Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pisanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 lutego 2024

Nie tylko o polszczyźnie

 050224

O naszym języku

Cytat z książki Aleksandra Krawczuka „Starożytność odległa i bliska”:

>>Przez tysiąc lat praktycznie każdy inteligent na tej ziemi (mowa o Polsce – wyjaśnienie KG) – przyszły nauczyciel, ksiądz, lekarz, prawnik, nawet zwykły skryba w urzędzie – poznawał budowę, właściwości i funkcjonowanie swego języka ojczystego w ten sposób, że jako uczeń rok po roku pilnie i mozolnie przekładał teksty łacińskie na polski i odwrotnie. Wkuwał na pamięć paradygmaty, uczył się rozpoznawać kategorie logiczne i gramatyczne, odkrywał, w jak różny sposób można tę samą myśl wyrazić. A jeśli nawet ktoś z tych lub innych przyczyn takiego treningu nie odbył, pozostawał i tak w swoim sposobie wyrażania się niejako pod presją „łacinników”, od nich się uczył i na nich wzorował. Mowa Rzymian stanowiła prawidło myślenia i język naszych ojców, dziadów, pradziadów.

I oto nagle, właśnie w naszych czasach, zabrakło owego prawidła, wzoru, przykładu. Jakie skutki tego brutalnego zerwania z tradycją przeszłości? Są oczywiste i znane każdemu, kto ma uszy ku słuchaniu. Polszczyzna, niegdyś tak powabna, wdzięczna, kształtna, bogata, przemieniła się w papkę wywodów publicystycznych, zakalec rozpraw naukowych i „naukawych”, niemal bełkot tego, czym nas raczą pseudointelektualiści; ci bowiem ze szczególną lubością żonglują w swych pokrętnych wywodach wyrazami łacińskiego pochodzenia nazbyt często nie rozumiejąc ich sensu. Nie wspominajmy już o tym, co się słyszy, co musi się słyszeć na ulicach, w tramwajach i autobusach, w poczekalniach i parkach. A wywiady telewizyjne obnażają ze szczególnym okrucieństwem żałosną nieporadność wysłowienia, nieumiejętność wyrażania najprostszych myśli: chodzi zaś często o ludzi formalnie z wyższym wykształceniem.<<

O modzie

Cytaty z książki „Słowo jest w człowieku” Jana Miodka.

>>Zapytała mnie niedawno pewna dziennikarka radiowa: „Co trzeba robić, aby być modnym w języku?”. Odpowiedziałem: „Ależ, pani redaktor, w języku należy być raczej przeciw modzie!”. Trzeba być przeciw modzie, bo nie ma nic gorszego dla stylistyki poszczególnych wypowiedzi niż właśnie wyrazy nadużywane. Największym złem, jakie wyrządzają one międzyludzkiej komunikacji, jest niszczenie form synonimicznych, wariantywnych. Czyż trzeba udowadniać, że im więcej z nich ma każdy z nas na podorędziu, tym jest w rozmowie ciekawszy, bardziej pociągający? Ci wszyscy, którzy lubią uczepić się jakiegoś słowa i bez przerwy nim obracać, nawet nie przypuszczają, jak monotonni są w odbiorze, co najgorsze zaś – nie zdają sobie sprawy, że słuchający ich ludzie przestają zwracać uwagę na zasadniczy tok wypowiedzi, czekając już tylko na kolejny raz użyte – takie czy inne – modne słowo.<<

>>Czy same w sobie zasługują one na potępienie? – Na pewno nie! Ich stylistyczne zło polega na tym, że niszczą największą wartość komunikacyjną języka, jaką jest możliwość WYBORU spośród wielu równorzędnych konstrukcji, przeplatania nimi poszczególnych wypowiedzi. Uczepiwszy się jednego wariantu, stajemy się monotonni i manieryczni.<<

Mam do czynienia z takim stylem niemal codziennie, czytając wiadomości lub wysłuchując wywiadów w internecie. Czasami przerywam, mając po prostu dość kolejnych, powtarzanych niemal w każdym zdaniu, kontekstów, opcji, generowania, wspierania, zgarniania i co tam jeszcze staje się popularne, dość tej „mody” będącej w istocie bezkrytycznym małpowaniem zamienianym w językową papkę.

Tutaj  podałem kilkanaście przykładów użycia modnego słowa „generowanie”:

>>Modne słowa zabijają w ludziach nie tylko zdrowy rozsądek, ale także smak estetyczny (…)<< 

 Wytłuszczenie jest moje, słowa profesora Miodka.

>>Żyjemy w kraju, w którym doszło do takiego już stopnia wulgaryzacji językowej społeczeństwa, że kibelek wydaje się niewinnym tworem leksykalnym – może mi ktoś powiedzieć. A ja zripostuję: ów stopień zwulgarnienia jest rzeczywiście już tak znaczny, że ludzie kompletnie zatracili wyczucie stylistyczne.<<

Jan Miodek, „Słowo jest w człowieku”.

Muszę przyznać się do pewnego zatracenia owego wyczucia i przeze mnie. Niestety, zdarza mi się powiedzieć czy napisać słowa, których nie powinno się używać, albo myśl wyrazić koślawo. Mam więc nad czym pracować.

* * *

Żeby nie było samego marudzenia, dodam parę pięknych zdjęć wody zamarzającej na badylach wiszących nad nurtem rzeki.



 Skopiowałem je z tej strony.

Polecam film. Kadry są świetne, a i polszczyzna dobra.

* * *

Poezja i góry

Po raz nie wiem który poczytuję Ajschylosa, najstarszego z wielkiej trójki tragików ateńskich. Tragedie Sofoklesa są bardziej dla nas przystępne, silniej przemawiające, ale dzieła Ajschylosa wyróżniają się wspaniałością poezji. Właśnie dla jej smakowania wracam do tych dzieł.

Znalazłem (jak zawsze) wiele wersetów z bliskimi mi myślami Ateńczyka, tutaj jeden cytat.

Parę słów wprowadzających: po blisko 10 lat trwającej wojnie, do rodzinnego miasta przybywa wysłannik głównodowodzącego wojskami pod Troją, Agamemnona, a wita go jeden z mieszkańców (dla ścisłości: przewodnik chóru, ale to nieistotna tutaj różnica):


„– Dręczyła cię za ziemią rodzinną tęsknota?

– Tak, że dzisiaj z radości łez mam pełne oczy.

– Była przecie i słodycz w tym waszym cierpieniu…

– Jaka? Wytłumacz, proszę: słów tych nie pojmuję.

– Serce do tych się rwało, co miłują wzajem.

– Za tęskniącymi – mówisz – tęskniła ta ziemia?

– Tak, że nieraz jęk z mrocznej wyrywał się duszy...”

Cytat z tragedii „Agamemnon”.

Tęsknota jest pozytywna, dowartościowująca, „słodka”. Jej dłuższy brak budzi u mnie potrzebę tęsknienia wzmacnianą podejrzeniem wady ducha, mianowicie niemożnością jej odczuwania. Tęskniąc wiem, że tęsknić potrafię. Jest tutaj coś jeszcze, trudnego do wytłumaczenia, właściwie niewytłumaczalnego ale odczuwanego przeze mnie. „Za tęskniącym tęskniła ta ziemia”... Właśnie taką wzajemność odczuwam myśląc o moich górach. Otóż (ale proszę się nie śmiać!) wydaje mi się, że nie tylko ja za nimi, ale i one za mną tęsknią.

