081022
Na miejscu, przy wieży widokowej w Jędrzejówce, byłem o pierwszym brzasku. Na pogodnym niebie trwał wielokolorowy spektakl budzenia się dnia: na wschodzie, gdzie wstawała Eos, widziałem coraz jaśniejsze i bardziej nasycone barwy czerwieni i pomarańczy, dalej żółcie stopniowo zmieniane – poprzez pasy seledynów – w błękity i niebieskości, aż do ciemnych granatów na zachodzie.
To na niebie, a w dolinie panowała jeszcze ciemność, stopniowo domieszkowana zamglonymi szarościami, później z intensywniejącym dodatkiem niebieskiej zimności. Z mgiełki na dole wyłaniała się grupa znanych mi lip ocieniających przydrożny krzyż; patrząc na nie, postanowiłem odwiedzić je dzisiaj, i przed końcem dnia obietnicy dotrzymałem.
Krótko przed wschodem słońca Eos uznała, że dość jej pracy na dzisiaj i gdzieś sobie poszła, zostawiając niebo mniej kolorowe, chociaż bardziej jasne, gotowe na przyjęcie słońca. Czerwona, zimna kula słońca pojawiła się nagle, jak zwykle, zadziwiając szybkością wnoszenia się na nieboskłon.
Dopiero kwadrans później, gdy słońce było na chłopa nad horyzont, jego jasne już i silne światło schodzące ze szczytów wzgórz dotknęło dna doliny i poczęło się po nim rozlewać. Drzewa i miedze, a nawet badyle na nich, rzucały długie, stopniowo coraz wyraźniejsze, cienie na pola muskane niskim światłem.
Ranek skrzył się rosą, świecił poranną mgiełką, był pogodny i budził pogodę ducha.
Ładnymi zdjęciami nie mogę się pochwalić, bo jak się później okazało, mój aparat nie obudził się jeszcze.
Ten dzień, podobnie jak poprzednie (a zapewne i następne) dzieliłem między wędrówkę polnymi drogami po rozległych wzgórzach, a myszkowaniem między drzewami przydrożnych zagajników w poszukiwaniu grzybów. Sporo ich przywiozłem, głównie kozaków.
Idąc polną drogą przecinającą wstążki pól na zboczu wzgórza, zobaczyłem brzozę rosnącą na wysokiej między. Jej widok wydał mi się znajomy. Gdy zaciekawiony podszedłem bliżej, poznałem miejsce: byłem tutaj w poprzednim roku, szedłem tą drogą i widząc długie wiszące gałązki brzozy, usiadłem w jej cieniu. Wszedłem pod drzewo i patrzyłem. Takie chwile splotu ścieżek dnia dzisiejszego i ze śladami przeszłości mają urok szczególny. Już nie zapomnę tego miejsca, bo – poczułem to wyraźnie – stało się moje. Jeszcze jedno moje miejsce na Roztoczu. W pobliżu tej brzozy przeżyłem dzisiaj podobne spotkanie, tym razem z dwoma czereśniami przydrożnymi. Stałem pod nimi, odchodziłem, wracałem, patrzyłem i fotografowałem, próbując zrozumieć istotę urody tego miejsca. Owszem, te dwa drzewa i okolica są po prostu ładne – jak i tamta brzoza płacząca – ale ich urok nie tylko w nich samych; zawiera się też w przeżytym wspomnieniu.
Ma barwę dobrych a minionych chwil życia.
Obrazki ze szlaku
Skarpa przy drodze porośnięta łanami grzybów; dlaczego nie są prawdziwkami? Owszem, obok rosła spora kępa kozaków, nie jedyna widziana dzisiaj, jednak rosła zbyt długo, a wiadomo, jakie się stają starsze grzyby tego gatunku.
