191123
Będąc w północnej części Pogórza Kaczawskiego trudno powiedzieć, że było się w górach. Niewątpliwie w Sudetach, ale nie w górach, skoro na najwyższy szczyt okolicy wchodzi się w 10 minut, a między rzadko rozrzuconymi pagórkami są rozległe i prawie płaskie pola.
Czasami przyczepi się mnie jedno wspomnienie z jakiejś wędrówki, jeden obraz, i dla nich wracam. Dzisiaj chciałem zobaczyć samotne drzewa w okolicy wzgórza Świątek i ponownie wejść na jego szczyt. Chciałem po prostu popatrzeć na lubiany krajobraz kaczawskiego pogórza.
Pogoda była… listopadowa. Padało, przez trzy godziny szedłem w pelerynie. Chroni od deszczu, owszem, ale z telefonem (pełniący przecież także rolę aparatu fotograficznego) są kłopoty, ponieważ krople wody na ekranie powodują głupienie tego urządzenia. Często musiałem wkładać je pod bluzę i wycierać o siebie by łaskawie zgodziło się reagować na polecenia. Trudno też zrobić przerwę, skoro dla wypicia herbaty czy zjedzenia kanapki trzeba zdjąć plecak, a tym samym i pelerynę.
Świątek, najwyższa (ale bynajmniej nie wysoka) góra okolicy mierzy 330 metrów n.p.m., ale wysokość względną (od podnóża), ma niewielką, na oko oceniam ją na 40, może 50 metrów. Nie góruje więc wyraźnie nad okolicą, ze szczytu niewiele widać pomiędzy drzewami, ale za to z drogi okalającej górkę widoki są ładne. Stojąc tam patrzyłem na rozległe pola wystrojone małymi wzgórkami i samotnymi drzewami. Warto wejść na tę górkę nie dla kaczawskiej korony, do której się zalicza, a dla wrażenia, dla świadomości bycia w samym środku komina starego wulkanu – w zamkniętym teraz, zastygniętym wejściu do piekieł.
Ta góra była kiedyś znacznie wyższa, ale czas daje radę nawet skałom. Bazalty na szczycie tej góry są dowodem wylewania się tam magmy z gardzieli otwartej aż do głębokich wnętrzności Ziemi. Teraz, po upływie milionów lat, rośnie na niej las. Jest mieszany, z przewagą klonów zwyczajnych i jaworów, sporo jest buków, trochę dębów, tu i ówdzie widać sosnę. Lasy liściaste były od zawsze w Sudetach, chociaż ich skład nieco się różnił w zależności od pasma albo konkretnej góry. Na kaczawskich górkach spotykam buczyny, grabiny i dębiny, ale rzadko w stanie czystym, a domieszki bywają różnorodne: obok pospolitych jak lipy, klony, świerki, modrzewie czy brzozy, spotyka się rzadsze jak daglezje lub całkiem egzotyczne jak jarzęby brekinie. Akurat ten wyjątkowo rzadki gatunek zdobi las mieszany z przewagą dębów i grabów na górze Nad Groblą.
Na wielu wędrówkach widuję w oddali jedną, charakterystyczną dla okolicy górę. Wznosząc się nad inne zachowuje się tak, jakby potrafiła zmieniać swoje posadowienie: pojawia się bliżej lub dalej, a nawet z różnych kierunków; czasami widoczna jest cała i pokaźna, czasami wydaje się malutka albo tylko swój czubek pokazuje nad bliskim garbem ziemi. Bywa, że parę godzin widzę ją przed sobą, a wtedy powoli, w miarę zbliżania się do niej, góra rośnie, a nawet potężnieje. Jest górą dnia. Dzisiaj była nią Ostrzyca – bazaltowy ostaniec w kształcie regularnego stożka. Jest najwyższą górą Pogórza Kaczawskiego i jego symbolem. Dodam jeszcze, że na Pogórzu Wałbrzyskim takim górskim motywem dnia często bywa Trójgarb, a z obu pasm nierzadko widuję inną odległą i wyjątkową górę – Ślężę.
O domach słów kilka
Stare poniemieckie domy niszczeją, zwłaszcza te duże. Nieliczne znalazły właściciela chcącego je remontować, jak ten, z wymienionymi oknami. Trudno się dziwić, bo po co komu dom mający pięćset metrów powierzchni i wymagający bardzo drogiego remontu, ale racjonalne wytłumaczenia nie zmieniają odczuwania: domów nadal szkoda. Kiedyś ludzie włożyli w ich budowę mnóstwo potu i pieniędzy; jak czuliby się, gdyby wiedzieli, że te ich wymarzone, te tak bardzo potrzebne im domy, będą niszczeć nikomu niepotrzebne?Smutny jest obraz zrujnowanego kamiennego domu.
