140724
W polskim krajobrazie szybko przybywa elektrowni wiatrowych i
słonecznych. Rząd i lokalne samorządy chwalą się nimi jako
symbolami nowoczesności i walki ze zmianami klimatu. Faktycznie,
skala dokonywanych inwestycji w naszej energetyce wspomagana
strumieniem rządowych dopłat jest wielka, ale czy jest się czym
chwalić? We mnie coraz częściej budzą się obawy związane z
nieracjonalnością, nieskutecznością, a nawet szkodliwością tych
poczynań. Czytam, liczę, porównuję i w rezultacie nie wiem, jak
nazwać te bezsensowne z technicznego, ekonomicznego i ekologicznego
punktu widzenia działania. Co myśleć o władzach forsujących
takie przepisy, skoro po niedługim zastanowieniu przeciętny technik
jest w stanie ułożyć racjonalniejszy plan działania i znaleźć
kilka dużo tańszych i skuteczniejszych sposobów na złagodzenie
naszej presji na klimat? Czy mamy do czynienia z aż takimi
dyletantami, czy może...
Nie znam się zbytnio na polityce, unikam tłumaczenia rzeczywistości
spiskami, chcę tylko napisać o stronie technicznej, bo po prostu
coś o niej wiem. Potrafię zebrać dane, zinterpretować je,
przeliczyć i wyciągnąć wnioski. Sam, bez opierania się na
wnioskach innych, aczkolwiek, muszę to zaznaczyć, nie tak dogłębnie
i całościowo, jak mogą to zrobić praktycy inżynierowie. Tyle
jednak wystarczy, wszak nie mierzę się tutaj z zamiarem napisania
wyczerpującej analizy.
Energii elektrycznej, popularnego „prądu” (i dla uproszczenia
tak dalej nazywanej), nie da się magazynować, ponieważ prąd jest
w istocie zorganizowanym ruchem elektronów; taką definicję
zapamiętałem jeszcze w szkole. Ruch nie może być stanem
spoczynku, zmagazynowaniem. W praktyce ta cecha oznacza konieczność
jednoczesnego wytwarzania prądu i jego zużywania, przy czym różnice
między popytem a podażą nie mogą być znaczące. Skutek nadmiaru
prądu można porównać do jazdy samochodem na niskim biegu z góry
tak stromej, że silnik nie jest w stanie hamować i w rezultacie
kręci się coraz szybciej. Po przekroczeniu pewnej granicy po prostu
się uszkodzi albo wprost rozleci. Zbyt duży pobór prądu w
stosunku do jego produkcji jest jak jazda samochodem na wysokim biegu
pod zbyt stromą górę. Silnik nie będzie miał dość mocy by
napędzić pojazd i kręcił się będzie coraz wolniej aż w końcu…
staniemy. Zapadnie ciemność.
Tradycyjne
elektrownie są w stanie wytwarzać prąd równomiernie przez całą
dobę, mają jednak kłopoty z szybką zmianą wielkości tej
produkcji, a zapotrzebowanie na prąd nie jest jednakowe; są rytmy
dobowe, tygodniowe i roczne. Wiadomo, że w niedzielne ciepłe
południe będzie dużo mniejsze niż w zimowy poniedziałek. Rocznym
wahaniom łatwiej zaradzić, z dobowymi trudniej, ale pewnym
ułatwieniem jest ich przewidywalność, powtarzalność. Nauczono
się radzić z problemem, między innymi przy pomocy specjalnych
elektrowni wodnych zwanych szczytowo-pompowymi.
Zdjęcie z tej strony:
Oto
elektrownia szczytowo-pompowa. Ogromna konstrukcja betonowo-ziemna,
mnóstwo zajętego terenu, poważne zmiany otoczenia, ujemny bilans
energii (więcej jej zużywa niż produkuje), a to wszystko dla
zrównoważenia popytu i podaży energii. Ta elektrownia jest w
istocie wielkim magazynem energii.
