Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obieg pieniądza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obieg pieniądza. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 maja 2025

O pieniądzach i o nas

 230525

Pewna rodzina ma dochody na poziomie 60-63 tysiące złotych rocznie, ale że wydaje więcej chcąc utrzymać standard życia, zapożyczają się każdego roku coraz bardziej. Mając już około 150 tysięcy długu, w tym roku pożyczą ponad 30, a może i 40 tysięcy. Ich dług sięgnie dwustu tysięcy złotych, a same odsetki od niego mogą przekroczyć 10 tysięcy, a więc kilkanaście procent ich dochodów. Nie myślą o spłacie, a nawet gdyby, to nie mają takiej możliwości wydając tak dużo. Na co tyle wydają? Czy na swój wymarzony dom? A może na kształcenie dzieci w renomowanych uczelniach? Nie, wydają na nowe meble, samochody, na wycieczki i pensję pomocy domowej. No i na rosnące każdego roku odsetki od swojego długu.

Co można pomyśleć o takiej rodzinie?

 


Źródło 

Kwoty nie są przypadkowe, są tylko 10 milionów razy pomniejszone, jako że piszę o naszym państwie. Nasz dług przekroczy w tym roku 2000 miliardów złotych, odsetki sięgną 100 miliardów, a przychody wyniosą 600 albo nieco więcej miliardów. Tylko w tym roku zadłużymy się… nie, to „nasi” politycy nas zadłużą na ponad 300, a może nawet 400 miliardów! Jeden miliard złotych dziennie! Jest w Polsce około 25 milionów płatników podatku, a więc na każdego, czyli także na mnie, emeryta z przeciętną emeryturą, wypada 80 000 zł długu, od którego każdy z tej grupy płaci 4 000 zł rocznie odsetek. Bardzo niewielka część tych ogromnych pieniędzy jest mądrze inwestowana. Zdecydowana większość przeznaczana jest na cele socjalne, czyli jest rozdawana, a mówiąc wprost: przejadana. Część jest wydawana na wątpliwej jakości inwestycje motywowane ideologicznie, a pewna ilość po prostu marnotrawiona lub wprost rozkradana.

Dokąd my zmierzamy? Jak to się skończy dla Polski i Polaków?...

Tyle wstępu wystarczy, nie chcę zanudzać szczegółami technicznymi, zaznaczę tylko, że jedynie mocarstwa mogą sobie pozwolić na niespłacanie swoich długów. My nie mamy jedenastu atomowych lotniskowców jak USA, więc spłacić długi będziemy musieli. Jeśli nie pieniędzmi, to naszą ziemią i fabrykami, biedą i zależnością od innych.

Niżej zamieszczam fragmenty wykładów Raya Dalio na temat obecnego stanu światowych finansów. Autor jest znanym na świecie ekonomistą, inwestorem, miliarderem, ale i pisarzem, filozofem oraz wnikliwym socjologiem. Krótko mówiąc: jest postacią wybitną.

Zapraszam do lektury. Cytaty ujęte są znakami >> <<, a wykropkowanie (…) wskazuje miejsca dokonanych przeze mnie skrótów. Poniżej cytatów zamieszczam linki do pełnych wypowiedzi R. Dalio.

* * *

>>Prawdziwe ryzyko pojawia się, gdy polityka bardziej zaczyna polegać na opóźnianiu niż na dyscyplinie. Kiedy deficyty rosną nie z powodu strategicznych inwestycji, ale z powodu paraliżu politycznego. Gdy pożyczanie trwa nie po to, aby budować przyszłość, lecz po to, aby unikać teraźniejszości. Powoli społeczeństwo i rynki zaczynają zadawać pytanie, którego żaden rząd nie chce słyszeć: jak długo to może trwać? Na początku odpowiedzi są uspokajające, ekonomiści wskazują na stosunek długu do PKB, banki centralne podkreślają znaczenie narzędzi zwiększających płynność finansową, a politycy obiecują reformy. Ale żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia, jeśli za słowami nie idą czyny. (…) Ryzyko jest tym poważniejsze, że narasta powoli, na oczach wszystkich. W dobrych czasach zaciąganie pożyczek wydaje się możliwe do opanowania. Odsetki od kredytów są niskie, a wzrost gospodarczy wydaje się silny, jednak pod spodem rośnie obciążenie długiem, a deficyt strukturalny się pogłębia. (…) W momencie gdy rząd nie jest zdolny do podejmowania trudnych decyzji, zaczyna się spirala upadku. (…) Uniknięcie tego nie wymaga perfekcji. Wymaga uczciwości. Uczciwej oceny sytuacji w systemie, uczciwej komunikacji na temat koniecznych poświęceń oraz uczciwego przywództwa, które działa w długoterminowym interesie kraju, a nie o doraźne korzyści.<<

Źródło

* * *

>>System finansowy w którym żyjemy dzisiaj, opiera się na coraz bardziej kruchych fundamentach. Oparty nie tylko na produktywności i innowacyjności, ale także na stale rosnącym poziomie zadłużenia. Liczby są porażające, ale ich konsekwencje wykraczają daleko po kwestię rozmiarów. Nie chodzi tylko o to, że mamy dużo długów, problem w tym, że tempo wzrostu zadłużania znacznie przewyższa tempo wzrostu dochodów niezbędnych do jego obsługi. Ta nierównowaga jest obecnie tak duża, tak systemowa, że zagraża całej strukturze, od której jesteśmy zależni. Dług ze swej natury może być produktywny lub destrukcyjny. Jeśli jest wykorzystywany odpowiedzialnie, gdy pożyczony kapitał jest inwestowany w sposób tworzący dochód większy niż koszt pożyczki, może być potężnym narzędziem wzrostu. Jednak gdy dług służy finansowaniu konsumpcji, realizacji obietnic politycznych i poprzednich zobowiązań bez tworzenia warunków pod przyszłe dochody, staje się obciążeniem. Co więcej, kiedy pożyczanie staje się domyślną reakcją na każdy problem, przestaje być narzędziem, staje się pułapką. (…) Kiedy poziom zadłużenia rośnie, wzrastają również płatności odsetek. Ostatecznie coraz większa część dochodów budżetowych jest przeznaczana nie na inwestycje w przyszłość, lecz na spłatę przeszłości. (…) Obecnie zaufanie jest towarem deficytowym. Ludzie na całym świecie stracili zaufanie do instytucji, liderów, a nawet do samej przyszłości. To jest niebezpieczne. Tworzy próżnię, która zostaje wypełniona strachem, populizmem i uproszczonymi rozwiązaniami złożonych problemów.<<

Źródło

* * *

>>Współczesna gospodarka w coraz większym stopniu oddziela tworzenie bogactwa od jego dystrybucji. W przeszłości na wzroście produktywności korzystała zazwyczaj duża część społeczeństwa, obecnie zyski te w szczególności przypadają właścicielom kapitału, czyli tym, którzy posiadają aktywa finansowe, nieruchomości i akcje. W rezultacie coraz większa część bogactwa znajduje się w rękach małej grupy osób, podczas gdy większość z trudem nadąża za resztą społeczeństwa, polegając coraz bardziej na zadłużeniu. (…) Najpierw następuje okres budowy, innowacji i ekspansji, w którym możliwości są powszechnie dostępne, a zaufanie do systemu rośnie. Jednak z biegiem czasu, w miarę jak sukces się kumuluje, rodzi się nadmiar, rośnie zadłużenie, nierówności się pogłębiają, a w końcu nierównowaga staje się nie do utrzymania. Obecnie znajdujemy się w końcowej fazie tego cyklu.<<

Źródło

* * * * * *

>>Nie ma sposobu na uniknięcie ostatecznego załamania się boomu spowodowanego ekspansją kredytową. Alternatywą jest tylko to, czy kryzys powinien nastąpić wcześniej, jako wynik dobrowolnego zaniechania dalszej ekspansji kredytowej, czy później, jako ostateczna i całkowita katastrofa danego systemu walutowego.<<

Ludwig von Mises, ekonomista i filozof.

>>Dług, zgodnie z definicją, przyciąga przyszłą konsumpcję do teraźniejszości. Pozwala ludziom wydać więcej teraz, ale wymaga od nich wydania mniej w przyszłości.<<

Ray Dalio


czwartek, 8 maja 2025

O pieniądzach

 060525

„W świecie, w którym można drukować pieniądze fiducjarne na żądanie, aktywa, których nie można drukować, stają się bezcenne.”

 


Skopiowałem z tej strony.

O pieniądzach zdarzyło mi się już pisać tutaj, a wracam do tematu w związku z poważnymi zmianami na świecie i swoim zainteresowaniem finansami. Czasami śmieję się sam z siebie, no bo ja, emeryt mający przeciętną (czytaj: niewielką) emeryturę, interesuję się rynkami finansowymi jakbym był finansistą! Może to efekt nagle zwiększonej ilości wolnego czasu? Możliwe.

Pieniądz jako środek wymiany handlowej i wszelkiej płatności jest w gruncie rzeczy czymś dziwnym i sztucznym. Nie jest intuicyjny, jest obcy naszym wrodzonym reakcjom, co doskonale widać u małych dzieci. Dla nich wymienienie się zabawkami jest zrozumiałą czynnością, ale jednocześnie bardziej będą się cieszyły dostaniem drobnego nawet prezentu niż banknotem za który mogłyby mieć kilka takich zabawek. Pieniędzy musimy się nauczyć, bo są nam obce. Jaka wartość tkwi w kawałku zadrukowanego papieru lub zapisie komputerowym, albo, jak było kiedyś, w kawałku metalu? Dlaczego dla pozyskania czegoś takiego spędzamy w pracy trzecią część życia?