Grzyb i but dla porównania. Ładny kapelusz, chciałoby się zabrać tego kozaka, ale… nie, dość mam dużych grzybów do suszenia. Ale szkoda je zostawiać, może jednak wezmę te dwa? Chociaż ten jeden, taki ładny, brązowiutki? Często przeżywałem walkę między pazernością a racjonalnością grzybiarza, ale byłem dzielny: niewiele przywiozłem starszych grzybów. Nie, wcale a wcale nie jestem dumny z tej dzielności, bo teraz szkoda mi zostawionych grzybów.
Kolejne grzyby. Jak je nie wziąć?
Śródpolne zagajniki brzozowe są piękne zarówno wtedy, gdy wejdzie się między drzewa, jak i kiedy widzi się je z daleka; są ładne o każdej porze roku, a w słoneczny dzień kolorowej jesieni ich uroda jest szczególna. Z przykrością i niepokojem związanym z przyszłością obserwuję stopniową ich degradację, a to z powodu nawłoci. Niewiele jest brzezin z ładną trawą między drzewami, a więcej tak zarośniętych, że wejście między drzewa jest bardzo utrudnione, co widać na zdjęciu. Zresztą, po co się przedzierać przez gąszcz sięgający nawet wyżej głowy, skoro odbiera on niemałą część urody miejsca. Nic tam nie rośnie, chyba że muchomor przytulony do pnia brzozy, jakby przy niej szukający schronienia.
Właśnie, muchomory. Dlaczego tak ładne grzyby nie są jadalne??
W najładniejszych i w najmniej spodziewanych miejscach spotyka się puszki lub butelki, albo i całe ich stosy. Chciałbym spotkać ludzi wysypujących śmieci w lesie i chciałbym mieć wtedy ze sobą jakąś masywną pałkę, bo jak są ludzie, których nie przekona się do niezabijania (vide wojna w Ukrainie), tak są i tacy, którym nikt nie wytłumaczy niestosowności zaśmiecania Ziemi, i tylko bolesna nauczka ma szansę trafić do nich.
Wieża widokowa nad Hosznią Ordynacką.
Stary sad owocowy, jabłonie obwieszone czerwonymi, dużymi owocami. Zerwałem jabłko, było aromatyczne, chrupkie, słodkie i soczyste.
Ozimina – wiosna w czasie jesieni. Nowe po zniknięciu starego.
Dęby na brzegu lasu. Chwilę po zachodzie słońca wzeszedł księżyc kontynuując kaskadę zmian światła i kolorów. Ciepłych i słonecznych już nie było, zastąpione granatowymi szarościami, a i te z każdą minutą stawały się coraz bardziej ciemniejsze i zimniejsze, zwłaszcza w dolinie. Kiedy przy ziemi było już tylko ciemność, na niebie nadal płonęła gorąca łuna zachodu – spektakularny ślad minionego dnia.
Trasa: z Jędrzejówki na północ, pod Gilów.
Statystyka: przedreptałem 20 km w czasie siedmiu godzin, a cztery godziny siedziałem na miedzach.
Tak sobie wędruję z Tobą, drzewa, w grupie, drzewa samotne, płaczące i nie płaczące, kapliczka mnie ujęła, jest poza serią, błękitna , kolor jaki lubię, płotek w tym samym kolorze zamykający ciasno drzewka, pasiaki pól, drogi polne, świeżo zaorane pola no i grzyby, grzyby, grzyby, w tym roku chyba obrodziły nadzwyczajnie, a najpiękniejsze to muchomorki, jak pisałam, ja grzyby tylko fotografuję i miałam taki obiekt nadzwyczaj tłuściutki, prawie pewna jestem, że to był najprawdziwszy prawdziwek, fotografowałam go codziennie obserwując jak sobie korzysta z życia i rośnie...nic mu nie zagrażało i nie zagraża, jest za płotem na działce brata, a tabuny zbieraczy chodziły z drugiej strony płotu. brat jak ja nabrał niepewności w zbieraniu,,więc niech sobie rośnie a może w przyszłym roku pokaże cała czeladke potomstwa..pozdrawiam serdecznie i chyba rozpisałam się.