Na tym pogórzu nie zliczę domów, z których zostały resztki ścian sterczących jak oskarżenie wśród zarośli z czarnego bzu. To dziwne, jak bardzo ta roślina upodobała sobie ruiny na miejsce swojego życia. Kamienna ściana z otworem okiennym z którego wychylają się gałęzie wygląda rozpaczliwie i... dziwnie. Ma się wrażenie zamiany ról: martwa kamienna ściana jest stroną poszkodowaną, cierpiącą, a żywa roślina zajmująca miejsce kobiety lub dziecka w oknie jest jeśli nie wprost niszczycielem, to przynajmniej tym, który z ruinacji korzysta.
Oto widok budzący moje zdziwienie i pewnego rodzaju zniesmaczenie: mieszkanie ludzi wśród ruin. Jak na ironię drzwi wejściowe ocalały. Kto je kiedyś otwierał? Czyje dłonie tysiące razy chwytały klamkę?
Na tych zdjęciach utrwaliłem rzadki widok: gruntownie remontowany dom przysłupowy. Obok nowych belek widziałem stare, do cna spróchniałe; nie wiem, jakim cudem ten dom się nie zawalił.
Na ruinach kościoła szwenkfeldystów nadal widać jego dawną świetność. Szkoda, że katolicy nie przejęli tej świątyni, może wtedy mógłbym zobaczyć ją taką, jaką była w czasach swojej świetności. Swoją drogą dziwne i niepojęte są dla mnie, osoby areligijnej, te ostre podziały na wrogie sobie ugrupowania wewnątrz chrześcijaństwa. No bo skoro wierzą w tego samego Boga, cóż znaczą jakieś drobiazgi, zwłaszcza, że najczęściej nie są ani logiczne ani do udowodnienia. Tych, którzy zbudowali tę świątynię, wypędzono z kraju, teraz ich potomkowie mieszkają w USA, tam mają swoje kościoły, wychowują dzieci, pracują i płacą podatki, chociaż mogli tutaj, w swoim kraju, a że byli zaradni i pracowici, to widać po okazałości ruin.
O twardocickim kościele i chrześcijanach szwenkfeldystach można przeczytać tutaj, tutaj i na pewno w wielu innych miejscach internetu.
Pałac w Twardocicach i duże budynki gospodarcze dawnego folwarku są teraz własnością prywatną. Budynek nie jest ruiną, ale remontu już wymaga. Czy ktoś, kto gospodarzy na okolicznych polach, wyremontuje pałac? Po co? Jaki więc los czeka tę wielką (i niezbyt ładną) budowlę? Czy taki, jakiego doczekały dziesiątki pałaców kaczawskich, czyli powolnego zamieniania się w ruinę? Są i nowe duże domy, na przykład ten, mieszczący świetlicę, a widziałem też okazałą szkołę z przedszkolem, ale wolałbym, aby świetlicę urządzono w jednym z tych starych domów poniemieckich.
Obrazki ze szlaku
Ze zbiorem tych opieniek spóźniłem się kilka dni; są zbyt wyrośnięte. Dąb staruszek zmęczony życiem.Kilka brzóz przy polnej drodze i słońce. Wiele nie trzeba, by znaleźć piękne miejsca i nie chcieć odchodzić od nich.
Samotne drzewa na polach.
Skowronek i Jedlnia, wzgórki kiedyś wypatrzone na mapie i poznane, dzisiaj odwiedzone.
Kamiennik ma dobrze dobraną nazwę: szczyt tej górki jest kamienisty i dość stromy. Ośrodek Grapa na wzgórzu Obora. Dużo budynków, jeden z nich jest wielki, zajmowany obszar też nie mały. Z czego oni się utrzymują? Wiele widziałem krzewów trzmieliny, ładnej nawet w ciemny i deszczowy czas listopada.Dzisiaj zebrałem ostatnie w tym roku kanie. Na drugi dzień wyjechałem do domu mając ważną sprawę rodzinną, i zjadłem je wspólnie z żoną i synem.
Trasa: wokół Twardocic na Pogórzu Kaczawskim. Wejście na wzgórza Kamiennik, Obora, Świątek, Jedlnia, Skowronek.
Statystyka: na szlaku byłem prawie 9 godzin, a przeszedłem 20,5 km w ciągu 6,5 godziny.