Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 5 marca 2022

Wokół Trójgarbu

 270222

Od pewnego czasu myślałem o wędrówce wokół masywu Trójgarbu, a w przeddzień wyjazdu w Góry Wałbrzyskie zapytałem się siebie: dlaczego nie jutro? Chciałem też w końcu zobaczyć z bliska tajemnicze wzgórze z samotną brzozą. Dwa zamiary połączyły się tworząc trasę: najpierw wokół gór, później wzgórze, bo przecież jego poznanie nie zajmie całego dnia.

Zgodnie z przewidywaniami synoptyków, z rana miała być mgła, ale już przed południem świecić słońce. Mgła była, owszem, ale popołudniu i wieczorem, a słońce pokazało się ze dwa razy na parę minut, czyli prawie, prawie dobrą okazała się prognoza. Zamiast używać komputerów, powinni wróżyć z fusów.

Wyruszyłem z Witkowa na północ, a więc okrążałem góry zgodnie z ruchem wskazówek zegara, leśne masywy mając po prawej. Popołudniu, kiedy szedłem we mgle, ta dzisiejsza reguła pomogła mi utrzymać kierunek marszu.

Świt był w kolorach zimy, ale niebo miało odrobinę ciepłych kolorów właściwych dla Eos. Wokół widziałem czarno-biały pejzaż, powietrze było szaroniebieskie, więc kolorowe barwy na niebie przyciągały wzrok i budziły wyobraźnię.

Przejściem, które już wcześniej obiecałem sobie poznać, doszedłem do jednego ze wzgórz, o których zwykłem myśleć jako o swoim. Dodam tutaj, że zdecydowaną większość trasy przeszedłem bezdrożami lub polami, czasami tylko korzystając z polnych dróg jeśli biegły tam, gdzie chciałem. Parę razy przecinałem oznakowane szlaki, widując tam ludzi. W moich górach zobaczyłbym może jedną osobę, albo nikogo.

Do przejścia miałem dwa jęzory lasu szerokości po kilkaset metrów, a widząc na mapie, że schodzą w dolinę, do samej wioski, uznałem, że je przetnę. Może znajdę tam drogę niezaznaczoną na mapach?

Znalazłem ścieżkę. Pojawiała się i znikała, ale nigdzie nie musiałem przedzierać się przez gęstwinę i jeżyny. Nieco trudniej było dalej, kiedy szedłem przez zbocza porośnięte kępami drzew i głogów, poprzecinane uskokami i strumieniami, ale i tam ciężko nie było.

Szedłem starając się nie tracić wysokości, trawersowałem zbocza, ale skoro idzie się wokół górskiego masywu, przecina się strumienie spływające z gór, a wiele z nich płynie dnem wąskich dolin lub jarów. W rezultacie niewiele mi dało staranie utrzymania wysokości: trasa wiodła pod górę, a za szczytem garbu w dół – i tak przez większość trasy. Przeszedłem albo przeskoczyłem sto strumieni, może nawet… dobrze, niech będzie, że dziesięć.





 Zobaczyłem nowe, urokliwe dla mnie, miłośnika pogórza, górki i drogi. Będę je poznawał w miarę możliwości.

Kiedy wyszedłem na grzbiet, pod słup linii energetycznej, na linii horyzontu zobaczyłem odsłonięte siodło przełęczy.

Wydawało się bardzo odległe, a gdy przyjrzałem się mapie, okazało się, że wypada mi iść właśnie tą przełęczą na drugą stronę wzgórz, a za nią czeka mnie jeszcze szmat drogi. O której dojdę do samochodu? Pojawiła się myśl o skróceniu trasy przecięciem lasu, ale gdy po minięciu przełęczy zobaczyłem na zachmurzonym niebie jedyną plamę jasności na horyzoncie, a w jej środku zarys wzgórza z samotnym drzewem, nie skręciłem w las, a poszedłem wprost na jasność i wzgórze. Początkowo nie wiedziałem, czy jest tym moim, czy innym, jeszcze niewidzianym, ale będąc bliżej i widząc szczegóły, rozpoznałem: przede mnę wznosiło się to wzgórze, które od pierwszej chwili zobaczenia go z odległości kilku kilometrów tak bardzo mi się spodobało.

Z bliska nic nie straciło na urodzie.


