190222
Na otwartej
przestrzeni, blisko zabudowań wsi, przy ślepym murze starej
kamiennej stodoły, stoi niepozorne drzewo. Ma wypróchniały pień o
średnicy około metra i złamany wierzchołek, a na dokładkę
zasłonięte
jest
okalającym
je
rusztowaniem.
Rozwiesza się na nim siatki osłonowe lub zraszacze – w zależności
od potrzeb staruszka; jest też solidnie ogrodzone. Najbliższa
okolica
drzewa też nie robi wrażenia: metrowej szerokości uliczka, parking
na dwa samochody, ruiny zabudowań za drzewem, a parę kroków obok
jest prywatna budowa. Trudno byłoby zwrócić uwagę na ten
najstarszy cis,
gdyby nie kierunkowe tabliczki informacyjne. To zdjęcie zrobił Janek:
Czy to znaczy, że doznałem rozczarowania? Absolutnie nie. Jak wygląda, wiedziałem ze zdjęć, wiem też, że cisy nie osiągają rozmiarów dębów czy lip. Pojechałem nie dla oszołomienia ogromem, a dla zobaczenia drzewa, które miało już dwa albo i trzy wieki, więc młodym nie było, gdy Mieszkowi zaświtała myśl o zjednoczeniu plemion polańskich w jeden organizm państwowy. Widziałem drzewo starsze od Polski; drzewo, które było sędziwe, gdy Jagiełło rozsyłał wici szykując się do Grunwaldu; drzewo, dla którego kilkadziesiąt lat ludzkiego życia, to jak dla nas ledwie parę wiosen.
Od czasów Mieszki zmieniło się wszystko i dogłębnie, w każdym szczególe życia osobistego i społecznego, a to drzewo jak żyło wtedy, tak żyje nadal, a nawet ma realną szansę być oglądane przez naszych prawnuków w świecie, którego trudno nam sobie wyobrazić. To drzewo jest prawdopodobnie jedyną ocalałą cząstką żywego świata z czasów narodzin Polski.
Pokrój cisów, oryginalny wygląd konarów i kory starych okazów, ich piękne jagody o wyjątkowo nasyconej czerwieni, niezmiennie czynią na mnie wrażenie. Dzisiaj miałem okazję bliskiego przyjrzenia się pokręconemu cisowi parę godzin później, na dziedzińcu starego zamku.
Właśnie, zamku. Mieliśmy
zobaczyć najstarsze drzewo w Polsce i jaskinie koło wsi Płuczki,
czyli na Pogórzu Kaczawskim, ale przed wyjazdem spod cisu Janek
zaproponował zwiedzenie zamku Czocha na Pogórzu Izerskim. Nie było
daleko, więc pojechaliśmy.
Zamek okazał się ładną, dużą, rozczłonkowaną budowlą z obszernym dziedzińcem i licznymi budynkami wokół niego. Stoi na wysokim zboczu stromo opadającym ku Kwisie, a ściślej do Jeziora Leśniańskiego (nazwa od Leśnej, sąsiedniej miejscowości) utworzonego po zbudowaniu zapory poniżej zamku. Jest w niezłym stanie, działa w nim hotel i kawiarnia. Widoczne są efekty prac renowacyjnych, ale i wiele budynków wyglądających na gospodarcze wymaga pilnej odnowy. Cały obiekt jest własnością wojska. Zamek powstał w XIII wieku jak czeska twierdza graniczna, później oczywiście miał wielu właścicieli niemieckich. Wyjaśnienie znaczenia jego dziwnej nazwy znalazłem na stronie sekulada.com
Otóż początkowo nazywany był Mons Tyzov, później zmieniono nazwę na castrum Caychow. Od roku 1812 używano nazwy Tzchocha; właśnie tę spolszczono po wojnie, no i mamy Czocha.
