310117
W
czwartkowe popołudnie nie było źle, ot, zwykłe kichanie i smarkanie. Jeszcze
byłem w stanie, leżąc w łóżku, obejrzeć „Drogę życia”, polecony mi film o
Drodze św. Jakuba. W nocy coś się stało z czasem, odczuwaniem i ze mną też.
Obudził
mnie ból. Otworzyłem oczy, w pokoju było ciemno. Leżałem wiercąc się dla
znalezienia pozycji bez bólu, w końcu znalazłszy, poczułem niewysłowioną ulgę.
Błogostan. Stan bez bólu. Nie wiem kiedy oczy zamknęły mi się, a gdy ponownie
spojrzałem w okno, zobaczyłem szarość. Nie byłem śpiący. Wspomniawszy film,
chcąc dowiedzieć się więcej o Camino de Santiago, zapytałem google, a z
wyświetlonej listy wybrałem trzy strony. Chwilę patrzyłem, jak się ładuje jedna
z nich, jak górna części ekranu wypełnia się ikonami obrazków i map. Gdy niżej
pojawiły się dwie kolumny tekstu, powiększyłem obraz nie widząc dobrze liter,
ale większe też nie były czytelne. Podniosłem się z poduszek chcąc nachylić się
nad ekranem, a wtedy obok łóżka zobaczyłem laptop: leżał zamknięty i wyłączony.
Bardziej zniechęcony niż zdziwiony położyłem głowę na poduszkę i zamknąłem
oczy. Wydawało mi się, że tylko na chwilę, ale gdy otworzyłem je, był dzień.
Tępo, bez myśli, patrzyłem na pokój nim znowu gdzieś popłynąłem.
Ciemność i jasność. Dzień i noc. Sen i jawa. Plątało mi się wszystko, tylko ból stale powracał.
Pamiętam, że prowadziłem obliczenia jakiejś stalowej konstrukcji, próbowałem przypomnieć sobie ciężary profili, a nie pamiętając, wyprowadzałem je z objętości i ciężaru właściwego żelaza, a na koniec wszystkie te dane gdzieś mi się ulotniły i zapadłem się w niebyt myśli.
Ciemność i jasność. Dzień i noc. Sen i jawa. Plątało mi się wszystko, tylko ból stale powracał.
Pamiętam, że prowadziłem obliczenia jakiejś stalowej konstrukcji, próbowałem przypomnieć sobie ciężary profili, a nie pamiętając, wyprowadzałem je z objętości i ciężaru właściwego żelaza, a na koniec wszystkie te dane gdzieś mi się ulotniły i zapadłem się w niebyt myśli.
Gdy
zacząłem wydostawać się z tego stanu otępienia bez czasu, poczułem osamotnienie
– dojmujące, ciągnące mnie w dół, w czarną dziurę bez ratunku i szklanki wody –
jakbym nie miał nikogo. Poczułem się bardzo źle i wtedy zadzwoniłem do żony.
– Przyjeżdżaj,
będziesz chorować w domu – usłyszałem ratujące mnie słowa.
Wstałem.
Nogi miałem dziwnie zdrętwiałe, ale oczy sprawne. Był wieczór. Albo noc. Który
dzień? Mozolnie liczyłem dni i wyszło mi, że w stanie bliskim malignie
spędziłem dwa dni i trzy noce. Gorączki nie miałem, apetytu też. Co jadłem?
Nic. Sięgnąłem po wagę: z satysfakcją stwierdziłem, że ważę ponad 2 kilogramy
mniej.
Pakowanie
toreb dziwnie zmęczyło mnie, usiadłem więc do komputera.
Camino
de Santiago. Droga świętego Jakuba. Niedawno moja koleżanka ponownie wspomniała
o swojej chęci jej przejścia, budząc we mnie ciekawość, a za nią myśli o
poznaniu najbardziej znanej części drogi – od francuskich podnóży Pirenejów do
hiszpańskiego wybrzeża Atlantyku. Osiemset kilometrów górami i wyżynami
Nawarry, Kraju Basków, Kastylii i Galicji. Sam na sam z drogą, bez kapłana
kroczącego przodem i mówiącego mi, jak mam się modlić i w jakiego Boga wierzyć.
Koleżanka chciałaby przejść drogę z powodów religijnych, dla wyprostowania
swoich dróg ku Bogu – i gorącą ją do tego zachęcam – a ja, zdeklarowany
ateista? Przecież nie z powodów religijnych myślę o tej drodze, ale czy na
pewno tylko dla magii tych historycznych nazw krain, dla dali, widoków i przygody,
chciałbym przejść drogę św. Jakuba?
Chyba
nie. Ja też mam do wyprostowania swoje drogi, tylko… czy do tego potrzebuję
akurat Camino de Santiago? Z dawien dawna marzy mi się przejście całej
południowej granicy Polski, drogi dużo dłuższej od tamtej części Jakubowego
szlaku, więc może tutaj znajdę swoją Drogę?
Ale
tam Nawarra, tam Kastylia, Santiago de Compostela… Słońce jest w tych nazwach,
zapach ziół na górskich łąkach, kamienne domy pamiętające dziesięć pokoleń
swoich właścicieli, samotna starożytna kolumna stojąca u źródła, sady oliwne –
to wszystko i jeszcze coś nieokreślonego, magicznego i magnetycznego, jest w
nich. Chciałbym usiąść gdzieś tam na stoku nieznanej mi góry i patrząc w dal
zjeść kawałek koziego sera; chciałbym zasłuchać się w siebie i w ciszę.
Swojego
Boga raczej nie znalazłbym tam, ale może spokój, a chociaż kawał dobrego
tekstu?
Nazajutrz
rano wyjechałem i przejechawszy 500 kilometrów szczęśliwie dojechałem do domu.
Czy
wybiorę się pod Pireneje dla przejścia Drogi św, Jakuba? Nie wiem, ale
chciałbym.