171119
Góry
Izerskie.
Z
Domku pod Orzechem przez Kufel i wieś Kotlina, do ruin schroniska na
Zamkowej i na Skałki Zakochanych. Żółtym i zielonym szlakiem na
Sepią Górę.
Biały
Kamień, Sępik i Skała Zofii.
Kiedy
dzwoni budzik, czasami mam chęć uciszyć go czymś ciężkim i spać
dalej. Dzisiaj obudził mnie kobiecy głos – jakże miła odmiana.
Anna
mówiła o kawie.
Wczoraj
wieczorem ustaliliśmy, że pójdziemy na Sępią Górę, ostatnią
niepoznaną dużą i popularną górę w Grzbiecie Kamienickim.
Cieszyłem się na myśl o przejściu przez widokowy Kufel i takież
zbocza Zamkowej. Na mapach podawana jest nazwa Kocioł, Anna obstaje
przy Zamkowej; najwyraźniej nie tylko w moich górach nazwy bywają
zmienne.
Z
Domku pod Orzechem na Kufel wejdzie się w kilka minut. Na szczycie
jest parę drzewek, dwie ławki, kamienie i symboliczny słup
graniczny, znak nieformalnego związku ludzi mieszkających w
Izerach.
Są widoki na dalekie i najdalsze pogórze, po bokach na
sąsiednie góry, a z tyłu na lasy Blizbora. Dla mnie najurokliwsze
są zbocza opadające ku wsi Kotlina: łąki z drogami ocienionymi
drzewami, kępy brzóz, w dole domki wioski, a po drugiej stronie
doliny zbocza Zamkowej przyciągające wzrok swoim wyglądem.
Odkrytymi stokami Blizbora można pójść w górę doliny, tam,
gdzie zwęża się i podnosi ku zalesionym górom. Mam chęć poznać
to przejście. Dzisiaj zeszliśmy jasnym, przyjaznym, swojskim
zboczem Kufla między domy wioski.
Schodząc
na dno doliny i widząc po drugiej stronie wznoszące się zbocza, na
które zaraz trzeba się będzie wdrapywać, czasami przychodzą do
głowy myśli o przejściu w powietrzu, górą, bez tracenia
wysokości, może jakimś wyimaginowanym mostem, ale że ten nie chce
się pojawić, pozostaje zasapane drapanie pod górę.
Jednak
nierzadko udaje mi się dostrzec urok przemian perspektywy w tych
zmianach wysokości, co przynajmniej w części rekompensuje trud
zdobywania wysokości.
Domy
zmieniają się z malusich zabaweczek, domków dla krasnoludków, w
prawdziwe duże domy, a dolina, początkowo tak głęboka i
niedostępna, obniża się i otwiera ku schodzącemu. Domy rozbiegają
się dając mi przejście i oto znajduję się w innym świecie: ze
stałym i bliskim horyzontem wokół domów, z życiem zamkniętym w
ciasnym kręgu. Bywa wtedy, że mam ambiwalentne odczucia: zostania
tutaj, zapuszczenia korzeni, wrośnięcia w tę ziemię, ale
jednocześnie spoglądam wyżej, na zbocza widoczne powyżej dachów
domów i czuję w sobie pragnienie zostawienia wszystkiego i pójścia
tamtą drogą. Jakby na potwierdzenie mojego wyboru, kiedy idę pod
górę, domki wioski maleją, a dolina się zamyka. Zostaje droga
przede mną.
Droga
męcząca podejściem, ale wiele obiecująca.
Na
niewielkiej długości naszego szlaku w poprzek wioski, widziałem
trzy nowe domy. Cieszy mnie chęć mieszkania w górach, w cichych
wioskach, cieszy także jako oznaka wzrostu zamożności
społeczeństwa, mam jednak nadzieję na niezmienianie charakteru tej
wioski i wielu jej podobnych. Wolałbym, żeby nie zmieniły się w
noclegownie zamożnych miastowych ludzi.
