Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spotkanie w bibliotece. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spotkanie w bibliotece. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 lutego 2020

Mój pierwszy w życiu wywiad

250220



Kilka dni po spotkaniu w bibliotece świerzawskiej, odebrałem list od dziennikarza miesięcznika „Echo Złotoryi”. Wyrażał ubolewanie z powodu zbyt późnego dowiedzenia się o spotkaniu i proponował wywiad na potrzeby czasopisma.

Oczywiście godziłem się, przecież to idealny sposób na promocję książek i nazwiska. Pytania otrzymałem listem, odpowiedzi odesłałem pocztą elektroniczną. Było to w grudniu ubiegłego roku. Treści wywiadu nie publikowałem tutaj, czekając na jego wydrukowanie. W tym miesiącu otrzymałem, zgodnie z umową, dwa egzemplarze gazety. Wywiad zajmuje dwie strony, a uzupełniony jest kilkoma zdjęciami  autorstwa Janka i mojego. Całość prezentuje się ładnie.

Gdyby jeszcze inni dziennikarze mieli zamiar prosić mnie o wywiad, niech się nie wstydzą, a walą do mnie jak w dym. Zgodę mają murowaną!

Zdjęcie nie jest takie, jakie chciałbym żeby było, ale moja lustrzanka (czytaj: smartfon) po prostu nie chce zrobić lepszej przy sztucznym świetle.

Zapraszam do lektury.

* * *

Parę słów o mnie.

Noszę na plecach siódmy krzyżyk, czemu bardzo się dziwię i czego nie odczuwam, chyba że patrzę na wnuczkę goniącą mnie wzrostem. Z wykształcenia jestem technikiem, i jako technik pracuję w lunaparku. Wolnego czasu mam mało, a żeby nie mieć go mniej, nie mam telewizora, a za to mam dużą bibliotekę w domu. Jestem ojcem trojga dorosłych już dzieci.

Dużo pracuję, czytam, piszę, chodzę na swoje łazęgi, znowu piszę. Słucham muzyki klasycznej, zwłaszcza Bacha.

Która z pańskich pasji jest dominująca? I czy literatura i górskie wędrówki są tymi najważniejszymi?


Od zawsze czytam, od wielu lat piszę. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez czytania, a ostatnio też bez pisania. To pasja i głęboka potrzeba ducha. W góry regularnie jeżdżę od około dziesięciu lat. Na początku był to sposób na spędzenie wolnych dni, ale w miarę upływu czasu w górach, tych wędrówek potrzebuję coraz bardziej. Są więc moją trzecią pasją. Interesuje mnie też muzyka klasyczna, pewne działy biologii, filozofia, etologia.

Jak zrodził się pomysł, by pisać o górach? To nie jest typowe zajęcie ludzi gór.

Nie mam się za człowieka gór. W moim wyobrażeniu ci ludzie raczej nie wałęsają się po Sudetach, może z wyjątkiem Karkonoszy. Mógłbym się nazwać górskim włóczęgą, to określenie bardziej pasuje do moich potrzeb i sposobu spędzania czasu w górach. Piszę od wielu lat, także krótkie formy, w których zawieram spostrzeżenia, uwagi, przeżycia. Dużo tych tekstów jest dostępnych na paru stronach w Internecie. Dla mnie opisanie dnia spędzonego w górach jest naturalnym efektem potrzeby pisania. Tak więc nie pisałem książek, a po prostu pisałem o swoich wędrówkach. Dopiero później pojawiła się myśl o podjęciu prób wydania tych tekstów.

Co trzyma Pana w Górach?

Uroda krajobrazów i form skalnych, zmienność widoków, cisza, mało zmieniona przyroda, ale też wielkość gór. Ich majestat, który nie tylko zadziwia, ale i działa oczyszczająco na ludzką psychikę, pokazując, jaki jest mały.

Dlaczego Góry Kaczawskie?

A żebym ja to wiedział!

Czy Góry Kaczawskie mają w sobie coś wyjątkowego?