Odpowiedź znamy dopiero po przyzwyczajeniu się do czegoś tak dziwnego w pierwszym odruchu: bo za tę monetę, ten banknot albo tę liczbę zapisaną w bankowym serwerze, kupimy rzeczy i usługi nam potrzebne. Wymagana jest tylko powszechna zgoda na używanie takiego pośrednika, czyli pieniądza, i akceptacja jego wartości. Najlepiej niezmieniającej się wartości, o czym napiszę później. Pierwszymi powszechnie akceptowanymi pieniędzmi (pomijam dziwaczne prapoczątki w rodzaju muszelek) były metale: szlachetne złoto i srebro, oraz w mniejszym zakresie miedź, tańszy metal, ale wtedy znacznie droższy niż obecnie.

Złoto z racji ceny – także i wtedy bardzo wysokiej – było dla króli i możnowładców, srebro dla zamożniejszej warstwy społeczeństwa, miedź dla biedaków.

A propos miedziaków: jeszcze są ludzie znający stare powiedzenie „Kto nie ma miedzi, ten na dupie siedzi” z czasów pieniędzy opartych na wartości metali.

Aby usprawnić wymianę, zaczęto posługiwać się krążkami metalu o ustalonej wadze i czystości potwierdzonymi stemplem emitenta, którym pierwotnie była mennica działająca z upoważnienie władcy.

Później system zmodyfikowano: po co wozić ze sobą ciężkie monety, skoro można je zdeponować w banku i posługiwać się wydanym przez tę instytucję wekslem? I dalej: po co deponowanie i weksle, skoro można puścić w obieg ujednolicone środki płatnicze na okaziciela, mające określone wartości odpowiadające ustalonej ilości kruszców przechowywanych w skarbcu emitenta? Tak zrodziły się pieniądze papierowe mające pokrycie w złocie. System działał setki lat. W Polsce do 1939 roku, w USA dłużej.

Żaden kraj, w którym obowiązywał pieniądz kruszcowy, nie znał pojęcie inflacji i utraty wartości nabywczej pieniędzy. Nawet przez całe pokolenia nic albo nader niewiele się zmieniało. Chyba że zaczynano dodawać do kruszcu tanich metali. Po co? Aby mieć więcej pieniędzy. Aby finansować potrzeby władz i ich wojny. Właśnie z powodu dodruku pieniędzy w czasie wojny w Wietnamie, Nixon w roku 1971 zakończył wymienialność dolara na złoto. Od tamtego roku mamy pieniądz zwany fiducjarnym. To pieniądz symboliczny, umowny, nie mający wartości wewnętrznej. Krążek srebra czy złota będący monetą miał taką wartość, mianowicie wartość drogocennego metalu z którego był zrobiony. Nawet te drobne monety, „miedziaki”, miały taką wartość, a banknot jej nie ma. Honorujemy go tylko z powodu wiary w działanie systemu waluty fiducjarnej. To słowo pochodzi z łaciny: fides to wiara. Wiara w to, że dostajesz akceptowany przez innych środek płatniczy o określonej wartości, a nie zadrukowany papier czy plastik.

Trwa kolejny etap zmiany systemu walutowego: rezygnacja z anonimowych banknotów na rzecz wyłącznie zapisów w bankowych komputerach. Próbuje się nie tylko zerwać jakikolwiek związek pieniądza z czymś materialnym (tutaj z papierowym banknotem), ale i zlikwidować jego anonimowość, skoro każda transakcja byłaby rejestrowana w banku. Ten wątek zostawię jednak na boku, chciałem powiedzieć o pewnej zauważonej sprzeczności.

Jeśli już zdołaliśmy przyjąć ten dziwaczny fakt ukrycia w banknocie, a nawet w wirtualnym zapisie komputerowym, realnej wartości pozwalającej nabyć rzeczy czy usługi, to ekonomicznie najkorzystniej byłoby mieć pieniądze niematerialne, a więc w formie zapisów komputerowych, ponieważ najmniej kosztuje samo ich istnienie i funkcjonowanie. Banknoty trzeba drukować i często wymieniać zużyte, co sporo kosztuje, wszak druk jest bardzo wyrafinowany, bo taki musi być dla bezpieczeństwa, a na dokładkę kasjerka w sklepie powie (ostatnio coraz częściej) że nie ma jak wydać reszty. Jeszcze gorzej pod względem kosztów i wygody jest z pieniędzmi kruszcowymi. Ogromnymi nakładami budowane kopalnie, zakłady przetwórcze rudy, huty i rafinerie, a wszystkie te zakłady degradują otoczenie, zużywają wielkie ilości energii i ludzkiej pracy, aby w efekcie mieć złotą lub srebrną monetę i używać je jako środek wymiany handlowej czyli jako pieniądz. Absurd, nieprawdaż? Ja tak uważam. Owszem, kopać i przetapiać dla uzyskania metali potrzebnych w przemyśle, ale nie dla schowania ich w sejfie lub sakiewce!

Jednak jest całkowicie inaczej: to właśnie srebro i złoto, pozyskiwane tak ogromnymi nakładami, było od początku istnienia ludzkich cywilizacji, czyli od około pięciu tysięcy lat, najlepiej sprawdzającym się i najbardziej pożądanym pieniądzem. Dlaczego??

Pierwotnie po prostu z powodu technicznej niemożności drukowania banknotów czy tym bardziej obsługiwania kart płatniczych, ale i dla fizycznych zalet tych metali. Są szlachetne, czyli nie rdzewieją, łatwe są w obróbce i podziale na małe kawałeczki, oraz, co chyba najważniejsze, są rzadkie. Jest ich mało i jeszcze mniej ich przybywa z roku na rok. Teraz nie mamy właściwie żadnych ograniczeń technicznych, ale mamy swoje wady i systemy sprawowania władzy… Najnowocześniejszy, najwygodniejszy i najtańszy system pieniężny, ten niematerialny, cyfrowy, jest jednocześnie najgorszy z powodu naszych ludzkich cech.

Odkąd mocno ograniczone w dostępności złoto i srebro przestały być pieniędzmi, można tworzyć pieniądze praktycznie w dowolnych ilościach kosztem ich wartości. Problem w tym, że pieniądzem, a ściślej jego ilością i wartością, kierują politycy.

Celem nadrzędnym polityków jest utrzymanie się przy władzy, a najlepszym na to sposobem jest obiecywanie społeczeństwu dodatków finansowych. „Głosujcie na nas, my wam damy!” – tak brzmi najskuteczniejsze hasło reklamowe. Problem drugi: zdecydowana większość ludzi nie widzi związku między „dawaniem” a inflacją, spłacaniem długów rządowych, wysokimi podatkami i na koniec ogólną biedą. Właśnie do biedy zawsze sprowadza się rozdawnictwo pieniędzy przez władze. A skąd w tym inflacja? Z dodruku pieniędzy, jako że inflacja jest nadmiarem pieniędzy w stosunku do dostępnych dóbr. Bank centralny jest emitentem pieniędzy, a to znaczy, że może je tworzyć dosłownie z niczego, skoro nasze pieniądze nie mają żadnej kotwicy materialnej, są umowne, fiducjarne. Więc są drukowane aby politycy utrzymali się przy władzy.

Obecne złotówki zostały wprowadzone w styczniu 1995 roku, a zgodnie z wyliczeniem 1000 zł wtedy miało taką samą wartość nabywczą, jak obecnie 4600 zł. Spadek wartości trwa nadal, a ostatnio nawet się nasila.

Możliwość dodruku pieniędzy skutkuje zwyczajem zasypywania nimi wszystkich problemów społecznych i gospodarczych. Ogrom wydrukowanych pieniędzy powoduje nie tylko ustawiczną inflację, ale i umożliwia zaciąganie ogromnych długów przez społeczeństwa i całe państwa. W tym roku nasz kraj (czyli my, Polacy) jest zadłużany na około miliard złotych dziennie. USA mają 37 tysięcy miliardów dolarów długu rządowego, a cały świat jakieś 300 tysięcy miliardów dolarów. Długi kosztują. USA płacą dziennie blisko 3 miliardy dolarów odsetek, Polska jakieś 280 milionów złotych. DZIENNIE SAMYCH ODSETEK!

Bo politycy chcą władzy, a my wybieramy tych, którzy więcej nam obiecują.

Pieniądz fiducjarny mógłby z powodzeniem dobrze pełnić swoją rolę stabilnej waluty gdyby nie był psuty dodrukiem, ale nigdy i nigdzie nie udała się ta sztuka. Prędzej czy później wszystkie banki i politycy to robią, dlatego wzrok wielu zwykłych ludzi, ale i specjalistów od pieniędzy, ponownie, jak tyleż już razy w historii, kieruje się w stronę złota i srebra. Obok rozlicznych swoich wad mają jedną zaletę, która przeważa wszystkie wady: nie można ich drukować, a przybywają w tempie tylko około dwóch procent rocznie.