W najbliższą niedzielę pojadę w Góry Kaczawskie. Niech nie tęsknią.

* * *

Moje książki

Proszę zajrzeć tutaj  i tutaj. Piszę się tam o mnie i o moich książkach.

Aniu, dziękuję za ciepłe słowa!



poniedziałek, 30 października 2023

Moje książki

 301023

Dużo czasu minęło od ostatniego tekstu o moich książkach, może więc chociaż ten krótki post ze zdjęciami i linkami zamieszczę.

Zdjęcia książki o Jasiach z bloga Bookiecik:

 


Tutaj z bloga Zaczytanie:

A tutaj widać półkę stojącą gdzieś w UK. Zdjęcie wykonane przez Sleetta, czytelnika moich książek.


 

Zdjęcie z bloga Oaza Recenzji:

 


Zdjęcia Anny Kruczkowskiej:





Pani_Wu też napisała o mojej książce:


O mnie i moich książkach najwięcej napisała Wioleta Sadowska:











Wiele jest cytatów na tych blogach, ale też na różnych portalach „książkowych”, na przykład Lubimy Czytać, tutaj wkleję (no bo czy można cytować siebie?) te dwa:

„Chciałbym… czego właściwie? Czy nie wiecznego zachłyśnięcia? Ciągłego oczarowania? Tak, właśnie tego!

„Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".

Tak trzeba, tylko... jak to zrobić?

sobota, 30 lipca 2022

Wywiad

 300722

Wywiad

Na blogu "Subiektywnie o książkach" ukazał się wywiad ze mną przeprowadzony przez Wioletę Sadowską.

Zapraszam do lektury.


"Nasze życie to codzienność". Krzysztof Gdula o swojej książce pt. "Wrażenia i chwile"

Warto w codziennym biegu zatrzymać się na chwilę, a książka Krzysztofa Gduli może wam w tym pomóc. "Wrażenia i chwile" to bowiem zbiór nietuzinkowy, pełen ekspresji i jednocześnie niezwykle refleksyjny. Zapraszam was dzisiaj do przeczytania mojej rozmowy z autorem.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

Wioleta Sadowska: Myślisz czasami o mirabelce, którą codziennie widziałeś patrząc z okna służbowego pokoju?

Krzysztof Gdula: Teraz już rzadko, chociaż wiele zależy od nastroju i okoliczności. Będąc w tym roku w firmie, zajrzałem za budynek, gdzie kiedyś rosła. Nie wiem po co, przecież wiedziałem, że jej tam nie ma, ale zajrzałem.

Wioleta Sadowska: Pytam o to, gdyż właśnie ta mirabelka symbolizuje dla mnie przemijanie. Jak docenić urok zwykłej chwili?

Krzysztof Gdula: A żebym ja to wiedział! Chyba pisałem o tym dziwie w książce, gdy coś się zmienia, włącza się jakiś guziczek w naszej głowie, i otaczającą nas rzeczywistość widzimy inaczej. Widzimy tak, że obraz zapamiętujemy na długo albo i na zawsze. Nie wiem jednak, jak ten mechanizm uruchomić.

Pomaga trochę filozofia, ale nie ta akademicka, przemądrzała i nudna, a prawdziwa, będąca w istocie mądrością życia. Takiej filozofii jest trochę w mojej książce.

Wioleta Sadowska: Przez brak czasu uciekają nam wzruszenia?

Krzysztof Gdula: Myślę, że niewiele. Ważniejsze jest nastawienie, oczekiwanie, docenianie, patrzenie. Wystarczy chwila czasu między rogiem ulicy a przystankiem na naszej codziennej drodze, czasami między jednym a drugim krokiem, by doświadczyć czegoś, co nas wzruszy. Myślę, że mamy skłonność do oczekiwania wspaniałych przeżyć w wyjątkowych okolicznościach: na wymarzonym urlopie, na wielkim koncercie, a kiedy się ich doczekamy, nierzadko okazuje się, że jednak czegoś brakowało. Byłoby lepiej nastawić się na przeważającą w naszym życiu codzienność jako możliwe źródło i czas naszych wzruszeń. Nie powinniśmy też oczekiwać olśnień, przeżyć opisywanych przez poetów, tych wynoszących nas pod niebiosa, bo nader trudno o takie. Niech to będą mniejsze wzruszenia, ale częstsze.

Powinienem tutaj zaznaczyć, że nie jestem żadnym specjalistą od przeżyć duchowych czy filozofii codzienności, a w moim życiu nie ma niczego wyjątkowego. Tyle że właśnie dlatego pisałem te teksty. Są połączonym rezultatem moich pewnych umiejętności układania słów i starań dostrzeżenia czegoś pozytywnego w zwykłym dniu.

Wioleta Sadowska: Czym zatem jest dla ciebie umiłowanie codzienności?

Krzysztof Gdula: Powiedziałbym raczej o jej docenianiu. Nasze życie to codzienność. Święto trwa krótko i znowu wracają zwykłe dni, w nich więc należy szukać tego wszystkiego, czego potrzebujemy. Także sensu i pozytywnych przeżyć.

Wioleta Sadowska: Historia tekstów zawartych w zbiorze jest długa, bo sięga sporo lat wstecz. Skąd pomysł na to, aby zebrać je w całość i wydać pod postacią książki?

Krzysztof Gdula: Uporządkowany ich wybór wydał mi się to dobrym pomysłem na zainteresowanie wydawnictwa. Trzeba było spróbować. Dlaczego dopiero po latach? Pisałem je dla siebie, dopiero po ukazaniu się wcześniejszych książek pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Pomyślałem, że skoro tamte teksty, to czemu nie te?

Wioleta Sadowska: Tytuły twoich tekstów powstawały przed czy po ich napisaniu?

Krzysztof Gdula: Oryginalny tytuł wszystkich moich tekstów niebędących powieściami to Dopiski. Kiedy 20 lat temu zacząłem pisać swoją pierwszą powieść, Dopiskami – w domyśle: do książki – nazwałem teksty, w których o pisanej powieści rozmawiałem ze sobą. Później w Dopiskach pisałem, i piszę nadal, wszystko, co akurat mnie zajmuje. Są one jakby praźródłem wszystkich tekstów, a jest ich wielka ilość, tysiące stron. Z Dopisków wybierałem teksty przeznaczone do tej książki i do książek o górach.

Znalazłem w komputerze wstępny projekt okładki książki, był sprzed około ośmiu laty. Wtedy nadałem tym tekstom podobny zbiorczy tytuł: Chwile i wrażenia. Później uznałem, że lepsza będzie kolejność odwrotna. Oryginalne poszczególne teksty nie mają swoich tytułów, a jedynie daty napisania. Nazwy nadałem, gdy stały się rozdziałami w książce.

Wioleta Sadowska: Jak wyglądał proces selekcji tekstów zawartych w zbiorze?

Krzysztof Gdula: Odbył się według mojej subiektywnej oceny, przy czym nie tematykę brałem pod uwagę, a stronę literacką. Piszę o subiektywności, bo może część tekstów niezakwalifikowanych przeze mnie byłaby dobrze oceniona przez czytelników – i vice versa.

Wioleta Sadowska: Czy można je czytać bez zachowania kolejności chronologicznej?

Krzysztof Gdula: Tak, można. Uważam też, że nie powinno się ich czytać zbyt dużo w jeden dzień. Lepiej po trochę, a zacząć można na przypadkowo otwartej stronie, ale na początku rozdziału; są krótkie.