Mają, chociaż nie bardzo wiem, co. One dla mnie są jak kochana kobieta: dlaczego akurat tę kochamy?

Już prędzej mógłbym coś powiedzieć o przyczynach zauroczenia tymi górami przez ich porównanie do innych pasm sudeckich. Na przykład w Górach Izerskich brakuje mi odległego horyzontu i zmienności. Są niemal całe zalesione, a ich drogi ciągną się kilometrami. W moich górach lasy nie są duże, wiele jest otwartych przestrzeni z dalekimi widokami, wiele ładnych dróżek leśnych i polnych, a mają one dla mnie pociągający, niemal magnetyczny urok. Nie przeszkadza mi niewielka wysokość tych gór, ponieważ nie dla zdobywania szczytów chodzę po nich.

Podzieli się Pan z naszymi czytelnikami jakimiś niecodziennymi przygodami?

Hmm, próbuję sobie przypomnieć takie, jakich spodziewaliby się czytelnicy, ale nie pamiętam. Kiedyś zatrzasnąłem kluczki w samochodzie zaparkowanym pod Ostrzycą, ale przecież nie o takich przygodach chcielibyście przeczytać. W góry jadę tak dobrze i wszechstronnie przygotowany, że ani nie zabłądzę, ani nie zaskoczy mnie drastyczna nawet zmiana pogody, a niedźwiedzi tutaj nie ma.

Przypomniałem sobie pewną jazdę samochodem, którą będę długo pamiętał. To było w Górach Bystrzyckich, w zimie. Chciałem podjechać blisko Drogi Wieczność, którą zamierzałem przejść. Na dole szosa była czarna, a im wyżej, tym więcej ubitego śniegu było na niej, a dalej pojawił się lód. Samochód coraz bardziej zwalniał, aż w końcu zatrzymał się, mimo kręcących się do przodu kół, i zaczął się cofać. Szosa biegnie tam lekkim trawersem, zbocze z jednej strony szosy opada dość stromo, z drugiej wznosi się. Przytomności wystarczyło mi na niezblokowanie kół hamowaniem i skierowaniem tyłu samochodu w zaspę. Zjeżdżałem tyłem do wioski, jadąc prawymi kołami po zaspie, lewymi po lodzie. Kiedy wysiadłem przy pierwszym domu, nogi miałem dziwnie słabe.

Czym Pan zajmuje się zawodowo?

Od wielu lat pracuję w lunaparku, a zajmuję się głównie naprawami karuzel i sprzętu lunaparkowego.

Wiem, że był Pan w wielu górach, i zapewne poznał Pan wielu różnych ludzi, wśród nich ludzi gór. Kogo wspomina Pan najchętniej?

Nie znam ludzi gór. Czasami chodzę z przyjaciółmi, którzy tak jak ja, lubią się powłóczyć pod Sudetach. Jednak najczęściej chodzę sam.

Czy zdarzały się Panu w górach sytuacje niebezpieczne?

Na szlaku nadzwyczaj rzadko. Unikam niebezpiecznych sytuacji, ponieważ nie lubię się bać, i nie dla pokonania swojego strachu, czy słabości, chodzę w góry.

Trzeba jednak wiedzieć, że nawet w niewysokich górach są ekspozycje, strome skały, krawędzie uskoków, na których się stoi, albo śnieg czy oblodzenie w zimie. Pewna doza niebezpieczeństwa zawsze jest w czasie górskich wędrówek, ale przecież wiadomo, że góry są dla ludzi rozważnych.

Kiedyś na stromej ścianie starego kamieniołomu źle postawiłem stopę. Popełniłem podstawowy błąd, w efekcie przekoziołkowałem i podniosłem się u podnóża ściany. Nic mi się nie stało, bo byłem już nisko. Gorzej byłoby, gdyby do podnóża dzieliło mnie kilkanaście metrów.

Czym są dla Pana góry w ogóle? Czy to tylko trochę bazaltu, granitu, czy jednak coś głębszego?