Dlatego firmy górnicze na całym świecie kopią wielkie dziury w ziemi, przewożą setki tysięcy ton skał, zużywają mnóstwo energii i zasobów nie do odtworzenia. Dobywają z głębi Ziemi jedyny metal, który jest w stanie być dobrym pieniądzem, czyli stabilnym i powszechnie uznawanym.

Ostatnio coraz więcej się mówi o związanych ze złotem działaniach Chin, o skutkach potwornego zadłużenia całego świata, o konieczności zmian systemowych – i w związku w tymi problemami o kruszcach.

Zapraszam do lektury wybranych fragmentów wypowiedzi amerykańskich znawców rynku finansowego. Cytaty ujęte są w znaki >> <<, a poniżej dodaję link do źródła, gdyby ktoś chciał wysłuchać całej wypowiedzi, albo przeczytał korzystając z tłumaczenia Google.

* * *

Wyjaśnienia:

LBMA – prestiżowe londyńskie stowarzyszenie podmiotów działających na rynku metali szlachetnych. Z polskich firm jedna tylko jest zrzeszona w LBMA, mianowicie KGHM, producent nie tylko miedzi, ale i srebra oraz niewielkich ilości złota.

Comex – nowojorska giełda handlu, głównie kruszcami.

ETF – rodzaj funduszu inwestycyjnego lokującego pieniądze swoich udziałowców w wybraną część rynku towarów lub w akcje firm na giełdzie.

FED – Rezerwa Federalna, amerykański bank centralny.

(…) – wprowadzony przeze mnie skrót oryginalnej wypowiedzi.

* * *

>>Dolar jest spychany na margines, a my co robimy? Przepuszczamy biliony dolarów w budżecie i kłócimy się o bilety na koncert Taylor Swift. Prawdziwym problemem jest to, że gospodarka USA jest zepsuta u podstaw. Zbudowaliśmy gospodarkę opartą na konsumpcji bez produkcji, która mogłaby ją wspierać. Przez dziesięciolecia żyliśmy ponad stan eksportując dolary zamiast towarów. Taka jest istota systemu petrodolara. Amerykanie wysyłają dolary za granicę, świat wysyła towary z powrotem. Co się stanie, gdy świat nie będzie już chciał dolarów? Co się dzieje, gdy zechcą prawdziwej wartości, gdy zechcą złota? Ten proces już się rozpoczął, dlatego cena złota rośnie, dlatego banki centralne wyprzedają obligacje, dlatego dolar spada i dlatego inflacja nie jest przejściowa. (…) Polityka którą zastosują aby spróbować zaradzić recesji, jest tą samą polityką, która pierwotnie spowodowała problem: więcej wydatków, więcej bodźców, więcej drukowania pieniędzy. To tak, jakby spróbować ugasić pożar polewając go benzyną, a potem udawać zdziwienie, gdy okaże się, że nie macie spalone brwi.<<

Źródło.

* * *

>>50 lat temu Ameryka była wierzycielem. Teraz to największy kraj dłużników w historii świata, a jest tylko gorzej. Politycy wciąż drukują pieniądze i składają obietnice, na które ich nie stać. Biliony deficytu i nikogo to nie obchodzi. Rynki najwyraźniej nie przejmują się tym, ale uwierz mi, rzeczywistość zawsze dogania. Pozwól wyjaśnić: nie kibicuję katastrofie. Nie chcę być świadkiem załamania, ale też nie będę siedzieć i udawać, że to się nie może się zdarzyć, bo już to widziałem. Mieszkałem w krajach, w których waluta upadała, a oszczędności całego życia ludzi stawały się bezwartościowe z dnia na dzień. A co ich uratowało? Realne aktywa. Złoto, srebro, ziemia, rzeczy, które można trzymać w dłoni, a nie cyfry na ekranie komputera. Wiesz co mnie bardzo martwi? To apatia. Ludzie są bardziej zainteresowani trendami na Tik Toku i kryptomemami niż ochroną swojego majątku. Uważają, że rząd ma wszystko pod kontrolą, wierzą, że FED ich uratuje, ale FED nie jest twoim przyjacielem. (…) Od dziesięcioleci pompuje bańki i dewaluuje pieniądze.<<

Źródło.

* * *

Rezerwa Federalna jest największym dostawcą bogactwa, inflacji i kradzieży, ponieważ tym właśnie się zajmuje od 112 lat. Kradną siłę nabywczą twoich zarobków, zmuszając cię do używania ich marnych kawałków papieru, które potrafią stworzyć z niczego, i oczywiście poniżali tych, którzy próbowali powiedzieć wam, że potrzebujecie złota i srebra. (…) Dlaczego tak jest? Ponieważ mają oni (banki centralne – wyjaśnienie KG) moc, jakiej nie ma żaden z nas, pozwalającą tworzyć im pieniądze i kredyty z powietrza, co jest po prostu obrzydliwością. (…) Banki centralne są końmi trojańskimi. Niszczą Zachód od środka. Jedyne, w czym banki centralne są dobre, to tworzenie baniek kredytowych, krachów kredytowych, akcji ratunkowych, inflacji, wojny. Są dobrzy w finansowaniu wszystkich tych programów, które tak naprawdę niszczą społeczeństwa od środka. Są dobrzy w finansowaniu mediów, rządu, finansują wszystkich, bo jak powiedział pan Rothschild: „Dajcie mi kontrolę nad walutą kraju, a nie będzie mnie obchodziło, kto tworzy prawa.” (…)

Słowa pewnego bankiera z Zurychu: „Za inflację odpowiada wyłącznie państwo. Inflacja bez rządu lub wbrew rządowi jest niemożliwa.” <<

Źródło.

* * *

>>(Wzrost ceny złota) to sygnał, ogłoszenie, że pod powierzchnią dzieje się coś o wiele większego, ponieważ gdy złoto rośnie, nie oznacza to, że gospodarka kwitnie, oznacza to coś przeciwnego: że sprawy się psują lub już się popsuły. Złoto nie jest aktywem, które eksploduje ponieważ właśnie ponieważ odkryliśmy kolejnego I’phone’a. Rośnie, gdy zaufanie spada, gdy systemy się chwieją, gdy społeczeństwo zaczyna pytać, czy ludzie u władzy naprawdę rządzą. (…) Wielu ludzi nie rozumie, że tak naprawdę nie chodzi o wzrost ceny złota, a o spadek wartości pieniędzy. (…) Waluta upada nie z powodu pecha, ale z powodu nadmiernej ingerencji rządów. Po prostu nie potrafią sobie pomóc. Wydają za dużo, pożyczają za dużo, obiecują za dużo, a potem drukują, drukują i drukują. Aktywa która pozostaje, nie jest poparte obietnicami, nie potrzebuje banku centralnego, nie polega na zaufaniu konsumentów aby utrzymać swoją siłę nabywczą. To daje mu trwałą atrakcyjność. (…) Za każdym razem gdy świat traci zaufanie do swoich przywódców, do swoich pieniędzy, do swoich obietnic, złoto się budzi. (…) Za każdym razem gdy zobaczysz cenę złota na nowym szczycie, nie oglądasz jak staje się droższe, widzisz, jak pieniądze tracą kontrolę. Banki centralne po cichu ci mówią, że waluta w której zarabiasz, oszczędzasz i wyceniasz swój dorobek, staje się słabsza. To nie wzrost wartości złota, to topnienie twoich pieniędzy.<<

Źródło.

* * *

>>Kiedy cena złota gwałtownie rośnie, nie jest to reakcją na wzrost gospodarczy, to reakcja na porażkę. Nie rośnie gwałtownie kiedy przyszłość rysuje się świetlana. Ceny gwałtownie rosną, bo teraźniejszość wydaje się być nie do utrzymania. Cena złota nie wzrosła na skutek działania mechanizmów cenowych, wzrosła, ponieważ architektura światowej gospodarki pęka pod wpływem własnych sprzeczności. Nie był to rajd napędzany optymizmem sektora technologicznego ani niespodzianką w postaci zysków. To była nagła zmiana wyceny bezpieczeństwa i nowa globalna ocena zaufania. Złoto się nie zmieniło, to system uległ zmianie. (…) To, co się teraz dzieje, nie jest wydarzeniem cenowym, to strukturalny reset. To powolna, cicha utrata wiary w systemy, które miały być niezmienne. (…) Zaufanie, jak się okazuje, jest najrzadszym dobrem ze wszystkich. I wiesz co? Znika. Nie ma żadnej polityki oszczędnościowej, w ogólne żadnej wiarygodnej polityki, jest tylko drukowanie, opodatkowanie, pożyczanie i nadzieja. A gdy nadzieja się kończy, na sceną wkracza złoto. (..) Nie zabezpieczysz się przed zmiennością, przed szaleństwem. Nikt ci tego nie powie: złoto nie jest tylko zabezpieczeniem przed inflacją i dewaluacją, jest także ochroną przed szaleństwem. Przed systemem, którym rządzą algorytmy, ego polityków i wyeksploatowane ideologie.<<

Źródło.

* * *

>>(Zakupy złota przez banki centralne) to nie zabezpieczenie, to nie wyjście strategiczne. To prowadzi nas do sedna sprawy: zaufania. Złoto nie wymaga okazywania komuś zaufania, tak po prostu jest. Nie potrzebuje rady gubernatorów, banku centralnego, agencji ratingowej ani dekretu rządowego. Dlatego jest pieniądzem. (…) Jeśli więc uważasz, że złoto i srebro to coś staromodnego, zastanów się jeszcze raz. One są przyszłością. Nie z powodu ideologii, ale konieczności, a w ostateczności rynki poddają się konieczności. To jest ostatnie prawo ekonomii.<<

Źródło.

