Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 18 marca 2022

Ponownie w Górach Wałbrzyskich

 130322

Okrążając niedawno masyw Trójgarbu w Górach Wałbrzyskich, widziałem tak wiele ładnych wzgórz, że już wtedy obiecywałem sobie powroty; dzisiaj wróciłem po raz pierwszy. Trasę ustaliłem tak, by koniec dnia oglądać ze wzgórza z brzozą widzianego kiedyś z daleka, a ostatnio zobaczonego we mgle.

Wznosi się nad Jabłowem, więc widziałem je wyruszając w drogę z tej wsi, jeszcze przed wschodem słońca. Było pokaźne, gdy szedłem wioskową uliczką i dnem doliny, później malejące, gdy oddalałem się nabierając wysokości.

Kiedy wyszedłem z lasu pod szczytem pokaźnego wzgórza, otworzył się rozległy widok na pół widnokręgu, z białymi szczytami Karkonoszy po lewej i wioską w dolinie. Byłem nieco zaskoczony, gdy udało mi się wyłuskać wzrokiem to wzgórze spośród wielu innych: zmiana perspektywy spowodowała jego przemianę; wzgórze jakby przysiadło, skurczyło się, niepokaźne na tle wyższych sąsiadów. Później straciłem je z oczu, dopiero popołudniu pojawiło się przede mną, oświetlone niskim już słońcem, ale o oglądanym spektaklu końca dnia napiszę później.

Zgodnie z tradycją nie trzymałem się ani szlaków, ani dróg, chociaż oczywiście tu i tam szedłem jakąś przygodnie spotkaną drogą. Przez las decyduję się iść bezdrożem tylko w ostateczności, bo nie dość, że łatwo trafić na gąszcz młodniaków lub jeżyn, to i zdarzają się trudne do przejścia lub obejścia urwiska. Dzisiaj też przez las szedłem duktem, a wspominam o nim, ponieważ wiódł w dół po dość stromym północnym zboczu. O tej porze roku słońca tam niewiele, przy ziemi można nawet wcale, więc śniegu było dużo. Idąc śliską białą drogą poczułem się tak, jakby się czas cofnął do stycznia.

W innym miejscu doszedłem łagodnie wznoszącym się wzgórzem do ściany lasu i dopiero tam, stojąc między drzewami, zobaczyłem odmienność drugiego zbocza: było strome, skaliste, miejscami urwiste, oczywiście bez drogi i nawet ścieżki.


Na mapie trasy to wzgórze jest w prawym górnym rogu, na skraju wsi Struga. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, by tamtędy schodzić. Starannie wybierałem miejsca postawienia stóp, kluczyłem, szukałem sąsiedztwa drzew jako zabezpieczeń, i powoli, powolutku schodziłem. Nogi mi drżały, ale nie wiem, czy bardziej z wysiłku, czy z emocji. Zszedłem, ale raczej długo nie zdecyduję się na taki skrót. Miałem świadomość większych trudności z zejściem niż miałbym jeszcze kilka lat temu. Zmiana naturalna w moim wieku, ale mimo tej jej cechy, trudno mi się z nią pogodzić.

Podobnie jest ukształtowane większe wzgórze Sas: z jednej strony łagodne zbocze z wielkim polem podchodzącym pod szczyt, a drugiej zalesiona stromizna. Myślę, że geolog mógłby coś ciekawego powiedzieć o przyczynach takich formacji.

Powyżej wioski Struga są rozległe pola i łagodne wzgórza, krajobraz jest więc typowo pogórzański.