Na pewno góry nie są kupą kamieni. Dla mnie są po prostu ładne. Chodzę dla wrażeń estetycznych, jakie mi zapewniają. Góry podziwiam także z powodu już wspomnianego: one są majestatyczne, a ta ich cecha potrafi działać oczyszczająco na człowieka, poprzez pokazanie mu, jakim jest małym i chwilę tylko istniejącym. To z kolei pomaga nam ustalić, co w życiu jest ważne, a co ważność tylko udaje.

Czy przygotowuje się Pan w jakiś szczególny sposób do wypraw?

Nie. Przygotowanie zajmuje mi godzinę, nie więcej. Sprawdzam stan baterii latarek, zapas papieru wiadomo jakiego, a reszta wyposażenia plecaka, dość liczna, po prostu jest w nim na stałe i rzadko wymaga sprawdzenia. Dowiaduję się, jaka ma być temperatura i stosownie do przewidywań szykuję ubranie. Robię kanapki i pastuję buty. Mam ich kilka par, zmieniam je w zależności od pogody i trasy, albo swojego nastroju. Czasami oglądam spodziewaną trasę przejścia na zdjęciach satelitarnych, zwłaszcza, gdy mam iść lasami.

Wyprawa, do której najczęściej wraca Pan wspomnieniami?

Wiele takich było. Jeśli miałbym napisać o jednej, to chyba o dwudniowej wędrówce po Górach Stołowych. Było to kilka lat temu, w piękny, kolorowy i słoneczny czas jesieni. Jak wspomniałem, najważniejsze są dla mnie wrażenia estetyczne, pozytywne przeżywanie, a w tamte dni widziałem ze szczytu Szczelińca cudowny zachód i wschód słońca, całe dwa dni patrzyłem na oszałamiającą feerię kolorów i dal, wyraźną w przejrzystym powietrzu. Urwisko Batorowskie przeszedłem wtedy dwa razy, nie mogąc zasycić się urokiem krajobrazu.

O takich dniach się marzy myśląc o najpiękniejszej części jesieni i o górskich wędrówkach.

A czy była jakaś nieudana, o której chciałby Pan jak najszybciej zapomnieć? Jeśli tak to jaka?

Nie ma takiej. Oczywiście nie wszystkie wyjazdy były tak ładne jak ten opisany wyżej, ale nieudanych nie było, i to bez względu na pogodę czy wybraną trasę. Wszystkie oceny zależą od nas, skoro są nasze, a nie godzi się przekreślać złą oceną żadnego dnia życia, zwłaszcza, jeśli spędziło się go w górach.

Szczyt Pana marzeń?

Być pisarzem. Wydano dwie moje książki o górskich wędrówkach, w wydaniu jest trzecia, zupełnie inna, bo jest to historia miłości dwojga ludzi, którzy poznali się w… Górach Kaczawskich, jednak za pisarza jeszcze się nie mam.

Niektórzy uważają, że jeśli raz zdobyło się jakiś szczyt, to szkoda czasu i wysiłku na ponowne jego zdobywanie. Czy potwierdza Pan ten pogląd?

Szczytów nie zdobywam. Nie tylko dlatego, że za grosz nie ma we mnie zdobywcy, ale także dlatego, że w Sudetach nie ma szczytów do zdobywania, na nie się po prostu wchodzi, i to dość wygodnie.

Na wielu sudeckich górach byłem wielokrotnie i zapewne jeszcze będę, ponieważ wrażenia, jakie można mieć będąc na szczycie, czy szerzej: na widokowym miejscu, nie są stałe, powtarzalne, a i widoki zależą przecież od widoczności i pory roku.

Proszę przybliżyć naszym czytelnikom swoje książki.