Cała
droga, aż po ruiny schroniska, jest tam widokowa. To droga, na
której wędrowca co parę minut zatrzymuje się i patrzy. Rano mgła
utrzymująca się w dolinie, przy odsłoniętych szczytach gór,
tworzyła niebanalne obrazy, natomiast popołudniu dolinę
widzieliśmy przez chwilę w słońcu.
Niestety,
barbarzyńcy nie ominęli miejsc tak ładnych: widziałem dwie kupy
plastików z rozebranych samochodów, trzecią w samych ruinach. We
wszystkich miejscach taki sam rodzaj śmieci. Pomyślałem, że
mieszkając tam i mając czas, starałbym się znaleźć warsztat, z
którego mogą pochodzić. Miałbym wtedy drugie staranie: nakłonić
typa do wyzbierania wszystkich śmieci, nie tylko jego. Kiedy
patrzyłem na zniszczone budowle schroniska, ślady ognia na zwalonym
dachu i śmieci wylewające się z okien piwnicy na drogę, przyszło
mi do głowy pytanie: co mogą myśleć o nas Niemcy odwiedzający te
miejsca? Nie dość, że pozwoliliśmy na ruinację budynków
mogących nadal służyć ludziom, to jeszcze zasypujemy je
śmieciami.
Wstyd.
Niewiele
dalej, na szczycie uskoku, wznoszą się Skałki Zakochanych. Widok z
nich, same skały i ich usytuowanie na zboczu, warte jest wejścia i
zobaczenia, otoczenie jest jednak zaniedbane. Przez chwilę miałem
chęć wydrapać inicjały na skale, ale zaraz obruszyłem się na
siebie: cóż to za pomysły!
Dla
mnie cechą charakterystyczną tych gór są szutrowe drogi wiodące
wiele kilometrów świerkowymi lasami. Idealnie nadają się do jazdy
rowerem lub do biegu na nartach, ale i dla pieszych wędrowców mogą
mieć urok, jeśli ci nie będą zbyt skupieni na celu, albo za cel
obiorą samą wędrówkę. Kilka zdjęć tutaj opublikowanych
pokazują ich podobieństwo, ale jednocześnie i różnorodność.
Wszak nieśpieszna wędrówka lasem, zwłaszcza w ładny dzień, ma
wartość samą w sobie i nie ma potrzeby jej uzasadniania.
Nawet
i teraz, w drugiej połowie listopada, o którym w maju myślimy
omalże ze zgrozą, nie brakuje im zmienności i kolorów. Dzisiaj
widziałem je zielonymi, ale i rudymi od modrzewiowego igliwia, a
nawet w szarej tonacji porostów rosnących na pniach drzew. Przy
ciemnej drodze pod świerkami widziałem sporo prawdziwków; trzy
były młode, pękate i zdrowe, suszą się teraz przy kaloryferze.
Jednak
jeśli nastawić się tylko na cel, na wybrany szczyt czy punkt
widokowy, postrzeganie szlaku i jego oceny ulegają znacznym zmianom.
Wtedy godzinna, albo trzygodzinna, droga lasem bez widoków może
stać się monotonna, skoro jest tylko drogą do celu. Widziałem
zmęczonych i spoconych ludzi wchodzących na Sępią Górę szlakiem
od strony Świeradowa, a jest on tam stromy i niewątpliwie męczący.
Weszli na Biały Kamień, gdy my już tam byliśmy, popatrzyli i
poszli w dół, z powrotem do miasteczka, nim my poszliśmy dalej.
Chciałbym zapytać ich na dole, jak oceniają swoje wejście na
górę.
Dlaczego
tak popularne są te góry, skoro poza nielicznymi wyjątkami, są w
nich jedynie punkty widokowe, do których dociera się po długiej
wędrówce szutrówką wśród świerków? Co przyciąga ludzi do
tych gór?