Brzozę widzianą wtedy z odległości kilku kilometrów, teraz dotykałem opierając dłoń o jej pień. Na szczycie jest też betonowy słupek, więc zapewne to wzgórze ma swoją nazwę. Widoków nie miałem, ale one są tam, panoramiczne, dalekie, i czekają na mnie. Wrócę, poznam je i posiedzę pod brzozą.

Szedłem rozległą łąką, po prawej las majaczył ledwie widoczną ciemną nierówną linią, z lewej wzrok tonął we mgle, a pod nogami szeleściły zbrązowiałe badyle niekoszonej łąki. Sprawdziłem mapę: mam iść prosto, las po prawej zniknie. Starałem się, ale jak to robić, skoro mgła ukrywa wszystko wokół? W płytkiej niecce zobaczyłem drzewo – jedno jedyne na tym całym opustoszałym horyzoncie. Oglądałem się za nim póki nie zniknęło. Później przydrożna brzoza wyłoniła się zza grzbietu. Stałem i patrzyłem. Tak pięknie, tak cicho, a tam zniszczenia i śmierć...

 



Świat we mgle zamiera. Można zatrzymać się i słuchać, ale usłyszy się tylko ciszę.

 Obrazki ze szlaku.

 

Kolejny przykład manii pisania wielką literą. Ta moda rozprzestrzenia się szybciej, niż omikron. Na You tube większość tytułów filmów ma błędy tego rodzaju. Pod jednym z nich zamieściłem komentarz, w którym napisałem o zniechęcaniu błędami do oglądania filmu. Ktoś odpisał mi tak: „to nie oglądaj”. Wielu ludzi ma w nosie błędy. One ich nie interesują.

Przechodziłem obok działki pszczelarza śmieciarza, a wydawałoby się, że takie zestawienie jest niemożliwe.
Na widok starych, chylących się ogrodzeń pól lub łąk gdzieś na odludziu, często zatrzymuję się i patrzę. Bywają dla mnie zobrazowaniem chwilowości naszej ziemskiej drogi i iluzoryczności pewności posiadania.


Mgła, zmierzch i polna droga – połączenie wyjątkowo nostalgiczne.


Wzdłuż jeden z wioskowych uliczek Witkowa rosną duże, stare olsze. Zaczął się już zmierzch, gdy szedłem pod nimi, a szarzejące światło wzmagało swoisty urok tej alei. Nie pamiętam, bym wcześniej widział przydrożny szpaler tak dużych drzew tego gatunku.

Trasa:

Z Witkowa wokół masywu kilku gór, z których największą jest Trójgarb. Na niebieskiej linii trasy w pobliżu wsi Jabłów jest zaznaczona pętelka – tam właśnie jest wzgórze, którego nie znalazłem dwa tygodnie temu.

Mapa jest w zmienionej skali: zwykle znacznik w prawym dolnym rogu wyznacza dystans 500 metrów, na tej mapie jest to jeden kilometr, a to z powodu rozpiętości pętli trasy. W czasie blisko jedenastu godzin przeszedłem 26 kilometrów. Krzemowe liczydełko poinformowało mnie o 80 minutach łącznego czasu przerw w wędrówce, oraz o różnicach wysokości wynoszących 1350 metrów, ale wielkość tę mam za przesadzoną. Myślę, że podejść miałem łącznie około kilometra.

Najważniejszy dla mnie był stan nóg na drugi dzień rano, ponieważ wtedy właśnie najsilniej odczuwam przeforsowanie. Okazało się jednak, że nie czułem nic, jakbym dzień przesiedział w fotelu, a to znaczy, że doszedłem do siebie po covid.














4 komentarze:

  1. Krzysiek, powiem jedno zdanie.
    Zdjęcia oddają klimat tego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, Janku. Były chmury, słońca niewiele, sporo mgieł, ale nie narzekałem. Przecież jestem zimowym włóczęgą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest właśnie, w każdej wędrówce ten jedyny, niezapomniany smaczek. Nie ważne jest to, ile widzimy w danej chwili, ale to co przeżywany i zabieramy ze sobą i później przeżywamy jeszcze raz i jeszcze raz...

      Usuń
    2. Owszem, tak bywa. Dla mnie najlepszym sposobem zapamiętania dnia jest opis wyjazdu, a późniejsze przeczytanie (i obejrzenie zdjęć, ale te są u mnie na drugim miejscu) pomaga wrócić wrażeniom.

      Usuń