Tutaj jest ciekawy artykuł o takich elektrowniach.
*
* *
Nim
przejdę do dalszej części, przypomnę znaczenie symboli.
W
symbolach jednostek ważna jest wielkość liter. "M" to
mega, czyli milion, "m" to mili, czyli jedna tysięczna.
"k" to kilo, czyli tysiąc, "K" to stopień
Kelvina albo potas, taki pierwiastek.
kWh
– kilowatogodzina, podstawowa jednostka
energii,
do tej pory kosztująca złotówkę. Ledowa żarówka zużyje 1kWh w
około 100 godzin, czajnik w pół godziny. Jednorodzinny dom zużyje
od kilku do kilkunastu kilowatogodzin dziennie, a włożona do
gniazdka ale nieużywana ładowarka do telefonu zużyje 1 kWh w około
pół roku albo i w rok.
MWh
– megawatogodzina, tysiąc kWh, dotychczasowa wartość to około
tysiąc złotych.
GWh
– gigawatogodzina -- milion kWh, wartość milion złotych
TWh
– terawatogodzina – miliard kWh o wartości miliarda złotych
Wat
to jednostka
mocy,
czyli jakby siły. Symbol: W
kW
– kilowat = tysiąc watów.
MW
– megawat, tysiąc kW.
GW
– gigawat, milion kW. Większych jednostek mocy praktycznie się
nie używa.
Żarówka
ma moc rzędu 0,01 kW, czajnik 2 kW, silnik w hulajnodze elektrycznej
ma ok. 0,4 kW, w samochodzie osobowym 50 – 100 kW, w wielkiej
ciężarówce 300 – 500 kW. Dziesięć paneli fotowoltaicznych na
dachu domu ma moc 4 kW, duże wiatraki lądowe 1 – 4 MW, czyli
tysięcy kilowatów, duża tradycyjna elektrownia ma moc liczoną w
setkach, a nawet tysiącach MW. Wszystkie elektrownie w Polsce mają
moc ponad 50 GW czyli 50 milionów kW.
V
– wolt, jednostka
napięcia
elektrycznego.
Aby prąd płynął, musi być do tego zmuszany, a wymusza różnica
potencjałów elektrycznych, czyli napięcie mierzone w woltach.
Bateria ma kilka lub kilkanaście V, w sieci domowej jest 230 V,
napowietrzne linie energetyczne mają napięcie od 20 do kilkuset
tysięcy V. Piorun jest tak wielkim widowiskiem, ponieważ widzimy
efekt wyrównania różnicy napięcia między chmurami a ziemią
wynoszącej dziesiątki milionów woltów. Tak ogromna różnica
potencjałów wymusza przepływ wielkiego prądu mimo braku
połączenia, po prostu przez powietrze, które nie było już w
stanie działać jako izolator. Tak przy okazji: ile energii mają
pioruny? Energia jest iloczynem mocy i czasu. Moc piorunów jest
różna, zawsze ogromna, wielokrotnie przekracza moc wszystkich
polskich elektrowni, ale jednocześnie wyzwalana jest na bardzo
krótko, tysięczne części sekundy, co radykalnie zmniejsza ilość
energii. Może jednorodzinny dom dałoby się zasilić przez parę
miesięcy, raczej parę tygodni. Piorun jest tak potężny, ponieważ
wielka moc wyzwalana jest niemal natychmiast. Przy okazji: dlaczego
drzewo trafione piorunem pęka? Bo jego pień w środku jest
wilgotny. "Piorun" ma temperaturę do 30 tysięcy stopni,
więc ta wilgoć natychmiast zamieniona w parę rozsadza drzewo.
Powietrze podgrzane do tej kosmicznej temperatury świeci
oślepiającym blaskiem, a że przez rozgrzanie gwałtownie się
rozszerza, wytwarza potężną falę uderzającą w nasze uszy,
słyszaną jako grzmot.
Moc
znamionowa
to największa moc jaką urządzenie może bezpiecznie osiągać w
pracy ciągłej, czyli przez wiele godzin a nawet dni.