Nie są to przewodniki. Rzadko podaję w nich szczegóły topograficzne tras. Opisuję głównie swoje wrażenia, a więc to, co widzę, i jak widziane odbiło się we mnie. Nierzadko wstawiam parę zdań myśli luźno związanych z górami, ale a propos widoków czy sytuacji. Czasami związane są z filozofią, czasami z geologią, albo z mitologią. Zorza poranna jest dla mnie Eos, grecką boginią świtu, i jak o kobiecie piszę o niej. Staram się pisać jasno, poprawnie i ładną polszczyzną.

Książki zawierają po kilkadziesiąt sporych zdjęć zrobionych przeze mnie.

Nie myślał Pan o zdobyciu np. jakiegoś ośmiotysięcznika? Czy myślał Pan o wyprawie w Himalaje?

Boże, uchowaj! Tam jest zimno, trudno oddychać i w ogóle trudno. Nie dla mnie takie góry.

A inne góry? Czy Pana pociągają?

Oczywiście. Bardzo lubię Bieszczady, chciałbym poznać wszystkie beskidzkie pasma, kuszą mnie góry i pogórza w okolicach Przemyśla, ale też wzgórza i drogi Roztocza. Chciałbym poznać czeskie góry i rumuńskie Karpaty.







260220

Wczoraj zadzwonił do mnie kolega i wskazał mój błąd w wywiadzie. Pytanie o szczyt marzeń zrozumiałem po swojemu, jako największe moje marzenie, a z kontekstu wynikało, że dziennikarz ma na myśli szczyt góry, o którym marzę. Przyznałem rację koledze.

Jaki on miałby być, ten szczyt marzeń? W zasadzie nie mam wymarzonego, jedynego. Jak wspomniałem, nie jestem zdobywcą szczytów. Może Śnieżka? Oczywiście byłem na szczycie tej góry, ale… Może zacznę od początku.

Jesienią byliśmy, ja i Janek, w Karkonoszach. Pogoda wyjątkowo dopisała. Był późny ranek, gdy zobaczyliśmy dwóch mężczyzn idących od strony góry. Już wracają? Rozmawialiśmy z nimi, faktycznie wracali. Pod wieczór weszli na Śnieżkę, oglądali z niej zachód słońca, nocowali na szczycie śpiąc w śpiworach, a o świcie patrzyli na wschód. Pozazdrościłem im widoków i tej wyprawy. Postaram się pójść w ich ślady, zobaczyć zachód i wschód z najwyższej góry Karkonoszy, a wiem, że te chwile oglądane z wysokości dającej rozległy horyzont, są najpiękniejsze.

Może więc zobaczenie Eos ze szczytu Sudetów nazwać moim szczytem marzeń?

Niech tak zostanie.

czwartek, 28 listopada 2019

Kaczawskie górki i spotkanie

231119
Ze Świerzawy na Skowrońca. Zbocza Gajowej, wieża widokowa na Zawadnej, poszukiwanie przejścia przez wąwozy na północ od miasta, powrót, spotkanie w bibliotece.


Ponieważ popołudniu miałem spotkanie autorskie w Świerzawie, nie planowałem długiej trasy. Samochód zostawiłem na parkingu przy bibliotece, i zaciągnąłem Janka na Skowrońca. Ledwie parę tygodni temu poznałem to ładne wzgórze wznoszące się nad miasteczkiem, a dzisiaj, w chmurny dzień późnej jesieni, niepewny swoich wrażeń, zobaczyłem je nie brzydsze niż wtedy, gdy patrzyłem na nie ozdobione zielenią i słońcem. Oczywiście jego dzisiejsza uroda była skromniejsza, ale przecież mam w pamięci chwile złotego października tutaj spędzone, i one dodawały barw dzisiejszemu obrazowi Skowrońca.




Myślałem o poznaniu pól i jarów na południe od wzgórza, ale wydało mi się, że Janek spogląda na widzianą stamtąd wieżę na szczycie Zawodnej (lub Zawady, różne podają nazwy), więc zaciągnąłem tam mojego towarzysza.
Poszliśmy drogą wiodącą w pobliżu Wielisławki, a jest ona jedną z pierwszych poznanych i polubionych dróg w moich górach. Szedłem nią wiele razy, a bywało też, że przejeżdżając pobliską szosą, nawet o zmroku, parkowałem i szedłem nią chociaż kawałek dla widoków, poczucia swojskości, bycia u siebie, w znanym miejscu.