Zadałem
to pytanie i Annie. Odpowiedziała, że moda. Zapewne ma rację, ale
taki powód tak naprawdę nic mi nie wyjaśnia, a wprost odwrotnie:
zaciemnia. Bo jakże to? Idzie ktoś na męczący szlak dla mody?
Czyli po co? Dla pochwalenia się? Wierzą, że dobrze wybrali, skoro
skopiowali wybór tak wielu? Nie rozumiem takich wyborów, bo dla
mnie nie są żadnymi wyborami. Wybiera ten, kto chce poznać tamtą
drogę, ten skrót, to przejście, ten las czy strumień; wybiera
ten, kto chce wejść na górę, mimo że ze szczytu nic nie zobaczy
i nie bardzo będzie miał komu się pochwalić. Poszedł, bo go tam
nie było, bo chciał.
To
są wybory i myślę, że tak wybiera Anna kochająca te góry.
Pójdę
dalej ryzykując twierdzenie o budzeniu naszego związku z górami
nie tyle przejściem popularnym szlakiem na punkt widokowy, co
włóczeniem się po miejscach niemających uznawanych walorów
widokowych, przynajmniej na pozór. Jak atmosferę świąteczną
najłatwiej buduje się przygotowaniami do świąt, tak nasze
przywiązanie do gór i dostrzeżenie pełni ich uroku, znajdzie się
włócząc zapomnianymi duktami, albo na ustroniu szukając skały
lub źródła.
Widoki
z poznanych skał są dalekie i ładne. Z Białego Kamienia i ze
Skały Zofii widać dolinę z malusimi domkami Świeradowa, i wysokie
góry po drugiej stronie. Najwyższa, Stóg Izerski, przyciąga wzrok
wielkością i masywnością, wznosząc się bez mała trzysta metrów
ponad Sępią Górę. Tę różnicę wysokości widać i robi ona
wrażenie.
Do
Domku pod Orzechem wróciliśmy popołudniu, i od razu zostaliśmy
usadzeni do obiadu. Przy stole Kruczkowskich często nadarza się
okazja smakowania czegoś po raz pierwszy. Dzisiaj było to kozie
mięso i tarty kiszony burak czerwony. Właśnie ten burak był dla
mnie kulinarnym odkryciem, co może dziwić, bo przecież cóż
dobrego może być w buraku! Okazuje się, że może, tylko trzeba
wiedzieć, jak go przyrządzić.
W
czasie rozmowy Anna powiedziała zdanie, które zrobiło na mnie
wrażenie i teraz mi się przypomina: paromiesięczne życie
kurczaków tuczonych w fermach jest jednym wielkim bólem.
Wnioski
były dla nas oczywiste. Jeśli porcja kurczaka kosztuje parę
złotych, ptak nie może rosnąć swobodnie, chodząc po podwórzu i
wyszukując smakołyki. Jest uwięziony na taśmie, przekarmiany
papką, o skład której lepiej się nie dopytywać, faszerowany jest
hormonami wzrostu, a na końcu ubijany. Na przeciwległym biegunie
kury Anny, żyjące zgodnie ze swoją naturą.
Nie
godzi się zadawać cierpienia istocie żywej i ból odczuwającej, a
sposób jest jeden: ograniczenie zakupów mięsa kurczaków z ferm.
Tak
oto temat zaczęty przy kuchni, skręcił nam ku etyce i ekonomii.
Wyjechaliśmy
przed zmierzchem. Chciałem przejechać za dnia wąskie dróżki
Pogórza Izerskiego, ale też obaj uznaliśmy, że pora dać naszym
gospodarzom sposobność cieszenia się w swoim gronie ich drugą
wnuczką.
Anno,
Darku, dziękuję za miłe przyjęcie, za poczęstunki, za czas z
Wami spędzony.
Gratuluję
urodzenia się dziecka waszemu dziecku.