*
* *
W ostatnich latach promuje się i dofinansowuje olbrzymimi sumami
budowę instalacji fotowoltaicznych, czyli paneli słonecznych.
Obecnie ich łączna moc przekroczyła już 17 GW, czyli istotny
procent całej mocy generowanej w naszym kraju. Z
panelami jest jednak problem (i nieco tylko mniejszy z wiatrakami),
ponieważ ich produkcja prądu jest skrajnie nierównomierna w ciągu
doby i roku. W grudniu jest czterokrotnie mniejsza niż w maju czy
czerwcu, a w nocy nie mam jej wcale. Kiedy najbardziej jest
potrzebna, kiedy jej pobór osiąga szczyty, a więc popołudniami i
wieczorami przez cały rok i przez większość czasu zimowych dni,
fotowoltaika jej nie zapewnia. Na początku zimy przed godziną 16
zapalane są lampy, telewizory i kuchenki, a w tym czasie spada do
zera wytwarzanie prądu w panelach. Aby zrównoważyć popyt i podaż,
uruchamia się elektrownie szczytowo-pompowe, ale ich łączne moce
wynoszą 1,4 GW, ponad dziesięć razy mniej niż paneli. Dlatego
prowadzi się działania nieracjonalne z technicznego i ekonomicznego
punktu widzenia: w czasie dużej podaży prądu z OZE tłumi się
elektrownie węglowe, zwalnia jak to tylko możliwe, ale nie wyłącza
się całego systemu pieców i gromadzenia pary, aby móc szybko
doprowadzić je do działania z pełną mocą. Pali się w piecach
węglowych tylko dla utrzymania gotowości. Takie praktyki prowadzą
do szybkiego zużywania się elektrowni, których niespecjalnie się
remontuje, ani tym bardziej nie buduje nowych – z wiadomego powodu:
wszak mamy zwiększać źródła OZE. To jak jazda samochodem na
najwyższym biegu z szybkością 20 km/godz, jak niewyłączenie
silnika tylko dlatego, że za kilka godzin mamy jechać.
Coś się robi, owszem. Na przykład budowana jest u nas spora
elektrownia zasilana gazem. Tego rodzaju elektrownie można szybciej
uruchomić niż węglowe, więc ta budowana będzie stabilizować
system, ale i jej mało. Ma mieć moc około 0,8 GW, czyli drobny
ułamek mocy OZE, a co ważne, to gaz kupowany za granicą i tłoczony
specjalnie zbudowanym gazociągiem. Poza tym zgodnie z planami Unii
jest to tymczasowy sposób, wszak docelowo mamy całkowicie
zrezygnować z kopalin. Nie wiadomo w którym roku dostaniemy zakaz
jej używania, bo o naszych ważnych sprawach już nie my decydujemy.
Wielu właścicieli paneli na dachach swoich domów oburza się
znaczną różnicą między ceną sprzedaży prądu u nich
wytworzonego, a ceną zakupu z sieci. Odpowiem tak: gdyby nie przymus
prawny, firmy energetyczne nie chciałyby odbierać tego prądu, bo
dla nich więcej z nim kłopotów niż pożytku, a dla wszystkich
dodatkowe koszta. Jakie? Różnorakie. Na przykład takie: jeśli w
systemie jest nadmiar prądu, dyspozytorzy odłączają elektrownie
wiatrowe i słoneczne, a mogą to robić zdalnie. Zgodnie z umowami,
w takiej sytuacji właścicielom należy się odszkodowanie w
wysokości wartości prądu, który ich elektrownie mogły wytworzyć,
a który nie był odebrany. Coraz częściej są wyłączane i w
coraz większej ilości, ale nadal się je stawia, ponieważ
największy zysk jest nie z wartości wyprodukowanego prądu, a z
wszelakich dopłat. A wiecie, kto ostatecznie płaci za ten
niewytworzony prąd? Skąd pochodzą pieniądze na dopłaty? Pytania
retoryczne. Jeśli więc zobaczycie gdzieś nieruchome wiatraki mimo
wiania wiatru, będzie wiedzieli, co się dzieje; kto na tym traci,
kto zarabia.