* * *

>>(…) tendencja spadkowa będzie się pogłębiać. Dwie mogą być reakcje rządu na tę sytuację: interwencja lub bezczynność. W przeszłości standardem była interwencja rządu w postaci pakietów pomocowych i stymulacyjnych, ale takie działanie niesie pewne zagrożenia. Za każdym razem gdy rząd interweniuje przeznaczając więcej pieniędzy, dewaluuję walutę. Drukując więcej pieniędzy, zwiększasz ilość waluty w obiegu, przez co staje się mniej wartościowa w ujęciu realnym. Proces ten przyspiesza ostateczny upadek systemu monetarnego, co prowadzi do inflacji, dalszej dewaluacji oszczędności i powszechnej niestabilności finansowej. (…) Nakaz polityczny jest jasny. Oni interweniują. Próbują zarządzać gospodarką i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec pogorszeniu się sytuacji, ale ich wysiłki ostatecznie spełzną na niczym, bo problem jest znacznie głębszy niż im się wydaje. Mówimy o trwającym od dziesięcioleci narastaniu niezrównoważonego długu (…). Jesteśmy teraz świadkami pogłębiania się kryzysu, ponieważ system finansowy zmaga się z ciężarem własnego długu. Lekcja, jaką z tego można wyciągnąć, jest prosta. Rząd i banki centralne nie mogą bez konsekwencji dalej drukować pieniędzy i napędzać inflacji. Konsekwencje tego stają się coraz bardziej widoczne w życiu codziennym. Od rosnących kosztów utrzymania, przez erozję oszczędności, po pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi. Pośród tych wszystkich wydarzeń złoto stało się kluczowym zabezpieczeniem. Banki centralne po cichu zwiększają zakupy złota. Dlaczego? Ponieważ złoto jest jedynym aktywem, którego wartość nie zależy od polityki rządów ani kaprysów banków centralnych. W przeciwieństwie do pieniędzy fiducjarnych, które można dowolnie drukować, złoto przez całą historię zachowało siłę nabywczą. W czasach niestabilności finansowej jest najlepszym sposobem na przechowanie wartości.<<

Źródło.

* * *

>>(…) to daje nam pewien obraz edukacji o znaczeniu złota. Ludzie po prostu nie uważają tego za ważne, nie rozumieją podstaw całego systemu finansowego. Smutne jest to, że prawdopodobnie dowiedzą się tego w bolesny sposób. (…) Obecny system monetarny w zasadzie opiera się na niczym. Dolar nie ma żadnego zabezpieczenia. Nic nie stoi na przeszkodzie tworzenia nowych dolarów, tak więc podaż pieniędzy zbliża się do nieskończoności. (…) Co więc moim zdaniem stanie się z naszym systemem monetarnym? Cóż, istnieje naturalna ewolucja, która okresowo się powtarza. Zaczynamy od solidnych pieniędzy, na przykład złota, a następnie wspieramy je papierowymi obietnicami. To obietnica odkupienia złota. A potem, kilka lat później, to zabezpieczenia staje się częściowe, w których tylko część papierów jest zabezpieczona złotem, a potem są tylko kawałki papieru niemających żadnego pokrycia w złocie. (…) Myślę, że powstanie nowy system monetarny (…).<<

Źródło.


sobota, 14 grudnia 2024

Różności II

 091224

Ciekawostka


 Na zdjęciach widać półki z towarami w sklepie spożywczym w Wenezueli. Ceny są dziwne: dwie setne, trzy setne. Czego? Jakiej waluty? Złota. Ceny podane są w gramach złota. Ponieważ od lat jest w tym kraju bardzo duża inflacja, pieniądz papierowy traci tam wartość niemal z dnia na dzień. Sprawdziłem cenę żółtego kruszcu, jedna setna grama kosztuje około 3,50 zł.

* * *

Inflacja

 Na tym zdjęciu jest tabela przedstawiająca roczną inflację u nas, w Polsce. Pamiętam jak było z cenami w 1990 roku u mnie w pracy: jesienią 89 roku bilet na karuzelę kosztował 250 zł, wiosną 90 roku 1200, a w lecie 2500 zł.

Inflacja to z definicji nadmiar pieniędzy w stosunku do ilości towarów i usług, a taki stan powoduje wzrost cen. Ten nadmiar jest efektem dodruku pieniędzy przez bank centralny. Najprostszym sposobem na inflację jest wypuszczanie przez rząd obligacji i wykupywaniem ich przez bank centralny. Taki bank, u nas NBP, jest emitentem pieniędzy, czyli ich kreatorem. Nie musi mieć pieniędzy aby wykupić obligacje rządowe, on je po prostu tworzy, wypuszczając dodatkowych dziesięć albo sto wagonów stuzłotówek. Obecnie, gdy zdecydowana większość pieniędzy jest w formie zapisu elektronicznego, nawet drukować nie trzeba, wystarczy parę kliknięć na komputerze by mieć dodatkowy miliard. Efekt widać na tabeli.

Na tej stronie jest kalkulator inflacji w Polsce; okres ustala się samemu. Zapytałem, jaka była od 1995 roku do teraz. Okazało się, że sumaryczna wyniosła 350 %, czyli w styczniu 95 roku (zaraz po denominacji) tysiąc złotych warte było tyle, ile teraz 4500 zł.

Wszystkie rządy, nie tylko w Polsce, oprócz działań skutkujących inflacją zadłużają swoje państwa pożyczając pieniądze wewnątrz kraju i na międzynarodowym rynku finansowym. To przejaw nie tylko pragnienia utrzymania konsumpcji ponad możliwości, ponad wypracowaną ilość dóbr, ale i po prostu przypodobania się wyborcom oraz krótkowzroczności polityków.

„Damy ludziom, wtedy nas wybiorą, a po nas niechby potop” – i ten mechanizm działa! Wybieramy tych, którzy nam „dają”. Nie, oni nic nam nie dadzą, bo aby dać, wcześniej więcej nam odbiorą albo dodrukują pieniędzy, czyli w końcowym efekcie zawsze zabiorą.

* * *

Dlaczego nie lubię aktualizacji

Powód jest prosty: każda kolejna czasami zawiera ułatwienia, częściej utrudnienia.

Programiści chcą, być może, ułatwić użytkowanie, podpowiedzieć, pokazać możliwości, ale w rezultacie nie tylko komplikują obsługę, ale i uznają, może nieświadomie, użytkowników za ludzi, którym trzeba pomóc w wyborach, ułatwić trudny dla nich proces myślowy, a kiepsko im to wychodzi. Obsługując unowocześnione programy, mam wrażenie wymyślania na siłę przez programistów czegoś dodatkowego, nowego, ale nijak się mającego do potrzeb i funkcji. Jakby ilość pozycji na listach menu miała świadczyć o jakości programu. Wcześniej program pełnił konkretną funkcję, na przykład ciął pliki mp3, ale nie mógł retuszować zdjęć, a teraz nie tylko to robi, ale jeszcze próbuje składać wideo, rozpoznawać gwiazdozbiory i udawać symulator lotów. W rezultacie ciężko cokolwiek zrobić przy jego pomocy.

Kiedyś skopiowanie zawartości ekranu było bardzo proste: wciskałem przycisk „prtsc”, otwierałem przeglądarkę zdjęć i wciskałem „ctrl+v” – i tyle. Teraz nie, nie, tak byłoby za prosto. Najpierw wyświetla się lista możliwych sposobów skopiowania: „pełny ekran”, „dowolny kształt”, „okno”, „prostokąt”. Później jest następne okno „co chcesz z tym zrobić?”, i znowu litania podsuwanych mi propozycji: chcesz komuś udostępnić, wysłać na FB, a może zapisać gdzieś? Klikam, klikam, zamykam, żeby w końcu móc po prostu wkleić kopię. Wcześniej było 3 kliknięcia, teraz 6 czy 7.

Tutaj uwaga językowa. Słowo „udostępnienie” używane jest w komputerach i smartfonach powszechnie, ale niezbyt precyzyjnie. Udostępnienie to tyle, co umożliwienie dostępu. Udostępnić możemy komuś swój samochód albo miejsce parkingowe, a zdjęcie zrobione telefonem lub link po prostu wysyłamy.

Mam zaktualizowaną wersję programu do rejestracji trasy. Wcześniej aby wyświetlić zapisaną trasę, klikałem na odpowiedni folder i w nim wskazywałem trasę, ale tak było za prosto. Teraz muszę wybierać spośród wielu dziwnych albo i dziwacznych zapytań, na przykład „Jak chcesz sortować”. Nie chcę sortować, chcę tylko otworzyć! Dobrze, ale które chcesz otworzyć?: „widoczne na mapie”, „ulubione”, „trasy”, „rec”, „nowa ścieżka” czy może jeszcze jakieś inne? Matko Boska!

Każda kolejna wersja ma mniej przejrzysty wygląd na ekranie, czyli „skórkę”. Oto zawartość ekranu z włączonym programem do odtwarzania muzyki:

 Napisy w menu mają może 2 mm, są praktycznie nieczytelne i mogąc wiele zmienić, akurat ich wielkości nie mogę, jest stała. Używam tego programu od wielu lat, widzę więc proces jego przemiany, a jest jednoznaczny: mianowicie każda kolejna wersja jest mniej czytelna.