Kiedyś ten obły garb ziemi był skałą, może nawet pokaźną, z pionowymi ścianami, a ta później stała się grupą kruszejących skał coraz niższych i niższych, jakby w ziemię się chowających, chociaż to one same zamieniały się w ziemię, aż w końcu zostały tylko niewielkie ich złomy na samym szczycie; widuję takie na sudeckich pogórzach. Bardzo powolne, ale nieubłagane procesy skruszyły w końcu te skały na drobne odłamki, a wtedy pojawił się pług wyrównujący powierzchnię. Zdawałoby się, że nadszedł kres przemian, ale to nieprawda, one końca nie mają. Każdego roku takie wzgórze maleje. Wiatr roznosi drobiny ziemi, dnem skib spływa woda ulew porywając ziemię i małe kamyki. Kiedyś, za tysiące lat, tego wzgórza i wszystkich sąsiednich nie będzie, chociaż może będą inne, nowe, jako rezultat ruchów wewnątrz Ziemi.
Na tym zdjęciu widać skutki procesu, o którym wspomniałem wyżej. Zbocze tego łagodnego wzgórza ma kolor czerwonawy, a niżej kolor ziemi jest inny, bardziej typowy. Przyczyna jest oczywista: kiedyś stały tam czerwone skały, które teraz są ziemią na zboczu malejącego wzgórza. Zmiana koloru nie jest natychmiastowa, ponieważ przenoszą ją i mieszają pługi oraz procesy morfologiczne Ziemi dążące do wyrównania poziomów.

Okolicę z tymi dwoma wzgórzami mało poznałem, przechodząc tamtędy w drodze pod Trójgarb, ale wrócę jeśli tylko będę mógł. Nawet mam upatrzone miejsce na parkowanie, co wbrew pozorom bywa niełatwe w wioskach rozsiadłych w dolinach.

Słyszałem skowronki i buczenie pierwszych owadów, widziałem całe kępy kwitnącego podbiału, tych wyjątkowych roślin z kwiatami złożonymi z wielu kwiatów; wspominałem swoje zdumienie sprzed kilku laty, gdy zauważyłem ich misterną budowę.

Góra Kamienista. Widzicie ją na zdjęciu? To mało wyraźne wybrzuszenie pola na środku zdjęcia jest właśnie kamienistą górą… :-)

Parę słów o polszczyźnie.

Zdjęć ze śmieciami zamieszczać nie będę, bo dość mi takich widoków, ale kolejny przykład manii wielkich liter dodam.

Czasami zapisuję wrażenia w czasie wędrówki, ale nie tak, jak kiedyś, długopisem na kartce, wszak mam XXI wiek! Zapisuję jako smsy wysyłane do siebie samego, wykorzystując oferowaną przez Google funkcję rozpoznawania mowy. Działa przeciętnie, jeśli mówi się wolno i wyraźnie, nie używając nazw i trudniejszych wyrazów, chociaż i wtedy bywa śmiesznie. Oto co przed chwilą przeczytałem w telefonie:

„Cześć autka na jakiej płaszczyźnie żołdak na falujących łąkach Hałda he”.

Pisownia oryginalna. Nie wiem, dlaczego jeden wyraz jest zapisany wielką literą (i co ma znaczyć, skoro hałdy tam nigdzie nie ma), wiem natomiast, że Google nie używa żadnych znaków interpunkcyjnych, a wielkie litery po prostu pisane są losowo, chyba że wypowiem jedno z popularnych imion.

Nie pamiętam, co dyktowałem, a jeśli ktoś rozsupła tę zagadkę, dostanie ode mnie konia. Oczywiście z rzędem.

Mam też drugą zagadkę, zdecydowanie łatwiejszą: może ktoś odgadnie, co tutaj sfotografowałem? Konia za prawidłową odpowiedź nie dam, ale szczerze pogratuluję.

Czas wyliczyłem dobrze: pół godziny przed zachodem byłem na szczycie wzgórza z brzozą, pierwszy raz mogąc spojrzeć daleko, skoro będąc tutaj poprzednim razem niewiele przez mgłę widziałem. Widoki zaczynają nabierać barw moich wspomnień i wrażeń, wszak w paru miejscach już byłem, więc mogłem zobaczyć swoje ślady na okolicznych wzgórzach. Daleko jeszcze do wydeptanych ścieżek kaczawskich, ale początki są zrobione.

Rzadko mam okazję oglądać zachód słońca tak czysty, jasny, tak nasycony kolorami, jak dzisiejszy. Brakuje mi znajomości barw, by ładnie opisać ich przemiany – to odwieczna moja bolączka w takich chwilach. Powiem więc tylko, że niebo widziałem wielkie, jasne i głęboko niebieskie, także po zachodzie, a wzgórza wokół były cudnie nasiąknięte ciepłymi barwami słońca prześwietlającego delikatną mgiełkę. Powietrze było tak czyste, że na minutę przed całkowitym schowaniem się słońca pod horyzontem nadal jasno świeciło, oślepiając, a swój cień widziałem do ostatnich sekund dnia. Po powrocie sprawdziłem czasy robienia zdjęć, stąd wiem o tej jednej minucie między silnym jeszcze świeceniem, a zniknięciem słońca.

