaniu, komputer znalazł te właściwe, a wtedy otworzyłem odpowiednią trasę i (ponownie) znalazłem kamienny wąwóz.

Plecak wypchałem pięcioma litrami wody i oczywiście herbaty z sokiem malinowym. Z powodu temperatury kanapek nie brałem, a jedynie chleb i suchą wędlinę. Założyłem biały podkoszulek i też białą czapkę z daszkiem, ale nie zdecydowałem się iść w krótkich spodniach. Kiedy o szóstej rano wyjeżdżałem, już było ciepło.

Oczywiście większość dnia szedłem polami. Jedna, później druga droga prowadziły mnie według swoich zamysłów, a ja nie chciałem się im przeciwstawiać, ani – wyjątkowo – porzucać. W rezultacie doszedłem tam, gdzie nie planowałem, i odwiedziłem Drogę Trzech Lip oraz jedną z moich czereśni. Zajrzałem też w głąb Podleśnego Zdebrza, jednego z najładniejszych na Roztoczu.


 Wody w butelkach szybko ubywało, plecak przestał ciążyć. Nie wiedzieć czemu pot zalewał mi lewe oko, więc w częstym użyciu były chusteczki, których tym razem nie zapomniałem zabrać. Niesione w kieszeniach telefony (jeden jako zwykły telefon i rejestrator trasy, drugi jako aparat) zawilgotniały, a że i dłonie suche nie były, miewałem kłopoty ze zrobieniem zdjęć. Aby ta głupia maszyna wiedziała co od niej chcę, musiałem wycierać palec, bo poleceń wilgotnego nie rozumiała. Wycierałem o spodnie, podkoszulek suchy nie był.

Po wejściu między drzewa zaatakowała mnie wielka chmara wściekłych komarów i much, tych siwych, mocno gryzących. W jednej ręce trzymałem kije, drugą nieustannie się broniłem. Później zobaczyłem na podkoszulku krwawe plamy i poczułem… satysfakcję. Zrobienie zdjęcia wymagało chwili bezruchu przy zajętych obu rękach, co natychmiast było wykorzystywane przez insekty. Najgorsze były te, które siadały na szkłach okularów od strony oczu; nie dość, że nie mogłem je odgonić, to jeszcze kręciły się szukając czegoś do ugryzienia tuż przy oczach. Zdjęcia w wąwozie robiłem płacąc (niewiele przesadzam) daninę krwi. Pomyślałem o zwierzętach i współczułem im. Przypomniała mi się opowieść znajomego Ukraińca pracującego kiedyś na Syberii; mówił o udręce zwierząt w lecie, o ich wchodzeniu do wody i zanurzaniu głów by chociaż na chwilę uwolnić się od komarów. Dzisiaj w pełni rozumiałem, co przeżywają.

Na dno wąwozu schodziłem stromym zboczem między bukami. Długie to było zejście (jak na Roztocze), różnicę poziomów oceniłem na przynajmniej 50, raczej 80 metrów. Obiecałem sobie wrócić tam jesienią, by spokojnie, bez insektów latających wokół głowy, kontemplować urodę bukowego lasu.



Niżej dwa zdjęcia z 2021 roku:

Przeszedłem cały wąwóz, ale kamienistym on już nie jest. Po obejrzeniu starych zdjęć i przypatrzeniu się wąwozowi dzisiaj uznałem, że widziałem go krótko po obfitych deszczach, które zapewne utworzyły rzekę na dnie i wypłukały ziemię. Może ten fakt potwierdzać drugie zdjęcie, z polną drogą, zrobione tego samego dnia. Widziałem, jak niewiele jest ziemi na skalistym podłożu wąwozu. Ponieważ droga biegnąca dnem jest używana, naprawiono ją wyrównując ziemią. Gdybym wtedy wiedział o tym, przeszedłbym cały wąwóz. Z czeskiej mapy wyciąłem odpowiedni fragment. Podana jest nazwa tego miejsca, Wielki Dół, widać też różnice poziomów.

 Dla ścisłości zaznaczę, że słowa „wąwozy” używam jako potocznej, niefachowej nazwy różnych formacji geologicznych. Najczęściej miały przekrój parowów, jak ten na zdjęciu.

 


Są miejsca ze znacznie bardziej stromymi i wyższymi zboczami, są wypłukane doły przypominające jaskinie, widziałem fragmenty typowych wąwozów, są też boczne jary. Wąskie, strome, kamieniste, klasycznie górskie, zwłaszcza jeden z nich, i piękne swoją dzikością oraz niedostępnością. Na zdjęciach niewiele widać ich dzikości, więc wierzcie mi na słowo. Chciałem wejść w ten najwęższy by wyraźniej poczuć jego pierwotność, może wyobrazić sobie bycie gdzieś daleko w głuszy, ale obawiałem się wykończenia mnie przez te fruwające paskudztwa. Wiem, że pisząc tak o tych owadach, wyrażam pogląd z gruntu antropocentryczny, więc dla zrównoważenia, może i dla wytłumaczenia się, dodam myśl, która w wąwozie się pojawiła: to miejsce należy o tej porze roku do tych owadów, nie do ludzi. Teraz one mają prawo do niego, nasze wróci jesienią.

Właśnie wtedy wrócę.




Obrazki ze szlaku


 Widziałem kilka upraw lnu, jedna z nich zajmowała duże jak Roztocze pole. Zieleń tych roślin nadal jest ładna i ciepła, ale szybko ewoluuje w stronę żółci. Później len będzie szary.

 

Pierwszy, samotny jeszcze, słonecznik. Te rośliny bardzo lubią być fotografowane. A może mój aparat je lubi, skoro zdjęcia są z reguły udane?

 Ściernisko, więc pełnia lata, a obok gryka, ostatnie polne kwitnienie.

 


Kwiaty na miedzach.


 Kwitnący mak.

 

Rzepakowe ściernisko wygląda jak pobojowisko.

 

Kuszące samotne drzewo w oddali.

 

Rzepak tuż przed zebraniem.

 

Niekoszona łąka, pachnące i urocze miejsce współistnienia bardzo wielu gatunków roślin i owadów.

 Powój i gryka, dwa kwitnienia.

 Pół domku. Ktoś kiedyś bardzo się cieszył z jego postawienia… Z prawej strony widać tradycyjną piwnicę.

 Przed i po żniwach.

 


Śliczne kwiaty powoju.


Zadziwiająco grube są łodygi rzepaku.

 Liczne plantacje malin. Połasuchowałem, przyznaję bez wstydu.

 

Przymiotno kanadyjskie. Czy to jest plantacja tej rośliny?

 Sałata kompasowa. Wyjaśnienie nazwy z mądrej strony: „Liście są w charakterystyczny sposób ustawione parami w jednej płaszczyźnie, w kierunku północ-południe, w zarysie szeroko odwrotnie jajowate.”

 Czy to jest zaskroniec? Tak szybko uciekł, że ledwie jedno niewyraźne zdjęcie zrobiłem.


 Widziałem nowy kamieniołom. Rok temu na pewno go nie było. Ciekawi mnie, do czego używana jest dobywana w nim opoka.

 Droga Trzech Lip. Widać cztery, ale drzewa drugie od lewej to rosnące obok siebie czereśnia i orzech.

Trasa: między Hutą Turobińską a Otroczem na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: na szlaku długości 20,5 km byłem 12 godzin.