Często słyszę argument o konieczności zmian w związku z wprowadzaniem nowych formatów czy technologii. To zrozumiałe, ale po co przy tej okazji przemeblowywać całe menu!? Funkcja X była tutaj, teraz nie tylko jest tam, ale i zwie się Y, czyli w praktyce trzeba wyrabiać nowe nawyki i zakuwać nowe nazwy, coraz częściej nijak się mające do pełnionych funkcji. Na dokładkę ta mania używania dziwacznych skrótów albo ikonek i komplikowania najprostszych urządzeń i funkcji.

Chciałem wgrać jedną ze starych wersji winampa, programu do odtwarzania muzyki, ale nie są już dostępne, a za to ilekroć uruchamiam ten program, wyświetlana jest informacja o nowej wersji: „pobierz, nie wiesz, ile tracisz!” Wiem, ile zyskam, a wodotrysk w tym programie nie jest mi potrzebny.

* * *

O polszczyźnie

Różnica między urządzeniem elektrycznym a elektronicznym

Elektryczne to takie, w których energia elektryczna pełni główną rolę będąc wykorzystywaną do wytworzenia ruchu, temperatury czy światła. W urządzeniu elektronicznych energia elektryczna jest nośnikiem sygnałów zawierających informację w nim przetwarzaną.

Elektryczny jest grzejnik, żarówka, klimatyzator czy silnik w samochodzie elektrycznym zamieniający „prąd” w obroty. Elektronicznym urządzeniem jest smartfon, laptop, telewizor, są też wszelkiego rodzaju sterowniki, których jest coraz więcej nawet w zwykłych urządzeniach. Na przykład są w lodówkach czy pralkach, jest ich dużo w samochodach, ale przecież nikt nie nazwie tych urządzeń elektronicznymi, ponieważ nie przetwarzanie informacji jest ich główną cechą. Jakiś prosty sterownik elektroniczny jest też w papierosach elektrycznych, ale istotą działania tych urządzeń jest podgrzewanie płynu, co czyni je podobnymi do czajnika elektrycznego. Jednak o ile samochodu na baterie ani czajnika nikt nie nazywa elektronicznymi, papierosy wszyscy tak nazywają. Ktoś kiedyś tak je nazwał, inni błąd podchwycili jak papugi, i teraz wszyscy tak mówią i piszą.

Ekosystem

Definicja podsunięta mi przez Google: „ekosystem to dynamiczny układ ekologiczny składający się z zespołów organizmów (biocenoza) połączonych relacjami troficznymi wraz ze środowiskiem przezeń zajmowanym, czyli biotopem, w którym zachodzi przepływ energii i obieg materii. Ekosystem to biocenoza wraz z biotopem.”

Mówiąc prościej ekosystemem są wszelkie organizmy żywe, środowisko w którym żyją i cała sieć zależności między nimi. Jest specyficzną odmianą ogólniejszego pojęcia systemu.

Definicja skopiowana ze strony PWN: kliknąć tutaj.

System, zespół wzajemnie sprzężonych elementów, spełniający określoną funkcję i traktowany jako wyodrębniony z otoczenia w określonym celu (…)”.

Różnica (nie jedyna) między systemem a ekosystemem jest taka, jak między pojazdem a ciężarówką. Każda ciężarówka jest pojazdem, ale nie każdy pojazd służy do przewozu ciężarów. Każdy ekosystem jest systemem, ale odwrotnie już nie. Ekosystem jest jedną z najistotniejszych cech natury, pojęcie „system” częściej odnosi się do tworów sztucznych, związanych z cywilizacją, chociaż nie zawsze. Jednak ostatnio słowo „ekosystem” bywa używane jako nazwa zespołu zależności stworzonych przez człowieka. Przykład: wczoraj na kanale poświęconym ekonomii słyszałem o „finansowym ekosystemie”. Co mają pieniądze do biocenozy i biotopu – nie wiem. Ponieważ „ekosystem” brzmi bardziej uczenie od pospolitego „systemu”, zapewne rozpowszechni się jak generowanie, dywersyfikacja, transparentność, panel i tyleż innych modnych słów nadużywanych lub używanych niewłaściwie.

* * *

Cyfryzacja i konsumpcjonizm

O konsumpcjonizmie i złym wpływie mediów pisałem w wielu miejscach. Gdyby ktoś chciał zapoznać się z tymi tekstami, najprościej kliknąć „konsumpcjonizm” na liście tematów wyświetlanej na głównej stronie bloga, tutaj podaję tylko jeden link i krótki cytat a propos z bloga.

Cytat z tego posta

>>Współczesny obraz życia uczuciowego ludzkości jest zafałszowany łatwością przekazywania informacji i dążeniem do zysku; środki masowego przekazu tworzą sobie i zleceniodawcom potrzebne wzorce upowszechniając to, co najłatwiej się sprzeda, tworząc wrażenie niezbyt optymistyczne poprzez uwypuklenie przeciętności, a nawet miernoty, która teraz i w przeszłości była najliczniejsza. Zmiana, jaka nastąpiła, to stanie się tej licznej grupy społecznej ważnym konsumentem; konsekwencją tegoż jest sprzyjanie ich gustom w najbardziej wpływowych mediach, co z kolei utrwala je i ośmiela. Doszło do czegoś, co wydawało się niemożliwe: swoją niewiedzę, swój brak zainteresowania, nieuctwo i prymitywizm, zaczyna się uznawać za styl bycia, a nie za powód do wstydu (…).<<

Piętnaście lat minęło od napisania tych słów. Wtedy jeszcze miałem skłonność do bronienia ludzi, teraz już tego nie robię, a jedynie staram się ich zrozumieć, co nie oznacza akceptacji.

O szkodliwym wpływie cyfryzacji wiele mówi ceniony przeze mnie profesor Andrzej Zybertowicz. Niżej zamieszczam wybór jego słów, a tutaj jest ich źródło. Cytaty są ograniczone znakami >> <<.

>>Jak media społeczne wyewoluowały? Żeby wzmocnić najgorszą wersję nas samych. Nierefleksyjną, agresywną, wrogą. Wypromować agresywne teksty żeby zniszczyć niuansowanie rozmowy, żeby premiować za skrajności. „Mocny komentarz”. Jak mocny, to często agresywny, prawda? Dosadnie powiedział, obraził, itd. Media społecznościowe spowodowały, że u miliardów ludzi zostały aktywowane gorsze części ich natury, które przez tysiące lat ludzkiej kultury próbowano osłabić. O ile następował postęp ludzkości, to dzięki temu, że mieliśmy być bardziej empatyczni, mniej prymitywnie reaktywni, a media społecznościowe to odwróciły.

Nie przejmuj się, że komuś i jego bliskim zrobisz przykrość gdy napiszesz coś wulgarnego. Nie przejmuj się, że zrobisz mema który jest obsceniczny i chamski. Ciesz się tym, jaką on ma ekspozycję, ile dostałeś lajków, ile fajnych komentarzy.” To jest hodowanie w nas potworów i kurczenie w naszych duszach, naszych umysłach tego, co najwartościowsze.<<

>>Big techy zniszczyły komunikację polityczną, a niszcząc komunikację polityczną, niszczy się jakość ludzi którzy są wybierani, bo wyborcy, w których emocje rezonują z agresywnym językiem, wybierają polityków którzy umieją się posługiwać takim agresywnym językiem.<<

>>Politycy działają pod presją medio- i memokracji, część z nich to są ludzie… przybłędy z procesu politycznego, którzy nie mają kwalifikacji intelektualnych ani moralnych.<<

Źródło poniższych cytatów jest tutaj.

>>Media społecznościowe oduczają ludzi wysiłku umysłowego.<<

>>Nie mylmy informacji w wiedzą. (…) Informacja nie układa się w wiedzę, a sens i zrozumienie przynosi dopiero wiedza.<<

>>Broniąc tezy, że politycy nie są generalnie mało inteligentni sądzę, że ten degradacyjny wpływ rewolucji cyfrowej i mediów społecznościowych na myślenie ludzi w ogóle, obniżył jakość polityki i polityków. W polityce demagodzy zawsze mieli swoje miejsce, zawsze potrafili odnosić sukcesy, ale nigdy tak łatwo nie było prymitywnym umysłom tak szybko wejść do samego rdzenia polityki. (…) Niektórzy badacze zatroskani kryzysem demokracji liberalnej mówią: to jest ten populizm, fale ideologicznego populizmu, faszyzmu, odradzającego się autokratyzmu, przyczyniły się do kryzysu demokracji. Ja mówię: nie widzicie słonia w salonie? Kryzys demokracji jest rzeczywisty, zdiagnozowany dobrze, ale u źródeł populizmu nie są ideologiczne nastawienia, czy jacyś fanatyczni ideolodzy i politycy, tylko u źródeł populizmu są efekty polaryzacyjne wygenerowane przez strukturalnie zatrutą infosferę cyfrową, ponieważ władcy algorytmów wiedzą, że przekazy polaryzacyjne, skandalizujące, seksualizacyjne, przemocowe, zwiększają czas pobytu przed ekranem, a więc i ilość kliknięć reklamowych. (…) Nadmiar kanałów komunikacji powoduje ściganie się o oglądalność i klikalność reklamy i tak dalej. To powoduje zjazd w dół (…)<<

Cytaty z innego wywiadu z profesorem Zybertowiczem, źródło tutaj.