O niewykorzystanej energii z OZE przeczytacie tutaj i tutaj.
Na tych stronach znalazłem informację o nieodebranych w ten sposób
w Polsce w ciągu niecałych pięciu miesięcy tego roku 330 GWh (330
milionów kWh) energii. W innym miejscu dowiedziałem się, że w
Niemczech w 2022 roku niewykorzystana energia z OZE osiągnęła
łącznie 8 TWh, czyli 8 miliardów kilowatogodzin. To tyle, ile
potrzebuje Warszawa przez rok (według szacunku inżyniera
energetyka), a przyjmując cenę kilowatogodziny na poziomie 1 zł,
uzyskamy kwotę ośmiu miliardów złotych, chociaż trzeba
zaznaczyć, że w hurcie cena jest sporo niższa. Warty ponownego
zaznaczenia jest fakt zapłacenia tych miliardów bez jakiegokolwiek
ograniczenia emisji CO2. To wyłącznie odszkodowanie dla właścicieli
paneli i wiatraków, bo przecież oni nie mogą mieć strat
finansowych. My owszem, możemy płacić i tracić, wszak to wszystko dzieje się (jakoby) dla
naszego dobra.
Podobnie, chociaż wyraźnie lepiej, jest z wiatrakami, wszak i w
nocy mogą generować prąd, ale i one nie dają jego stabilnej
ilości. Można na czas nadmiaru prądu uruchamiać energochłonne
procesy technologiczne, jak chociażby uzyskanie wodoru z wody, ale
przygotowanie takich zakładów też kosztuje i trwa, a parcie
odgórne, polityczne, ogranicza się głównie do zwiększenia mocy
OZE. Można liczyć na przesyłanie z miejsc gdzie wieje i jest
nadmiar energii tam, gdzie jest deficyt, ale wymaga to wielkiej
przebudowy systemu przesyłania energii. Każde z tych rozwiązań
jest bardzo drogie, droższe od i tak bardzo drogich elektrowni
tradycyjnych, zwłaszcza jeśli uwzględni się mniejszą efektywność
energetyczną i krótszą żywotność paneli i wiatraków. Żywotność
akumulatorów też jest znacznie krótsza niż tradycyjnych
elektrowni. Inaczej mówiąc: nawet jeśli byłoby u nas więcej
energii z OZE i odpowiednia zdolność jej magazynowania, energia
będzie droga. Nawet gorzej: w miarę przybywania instalacji OZE
będzie coraz droższa, chyba że nastąpi jakaś rewolucja technologiczna.
Oto nowa linia energetyczna dużej mocy biegnąca przez wzgórza w Sudetach;
zdjęcia są moje, wykonane w czerwcu 2024r. Pomagają wyobrazić
sobie skalę prac: karczowanie zboczy, poprowadzenie drogi dojazdowej
dla sprzętu, zwiezienie kilkudziesięciu ton stali i betonu, montaż
i przeciąganie ciężkich lin (nad jezdnią zbudowano tymczasowe
podpory), a to wszystko dla postawienia ledwie jednego słupa i
niewielkiego odcinka linii! Aby odnowić stare linie przesyłowe i
zbudować całą sieć nowych, umożliwiających przesyłanie energii
z farm wiatrowych i słonecznych tam, gdzie energii brakuje,
potrzebnych jest wiele tysięcy takich słupów. Zwłaszcza, że
trzeba cały system rozbudować i wzmocnić aby dostarczyć prąd do
kroci tysięcy planowanych ładowarek samochodów elektrycznych.