Wioleta Sadowska: Na pierwszych stronach swojej książki zamieściłeś motto, cytat z „Nagiego celu” książki Adama Wiśniewskiego Snerga. Dlaczego?

Krzysztof Gdula: Tamte słowa mam za jedną z możliwych form streszczenia mojej książki. Wydarzenia w rodzaju dat, na przykład ukończenia studiów, tak naprawdę niewiele mówią o nas, o tym, jacy jesteśmy naprawdę. Prawdziwie nasze są zapamiętane chwile pozytywnego przeżywania, a nie fakty wymieniane w życiorysie. Tych chwil nie oddamy nikomu i jeśli na koniec gdzieś idziemy, to z nimi.

Wioleta Sadowska: Do kogo adresowana jest lektura „Wrażeń i chwil”?

Krzysztof Gdula: Wydaje mi się, że przede wszystkim do ludzi chcących zwolnić swoją codzienną gonitwę, przy czym zastrzegam, że porad w książce nie znajdą. Może jednak opisy moich spostrzeżeń i przeżyć zainspirują czytelników do własnych starań i do szerszego otwarcia oczu. Książka może się spodobać tym czytelnikom, którzy mając dość książek akcji i sensacji szukają czegoś wolniejszego.

Miłośnicy dobrze napisanej prozy też znajdą coś dla siebie.

Wioleta Sadowska: Czy pisanie jest dla ciebie formą ucieczki od tego, co złe i nieprzyjemne wokół?

Krzysztof Gdula: Czasami oczywiście tak. Może nawet częściej niż czasami, jednak głównym powodem jest wewnętrzna potrzeba pisania. To coś, co kiedyś, dawno temu, pojawiło się we mnie i nie zamierza mnie opuścić. Nie wiadomo skąd przyszło i czemu akurat do mnie, ale jest i od lat budzi trudną do opisu potrzebę wyrażania siebie słowem pisanym. Kiedyś próbowałem opisać ten głód pisania, ale marnie mi to wyszło, powiem tylko o przedziwnej satysfakcji odczuwanej wtedy, gdy po kilkugodzinnym pisaniu czuję podrażnienie opuszek palców.

Jest jeszcze jeden ważny powód pisania: to uporządkowanie przeżyć i pomoc w ich zapamiętaniu. To, co zapiszę, niechby to był opis jakieś drobnej chwili, utrwala się w mojej pamięci.

Wioleta Sadowska: Co na koniec naszej rozmowy chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Krzysztof Gdula: Żeby starali się dostrzegać coś ładnego w drobiazgach wypełniających ich dni i zapełniali pamięć pozytywnymi przeżyciami.

Szkoda życia na brzydotę i złe emocje.

* * *

Z ostatnią, niezwykle trafną myślą Krzysztofa Gduli nie sposób się nie zgodzić. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytaniem "Wrażeń i chwil" można ją kupić tutaj albo bezpośrednio u autora.


wtorek, 26 lipca 2022

Recenzja mojej książki

 260722

Na blogu „Subiektywnie o książkach” opublikowana jest recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Jej autorką i jednocześnie właścicielką bloga jest Wioleta Sadowska.

Za jej uprzejmą zgodą tekst i zdjęcie zamieszczam tutaj, na swoim blogu.

Miłej lektury!

"Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".


Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Warto jednak uzmysłowić sobie, że to chwile ze zwykłej codzienności budują nasz świat, w którym każdy dzień wnosi coś nowego. Przypomina o tym ten zbiór tekstów, zbudowany z pięknych słów i równie pięknych wrażeń. Zbiór dobitnie pokazujący, że wrażliwość to silna strona ludzkiej natury.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

"Wrażenia i chwile" to zbiór ponad stu, krótszych i dłuższych tekstów autora, niektóre w charakterze mini felietonów, dotykających jego codzienności. To teksty ukazujące magię zwykłych dni, które bardzo często przemijają przez nas niezauważone. Każdy tekst opatrzony jest wymownym tytułem.

Gdybym miała wam napisać w trzech słowach, o czym jest zbiór Krzysztofa Gduli z pewnością byłby to urok zwykłych chwil. I właśnie słowo "zwykłych" jest tutaj kluczowe, bowiem autor w swoich tekstach dotyka właśnie tej sfery naszego życia. Codzienności, która niezauważalnie przemija z każdą godziną. Trzeba mieć niezwykle wysoki poziom wrażliwości osobistej, aby z tej właśnie płaszczyzny wyłuskać wartościową esencję, która skłania do szerokich refleksji dotyczących naszego jestestwa. Autorowi ta sztuka niewątpliwie się udała i to w dość uniwersalnym wymiarze.

Czy można głęboko przeżyć wycięcie drzewa mirabelki, którą codziennie widuje się patrząc z okna służbowego pokoju? Czy to nie dziwne, zachwycać się tym, co drobne i zwykłe, a nie tym, co efektowne? Czy można odczuwać sacrum w górach, a nie w kościele? Odpowiedzi na te pytania i na wiele innych znajdują się w tychże tekstach zróżnicowanych tematycznie, ale jednocześnie tak podobnych do siebie, bo ich wspólnym mianownikiem jest ulotność zwykłych dni, jakich tysiące w życiu każdego z nas. To umiłowanie codzienności bijące z każdego słowa, jakie zawarto w zbiorze, jest imponujące i jednocześnie generuje nieuniknioną refleksję o upływającym czasie, przez co być może unika nam wiele ważnych chwil i wzruszeń.

Niezwykle istotnym jest fakt, iż "Wrażenia i chwile" można, a nawet trzeba czytać bez zachowania kolejności chronologicznej zawartych tekstów, gdyż nie są one ze sobą bezpośrednio związane. Można więc w każdej wolnej chwili zajrzeć do wybranego na chybił trafił felietonu, by poznać głębokie przemyślenia autora dotyczące literatury, kondycji ludzkich sumień, nowoczesności, prozy życia, a nawet etymologii używanych przez niego nazw. A wszystko to okraszone niemal lirycznymi opisami przyrody, jaką na co dzień zauważa i docenia Krzysztof Gdula.

Lektura "Wrażeń i chwil" zajęła mi dość sporo czasu, gdyż teksty Krzysztofa Gduli serwowałam sobie wówczas, gdy czułam potrzebę zanurzenia się w świat codzienności, tej niezauważalnej magii, która niestety zbyt często nam niepostrzeżenie umyka. Oprócz szerokiej gamy przemyśleń, do jakich skłoniły mnie teksty autora, dzisiaj staram się częściej dostrzegać drobne szczegóły, jakie budują moją codzienność. Pijąc kawę, zachwycam się rozkwitającym rododendronem, a każdy uśmiech dzieci zapisuję na twardym dysku mojego umysłu.

 

wtorek, 21 czerwca 2022

O książce "Wrażenia i chwile"

 

210622

 


Na portalu Biblionetka jest tekst o mojej ostatniej książce napisany przez Ilię. Zamieszczam go niżej, a tutaj napiszę o kluczowej roli Ilii w ukazaniu się „Wrażeń i chwil” drukiem. Stali bywalcy tego bloga może pamiętają wcześniejszy post o tych tekstach, a pisałem tam o trudnościach w zainteresowaniu wydawnictw. Nie próbowałem w innych wydawnictwach, nie pisałem więcej do tych, które nie odpowiedziały, a po prostu odłożyłem teksty do szuflady. Na przedwiośniu tego roku, Ilia po zapoznaniu się z nimi poleciła mnie komuś, kto zajmuje się przygotowywaniem tekstów i drukiem. Tak więc tylko dzięki niej książka się ukazała w wersji tradycyjnej, czyli papierowej. Dziękuję raz jeszcze, Ilio.