>>Często wskazuje się, jak to wspaniale, bo ktoś wyjechał za pracą czy służbowo do Ameryki i możemy jeszcze tego samego dnia, jak tylko wysiądzie z samolotu, mieć z nim wideopołączenie, rozmawiać, itd. A jak działa na ludzką psychikę i na dojrzałość, nie tylko młodych ludzi, niezdolność do przeżywania tęsknoty? Dawniej ktoś wsiadał na dworcu w Warszawie, jechał do Paryża, a stamtąd gdzieś dalej w świat, i nie wiadomo było kiedy się zobaczymy i nie wiadomo było po jakim czasie przyjdzie list. Ludzie tęsknili za swoimi bliskimi, prowadzili życie wewnętrzne, myśleli jak mu się tam wiedzie, zaczynali pisać listy, skupiali się, a teraz zanim ten pociąg wyjedzie za granicę miasta, to już się ludzie wymieniają smsami lub filmikami. Coś takiego jak budowanie swojej dojrzałości, budowanie obecności innych ludzi w mojej psychice, w mojej duszy, zostało nam zabrane, bo nie możemy tęsknić, nie możemy budować w naszych neuronach wirtualnej troski o inne osoby. <<

* * *

Brakuje nam ciszy, samotności i tęsknoty. Brakuje chwil bez szumu informacyjnego i bez smartfona w ręku. Brakuje chwil sam na sam ze sobą, a są one bardziej potrzebne, niż się nam wydaje.

 

czwartek, 29 grudnia 2022

Słowa i gotówka

 291222

Od lutego wysłuchuję na kanałach You Tube wypowiedzi na temat wojny w Ukrainie. Widzę wtedy w rogu ekranu zmieniające się reklamy, a niemal wszystkie mają cechę wspólną: niedbalstwo językowe, czasami skrajne. Nieprawidłowo odmieniane słowa i ich alogiczne przestawienia, częsty brak znaków interpunkcyjnych, najzupełniej przypadkowo używane wielkie litery, słowa nie mające związku z sensem zdania, jakby wklejone w zdanie na chybił trafił.

Czytając te reklamy, przychodzą mi do głowy niewesołe myśli o językowym niechlujstwie Polaków i dziwię się spodziewanej skuteczności (skoro są) tak pokracznych reklam, ponieważ mnie zniechęcają do zakupu, zamiast zachęcać. Podejrzewam, że te zdania są tłumaczone z angielskiego przez komputery, i zapewne nikt ich nie sprawdza przed publikacją, albo sprawdzić nie potrafi.

Niżej wklejam niewielki zbiór owych reklamowych tekstów. Pisownię zachowałem oryginalną, jedynie litery ujednoliciłem, a cytaty wyodrębniłem znakami >> <<.


>>Latarka z silnego światła.<<

O butach:

>>Super ciepły Oddychające, miękkie, wygodne, antypoślizgowe<<

>>Nie boję się minus 30 stopni

Ergonomiczna konstrukcja, 24 godziny noszenia bez męczących stóp, wiatroszczelne i ciepłe <<

>>Grube, ciepłe buty typu Martin

100% skóra bydlęca, wodoodporna i odporna na zarysowania, długi spacer nie zmęczony <<

>>Wysokiej jakości skóra bydlęca

Skórzany materiał, przyjazny dla skóry i oddychający <<

>>Zimowe zagęszczone dżinsy z polaru

Super elastyczny, modny i wszechstronny, super przystojny. <<

>>Ręcznie robione skórzane buty, Wytrzymałe, Oddychające, Antypoślizgowe, Wypoczynek, biznes <<

O zimowej kurtce:

>>W chwili, gdy go założysz, twoje ciało jest ciepłe, Spędź zimę komfortowo<<

O zegarkach:

>>Kalendarz świetlny wodoodporny

Klasyczna moda pokazuje urok odnoszących mężczyzn sukcesu <<

>>30 metrów wodoodporny<<

>>Kreatywny zegarek gwiazdkowy z Ziemi

Pokaż tożsamość i gust, bardzo odpowiedni do wyjścia w noszeniu <<

O zimowych ubiorach:

>>Utrzymanie ciepło wygodna

Artefakt ochrony przed zimnem, szybkie nagrzewanie, ciągła blokada temperatury <<

>>Wysokiej jakości 100% puch białej kaczki

Lekkie i nie ciężkie, ciepło ulepszone, Nie nadęte, rozciągaj się swobodniej <<


Bardzo celna konstatacja: lekkie nie jest ciężkie!

Skóra jest skórzanym materiałem przyjaznym dla skóry, dżins jest super przystojny, latarka zbudowana jest ze światła, a zegarek pochodzący z Ziemi jest odpowiedni do wyjścia w noszeniu, zapewne z powodu swojej kreatywności. Super!

Skopiowane z internetu zdania ze słowem „generowanie”.

„... generując średnią oglądalność…” – o lokalnej telewizji.

„Potrzeba generacji siły wojskowej.”

„Opony nie generujące nadmiernego hałasu.”

„Mózg ludzki jest zdolny do generowania nauki, sztuki, moralności i poezji.”

„Armia jest w stanie wygenerować dostateczną siłę uderzenia.”

„Społeczeństwa generują różnych poborowych.”

Przekazanie broni generujące mniejsze koszta.”

„Wojna generuje olbrzymi poziom stresu.”

„Samochody generujące tlenki azotu.”

„Mniej wydajemy, więcej generujemy.”

„Rosnąca inflacja generuje presję na wzrost wynagrodzeń.”

„Państwo nie generuje dochodów.”

„Takie zachowanie wygenerowałoby określoną odpowiedź.”

„Generowanie czeków z kodem cyfrowym.”

„Rosja zawsze generowała konflikty.”

Okazuje się więc, że generować można hałas, koszta, dochód, odpowiedź, konflikty, presję, czeki, siłę, poborowych, sztukę i tlenki azotu. Nawet poezję i moralność można generować!! Dla jasności: nie jestem przeciwnikiem tego słowa, a jego nadużywania. Każde słowo używane zbyt często staje się manierą, razi zmysł estetyczny, zubaża język a wypowiedź czyni ciężko strawną albo rażąco nieprawidłową, jak ta o generowaniu poezji i nauki. Owszem, komputer może generować (przykład wyżej) kody cyfrowe, ale powiedzenie o generowaniu poborowych jest językowym kretynizmem. Najwyraźniej ludziom nie chce się wysilać mózgownicy w poszukiwaniu pasujących słów, skoro mają „generowanie”.

Dzięki swojej uniwersalności jest dobre w okresie przejściowym przed pełnym zastąpieniem słów ikonkami, do czego raźno zmierzamy.

O gotówce

Kasjerce zabrakło drobnych banknotów do wydawania. Poszedłem więc do banku, w którym firma ma konto, a tam usłyszałem, że aby rozmienić tysiąc złotych, muszę mieć upoważnienie od właściciela konta. Upoważnienie?? Przecież mam pieniądze, chodzi tylko o rozmienienie – tłumaczyłem. Tak, upoważnienie ma być, bo jak bez niego? Zadzwoniłem do firmy, w rezultacie ktoś z szefostwa rozmawiał z bankowym opiekunem, ten wysłał maila do białostockiego oddziału, ja odebrałem smsa z nazwiskiem pracownika banku, i na drugi dzień już mogłem pójść rozmienić banknoty. Przy kasjerce siedziałem pół godziny. Wiedziała o mnie, miała pliczek dziesiątek, ale nie wiedziała, jak ma dokonać wymiany i gdzie zaksięgować opłatę. Nota bene, niebotycznej wysokości. Zadzwoniła więc do kogoś, kto miał wiedzieć, jak się dokonuje tak skomplikowanej operacji bankowej, ale na odpowiedź czekała długo, ponieważ ekspert też nie wiedział, i zapewne odpowiedź konsultował z super ekspertem. Na koniec poproszono mnie o dowód osobisty. Przy rozmienianiu tysiąca złotych!

Jaka jest przyczyna tych trudności? Przecież ci ludzie nie są nowicjuszami w swojej pracy. Uważam, że ta operacja, banalna przecież, jest w tym banku tak rzadko wykonywana, że nie ma ustalonych procedur, albo są zapisane w zakurzonych, nieużywanych zakamarkach pamięci bankowych komputerów. Po prostu obrót gotówkowy zamiera. Kiedy wracałem z banku, przypomniałem sobie gdzieś czytany artykuł o planach pełnej eliminacji gotówki, jej całkowitego zastąpienia operacjami elektronicznymi, a więc pieniądzem wirtualnym, cyfrowym. Może to się właśnie dzieje?

Nie chciałbym takiej zmiany, ponieważ gotówka daje wolność bez nadzoru i anonimowość. Jeśli każda transakcja, nawet tak drobna jak danie sąsiadowi pięćdziesięciu złotych za skoszenie trawnika albo babci na targu pięciu złociszy za marchewkę, będzie odnotowywana w banku, to urzędy państwowe, nie tylko fiskus, będą mogły nas kontrolować na każdym kroku. To zapowiedź totalnego nadzoru.

wtorek, 1 grudnia 2020

Smartfonowa rzeczywistość

 201120

Pogodny zmierzch wczesnojesiennego dnia gdzieś na Pogórzu Kaczawskim. Wąska wstążka asfaltu wybiega spomiędzy domów wioski i rozpędzając się na otwartej przestrzeni pól, przekracza mostek. O jego barierkę opartych jest dwoje nastolatków, stoją blisko siebie, ale dzielą ich telefony trzymane w dłoniach.