Najlepszym sposobem na tę matnię byłoby wybudowanie elektrowni
atomowych, takich, o których tylko mówimy od 50 lat, a rozbudowę
OZE, jeśli już muszą być, ściśle wiązać z budową magazynów
energii, ale przecież czas nas goni bo „planeta płonie” i mamy
tylko rok czy 10 (nie pamiętam aktualnych „prognoz”) na jej
uratowanie. Wiadomo też, że najskuteczniej uratujemy płacąc
podatek za CO2, stawiając panele i wiatraki oraz jeżdżąc
elektrykami, ale nie chińskimi, bo te nie ratują planety.
Gdzie można (a mało jest takich miejsc), należy budować
elektrownie szczytowo-pompowe, a wszędzie magazyny akumulatorowe.
Jednak są kłopoty z dostępnością pierwiastków potrzebnych do
produkcji akumulatorów, nie ma mocy produkcyjnych, a my nie mamy
tyle pieniędzy, aby stawiać tysiące kontenerów wypełnionych
akumulatorami. Można liczyć na nowe technologie, pracuje się nad
nimi, ale to pieśń przyszłości. Wcześniej pisałem już o
niedostatkach magazynów, i dla zobrazowania problemu posłużyłem
się przykładem farmy wiatrowej na Roztoczu. Ma ona moc znamionową
36 MW, a budowany największy w Polsce akumulatorowy magazyn energii
ma mieć pojemność 900 MWh, czyli przy optymalnym wietrze ta
roztoczańska farma, jedna z setek w kraju, zapełni go w dobę,
ponieważ energia to iloczyn mocy i czasu jej pobierania lub
wytwarzania, a więc 36 MW razy 24 h = 865 MWh. Detaliczna wartość
tej energii wynosi blisko milion złotych. Dużo, ale tylko dla
prywatnego domu, w skali kraju to bardzo mało. Zaznaczę jeszcze, że
powyższe wyliczenie jest prawidłowe przy skrajnie sprzyjających
warunkach, zwykle wytworzonej energii jest kilka razy mniej, bo
albo wieje za mocno, albo za słabo.
Dla właścicieli prywatnych domów najlepszym rozwiązaniem (ale
nadal dużo droższym od dotychczasowego systemu zapewnienia prądu)
jest posiadanie własnego magazynu energii. Jakiej pojemności?
Średnioroczne zużycie energii elektrycznej dla jednorodzinnego domu
waha się w zależności od jego powierzchni, sposobu ogrzewania i
ilości mieszkańców od 1,5 do 5 tysięcy kWh rocznie. Przyjmę, że
będzie to średnio 10 kWh dziennie, czyli (do tej pory) rachunek
wynosiłby 300 zł miesięcznie, więc raczej bliżej górnych granic
Próbując oszacować wielkość domowego magazynu energii uznałem,
że skoro w uproszczeniu przez połowę doby panele nie dają prądu,
więc połowę dobowego zapotrzebowania należy zmagazynować, ale to
ilość absolutnie minimalna, wprost niewystarczająca, skoro drugi
dzień, a nawet kilka następnych dni, mogą być chmurne, więc
produkcja energii będzie sporo mniejsza, a poza tym w zimie panele
dają mniejszy prąd i tylko kilka godzin dziennie. Aby uniezależnić
się od takich wahań, pojemność powinna być przynajmniej dwu- a
raczej czterokrotnie większa od dziennego zużycia, czyli 20 do 40
kWh. Dla porównania: pojemność akumulatorów dużych modeli
samochodów elektrycznych sięga 100 kWh. Podawane koszty domowego
magazynu 40 kWh wynoszą ok. 60 tys zł, a całość instalacji, z
panelami, grubo przekracza sto tysięcy.
Na tej stronie podają ilości energii wytworzonej w różnych
źródłach.