Poza wstępem, na tekst składają się cytaty wybrane przez autorkę, natomiast tutaj są fragmenty wybrane przeze mnie.

* * *

Wrażenia i chwile...


Niezwykła to dla mnie książka. Rzadko spotykam się z tym, by myśli autora w tak dużym stopniu pokrywałyby się z moimi myślami o otaczającej nas rzeczywistości, świecie, pięknie przyrody.
Książka ta to "Wrażenia i chwile" Krzysztofa Gduli, biblionetkowicza Krzysztof. Tak pisze o niej autor - "Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno".

Poniżej trochę fragmentów z tej pięknej książki.

Byłem w górach. Ostatni, pożegnalny raz poszedłem na moje zbocze. Im wyżej, tym las piękniejszy, bo okryty grubszą warstwą marznącej mgły, która drzewa czyniła baśniowymi. Gdy już dotarłem do ścieżki trawersującej niemal pionową ścianę skalną i zadarłem głowę do góry, na to ogromne zwalisko kamieni, na bajecznie wystrojony las, który wydawał się wznosić pionowo w górę ponad moją głową, zrozumiałem, dlaczego nasi przodkowie w takich właśnie miejscach budowali ołtarze swoim bogom. Bo tutaj, wśród dzikiej przyrody, obecny jest Majestat. Tutaj czuje się potęgę bóstw przyrody. Miałem łzy w oczach i czułem chęć padnięcia przed nimi na kolana, a w kościele nigdy nie odczuwałem takiej potrzeby. Myślę o tych dawnych czasach, gdy jeszcze tam bywałem; bardziej interesowały mnie organy z tyłu, czy witraże w oknach, niż Bóg, bo i gdzie go tam było szukać? W kościele, wśród ozdób, obrazów, świateł i tłumu ludzi, trudno o bliskość z sacrum, a na tej górze świętość była przy mnie. (str. 10)

Często łapię się na przykrych, bo najbanalniejszych, stwierdzeniach: tak, świeci słońce - jak wczoraj i tydzień temu; tak, magnolie już przekwitły - stwierdzam po podniesieniu głowy, ale myśl ta, te widoki, nie znajdują we mnie takiego odbicia, na jakie zasługują, a nade wszystko takiego, jakiego chciałbym dla siebie. Chciałbym... czego właściwie? Czy nie wiecznego zachłyśnięcia? Ciągłego oczarowania? Tak, właśnie tego! Dlaczego nie jest to możliwe do spełnienia, skoro odczuwa się taką potrzebę? Co robić, skoro człowiekowi mało jednego cudu, skoro on chce odczuwać cudowność na co dzień - wespół z wiecznym oczarowaniem? (str. 15)

Był maj, zaczęła się gwałtowna burza. Schowałem się do swojego pokoju i siedząc w fotelu, przez otwarte drzwi patrzyłem na to drzewo targane porywami wiatru. Burza szybko ustąpiła, wyszło słońce, uspokoiło się. Mokre, świeże i połyskliwe liście buka były prześwietlone słońcem, drzewo stało tak spokojnie, jakby, zadowolone chciało wchłonąć w siebie deszcz, stało ociekając miriadami kropel wody błyszczących w słońcu. Pamiętam feerię świateł wokół drzewa, wyjątkowe współgranie promieni słońca i kropel deszczu, w którym światło ociekało, a woda świeciła, pamiętam swoje zapatrzenie. (str. 16)

Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, czymś z pogranicza magii, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny patrząc na tekst; magii, którą zapewne i teraz odczuwają dzieci, ale zapisanie słów wyrażających wrażenie, stan ducha, jest magią najczystszą. (str. 38)

Słowa! Ledwie trzydzieści liter, a tworzą one wielką ilość słów, które ułożyć można na nieskończoną ilość sposobów i wyrazić nimi wszystko. Każdy odcień ludzkich uczuć – od ostatniej niegodziwości, do najwznioślejszej miłości; każdą barwę świata – od ostatniej jego brzydoty, do siedmiu jego cudów. Niemożliwe? Możliwe, co potwierdza istnienie literatury – tej naprawdę pięknej. Trudne? Nawet bardzo – jak każde tworzenie, ale przecież także w trudności mieści się źródło tej jedynej radości. Pisanie bywa formą przeżywania świata raz jeszcze, wydobywaniem z wnętrza siebie wrażeń niezauważonych bądź niedocenionych, ale może też stać się tworzeniem nowego świata, tego, który staje się dla piszącego w najpełniejszy sposób jego światem. Pisanie bywa treścią życia, pragnieniem, niemożliwą do nazwania i do zaspokojenia potrzebą, nigdzie indziej niemożliwym spełnieniem, a zawsze jest pasją. Pisać! Ileż to razy słyszałem ten tajemniczy głos w sobie. Pisać! Nic nie jest ważniejsze ponad dotyk klawiszy i zanurzenie się w bezkresnym świecie słów. To forma przymusu, któremu poddaję się z przyjemnością. (str. 39)

Nie wiem, jak wyrazić to, co czuję w sobie. Jakże często przeżywam takie chwile, w których myśl, wrażenie, wspomnienie, atmosfera przeżytej chwili, istniejąc we mnie, nie mogą się przebić ku pełnej świadomości, by przybrać kształt słów (...) staje się (...) barierą między wnętrzem, a światem zewnętrznym, między wrażeniem a słowem. Odnoszę wrażenie istnienia tej bariery nie tylko na płaszczyźnie słów; ona tkwi także, a może raczej głównie, na styku wrażeń i słów. Gdy wsłuchuję się w siebie, wrażenie wydaje się być jasne, wyraźne, ale gdy przychodzi do ubrania w słowa, okazuje się, że zmierzam się z czymś bardzo trudnym.
Czasem jednak dochodzę do wniosku, iż nie byłoby tej trudności, gdybym miał potrzebną tutaj umiejętność, jedną z tych, które mam za niezbędne piszącemu, ale znowu w innym czasie ta bariera wydaje mi się być uniwersalną, być trudnością, z którą zmagać się muszą i najlepsi. Wtedy skłonny jestem postrzegać ją jako objaw wielkiego oddalenia między mną a innymi ludźmi, z którymi kontaktuję się przecież nie poprzez bezpośrednie przekazywanie wrażeń, a poprzez słowa. Ta bariera, ta niemożność przekazania innemu człowiekowi tego, co we mnie najważniejsze, najżywsze, co stanowi istotę mojego życia duchowego, byłaby niczym innym, jak... samotnością. (str. 40)