Nim minąłem ich, zdążyłem jeszcze zobaczyć niebieskawy blask padający z ekranów na twarze. Poczułem ekscytującą atmosferę podobnych chwil przeżytych przed półwieczem i szarpiące serce poczucie przemijania, ale też obcość i… niechęć.

Obraz tych dwojga jest znamienny dla obecnych czasów, wielce wymowny i bardzo paskudny.

Patrzę na klientów w pracy. Robią sobie zdjęcia na peronie, robią w chwili wsiadania do gondoli i zaraz po zajęciu miejsc. Na wysięgniku ustawiają telefon, stroją miny i znowu pstrykają zdjęcia. Widzę ich w przesuwających się gondolach, wielu z nich siedzi z nosem w telefonie. Widzę na ulicach, w sklepach, w autobusach. Wszędzie.

My wszyscy nadużywamy smartfonów, ale ludzie urodzeni na przełomie wieków po prostu do tego urządzenia przyrośli. Ich zainteresowania, słownictwo, wiedza, właściwie całe ich życie kręci się wokół Internetu i smartfona. Żeby jeszcze wybierali z przeogromnych zasobów sieci wartościowe strony, ale nie. Karmią się papką instagramowo-facebookowo-youtubową. Używają ikonek zamiast słów, a jeśli już je używają, to w formie szczątkowych zdań, ponieważ nie potrafią wyrazić słowami myśli, albo nie mają czasu. Wszak muszą jeszcze zajrzeć w sto innych miejsc, by serduszkiem albo inną ikonką zasygnalizować swoją obecność.

Smartfony w połączeniu z wymyślnym oprogramowaniem odwiedzanych stron stają się narkotykiem tym bardziej niebezpiecznym, że w pewnej mierze inteligentnie przywiązującym do siebie ludzi, zwłaszcza młodych.

Tak, ja też zarejestrowałem się na Instagramie. Zrobiłem to chcąc promować tam swoje książki, ale bliski jestem rezygnacji. Nie tylko z powodu poczucia straty czasu i kłopotów z obsługą jako skutkiem nieznajomości tych nieszczęsnych ikonek, ale też coraz silniejszego poczucia zalewania mnie obrazkami.

Tak, jest wiele stron w internecie wartościowych, ciekawych, powiększających naszą wiedzę. Wiem o tym. Do kilku z nich zaglądam, ale one giną w zalewie bylejakości.

Wielogodzinne i codzienne używanie smartfonów musi spowodować zmiany w psychice, zwyczajach, w całym życiu tak uzależnionych ludzi. Te zmiany już widać. Rośnie nam pokolenie ludzi niezbyt zdatnych do normalnego funkcjonowania. Ludzi półprzytomnych, żyjących w dwóch światach, przy czym ten rzeczywisty bywa postrzegany jako czynnik przeszkadzający w klikaniu i w ustawicznym przewijaniu zawartości ekranu; któż nie widział złości zapatrzonego w ekran po wpadnięciu na przechodnia? Mamy pokolenie ludzi sprawdzających co lubi jakaś znana blogerka, jakie hasztagi są ważne i jakiej długości mają być skarpetki.

Wspominam o nich, ponieważ mimo zimnych dni listopadowych widuję dużo młodych ubranych w dość krótkie spodnie i jeszcze krótsze skarpetki – z nagimi kostkami. Pewnie przeczytali na FB, że teraz tak się chodzi, bo zasłonięte kostki to obciach i wioska.

Zanikają stare zwyczaje towarzyskie. Ludzie mało rozmawiają, bo po co, skoro mają Whatsapp’a, Instagram i SMS? Zresztą, jak mogą rozmawiać mając słuchawki w uszach?

Jeśli zdarzy mi się zobaczyć w gondoli młyna dwoje młodych siedzących blisko siebie, przytulających się lub rozmawiających, patrzę na nich jak na obrazek z belle epoque. Nie wiedziałem, że kiedyś będę z przyjemnością i nadzieją patrzył na tak normalny, zdawałoby się, widok.


Słyszę o spiskach, o próbach przejęcia władzy przez grupę bliżej nieokreślonych ludzi. Pewną prawdę w tych teoriach widzę i jednocześnie olbrzymie, perfidne przekłamanie.
Na pewno ten spisek (o ile można użyć tutaj tego słowa, a wątpię) nie polega na próbie wszczepienia nam chipów czy na jakikolwiek siłowych działaniach, jak to niektórzy sobie wyobrażają. Są metody subtelniejsze i zgodne z prawem. Są działania, w których na pół świadomie bierzemy udział i to się nam podoba, tego chcemy.

Takie są właśnie cechy idealnego „spisku”.

Wielkie koncerny (ostatnio mówi się raczej o korporacjach) nakłaniają swoich potencjalnych klientów, czyli praktycznie wszystkich, do określonych zachowań i sposobów wartościowania, a robią to dla zysku. Koncern Apple ma coś około 200 miliardów dolarów gotowizny, na którą dobrowolnie złożyły się miliony użytkowników ich smartfonów, laptopów i tabletów. Kosztują dużo więcej niż podobny sprzęt innych firm, ale te inne nie mają ikonki nadgryzionego jabłka, nie są to produkty Apple. Ta firma potrafiła zebrać i utrzymać ogromną rzeszę wiernych klientów, którzy kupują każdą ich nowość, ponieważ uznają, że tak trzeba dla zachowania poziomu, dla bycia trendy. Bo przecież laptop Asusa jest obciachem. Czy ktoś ich zmuszał do przyjęcia takich ocen i w efekcie do karmienia molocha wagonami pieniędzy?

Właśnie o to chodzi, że w pewien sposób zostali zmuszeni: pracą odpowiednich działów korporacji zatrudniających specjalistów od ludzkich zachowań, metodycznie i naukowo oddziaływających na ich psychikę.

Oto idealny „spisek”: spowodować, żeby ludzie sami robili to, co jest korzystne dla powodujących.


Kopacz piłki ze szczytu listy nie będzie ganiał po boisku, jeśli dostanie mniej niż tysiąc czy dziesięć tysięcy dolarów (nie znam ostatnich stawek) za jedno kopnięcie, bo się mu nie opłaca. Ludzie sami i dobrowolnie składają się na jego miliony, co jest pośrednim skutkiem oddziaływania korporacji na nas przy naszym aktywnym udziale.

Ci ludzie zarabiają jak szejkowie dlatego, że mecze piłki nożnej są popularne, a przez to ceny reklam ogromne, a są popularne także dlatego, że oni imponują nam sławą i dochodami. Popularność piłki nożnej spadłaby do poziomu zainteresowania bobslejami, gdyby zarabiali trzy tysiące złotych miesięcznie – tyle, ile dostaje sprzedawca w sklepie spożywczym.

Zarabialiby dużo mniej niż zarabiają, gdyby reklamy nie były skuteczne, czyli gdybyśmy nie byli pod ich wpływem. Są skuteczne, ponieważ tworzy się je w taki sposób, żeby przekonać nas do zakupu. Najbardziej efektywnym sposobem jest wyrobienie w nas przekonania, że nam się należy reklamowaną rzecz mieć, że powinniśmy, zapracowaliśmy, zasłużyliśmy albo tylko dlatego (dla wielu aż), by nie odróżniać się w swoim środowisku, być modnym, trendy, na topie, czy jak tam się teraz mówi.

Zarobki kopaczy piłek, ale w pewnej mierze też najpopularniejszych youtuberów czy blogerów nagrywających modną i chwytliwą papkę, nie byłyby tak wielkie, gdybyśmy nie odczuwali przemożnej chęci upodobnienia się do nich, gdyby nie imponowali nam. Ponieważ chcemy być podobni, więc kupujemy to, co za pieniądze chwalą, nie zastanawiając się nad fałszywością tych opłaconych poleceń i żałosnym skutkiem takiego upodobnienia.

Oto obraz „spisku”, w którym świadomie bierzemy udział i świadomie go finansujemy!


Sprawdź, dlaczego Olga Frycz lubi produkty…” – to tytuł maila dzisiaj otrzymanego. Każdy otrzymuje takie „wiadomości” i wielu sprawdza, co robi ktoś znany. Takimi bezwartościowymi śmieciami ludzie zapełniają swój umysł, to ich interesuje, kształtuje, to ich nakręca! Swoją drogą trochę mnie śmieszą tego rodzaju wiadomości i podobne im reklamy, a to dlatego, że po prostu nie znam tej niby tak znanej osoby i nic a nic mnie nie obchodzi, co ona dla pieniędzy chwali.

Na Instagramie widziałem zdjęcie mężczyzny w T-shircie na tle gór, a pod nim komentarz: obciachem jest pokazywanie się w takiej koszulce. Powinienem napisać w odpowiedzi, że dla mnie wielkim obciachem jest zwracanie uwagi na takie pierdoły i publiczne wytykanie obcej osobie wyimaginowanych wad ubioru, a nawet wad rzeczywistych. Autora komentarza mam za ofiarę obecnych czasów, w których ludzi ocenia się po markach używanych rzeczy, a więc po ich podążaniu za modą i nadążaniu za jej zmianami, czyli po prostu po konsumpcji.