Instalacje fotowoltaiczne w Polsce wyprodukowały w minionym roku
11,3 TWh, czyli 11,3 miliona MWh energii, co daje średnią dzienną
31 GWh, a więc 31 tysięcy MWh. Oczywiście to uśrednienie, w lecie
ten parametr będzie kilkukrotnie większy niż w zimie. Nie
znalazłem informacji o kosztach budowy wielkich magazynów; na
fachowych stronach nie podają ich cen, a proszą o kontakt. Na tej stronie piszą o cenie magazynu 200 kWh na poziomie kilkuset tysięcy
zł. Weźmy do obliczeń 400 tysięcy złotych, wtedy magazyn o pojemności
1 MWh kosztowałby 2 miliony.
Jeśli chcielibyśmy zmagazynować energię ze słońca produkowaną
w ciągu jednego dnia, koszt akumulatorowych magazynów wyniósłby 2
mln zł (cena za pojemność 1 MWh) razy 31 tysięcy (megawatogodzin
wygenerowanej energii), czyli 60 miliardów złotych. Liczę tutaj
jeden do jednego, a dobrze by było móc gromadzić prąd z
parodniowej produkcji, jak to wyżej uzasadniłem. Porównam raz
jeszcze: średnia dzienna produkcja to 31 000 MWh, a my się chwalimy
„wielkim” magazynem mieszczącym 900 MWh!
Dla porównania dane elektrowni szczytowo-pompowej Żarnowiec: ta strona informuje o zgromadzonej energii (w postaci wody w górnym
zbiorniku) wielkości 3,6 GWh czyli 3600 MWh. Jednorazowo, a
elektrownię w ciągu doby można dwukrotnie przygotować i
uruchomić. W stosunku do potrzeb to nadal niewiele, chociaż
(dotychczasowa) wartość detaliczna tej energii to około 3,5 mln
zł. Jednak taka elektrownia będzie pracować wiele dziesiątków
lat, czego nie można powiedzieć o magazynach akumulatorowych: ich
żywotność szacowana jest na 15 lat. Nawiasem mówiąc, w Sudetach
oglądałem elektrownie wodne pracujące od stu lat.
Te wyliczenia dotyczą jedynie paneli, a uwzględniając wiatraki,
dysproporcje i koszta znacznie wzrosną.
Reasumując: zmagazynować możemy tylko bardzo niewielką ilość
energii ze słońca (i z wiatru). Resztę albo musimy zużyć na
bieżąco, albo się zmarnuje. Ogromna ilość energii
nierównomiernie produkowanej i niemagazynowanej jest przyczyną
wielkich obciążeń całego systemu, skutkuje jego szybszym
zużywaniem i radykalnym zwiększeniem kosztów prądu przy
minimalnym zmniejszeniu emisji CO2.
Stan tak pracującego systemu energetycznego porównałbym do jazdy
samochodem z wciśniętym gazem i regulacją szybkości wyłącznie
przy pomocy hamulca.
Aby zrównoważyć popyt i podaż, przy obecnych technologiach
musielibyśmy wydać setki miliardów złotych, których po prostu
nie mamy. W mediach niewiele się o tym wszystkim mówi, bagatelizuje
problem lub wprost ukrywa stan rzeczywisty, zachłystując się
rosnącą mocą OZE. Wobec opisanych faktów należy dbać o
istniejące elektrownie i bezzwłocznie budować atomowe, ale i z tym
mamy kłopot, chyba nie tylko finansowy.
Będziemy więc mieli prawdziwy kłopot z zapaleniem światła
wieczorem w domu, o ile nie urealnimy procesu transformacji systemu
energetycznego. Jeśli nie odsuniemy działaczy i polityków od
decydowania o kształcie energetyki, a racjonalnością i nauką nie
zastąpimy biurokratycznego oszołomstwa i dążeń do dzielenia
naszych pieniędzy (a tym samym zwiększenia władzy), będzie nam
się żyło biedniej i trudniej. Nie trochę, a dużo biedniej z
oczywistego powodu: znaczny wzrost cen prądu i paliw powoduje
znaczny wzrost cen wszystkiego. Każdego produktu i każdej usługi.