Trudno było nie odwiedzić miejsca na zboczu Gajowej, sąsiadki Wielisławki, pierwszego miejsca, które już osiem lat temu oczarowało mnie tak mocno, że urok trwa do dzisiaj. Szedłem wtedy lasem, droga wyprowadziła mnie spomiędzy drzew i nagle otworzył się przede mną daleki widok na góry i doliny. 


Droga biegła dalej brzegiem lasu i pola opadającego w dolinę, ocieniona wychylonymi ku słońcu długimi konarami dębów, pole zieleniło się oziminą, a daleki horyzont zamykały najwyższe szczyt kaczawskie. W drugą stronę to samo wielkie pole falowało po niewielkich wzniesieniach, oddzielone od sąsiednich pól szpalerami drzew i kępami tarnin. Za niewielkimi laskami rosnącymi w zagłębieniach, widać było dalsze pola, pięły się łagodnymi łukami na grzbiety wzgórz, zdobione pojedynczymi drzewami, i ginęły na linii horyzontu. Magia tego miejsca tkwi nie tylko w widokach, tak urozmaiconych i dalekich, ale też w nagłej zmianie perspektywy w chwili mijania ostatnich drzew. Kiedyś, będąc tam, badałem swoje wrażenia, wracając do lasu i ponownie wychodząc na otwartą przestrzeń. Coś tajemniczego i właśnie magicznego dzieje się tam na dystansie zaledwie paru kroków przy wyjściu z lasu.
Dzisiaj to miejsce i te widoki pokazałem Jankowi, zastrzegając, że owszem, zdjęcia może zrobić, ale miejsce jest moje.
Tak właściwie całe te góry są moje.
W pobliżu Zawadnej widzieliśmy wielu rowerzystów jeżdżących wykonanymi niedawno ścieżkami rowerowymi. Przyznam, że z trudem akceptuję ich obecność, przy czym moja akceptacja jest wynikiem nie odczuwania, a jedynie rozumowania. W końcu oni też mają prawo bycia tutaj, nie tylko ja, ale w głębi serca czuję coś bliskiego oburzeniu:
– Czemu oni jeżdżą akurat po tych górach?? Niech jadą sobie gdzie indziej!
Na wieżę weszło kilku młodych mężczyzn, jeden z nich trzymał w ręku otwartą butelkę z piwem. Odnieść można wrażenie, że dla niektórych ludzi wypicie piwa jest konieczne dla lepszego postrzegania i przeżywania.
Czemu tak trudno uwierzyć mi w zabranie przez piwosza tej butelki ze sobą?…
Będąc tutaj parę tygodni temu, zwróciłem uwagę na brak kilkunastu nakrętek śrub skręcających drewnianą konstrukcję wieży; dzisiaj z satysfakcją stwierdziłem, że żadnej nie brakuje. Ktoś jednak baczy na stan wieży.

Nie mogliśmy gapić się długo na rozległe widoki, a to z powodu wiatru chcącego zerwać z nas kaptury, albo i przewrócić.
Wrócić do miasteczka najwygodniej można było szosą, ale kiepskie jest takie wędrowanie. Chcąc wybadać przejście przez wąski las i wyjście na malownicze pola po drugiej stronie, zaciągnąłem kolegę w nieznane mi zakamarki lasu i pól. Ładnie tam jest; uwagę zwraca duże samotne drzewo na falującym polu, zakole lasu tworzące ukryty zaułek, ale okazało się, że przejście wymagało zejścia w stromy i głęboki jar, a las rosnący na zboczach był większy niż się spodziewałem. Wróciliśmy więc do znanej drogi szutrowej i nią doszliśmy do szosy i miasteczka, ale nad głęboki jar wrócę przy najbliższej okazji. Wrócę i przejdę go wychodząc na drugą stronę. Widziałem ładne drzewa na rozległych polach, przecież muszę je poznać, a i strumień na dnie jaru powinienem zobaczyć.