Chipów nie ma potrzeby wszczepiać nam w mózg (swoją drogą bezdennie głupie jest przekonanie, że da się to zrobić strzykawką przy okazji zastrzyku) ponieważ nowoczesne molochy jak Google czy Facebook i tak wiedzą o nas bardzo wiele i wiedzieć będą coraz więcej w miarę doskonalenia swoich systemów komputerowych. Tutaj też istnieje podwójne dno: niby wiemy o tym, ale tylko niby. Za normalne i wygodne przyjmujemy podsuwane nam w Internecie treści, podpowiedzi, strony, ponieważ wyręczają nas i coraz częściej pasują nam, czyli są trafne.

Są takie, bo korporacje wiedzą o naszych zainteresowaniach kulinarnych, kulturowych, obyczajowych. Wiedzą o naszych wyborach w Internecie. Żeby zebrać tę wiedzę, nie trzeba nas śledzić, wystarczy pamiętać jakie strony odwiedzamy, w jakich godzinach, jak często. Wiedzą o nas nie dla bezpośredniego zniewolenia nas, ręcznego sterowania, nie dla zakazów i nakazów, ale dla pieniędzy: żebyśmy jeszcze bardziej się od nich uzależnili, żeby podsuwać nam pod nos towary i usługi coraz lepiej dopasowane do nas. Żebyśmy w efekcie kupowali jak najwięcej.

Mamy żyć żeby kupować. Kupować i dlatego pracować. Korporacje chcą… nie, one już z nas zrobiły posłusznych konsumentów, a zrobią posłuszniejszych.

Wobec odpornych na namowy ciągłego kupowania, wielkie firmy mają bardziej bezpośrednio działającą metodę: po prostu produkują rzeczy mało trwałe.

Starsi pamiętają samochody potrafiące przejechać blisko milion kilometrów, pralki czy lodówki działające 15 a nawet 20 lat i nadające się do naprawy. Wieżę audio kupioną w latach dziewięćdziesiątych używałem ponad 20 lat, a jest tylko przykładem.

Teraz wytwarza się badziewie z blaszek i drucików, ale za to ładnie pomalowane i wyposażone w mikroprocesor, badziewie zaprojektowane przy użyciu wyrafinowanych programów komputerowych nie dla zwiększenia trwałości, a wprost przeciwnie: dla zaprzestania działania krótko po upływie okresu gwarancji, bez możliwości opłacalnej naprawy. Te ogromne góry towarów po roku lub kilku latach zamieniają się w złom lub śmieci i lądują na składowiskach, a ich miejsce następują nowe. Firmy mają zapewnioną produkcję i zyski, my wymuszone zakupy, a Ziemia ogromne ilości śmieci i zanieczyszczeń.

Paranoiczne są przepisy, które z jednej strony wymuszają na producentach zmniejszenie emisji zanieczyszczeń i oszczędności energetyczne, z drugiej pozwalają na tak ogromne marnotrawstwo zasobów Ziemi. A może rządy nie mają dość sił wobec wielkich korporacji? Czy koncern zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi i mający miliardy, nie potrafi wymusić rozwiązań korzystnych dla niego? Może przecież postraszyć rząd zwolnieniem dziesięciu tysięcy ludzi albo przeniesieniem produkcji do Wietnamu, nieprawdaż? Może więc to chwalenie się pralką klasy A+++ jest mydleniem oczu ekologom wobec istnienia tamtej góry sprzętu wyrzuconego po kilku latach użytkowania?...

Tutaj widzę pole do popisu dla zwolenników wszelakich spisków, ale podpowiem im, żeby uświadomili sobie nasze rozpasanie konsumpcyjne. Ilu ludzi chciałoby jeździć trzydzieści lat tym samym samochodem? Ilu chciałoby kupić dwudziestoletni, chociaż w pełni sprawny pojazd? Przecież to obciach podobny używaniu smartfona przez kilka lat i niemodnej w tym roku kurtki, nieprawdaż?

Oto sidła konsumpcjonizmu i korporacji.


W różnym stopniu, ale niemal wszystkim nam się w głowie poprzewracało od wzrastającej trzecią już dekadę zamożności i myślimy, że przed nami tylko beztroska dobrobytu, co niekoniecznie musi być prawdą.

Chociażby z powodu ogromnego zadłużenia naszego kraju, wynoszącego obecnie ponad 1 bln złotych! Tysiąc miliardów, milion milionów, 30 tysięcy na każdego Polaka! Na starca, niemowlę, na żula spod sklepu i na nastolatka zapatrzonego z ekran smartfona! Żyjemy ponad stan, na kredyt, nawet jeśli my sami nie mamy długu. Dług zaciągnęły rządy, ale przy naszej aprobacie, niechby milczącej, niechby tylko wyborczej, bo tak przykro słuchać tych, którzy mówią o oszczędzaniu, prawda? Lepiej władzę powierzyć tym, którzy obiecują nam dać, zapewnić, zbudować.

Jak wyobraża sobie swoją przyszłość ów młody smartfonowiec? Zapewne wcale nie myśli o tym, bo on nie ma kiedy myśleć, zajęty przewijaniem stron internetowych, a coraz bardziej nie ma czym myśleć, mając obrazkowo-ikonkową sieczkę pod czerepem. Może chwilami wyobraża sobie, jak dochodowy kanał będzie prowadził na You Tube albo jaką kasę będzie kosił (to jedno z ich modnych słów) na estradzie lub, ostatecznie, w biurze korporacji. Tyle że w ten sposób nie spłaci się długów, o ile w ogóle są do spłacenia. Taką pracą nie zapełni się półek sklepowych, ponieważ dobrobyt to tyle, co dostępność dóbr, a podstawą ich piramidy są dobra materialne i żywność.

Nie jestem ekonomistą, są zależności dla mnie niezrozumiałe, ale nie trzeba być ekspertem, żeby wiadomość o wykupowaniu przez instytucje państwowe długów państwa zrobiła negatywne wrażenie, bo oznacza po prostu drukowanie nowych pieniędzy. Każdy też wie, że ich nadmiar jest inflacją i prowadzi do utraty wartości, a tym samym do wzrostu cen.

A my jak te głupki wybieramy do rządzenia nami ludzi, którzy obiecują więcej dać! Oni nie mają swoich pieniędzy. Dadzą po uprzednim zabraniu nam, albo dadzą z jeszcze wilgotną farbą, świeżo wydrukowane i coraz mniej warte.


Polska się wyludnia. W minionym roku ubyło 55 tysięcy Polaków; to tyle, ile mieszkańców ma niemałe miasto. Po prostu o tyle mniej się urodziło ludzi niż umarło. Zmniejszenie populacji może i nie byłoby złe, ale trzeba uświadomić sobie, że taki proces prowadzi do starzenie się społeczeństwa, a to z kolei oznacza mniej młodych do pracy a więcej emerytów. Staremu społeczeństwu jest trudniej utrzymać dobry stan gospodarki, bo przecież ja, emeryt, nie mam zamiaru otwierać interesu, zatrudniać pracowników i przenosić gór; jako konsument dóbr też jestem mniej aktywny.

Starzejemy się, a młodzi wolą się gapić w ekran lub bawić w modnym klubie czy pubie, niż bawić swoje dzieci.


Wypadałoby zakończyć jakimiś wnioskami, ale że musiałbym być podobny do Kasandry, nie napiszę.

Wypunktuję tylko moje preferencje i zachowania. Są wyłącznie moje, ponieważ nie zwykłem kierować się zaleceniami autorytetów, zwłaszcza obecnych, modowo-internetowych i im podobnych.


Nie kupuję towaru, jeśli widziałem jego reklamę. Nie i już. Wybieram inny.

Nie oglądam telewizorni (chyba że konkretną audycję) ani kolorowych czasopism.

Rzecz wyrzucam dopiero wtedy, gdy przestaje nadawać się do użytku: samochód przerdzewieje i jego naprawa jest nieopłacalna, a w skarpetkach są dziury. Moje ubrania są najpierw „cywilne”, wyjściowe, później stają się roboczymi, używanymi w pracy, a do śmietnika trafiają gdy się prują i rozłażą.

W nosie, a nawet w dupie, mam modę, trendy i bycie cool.

Nader rzadko używam karty bankomatowej.

Omijam internetowe strony, które nie chcą się wyświetlić bez „zgody” na ich „politykę”.

Ograniczam swoje wydatki, zwłaszcza na rzeczy i usługi uznane za zbędne. Nie z finansowej konieczności, a z wyboru.

Wolę pojechać w góry, niż kupić rzecz.

Staram się mieć oszczędności zabezpieczone w odpowiedni sposób.

Nie żałuję czasu na pisanie i czytanie ani pieniędzy na książki uznane za wartościowe; żałuję na nowy samochód, ubrania i elektronikę. Do tego stopnia, że mój pierwszy w życiu smartfon kupiłem parę lat temu za 250 zł, a używał go będę póki będzie działał.

Więcej grzechów przeciwko konsumpcjonizmowi i polityce korporacji, rządu oraz banków nie pamiętam, a tych wymienionych nie żałuję nic a nic, a nawet jestem z nich dumny, czego i Wam życzę.