* * *
O czystości energii słów kilka
Konstrukcja wiatraka jest stalowa lub betonowo-stalowa. Stal jest
produktem końcowym długiego łańcucha technologicznego: kopalnie
rud i węgla, koksownia, huta, walcowania. Jeśli beton, to kopalnie
kruszyw, wielkie młyny oraz energożerne piece. Śmigła robione są
ze szkła i żywic. Jeśli szkło, to znowu kopalnie i huty, a żywice
i farby produkuje przemysł chemiczny bazujący na ropie naftowej nie jako źródło energii, a jako podstawowy surowiec. Tak więc bez wielu
różnych kopalin w niemałych ilościach, w tym także tych
nielubianych jak węgiel i ropa, nie postawi się wiatraka.
Elektrownie słoneczne wymagają mniejszej ilości materiałów, ale
i w nich jest szkło, plastik, metal, beton. Magazyny akumulatorowe
to (obecnie, w przyszłości na pewno inaczej) baterie litowe, jak
się wydobywa lit, możecie poczytać tutaj:
Wyprodukowanie, przewiezienie, zmontowanie i użytkowanie wiatraka
kosztuje określoną, możliwą do obliczenia, ilość energii oraz
emisji CO2. Tak samo jest z każdym innym źródłem prądu. Różnego
rodzaju elektrownie mają określoną żywotność, a więc można
policzyć, ile energii wyprodukują. Stosunek ilości energii
włożonej przy budowie do uzyskanej w czasie całej eksploatacji, w
przypadku elektrowni atomowej (i niewiele mniej w węglowej) jest
wielokrotnie większy niż z wiatraków. Wielokrotnie!
Przy obecnej technice jest tylko jeden sposób na całkowicie czystą,
i z naszego punktu widzenia odnawialną, energię: stanąć w
nasłonecznionym miejscu i grzać się jak jaszczurka. Wszystkie inne
czyste nie są, aczkolwiek jedne są bardziej zanieczyszczające,
inne mniej. Nawet zagrzanie słońcem wody w misce czy balii nie jest
już całkiem czyste, ponieważ używa się stali lub plastiku,
produkowanych przy użyciu węgla i ropy, a więc z emisją nie tylko
CO2.
* * *
Szukając konkretnych danych na fachowych stronach technicznych,
znowu widziałem częste mylenie jednostek elektrycznych. Na przykład
podaje się, że łączna moc przydomowych magazynów wynosi 100 MW.
Moc nie jest właściwą jednostką dla określenia pojemności,
czyli zdolności magazynowania energii, a daje jedynie przybliżone
wyobrażenie, ponieważ mówi o maksymalnej wielkości pobieranego
prądu, ale nic o czasie pobierania. W efekcie czasami nie wiadomo,
czy autor ma na myśli moc, czy energię, tylko zapomniał o literce
„h” na końcu symbolu.
Chcąc zobrazować różnicę, pokuszę się o przybliżone
porównanie: mamy butelkę wypełnioną wodą i informację o
wielkości największego możliwego do uzyskania strumienia wody
lejącej się z niej. Jaka jest pojemność tej butelki? Nie możemy
wiedzieć, ponieważ podany parametr mówi nam coś o średnicy
szyjki, a nie o zapasie nagromadzonej wody.
Uwaga techniczna: wszystkie rodzaje akumulatorów nie gromadzą
prądu, a używają go w procesie ładowania do zmian chemicznych
swojej struktury, przy czym zmiany te są odwracalne, to znaczy
ponownie zamieniane na prąd. Gromadzą więc energię, ale
niebezpośrednio elektryczną. Podobnie jest z wodnymi elektrowniami
szczytowo-pompowymi: energia elektryczna zasila turbiny pompujące
wodę do górnego zbiornika po to, aby w razie potrzeby puścić ją
w dół i napędzić te same turbiny, tym razem wytwarzające prąd.
Ten sposób magazynowania energii jest u nas najistotniejszy,
gromadzi jej najwięcej, ale nadal żałośnie mało i coraz mniej w
miarę szybkiego przybywania mocy OZE.