Dzisiaj znowu deszczowo. Na krzaku pod oknem błyszczą krople wody – piękne jak zwykle. Pęcznieją, odrywają się od liści i wolno, takie mam wrażenie, spadają, ciągle błyszcząc. Ponownie, jak wiele już razy, wspomniałem podobne zapatrzenie sprzed laty, gdy z wojska jechałem na przepustkę; tego dnia padał deszcz, szyba okna w przedziale wagonu była mokra, ponaznaczana kropelkami wody. Te małe, przezroczyste wybrzuszenia na tafli szkła zsuwały się nierównym tempem, znacząc swą krętą drogę mokrym śladem, niczym ślimak, by po chwili, nie mając siły na przebrnięcie suchego odcinka drogi, zubożałe, zmniejszone, zatrzymać się. Czasem taka kropla, pchana przemożną siłą ciążenia, milimetr po milimetrze przesuwała się, aż w końcu, trafiwszy na ślimakowy ślad swojej siostry, ruszała w dalszą drogę. Bywało też tak, że drogi dwóch kropelek krzyżowały się: wtedy stapiały się w jedną, większą, i ta przyspieszała, czasem bardzo mocno, spływając błyskawicą zygzaków, porywając (jakby karmiąc się w ten sposób) inne, mniejsze drobiny wody, by po chwili zniknąć poniżej dolnej krawędzi szyby. Zwykły widok, najzwyklejszy, ale wtedy stało się coś dziwnego i znaczącego, coś, co w pełni doceniam dopiero w ostatnie lata.
Otóż z zupełnie nieznanych mi wtedy powodów zachwyciłem się tym tuzinkowym widokiem; może nawet wstydziłem się – nie pamiętam – przyznać do tego zachwytu, bo i czym, prawda? Teraz wiem, że tak naprawdę wszystkie takie chwile ledwie inicjowane są zdarzeniami zewnętrznego świata; zdarzeniami, które w żaden racjonalny sposób nie są w stanie tłumaczyć naszych przeżyć – jak się wydaje nam, dorosłym, którzy tyle widzieli, że przez to mało widzą. Wtedy po raz pierwszy poczułem to nieokreślone, dziwne i piękne pragnienie pisania, i po raz pierwszy poddałem się mu – to powód drugi. Z pisania szybko zrezygnowałem po uświadomieniu sobie skali trudności – chyba pojawiło się ono zbyt wcześnie, ale chwilę zapamiętałem i teraz, po latach, piszę o niej. (str. 51-52)

Na jednej z wędrówek górskich uświadomiłem sobie, że niezależnie, czy poznawanie naszej planety traktować będziemy jako powinność poznania dzieła bożego, wiec jako czyn na poły religijny, czy jako czyn natury estetycznej, skutek będzie taki sam: nasze wzbogacenie duchowe - rezultat obcowania z pięknem. (str. 75-76)

Inaczej wybieramy chwile my świadomi, inaczej nasza pamięć, czy może podświadomość. Ileż to razy uznawałem chwilę za ważną i byłem przekonany o jej pamiętaniu, a po miesiącach lub po latach nie zostawał po niej nawet ślad w mojej pamięci, i odwrotnie: jakiś nieistotny drobiazg, zdawałoby się, a tkwi w pamięci latami, albo i zawsze. Pamiętam go nie wiedząc, co w nim było wyjątkowe, co utrwaliło go we mnie. (str. 89)

Jednocześnie z coraz wyraźniejszym poczuciem straty dostrzegam mijanie czasu bez śladu w mojej pamięci; dni odchodzą niewyróżnione w żaden sposób, szare, tuzinkowe, zapominane, a przecież były one moim czasem, dniami mojego życia. Czemu nie potrafię wyróżnić ich wszystkich, skoro wszystkie warte są zapamiętania? (str. 89-90)

Bywa, że ogarnia mnie wrażenie - nie wiem, na ile samo się pojawia, a na ile mogę je wywołać - dziwnego zespolenia świadomości z bieżącą chwilą i ze światem, z tym, co wokół mnie i co we mnie; przeniknięcie tego, co zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne - jakbym wychodził do świata, a ten wchodził we mnie. Wrażenie momentalnego rozprzestrzenienia się mojej świadomości poza mnie, wyjścia jej na zewnątrz i uczynienie świata, tego małego, bliskiego, właśnie oglądanego, moim światem - jak moje są myśli i uczucia. Znika wtedy jakże często obecne we mnie wrażenie patrzenia na siebie i na świat oczyma obserwatora, osoby trzeciej, ów dystans między oglądanym a oglądającym, odczuwanym a odczuwającym, między mną a światem. (str. 90)

Czy potrzebę obcowania z pięknem mamy wrodzoną? Czasami wydaje mi się, że tak, czasami odwrotnie. Jeśli tak, to wtedy należałoby uznać za fakt zatracenie tej potrzeby przez wielu ludzi. Jeśli nie, to jakie cechy naszej psychiki i jakie fakty z naszej biografii budzą ją do życia? Nie wiem. Raczej skłonny byłbym przychylać się do drugiego wytłumaczenia: do uznania naszej potrzeby kontaktu z pierwotną przyrodą, jako dziedzictwem nieskończonego ciągu pokoleń naszych przodków, które to dziedzictwo w jakiś tajemny sposób tkwi w nas. A piękno? Czy byłoby ubocznym rezultatem ewolucji dającej nam umysł zdolny do tworzenia abstrakcji? Natura umożliwiła nam zadanie sobie pytania o sens, ale sensu nie dała, więc my sami, szukając go, odkryliśmy zbawczą moc piękna i od tamtej pory szukamy piękna wszędzie i wszędzie tworzymy. Czasami myślę, że byłoby mi łatwiej, gdybym zdolność dawania sensu, źródło siły i radości znalazł w innym miejscu, na przykład w mamonie albo w religii, a nie w czymś tak ulotnym, jak piękno... (str. 94)

Brakuje mi włóczenia się, wędrowania, drogi przede mną i horyzontu dalekiego; brakuje możliwości wyrwania się z kieratu codzienności na wolność marszu przed siebie, zostawienia za sobą ludzi i świata, z którymi radzę sobie coraz trudniej, ludzi i świata coraz bardziej mi obcych i mniej zrozumiałych. Brakuje mi polnego wiatru i rozległych przestrzeni przede mną, swobody oddechu piersi nietłumionej cywilizacyjnym zniewoleniem, a nade wszystko brakuje mi uroku dróżki niknącej za szczytem wzniesienia. (str. 108)

Gdy późnym popołudniem wyszedłem na dwór, zobaczyłem rzadko spotykany urok jesiennego zmierzchu. Lekka mgła nadawała mu tajemniczości, ale i ciepła, chociaż wydaje się to dziwne. Mokre, nagie drzewa tkwiły zamarłe w cichym bezruchu, jakby utulone mgłą; granatowo-szary zmierzch przybliżał horyzont, a świetliste aureole wokół lamp pod drzewami błyszczącymi kropelkami wody na gałęziach podkreślały ten urokliwy, nostalgiczny koniec grudniowego dnia. (str. 113)

Wychodziłem do pracy gdy rozwidniało się, wracałem o zmierzchu. Cóż mi dał ten dzień - zwykły, najzwyklejszy dzień mojego życia? Coraz częściej podobne pytania słyszę w sobie, coraz bardziej żałuję mijających dni, coraz cenniejszych dla mnie. Chciałbym z każdego dnia ocalić jakąś cząstkę, niechby niewielką, niechby mało znaczącą, ocalić cokolwiek: jedną chociaż myśl, widok, radość, uśmiech, albo odwrotnie - smutek czy łzę. Zapamiętać tę sekundę dla uratowania dnia od zapomnienia. Czy ja chcę tak dużo? A jeśli nie, to dlaczego tak trudno o taką pamięć? (str. 115)