Z rachub wynikało, że mamy rezerwę czasu, ale zmuszałem kolegę do wydłużania kroku. Bałem się spóźnić, chociaż wiedziałem, że się nie spóźnimy. Tak, byłem przejęty spotkaniem.
Po raz pierwszy w życiu miałem się spotkać z potencjalnymi czytelnikami moich książek, z osobami chcącymi mnie zobaczyć i wysłuchać. Dla mnie to spotkanie było wydarzeniem, na które czekałem wiele tygodni, a we wcześniejszych latach nawet nie śmiałem marzyć o jego zorganizowaniu.
Ludzie marzą o byciu bogatym, ja marzyłem o byciu pisarzem i o wydawaniu książek. Nadal nie uważam się za pisarza, ale książki mam. Może los nie dał mi wystarczających umiejętności, może przebojowości, wiary w siebie, albo nie wiem czego jeszcze, dość, że właściwie nigdy nie miałem czasu na swoją pasję pisania, a jeśli już, to zawsze kosztem snu lub innych zainteresowań.
Te moje książki nie są dziełami, nie mają szans zyskania popularności, ale są moje nie tylko z powodu nazwiska na grzbietach. One są moje, ponieważ niemała część mnie jest ukryta wśród ich słów, a jeśli ktoś przeczyta je wystarczająco uważnie, dostrzeże moje drugie marzenie i drugą pasję: miłość.





Licznego audytorium nie miałem, ale była Anna, o której coraz częściej myślę jak o przyjacielu, był też Janek, towarzysz wielu moich wędrówek. W czarnych wizjach przed spotkaniem widziałem pustą salę, a było dziesięć osób. Wstałem, zobaczyłem przyjazny uśmiech Anny, poczułem ulgę i zacząłem mówić.
Miałem przygotowaną ściągawkę – wykaz tematów do poruszenia – ale zapędzałem się w swojej mowie i w rezultacie niewiele skorzystałem z tej pomocy. Byłem tak przejęty, że mało pamiętam z tego, co powiedziałem. Dopiero po spotkaniu uświadomiłem sobie popełnienie pary gaf, na przykład nie przywitałem słuchaczy. Raz spojrzałem na zegarek, minęła godzina mojego wystąpienia, później bibliotekarka szepnęła do mnie, że pora kończyć. Byłem zaskoczony widząc godzinę: dochodziła osiemnasta, czyli kończyła się druga godzina spotkania i mojego mówienia o książkach, wędrówkach i górach.
Biblioteka kupiła książki, także dla swoich filii, tak więc kolejne czytelnie dolnośląskie mają je w swoich zbiorach.
Będą następne spotkania, już to wiem.

Na zakończenie parę słów a propos wspomnianego na początku widzenia nie tylko wzrokiem, czyli po prostu o odmienności naszego postrzegania i przeżywania.



Te zdjęcia przedstawiają fragment górnej części drogi do Gozdna, tej mojej ulubionej drogi w pobliżu Gajowej i Wielisławki. Widać na nich niewielką kałużę. Zwykłą, wysychającą kałużę, którą omija się nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Jednak dla mnie, a myślę, że i dla Janka, to jest ta kałuża, którą równo trzy lata temu fotografowaliśmy o zmroku, gdy odbijała ostatnie światło dnia i przez to wyglądała po prostu ładnie.
Janku, pamiętasz? Pierwsze zdjęcie, najładniejsze, jest Twoje.
Dla mnie jej dzisiejszy zwykły obraz łączył się z tamtym wieczornym, a przez to dostrzegłem ją i zobaczyłem inaczej. Tak mam w całych Górach Kaczawskich. Im lepiej je znam, im więcej czasu w nich spędziłem, tym droższy jest ich obraz, pełniejszy i bardziej nasycony wspomnieniami.