300622 i 010722
Dwa kolejne dni sudeckiego urlopu spędziliśmy (ja i wnuczka) w Rudawach Janowickich, przy czym w pierwszy dzień towarzyszył nam Janek. Po raz pierwszy byłem na szlaku w towarzystwie dwóch osób i z Heleną. Widzieliśmy mnóstwo skał, jeszcze więcej kwiatów, prztyknęliśmy stos zdjęć i nagadaliśmy się co niemiara.
Po kolei.
Jedyne bezpieczne i bliskie szlaków miejsce parkowania, o ile wybieramy się w stronę zamku Bolczów, jest na terenie prywatnej posesji „Leśny Dwór”, już za Janowicami, w lesie. Na szczęście właściciele są na tyle wyrozumiali i uprzejmi, że za niewielką opłatą (zostawianą na ławce stojącej pod domem), pozwalają zaparkować samochód.
Stamtąd droga na zamek Bolczów jest wygodna i niedługa, a wiedzie pięknym lasem, chwilami wzdłuż klasycznie górskiego, bystrego i kamienistego, strumienia Janówka. Idąc tym szlakiem znajduje się potwierdzenie prawdziwości słów o ważności nie tylko – a nawet nie tyle – celu, co drogi.
Oglądając ruiny średniowiecznych zamków, zawsze przychodzą myśli
o możliwym użytkowaniu tych budowli i teraz, gdyby nie wojny i ich
ruinacja. Raczej nie cały zamek mógłby być schroniskiem, ale może
restauracja, może ciekawie urządzony hotel, może w części
budowli apartamenty dla zamożnych oryginałów, może jeszcze jakoś
inaczej, ale budowla dalej służyłaby ludziom, gdyby nie jakiś
ówczesny Putin, za przeproszeniem.
Byłem na tym zamku chyba po raz trzeci, i jak wcześniej, tak i teraz, zwróciłem uwagę na udane wykorzystanie skał jako części murów. Na paru zdjęciach widać, jak architekt omurowywał skały.
Na dziedzińcu jest studnia; kiedyś musiała być bardzo głęboka, teraz jest zasypana, a szkoda. Tuż obok rośnie okazały wiąz odmiany górskiej. Rzadko spotykany gatunek, przepięknie wyglądający wczesną wiosną. Dobrze objaśnia jego cechy charakterystyczne właściciel tej strony.
Idąc szlakiem mijaliśmy wiele skał, część z nich jest na tyle
znana i okazała, że ma swoje nazwy, na przykład Skalny Most. To
dwie grupy skał o pionowych ścianach wysokości około 30 metrów,
a szczelinę między nimi wypełnia parę zaklinowanych skalnych
odłamków; niżej je widać. Z drugiej strony,
niewidocznej na zdjęciu, wysokość skał jest znacznie mniejsza, a
ich rzeźba na tyle urozmaicona, że 12 lat temu wszedłem tamtędy
na szczyt i z góry sfotografowałem sam most, czyli te zaklinowane
skały. Oto dwa zdjęcia z tamtej wyprawy.
Tak wygląda most widziany z góry:
Dzisiaj nawet nie pomyślałem o powtórzeniu tamtej wspinaczki nie tyle z powodu bycia opiekunem wnuczki, co po prostu z powodu lat. Swoich lat.
Natomiast wejście na skałę Piec trudne nie jest, więc zdrapaliśmy się tam i na ławce wbetonowanej w skałę urządziliśmy rozgadaną przerwę.
Obok ławki rośnie drzewo, oto jego korzenie szukające ziemi.
Widzieliśmy mnóstwo naparstnicy w szczytowej fazie kwitnienia,
także piękne, umięśnione buki wśród skał i daglezje, dość
licznie tam rosnące. Janek rozgrzewał aparat do czerwoności, a
kwiatami i motylami zainteresował Helenę.
Starościńskie Skały, czyli skały na szczycie Lwiej Góry, po stokroć warte są zobaczenia. Na mnie największe wrażenie zrobił ciekawy zakątek na szczycie: wydaje się dobrym miejscem na biwak z ogniskiem wśród grupy niewysokich skał, a jest płaskim fragmentem szczytu na skraju przepaści. Uwodzi kontrast dali podkreślonej wykręconymi bliskimi drzewkami.
Grupę skał Krowiarki pamiętam z powodu tych dwóch skał z równą,
jak piłą wyciętą, szczeliną między nimi. Na zdjęciach
próbowałem je pokazać z dołu i z góry. Dodam tutaj, że zarówno
na szczyt Lwiej Góry, jak i na Krowiarki, Helena weszła sama, bez
mojej pomocy. Chwalenie się wnuczętami jest zwyczajem i
niezbywalnym prawem dziadków.
W drugim dniu poprowadziłem wnuczkę pod Jastrzębią Turnię.
Za tą skałą planowałem wspiąć się wyżej, ku szczytowi Krzyżnej, ale dopiero tam, gapa, uświadomiłem sobie skalę trudności tego przejścia bez szlaku. Wydał mi się za trudny dla Heleny niewprawionej w chodzeniu po skalnym rumowisku. Wynajdując dogodne przejścia, sprowadziłem wnuczkę do przełęczy między bliźniaczymi górami i dalej, już szlakiem, weszliśmy na Sokolika.
Obok ławki przed najwyższymi skałami góry jest miejsce na ognisko. Było, bo teraz jest tam śmietnisko. Ludzie wyrzucają śmieci już nie ukradkiem, w krzaki, jak kiedyś, a po prostu tam, gdzie siedzą, niechby to było miejsce na posiłek przy ruchliwym szlaku.
Krętymi schodami na szczyt Sokolika Dużego oczywiście weszliśmy, bo jak ominąć widok tak rozległy.
Na tym zdjęciu zrobionym ze szczytu widać Krzyżną Górę, a na jej prawym zboczu Jastrzębią Turnię. Dwie godziny wcześniej byliśmy u jej stóp. Wysokości tej skały ani jej charakterystycznej urody nie widać, gdy stoi się pod nią i zadziera głowę. Jest rumowiskiem dużych i ciężkich skał, ale oglądana z daleka, wydaje się wznosić do lotu.
Może i namówiłbym wnuczkę na Krzyżną, gdyby nie coraz bardziej zachmurzone niebo. Kiedy byliśmy na Husyckich Skałach, zaczął padać deszcz. Już w płaszczach zeszliśmy do schroniska i tam przeczekaliśmy ulewę.
Obrazki ze szlaku.
Ten świerk wygląda tak, jak człowiek trzymający nogę na nodze. Najwyraźniej korzeń nie był zdecydowany, gdzie się kierować.
Podobnie było z tą gałęzią sosny rosnącej na Husyckich Skałach,
w rezultacie utworzyła obrączkę wokół pnia.
Start z Leśnego Dworu pod Janowicami Wielkimi. Żółtym i zielonym szlakiem do zamku Bolczów.
Dalej czarnym szlakiem do niebieskiego. Grupy skał: Skalny Most i Piec, za nimi niebieskim szlakiem na Lwią Górę. Następnie niebieskim i żółtym szlakiem do Krowiarek, i dalej żółtym do Leśnego Dworu.
Przeszliśmy około 10 kilometrów, ku niebu wdrapaliśmy się na łączną wysokość 450 metrów.
Drugi dzień: z Przełęczy Karpnickiej na Jastrzębią Turnię via schronisko Szwajcarka. Następnie Sokolik, Husyckie Skały, schronisko i powrót do samochodu.