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że się rozpisałaś :-)
UsuńZastanawiałem się, jak na piśmie wytłumaczyć cechy odróżniające jedne grzyby od innych, ale wbrew pozorom nie jest to łatwe. Prawdziwki mają charakterystyczną powierzchnię kapelusza, fakturę i kolor, ale i w tym są różnice. Dla mnie jedną z najłatwiej dostrzegalnych cech jest lekko seledynowy kolor spodniej strony kapelusza, ale i ta barwa nie zawsze jest tak sama. Mając pewną wprawę, rozpoznaje się grzyb na pierwszy rzut oka i na dobrą sprawę trudno powiedzieć w jaki sposób. Po prostu spojrzy się i wie, że to podgrzybek, na przykład.
Mało się znam na grzybach, na mechanizmach ich rośnięcia, zdaje się, że najważniejsza część grzybów to grzybnia, rozległa sieć nitek, jakby cieniutkich korzonków w ziemi, a to, co zbieramy, to tylko owocnik. Nie wiem, czy ich częste zbieranie zmniejsza ilość grzybów w przyszłym roku, ale jeśli tak jest, to raczej w niewielkim stopniu, na co wskazuje chociażby taki wysyp grzybów, jaki jest teraz – po tak wielu latach ich zbierania.
Przejeżdżałem wczoraj przez podmiejski ładny, widny las, widziałem wiele samochodów, najwyraźniej grzybiarzy. Sezon w pełni!
Nie jestem miłośnikiem kapliczek, ale faktycznie zdarzają się ładne. Najbrzydsze dla mnie są „wystrojone” sztucznymi, starymi, zakurzonymi kwiatami. Ta sfotografowana zwróciła moją uwagę drzewkami – malowniczo powykręcanymi sumakami.
Krzysztofie...spowodowałeś, że postanowilam zgłębić wiedzę o grzybach, która jest bardzo skomplikowana, ale to co niżej, mnie ucieszyło, bo jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku będę miała czeladkę tłuściutkich, najprawdziwszych prawdziwków. Sprawdzę i sfotografuję.
Usuń''Owocniki spełniają dwie podstawowe funkcje. Po pierwsze dają odpowiednią, podstawę dla hymenium (warstwy rodzajnej) tj. warstwy na której tworzą się zarodniki. Po drugie (owocniki grzybów kapeluszowych) wynoszą ją ponad powierzchnię ziemi tak, aby zarodniki mogły być lepiej rozsiane przez wiatr.
..Jeden owocnik wytwarza ogromną liczbę zarodników, rzędu miliardów do bilionów. Zarodniki te, po dostaniu się na odpowiednie podłoże, kiełkują w obecności wody. Aby doszło do wytworzenia nowej grzybni grzybów podstawkowych muszą w niewielkiej odległości od siebie wykiełkować dwa zarodniki tego samego gatunku. Zarodniki mają bowiem pojedynczy komplet chromosomów (są haploidalne) i dopiero po połączeniu strzępek dwóch grzybni pierwotnych tworzy się właściwa diploidalna grzybnia, która jest zdolna wytwarzać nowe owocniki.''
Dobrze wiedzieć, Grażyno. Dziękuję. Z tych informacji należałoby wysnuć wniosek o wpływie zbierania grzybów na ich ilość, prawda? A że wydaje się on niewielki, to zapewne wskutek ogromnej ilości rozsiewanego materiału DNA. Spotykam pewne niejadalne grzyby, mają kulisty kształt, a naciśnięte wypuszczają ciemną mgiełkę kurzu; oczywiście to nie kurz, a mikroskopijne zarodniki.
UsuńMasz więc szansę na doczekanie się prawdziwkowej rodziny :-)
Swoją drogą mnie ta tożsamość fascynuje: nawet tak odległe od nas grzyby, w sensie podobieństwa życia i genów, mają chromosomy i tak geny zbudowane z takich samych cząsteczek białkowych jak my i wszystkie organizmy żywe.