Popatrzcie na koniec tego pięknego dnia. Popatrzcie na brzozę, czyż nie jest śliczna?

 

 





Po mroźnym ranku i ciepłym dniu, pod wieczór temperatura znowu szybko spadała. Zmarzłem nielicho na wzgórzu, nie mogłem więc zrobić tego, co chciałem: usiąść pod brzozą, oprzeć się o jej pień i po prostu posiedzieć tam, pogapić się, ale wrócę tam latem.

Wrócę.


Trasa:

Początek i koniec we wsi Jabłów.

Szedłem wzgórzami na wschód od wioski. Byłem na Górze Kamienistej, Sasie, Wzgórzu Ułańskim i pod Rudówką. Wracałem idąc zboczami masywu Trójgarbu. Zachód słońca zastał mnie na wzgórzu z brzozą wznoszącym się nad Jabłowem.

Parę słów statystyki: w drodze byłem równo 12 godzin, od szóstej od osiemnastej, przy czym czas przerw wyniósł trzy godziny, a więc 25,5 kilometrów trasy przeszedłem w czasie dziewięciu godzin. Z Leszna wyjechałem kwadrans po trzeciej nad ranem, wróciłem o 21, czyli cała wyprawa trwała bez mała 18 godzin.

Po powrocie zatankowałem jak zwykle do pełna i zapłaciłem 110 złotych, a w poprzednich miesiącach przeciętny koszt wyjazdu w Sudety wynosił 60-70 złotych.

Niech mnie wyjazd kosztuje i dwieście, byle zdusić wschodnią zarazę.




















7 komentarzy:

  1. Tak, brzoza śliczna :) I zdjęcia piękne, mimo iż to nie zimowe czy letnie krajobrazy. A druga zagadka - może to część maszyny rolniczej; ewentualnie fragment kręgosłupa jakiegoś dużego zwierza.
    Joyeuse

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śliczna, a na wiosnę, w lecie i wczesną jesienią będzie śliczniejsza :-)
      Nie jest to fragment zwierzęcia, nie można też powiedzieć, że jest fragmentem maszyny.
      Może podpowiem: nie jest to cała część, a jej połowa. Jej użyteczność wzrasta w miarę skracania się dni. Ma też związek z możliwością sprawdzenia nowości w Biblionetce.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiek, jak można rozwiązać pierwszą zagadkę, skoro Ty nie znasz jej odpowiedzi? (Ale jakąś koncepcję już mam)
      Druga zagadka - (usunąłem odpowiedź) - niech zabawa trwa.

      Usuń
    2. Słuszne spostrzeżenie, Janku, ale… Ale jeśli się ściśle trzymać logiki, to zagadkę można rozwiązać, będą jedynie kłopoty z potwierdzeniem prawidłowości rozwiązania.

      Usuń
  3. Urokliwe zdjęcia z brzozą. To zróżnicowanie terenu nadaje wszelkim wędrówkom wiele ciekawych wrażeń.Oko skupione na coraz to innych widokach, nie ma monotonii w odbiorze. Gratuluję jak zwykle kondycji i wytrwałości. Zagadki pozostaną dla mnie zagadkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Góry i pogórza mają cechę trudną do zastąpienia na płaskim terenie: to zmienność widoków i ich urozmaicenie. Zmienność dotyczy także odległości do horyzontu. Na równinach jest w zasadzie stała i wynosi kilka kilometrów, a w górach wiadomo, jak bardzo jest różna.
      Dałem dwie, nawet trzy podpowiedzi, może pomogą.
      PS
      Zajrzałem do wszechwiedzącego internetu, wklejam ciekawe informacje a propos moich słów:
      „Jeżeli mamy oczy na wysokości 170 cm, to (jak łatwo policzyć) horyzont znajduje się w odległości 4,65 km. Zatem człowiek widzi linię horyzontu w odległości mniejszej niż 5 km! Jeżeli zaś wejdziemy na dziesięciometrowe drzewo, to odległość ta wynosi już ponad 11 km.”

      Usuń