Wokół murów zamkowych biegnie ścieżka, oczywiście poznana przez nas. Stare mury, a i widok rzeki w dole oraz kamiennych ścian przełomu, robią wrażenie. Piszę o przełomie, bo tak wygląda ta formacja, ale pewności nie mam, wszak nie geolog ze mnie. Dla jasności i przypomnienia: przełom to miejsce przedarcia się rzeki w poprzek górskiego pasma. Zwykle tworzony jest w takim miejscu głęboki i stromy kanion o kamiennych ścianach.
Na dziedzińcu mnóstwo urokliwych zakamarków, alejek, rzeźb, klombów; jest mostek i kamienna altana. Rośnie też masywne drzewo o korze odrobinę podobnej do kory daglezji, ale liściaste. Gdyby nie tabliczka, nie rozpoznałbym tego bezlistnego drzewa: to miłorząb, żywa skamielina. Drzewo niesamowicie stare jako gatunek; tak stare, że nie ma nawet dalszych krewnych – jak starzec, który przeżył wszystkich swoich bliskich i został sam w obcym dla siebie świecie. Jednocześnie jest to drzewo, którego jesienna uroda jest tak bajecznie piękna, że może tylko najładniej przebarwiające się klony pospolite mogą próbować się z nim równać. Na dowód zamieszczam zdjęcie miłorzębu w Kłonicach, w kaczawskich Chełmach:
Więc zamek i okolica podobały mi się, ale jak zwykle przy patrzeniu na takie budowle, miewałem myśli odmienne. Wielu ludzi i przez wiele lat musiało się trudzić przy tej budowie otrzymując nędzne wynagrodzenie, tracąc tutaj życia i zdrowie. W kamieniołomach nierzadko pracowali niewolnicy, prymitywnymi narzędziami łupiąc kamienie, „zachęcani” do pracy knutem. Przez wiele lat tysiące ludzi uprawiających łany ziem wokół mozoliło się nad radłem i cepem, by właściciele mogli zamienić ich trud na swoją ekstrawagancką siedzibę lub kolejne mury obronne. Historia średniowiecznych zamków zaczyna się ludzkim znojem. Warto o tym pamiętać.
Na dziedzińcu stoi stara
armata, ale już z zamkiem, więc unowocześniona w stosunku do tej,
którą wysadził Kmicic. Ileż trudu i pieniędzy ludzie poświęcali
– i nadal poświęcają – na wynalezienie sposobów coraz
szybszego zabijania innych ludzi!
W zamian
proszę spojrzeć na obraz czasu.
Skały u podstaw murów porastają mchy i porosty – przykład uporczywości i witalności życia.
Znaleźliśmy się tam przypadkowo, planów nie mieliśmy, więc konieczna była improwizacja. Niedaleko jest tama, trzeba ją zobaczyć! Nim tam poszliśmy, grzaliśmy się w samochodzie. Ranek był zimny i bardzo wietrzny. Odczuwalna temperatura była o kilka stopni niższa do rzeczywistej; mnie się wydawało, że sięga minus dziesięciu.
Poznałem
już kilka elektrowni wodnych w Sudetach, tę też chętnie
obejrzałem, ponieważ te budowle po prostu mnie ciekawią, a i się
podobają. Jestem
zwolennikiem energetyki wodnej.
Owszem, budowa jest kosztowna, trzeba też zalać wodą kilometr albo
więcej ziemi, ale energia wody tej niewielkiej rzeki daje moc kilku
megawatów w tej jeden tylko elektrowni, a tyle
wystarczy
do zasilenia paru tysięcy domów. Utworzony zalew staje się
atrakcją turystyczną: w pobliżu widzieliśmy spory kamping i kilka
osiedli domków wypoczynkowych. Nie dziwię się, skoro ma się tutaj
spore jezioro, więc możliwość pływania, a jednocześnie blisko
są góry. Elektrownia
z zaporą ma i inne
zalety:
zapobiega powodziom i
suszom,
gromadząc miliony ton wody w zbiorniku. Na
budynku mieszczącym generatory nie ma kominów. Po prostu nie są
potrzebne. Prawidłowo wykonane budowle są w stanie służyć ponad
sto lat, czego dowodzą stare, a nadal działające elektrownie w
Sudetach. No i nie ma ani odpadów promieniotwórczych, ani zwykłych
popiołów. Płynie woda i jest prąd. Po prostu.