W gorącym słońcu ostatnich dni zboże dojrzało błyskawicznie i pokazuje mi się teraz najpiękniejsze. Jadąc, patrzę na te złociste łany z niezaspokojoną zachłannością, z przyjemnością i dziwnym ciepłem w piersi. Przymiotnik "złociste" wydaje się banalny przez nadużywanie, ale nie znajduję trafniejszego, a to z powodu odczuć, jakie budzi we mnie widok dużego pola dojrzałego zboża w słoneczny dzień. To trochę tak, jakbym patrzył na... złoto? Przecież nie, ale jednocześnie jest tutaj malutkie "tak", co doskonale zrozumie rolnik z powołania. Widok tych pól budzi uśpione na co dzień, nieodczuwane wspomnienia, tęsknoty, skojarzenia, a wszystko jakby nie moje, a podsunięte mi przez... kogo? Czasem myślę, iż odzywają się we mnie w takich chwilach pokolenia moich przodków od wieków uprawiających ziemię i kochających ją, że owa siła przyciągająca mnie do tych pól jest od nich, przekazana mi tajemnym sposobem abym pamiętał skąd jestem.
Pamiętam. (str. 132)

Dotykam wysmukłej brzozy, jest ciepła; drzewo zwiesza swoje liczne ramiona jakby nachylało się ku mnie, a obok widzę masywne przypory wiązu. Na końcu alejki stoi w słońcu okazałe drzewo, jego liście są spore i mają ładny kolor świeżej zieleni. Przy ziemi słońca już nie ma, podniosło się wyżej nabierając intensywniejszego koloru, barwi nim korony drzew. W górze feeria żółtych i zielonych barw, a w dole spomiędzy konarów krzaczastego klonu wylewa się mrok. Wciągam powietrze, czuję ciepłe zapachy roślin i rozgrzanej ziemi, zapach lata.
Jak zatrzymać czas? Jak uchwycić chwilę? (str. 216)

W działaniu naszej pamięci, w naszym przeżywaniu, w wyborach tego, co będzie pamiętane i tego, co tylko w tej chwili wydaje się być ważne, a czego ślady w nas zaciera nieodległy czas, jest coś dziwnego. Im jestem starszy, im więcej mam wiedzy i przemyśleń, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu o ważności takich zwykłych chwil, jak tamta sprzed kilku lat, jak ta obecna. Chwil, które ze światem zewnętrznym niewiele mają styczności, ledwie jakąś niepozorną roślinkę - jak tutaj - a w całej swojej pozostałej rozciągłości tkwią w nas, są elementami mozaiki, z której składamy naszego ducha, nasz wewnętrzny świat. (str. 221)

Ostatni dzień sezonu. Ostatni wieczór w pokoiku na kółkach. Jutro pakujemy sprzęt po raz ostatni i jedziemy 200 kilometrów do bazy.
Gdy marzłem w ten chmurny i zimny dzień poganiając czas, drugi głos we mnie, głos obudzony świadomością przeżywania kolejnego końca, chciał ten czas zwolnić.
Zwolnić dla zasmakowania tych ostatnich godzin sezonu, zatrzymania ich na chwilę, bo oto znowu zostawiam coś za sobą.
Za mną już tak wiele, przede mną coraz mniej, i poprzez te lata z przodu, poprzez ciąg możliwych czy prawdopodobnych zdarzeń które czekają jeszcze na mnie, prześwituje niewiadoma ostatecznego końca. Więc zatrzymać niechby chwilę z tego paskudnego, zimnego dnia jesiennego nim minie. Zatrzymać w pamięci te minione siedem miesięcy, bo mimo ich uciążliwości były niemałą częścią teraźniejszości, która właśnie dzisiaj staje się przeszłością.
Cząstka mojego życia minęła.
Dlatego w ten wieczór, gdy koledzy z pracy organizują się w grupki i zaczynają huczne, pijackie zakończenie sezonu, siedzę na tym łóżku, na którym tyle godzin spędziłem nad słowami, i słuchając cudownych pieśni z mszy koronacyjnej Mozarta, użalam się nad mijającym czasem. (str. 261)



wtorek, 7 czerwca 2022

Wrażenia i chwile

070622

Na blogu „Ewelina czyta” i na portalu „Lubimy czytać” ukazała się recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Autorką recenzji jest właścicielka bloga, Ewelina Górowska. Niżej publikuję tekst jej recenzji, a pod nim swój komentarz.

* * * * *

Krzysztof Gdula- Technik na emeryturze, ojciec trójki dorosłych dzieci. Czas wolny wypełnia muzyką klasyczną, literaturą, górskimi wędrówkami i pisaniem. Lubi polne drogi, Bacha, wieczory nad książką i daleki horyzont. Jest autorem dwóch książek o górach, są to "Sudeckie wędrówki" i "Góry Kaczawskie słowem malowane" oraz powieści "Miłość, muzyka i góry".

(Źródło: Okładka książki)


Ta książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa, z których budowałem te teksty.

Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny, patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.

(Opis autora)


Żyjemy w zwariowanym świecie, w którym nieustannie zalewa nas potok nowych informacji. Zapamiętujemy co raz więcej zbędnych faktów, ale czy zastanowiliśmy się kiedyś, jaki to ma to sens, czy warto przechowywać w pamięci setki danych, które jutro będą już nieaktualne?

Zatrzymajmy się więc w tym szalonym biegu i odpowiedzmy sobie na kilka pytań.

Czy w naszej pamięci wyrył się obraz kwitnącej magnolii?

Czy pamiętamy zapach, który towarzyszył nam w najważniejszych chwilach naszego życia?

Czy schowaliśmy w sercu obraz wschodzącego słońca nad ukochanymi górami/morzem/jeziorem/parkiem itd.?

Czy pamiętamy tekst piosenki/wiersza, który sprawił, że zatrzymaliśmy się, choć na chwilę i zastanowiliśmy się nad ulotnością, a zarazem niezwykłością danej chwili?

Pewnie nie...

Dlatego też najnowsza książka pana Krzysztofa Gduli jest idealna, by zatrzymać się, choć na chwilę, przymknąć oczy i przywołać w pamięci ulotne chwile i momenty, o których nie pamiętamy na co dzień.


"Wrażenia i chwile" to zbiór krótkich felietonów o celebracji chwili, która przychodzi, trwa moment i odchodzi, często niezauważona i niedoceniona a zostawiająca głęboki ślad sercu, jest to w pewnym sensie opowieść o przeżywaniu zwykłych dni.

Książka ma 320 stron (format A4), a teksty nie są ze sobą bezpośrednio związane, więc można je czytać w dowolnej kolejności, co dla mnie było dużym ułatwieniem- mogłam sobie dobrać tekst idealnie pasujący do aktualnego samopoczucia, nastawienia i spojrzenia na świat w danym momencie.

Nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mnie urzeknie a zarazem zaskoczy i sprawi, że niejednokrotnie w moich oczach pojawiły się łzy- czytając ją, czułam się, jakbym oglądała to, o czym pisze autor na własne oczy, przeżywała razem z nim rozterki i radości każdego dnia. 

Wielkim zaskoczeniem dla mnie był wysnuty wniosek- jak bardzo jesteśmy z autorem do siebie podobni, jak podobnie odbieramy otaczającą nas rzeczywistość, jak nasza wrażliwość jest zbliżona (poniżej zamieściłam fragment, który wyjątkowo mnie urzekł, pobudził wspomnienia, obudził schowaną na dnie serca tęsknotę). Czy określenie "magiczna" będzie tutaj adekwatne, a może bardziej "czarująca, nietuzinkowa i zaskakująca" będzie odpowiedniejsze? Ta książka taka właśnie jest... nieoczywista.

