6 października.
Uczę się. Zza ściany słyszę
dudniącą rąbankę zwaną chyba hip hopem: facet nie mający żadnych predyspozycji
do bycia piosenkarzem wykrzykuje do mikrofonu swoje kompleksy i kłopoty ze
światem, zarabiając na tym pewnie więcej, niż ja na kierowaniu ciężarówką. On
nazywa się artystą. Dziwny jest ten świat, jak to
zauważył pewien piosenkarz starej daty.
“W szacie o barwie szafranu
spłynęła Eos na ziemię...”
W czasie obowiązkowych przerw
w jeździe czytam Iliadę. Wolno mi to idzie, ale nie popędzam, wystarczy na
dłużej. Gdy dzisiaj przeczytałem te słowa, zachwyciłem się nimi. Tak po prostu
byłem zachwycony ich pięknem. Ale gdzie ono, to piękno – zaraz przyszła krytyczna
myśl – w tych kilku słowach? Nie wiem. Ta niewiedza nakierowała moją myśl ku
Proustowi cytującemu gdzieś zdania z czytanej książki, zdania, które zachwyciły
go, a mnie jakoś nie. Pewnie z tym zdaniem jest tak samo. Te słowa zapisuję
tutaj w podziękowaniu za ofiarowaną mi przez nich przyjemność.
“W szacie o barwie szafranu
spłynęła Eos na ziemię...”
Jakiego koloru jest szafran?
Nie wiem.
Dzisiaj wstałem o trzeciej,
odwoziłem znajomych do Luton, na lotnisko, i dopiero gdy przyjechałem na
firmowy parking, do pracy, zaczynał się dzień. Piękny, ciepły, słoneczny od
pierwszych swoich chwil, do ostatnich. Patrzyłem na Eos, była wyjątkowo śliczna
dzisiaj, ale nie wiem, czy prawda to obiektywna, czy skutek uroku słów Homera.
Niebo rozgarniane jej rękoma ma wiele kolorów, któryś z nich jest kolorem
szafranu.
Nie wiem zupełnie jak wygląda
Eos, niektórzy mówią o jej poplamionych różem dłoniach, ale mojemu magicznemu
wyobrażeniu jej uroku nic nie jest w stanie zaszkodzić, nawet jej przykry
zwyczaj codziennego zrywania się o tak wczesnej porze. Może dlatego, że robi to
cichutko, nie budząc mnie?
8 listopada.
Piszę na palmie, stojąc pod
sklepem w Saxmundham, małej mieścinie na wschodnim wybrzeżu. Mam jeszcze
kwadrans przerwy, i ruszam w drogę powrotną. Ciepła noc, ale deszczowa, jak i
kilka poprzednich. Obok mnie żółto - zielone drzewko brzozy błyszczy kroplami
deszczu w świetle latarni, w stożku światła widzę lecące wodne drobinki mżawki.
Pojawiają się na granicy światła, jakby ono je tworzyło, i spadają wolno,
świecąc jak tysiące robaczków świętojańskich. Jest coś ładnego w tym tak typowo
listopadowym widoku, jakaś nostalgia czy smutek, ale łagodny, z tych smutków,
które potrafią się podobać, a może.. sam nie wiem... Przyszła mi do głowy
dziwna myśl: że w tej chwili chciałbym zobaczyć Hekate, i wcale nie bałbym się
jej smutnej twarzy. Podjąłbym próbę jej obłaskawienia, ponieważ teraz, w tej
chwili, uważam, że ludzie źle ją oceniają. Ona nie jest zła, a po prostu
smutna, bo samotna w listopadową noc. Wszyscy boją się jej, bo wszak to Pani
Rozdroży, a może prawda jest zupełnie inna?: może ona na tych rozdrożach czeka
– nie na ofiarę, a na kogoś, kto dostrzeże w niej kobietę?
Chyba plotę, a jeśli tak, to
winna jest ta noc, w trudny do określenia sposób inna od swoich jesiennych
sióstr. Zaraz odgrodzę się od niej zamykając okno i włączając światła, a wtedy
przywita mnie inna “ona”: droga.
13 listopada.
Ona ciągle mnie zaskakuje. U schyłku deszczowej nocy listopadowej wstała
czysta, rozjaśniona, piękna jak rzadko nawet w wiosenne dni. Gdy w czasie jazdy
patrzyłem na nią, oczarowany, pomyślałem, że może dlatego pokazuje mi się taka
piękna, właśnie mnie, bo wie, że o niej myślałem ostatnio? Dziękuje mi swoim
najpiękniejszym uśmiechem? Ciągle nie znam koloru szafranu, ale dzisiaj na
pewno go widziałem. Widziałem wszystkie kolory, i bardzo chciałbym znać nazwy
ich wszystkich, by opisać je tak dobrze, jak były tego warte. Największe
wrażenie zrobiła na mnie seledynowa barwa wschodniego nieba, czystego koloru
powoli tracącego odcień zieleni, jaśniejącego aż do koloru płonącego złota, i
ponad nim niewielkie, pierzaste chmurki, normalnie pewnie białe, a w tych
krótkich minutach panowania Eos na Ziemi nasycone barwą jej rąk –
najpiękniejszym różem. Był tak intensywny, że odbijał się na niemal całym
nieboskłonie, strojąc kwiatami głogów brzuchy granatowych chmur jesiennych.
Później droga skręciła, straciłem Eos z oczu, a gdy dojechałem do bazy i mogłem
się rozejrzeć, nie było już ani śladu jej kolorów na zachmurzonym niebie.