Tutaj jest fachowo nakręcony film o sudeckich elektrowniach wodnych, także i tej „naszej”, leśniańskiej.
Spod zapory mieliśmy iść ku ruinom innego zamku, ale widząc ładną ścieżkę znikającą w lesie, skręciłem – a Janek za mną. To był strzał w dziesiątkę.
Ścieżka
trawersuje wysokie i strome, miejscami urwiste, zbocze przełomu, w
dole prześwituje rzeka, a wokół rosną piękne buki o mięsistych
korzeniach, rosłe lipy, graby o niespotykanych rozmiarach,
a w wielu
miejscach
sterczą skały, wiele skał. Na najwyższych, zwanych Orlimi (a
jakże!) Skałami są ogrodzone miejsca widokowe. Horyzont zamyka
niebieska ściana Gór Izerskich, nad którą góruję majestatyczny
Stóg Izerski.
A obok tablica. Nietypowa, bo z wierszem:
„Ujmij oboje w dłoń:
Odwagę i czas –
A górę w dolinę,
Dolinę w górę zmienisz wraz”
Adolf von Bissing
Mój kompan zauważył na mapie znak wyrobisk górniczych i wyraził chęć ich zobaczenia. Zapytaliśmy przechodnia spacerującego tam z psem, najwyraźniej miejscowego, ale nic nie wiedział o szybach, a jednak znaleźliśmy jeden niewiele dalej, kilka metrów od ścieżki; niestety, zakratowany. W pobliżu widać wyraźne okopy wykopane w czasie zapomnianej już wojny – kolejny smaczek dla lubujących się w historii.
Wracaliśmy ścieżką przy brzegu, zadzierając głowy od góry, na skały. O, tam byliśmy, widzisz!
Kwisa ma tam 25, może 30 metrów szerokości i wartki nurt, a mimo tego bobry postanowiły ją przegrodzić. Widzieliśmy kilka sporych drzew zwalonych przez te zwierzaki do rzeki i wiele więcej nadgryzionych. Okazało się, że bobry potrafią przegryźć pnie drzew tak dużych, iż mało ramion dla ich objęcia. Widziałem też kilka ledwie stojących grabów, a przecież są to najtwardsze drzewa rosnące w naszym kraju. Byłem pod wrażeniem.
Już w wiosce zobaczyliśmy kilka dużych kwitnących krzewów. Sięgały piersi, pnie miały grubość przedramienia, a na gałązkach mnóstwo różowych kwiatków. Wypisz, wymaluj wawrzynki wilczełyko, jednak mieliśmy wątpliwości. Takie wielkie? Dobrych zdjęć (także do porównań) nie udało mi się zrobić.
Wróciliśmy zadowoleni. Na mapie zauważyłem drugie jezioro utworzone na Kwisie przez spiętrzenie wody zaporą. Na obu brzegach są ścieżki i liczne znaki skał. Wkrótce tam pojedziemy.
Trasa.
Obejrzeliśmy cis w Henrykowie Lubańskim. Zwiedziliśmy zamek Czocha. Zobaczyliśmy zaporę na Kwisie, a później niebieskim szlakiem w pobliżu Kwisy przeszliśmy w stronę Leśnej. Powrót żółtym szlakiem wzdłuż brzegu rzeki.
Zapomniałem włączyć program do rejestracji trasy. Szacuję jej długość na 10-12 kilometrów.
Janek twierdzi, że widzi wyraźne podobieństwo. Oceńcie sami.