Mam milion pytań w głowie i niewiele odpowiedzi na nie- sama jestem zaskoczona, że na zaledwie trzystu stronach można ukryć tyle piękna i emocji. Ja jestem zachwycona tą książką.


Książka do nabycia bezpośrednio u Autora lub poprzez Allegro.


Czy polecam?

Zdecydowanie tak. Osobiście jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak pięknym opisem przeżywania dnia codziennego. Czyta się ją ekspresowo. Wciąga, intryguje i inspiruje do przeżywania danej chwili całym sobą.


POLECAM...


"W gorącym słońcu ostatnich dni zboże dojrzało błyskawicznie i pokazuje mi się teraz najpiękniejsze. Jadąc, patrzę na te złociste łany z niezaspokojoną zachłannością, z przyjemnością i dziwnym ciepłem w piersi. Przymiotnik "złociste" wydaje się banalny przez nadużywanie, ale nie znajduję trafniejszego, a to z powodu odczuć, jakie budzi we mnie widok dużego pola dojrzałego zboża w słoneczny dzień. To trochę tak, jakbym patrzył na... złoto? Przecież nie, ale jednocześnie jest tutaj malutkie "tak", co doskonale zrozumie rolnik z powołania. Widok tych pól budzi uśpione na co dzień, nieodczuwane wspomnienia, tęsknoty, skojarzenia, a wszystko jakby nie moje, a podsunięte mi przez... kogo? Czasem myślę, iż odzywają się we mnie w takich chwilach pokolenia moich przodków od wieków uprawiających ziemię i kochających ją, że owa siła przyciągająca mnie do tych pól jest od nich, przekazana mi tajemnym sposobem abym pamiętał skąd jestem. Pamiętam."

- Krzysztof Gdula "Wrażenia i chwile" str. 132


Za możliwość poznania tej wyjątkowej książki serdecznie dziękuję Autorowi.


* * * * *

Ewelino, dziękuję, dziękuję! Sprawiłaś mi wielką przyjemność swoją recenzją. Zawsze w głowie autora czai się obawa o sposób przyjęcie jego książki i jednocześnie pragnienie docenienia. Wszak książka, zwłaszcza o takiej zawartości, mieści cząstkę jego ducha. Akurat ta mieści niemałą cząstkę, w istocie jest książką o mnie.

Tutaj wypadałoby mi dodać, że we „Wrażeniach o chwilach” zawarłem lepsze swoje chwile i lepszą stronę siebie. Są i te gorsze, ale jednym z celów pisania – tego nie kierowanego do czytelników, a do mnie samego – jest przekonanie o wielkiej wartości tych lepszych chwil; szczególnie wtedy, gdy nie są liczne w naszym życiu.

Drugi cel mojego pisania opisałaś we wstępie: to forma ucieczki od niedobrych cech świata i próba, właściwie nieustające próby, znalezienie piękna w spotykanych i doświadczanych drobiazgach.

W sposób nieco idealistyczny, jak to zwykle bywa u poetów, ale piękny sposób opisał te starania William Blake:


Ujrzeć świat w ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.


Ideał, do którego można dążyć by ratować się przed szaleństwem świata.

W znacznej mierze nasze sposoby obrony są zbieżne: to literatura :-)

 


 

piątek, 15 kwietnia 2022

Wrażenia i chwile

 150422

Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.

 


 „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa z których budowałem te teksty.”

To zbiór krótkich tekstów o pozornie błahych chwilach mojego życia, tekstów niezwiązanych ze sobą i nieukładających w fabułę czy odgórny plan. Są efektem wrażeń i chwil. Napisałem o pozornie mało ważnych chwilach, ponieważ fakt zostawienia śladów we mnie i zapamiętania, wyróżnia je i czyni ważnymi – mimo swojej zwykłości. Książka mogłaby mieć drugi tytuł, równie adekwatny do treści i moich zamierzeń jak ten wybrany: „Ocalić od zapomnienia”.

Na pierwszych stronach książki zamieściłem motto, cytat z „Nagiego celu”, książki Adama Wiśniewskiego Snerga, polskiego autora książek science fiction. Myśl w nim zawarta poruszyła mnie na tyle, że uznałem za właściwe zamieszczenie tych paru zdań na początku mojej książki.


„Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają mu to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my.”


Nie bez znaczenia była i jest moja fascynacja sztuką pisania, możliwością utrwalenia przeżyć duchowych przy pomocy umownych znaków wyrażających słowa.


„Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.”


Historia moich tekstów jest długa, sięga pierwszych lat tego wieku. Nie pisałem książki, a jedynie zapisywałem spostrzeżenia i wrażenia, które udało mi – przynajmniej częściowo – wyrazić słowami. Dopiero kilka lat temu pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Wysłałem je do około dziesięciu wydawnictw, dwa nawet odpisały: treść pochwaliły, ale wydania odmówiły twierdząc że, cytuję, „nie zarobimy na tym”. Na tej jednej próbie starania zakończyłem, bo nie dość, że łatwo się zniechęcam, to i zgadzałem się z wydawnictwami. W tych tekstach nie ma niczego modnego ani sensacyjnego, nie ma wartkiej akcji ani w ogóle żadnej akcji. To teksty dla tych, którzy chcieliby zwolnić swój bieg i rozejrzeć się wokół siebie, posmakować chwilę, a mając nieznane nazwisko i mocno ograniczone zasoby finansowe, trafienie do tej grupy czytelników jest trudne.

Teksty zapewne pozostałyby w pamięci laptopa gdyby nie moja znajoma, która pomogła mi je wydać naprawdę tanio własnym nakładem. Dla dodatkowego obniżenia kosztów zrezygnowałem w fachowej korekty tekstu, co zapewne skutkuje pewną ilością potknięć stylistycznych i interpunkcyjnych.

Uznałem, że tyle jeszcze mogę zapłacić za możliwość wydrukowania książek i ich wysyłania do rodziny i znajomych. Uruchomiłem też sprzedaż na Allegro; książkę można kupić tutaj. Oczywiście można też ją nabyć bezpośrednio u mnie.

Wiele tekstów wybranych do druku było opublikowanych na blogu, zwłaszcza w pierwszych postach. Dwa lata temu poświęciłem im osobny wpis, tutaj publikując kilka z nich.

Na Allegro można kupić trzy moje wcześniej wydane  książki.

Wszystkich, którzy otrzymali ode mnie książkę z dedykacją, przepraszam za moje mało czytelne pismo. Im więcej piszę na klawiaturze, tym mniej umiem pisać długopisem. 



 

piątek, 12 lutego 2021

Recenzja książki o Jasiach

 

120221

Na portalu Biblionetka  ukazała się nowa recenzja mojej opowieści o Jasiach. Ucieszyła mnie przychylność autorki, cenionej przeze mnie dot59. Jest tłumaczem z angielskiego, także poezji, znawczynią literatury współczesnej i kobietą mającą wielką łatwość wyrażania myśli słowem pisanym. Jest też moją korespondencyjną znajomą.

Za jej zgodą zamieszczam tutaj tekst recenzji.

* * *

Magiczne spotkanie, prawdziwe przesłanie

W zasadzie nie czytam romansów. A jednak w tym miesiącu przytrafiła mi się lektura dwóch powieści, z których jedna romansem była ewidentnie (w dodatku przedwojennym i dla młodych czytelniczek raczej), zaś po tytule drugiej można sądzić, że jest nim także. Prawdę mówiąc, przeczytałam ją w zeszłym roku, zaraz, gdy ją dostałam, i dopiero niedawno, robiąc roczne zestawienie lektur, stwierdziłam zaskoczona, że ani nie wstawiłam oceny, ani nic o niej nie napisałam. A ponieważ nie da się tego zrobić z datą wsteczną, teraz po prostu nadrobiłam zaległość.

„Miłość, muzyka i góry” to rzeczywiście opowieść o miłości, ale czy romans? Rzeczy mają się tak: narrator – o którym na początku nie wiemy nic ponad to, że (podobnie jak autor) jest miłośnikiem górskich wędrówek, podczas jednej z wypraw w Góry Kaczawskie spotyka dziewczynę w niewspółczesnym stroju. Jasia, bo tak ma na imię nieznajoma, jest wojenną sierotą i od dwóch lat pomaga w gospodarstwie ludziom, którzy udzielili jej dachu nad głową. Zdumiony czytelnik gotów teraz zakrzyknąć: „Zaraz, jak to? Ktoś mnie tu wpuszcza w maliny! Przecież wojna skończyła się kilkadziesiąt lat temu!”. Tak samo myśli narrator: „O co tu chodzi?”[1], „Gdzie ja jestem? (…) Co się stało?”[2]. Ale… fakt jest faktem: w tym magicznym miejscu doszło do jakiegoś dziwnego zakrzywienia czasoprzestrzeni i spotkania dwojga ludzi, żyjących w dwóch różnych okresach historycznych. Choć między ich datami urodzenia jest różnica ładnych paru dekad, ten wybryk natury zniwelował ją na tyle, by to, co się potem wydarzy, jawiło im się jako zupełnie naturalne. Jaś ulega prośbie Jasi i zabiera ją do swojej rzeczywistości. Udziela jej gościny w swoim mieszkaniu, opiekuje się nią tak, jak pewnie opiekował się młodszą siostrą, która już prowadzi samodzielne życie. Jasia uczy się życia w świecie zdominowanym przez technikę, nadrabia braki w wykształceniu i coraz mocniej przywiązuje się do swego wybawcy. Tak, jak on do niej…

Klasyczny romans skończyłby się w miejscu, w którym Jaś i Jasia nabierają pewności, że są sobie przeznaczeni, dostarczając czytelnikowi banalnej informacji, że „potem żyli długo i szczęśliwie”. Klasyczny melodramat dociągnąłby z akcją trochę dalej, ale potem zakończył ją jakąś dramatyczną sekwencją, raz na zawsze odbierającą tej parze prawo do cieszenia się sobą. Tu, owszem, także wydarza się coś, co stawia pod znakiem zapytania ich późniejsze losy, ale…w tym momencie interweniuje autor: „uznałem, że skoro mogę dać im dalszą wspólną przyszłość, odmawianie im tego byłoby czymś bliskim niegodziwości”[3].

Jest więc „Miłość, muzyka i góry” romansem, czy nie? Ja powiedziałabym, że raczej współczesną baśnią. O tym, jak bardzo różne są drogi, które mogą do siebie doprowadzić kobietę i mężczyznę, pragnących bliskości. Jak wzajemne zaciekawienie przekształca się w głębokie i tkliwe uczucie, oparte nie tylko na fascynacji, ale także na wzajemnym zaufaniu i szacunku. Jak miłość buduje most między mieszkańcami dwóch różnych światów, niewiele ze sobą mających wspólnego. Przy czym cała intymna strona tego, co się dzieje między Jasiem i Jasią, przedstawiona jest z niezmierną subtelnością i taktem, dowodząc, że nie potrzeba cytować podręczników anatomii i seksuologii, żeby ukazać fizyczną stronę miłosnej relacji; mało który piszący człowiek zdaje sobie z tego sprawę, a może też i mało który umie tę tezę zastosować w praktyce – ale autor pięknie z tym sobie poradził. Podobnie, jak z kreowaniem jednocześnie realistycznej i baśniowej atmosfery, w której przenikają się banalne sprawy życia codziennego, piękno natury i sztuki oraz dziwne meandry czasoprzestrzeni, pozwalające bohaterom spełnić najskrytsze marzenia.

Naiwne „harlekiny”, wmawiające czytelniczkom, że wystarczająco długo trzepocząc rzęsami, zdobędą serce milionera, albo, że siłą własnego uczucia zmienią brutalnego gangstera w lirycznego amanta, to jedno – a historie takie, jak „Miłość, muzyka i góry”, napisane prostym, ale nie banalnym językiem i przypominające, że nawet w XXI wieku można spotkać mężczyznę, który wprawdzie nie sypie na prawo i lewo złotem, ale też nie rzuca wulgaryzmami (najbardziej trywialnym słowem, jakiego używa Jaś, jest „tyłek”), nie oddaje się nałogom, nie jest zazdrośnikiem ani nudnym moralistą, to drugie. Takie romanse mogę czytać. Z przyjemnością.

[1] Krzysztof Jan Gdula, „Miłość, muzyka i góry”, wyd. Warszawska Firma Wydawnicza, 2020, s. 9.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 198.

* * *

Współczesną baśnią została nazwana moja opowieść, co bardzo mi się spodobało. Dokładnie tak – napisałem baśniową historię.

Cenię sobie również pochwałę opisów intymnych chwil Jasiów. Przy tej okazji przypomnę (ponieważ już o tym pisałem), że w pierwotnym tekście było ich nie tylko mniej i ale i ledwie były zaznaczone paroma słowami. Fragmenty te rozbudowałem wiedząc o popularności „momentów”. Tak, zrobiłem to dla zaciekawienia czytelniczek i czytelników, jednak, mimo że nie opisywałem tych scen zbyt technicznie, „po męsku”, pewny dobrego przyjęcia przez kobiety nie byłem.

Tym bardziej cieszy mnie opinia autorki.

Czytając recenzję, dowiedziałem się o nierzadkim obecnie wulgarnym lub „ginekologicznym” opisywaniu scen męsko-damskich. Naprawdę teraz tak się pisze i takie opisy drukuje? Czy to znaczy, że moje wyobrażenia chwil intymnych, ani poetyckie przecież ani wyjątkowe, wyróżniają się in plus? Jeśli tak, to cieszę się, ale i smucę, ponieważ trzeba by uznać, że coś się dzieje niedobrego z gustami autorów lub czytelników, a moje obawy, czy nie posunąłem się za daleko w opisach, okazują się obawami osoby nieznającej obecnych trendów.

Fakt, nie znam, i trudno mi znaleźć w sobie chęci do poznania.

* * *

Może chociaż jedno zdjęcie miejsca Jasiów na Lastku, skoro ten post poświęcony jest książce o nich?

To proszę. Zrobiłem je we wrześniu, kilka lat temu. Z widocznego na nim miejsca zbiegu dwóch ścian lasu wychodzi droga, którą szedłem, a po kliku tygodniach szedł Jasio. Siedziałem pod brzozą, stoi nieco niżej, przy prawej krawędzi zdjęcia, później ulokowałem tam Jasię. Miejsce nie tylko z ich powodu jest jednym z moich ulubionych. Tam jest po prostu ładnie, a i widoki są dalekie.

Mam nadzieję na jego odwiedzenie przed powrotem do domu.