040716
W
internecie przeczytałem opowiadanie, którego akcja dzieje się w Górach
Kaczawskich w XIII wieku. Tematem głównym, czy raczej osią opowiedzianej
historii, są trędowaci i Dzwonkowa Droga; dzięki tej drodze i wyszukiwarce
googli opowiadanie znalazłem i zaciekawiony przeczytałem je. Nie czuję się na
siłach pisać tutaj recenzji, w końcu nie jestem krytykiem literackim, chciałem
tylko napisać kilka zdań o wrażeniach związanych z historią ludzkości.
Autor,
pasjonat historii, a chyba też i Gór Kaczawskich (podobają mi się ludzie mający
pasje), pisał między innymi o ciężkich warunkach życia zwykłych ludzi, o
niedojadaniu, a nierzadko i o głodzie, a ja, jak wiele już razy, ujrzałem naszą
historię jako ciągnące się przez wieki i tysiąclecia pasmo udręki, cierpień,
strachu i poniżeń. Zmarnowanych żyć ludzkich. Poza nielicznymi okresami i
miejscami, takie było życie ogromnej większości ludzi aż do naszych czasów.
Życie znojne, wypełnione troskami i tragediami, marne i szybko kończone.
Dlaczego
tak było, a w znacznej mierze jest nadal? Do kogo mieć pretensje? Zadając sobie
te pytania, odczuwam bezradność, mimo że odpowiedzi znam. Pretensji nie ma we
mnie, jest żal i współczucie. Żałuję tych niepoliczonych istnień ludzkich
zakończonych pod batem lub mieczem, zagłodzonych lub zamęczonych, żałuję ludzi,
którym nie było dane godziwie przeżyć swojego czasu, posmakować radości życia,
cieszyć się miłością, rozwinąć swoich umiejętności, czuć radość na myśl o
kolejnych dniach przed nimi.
Gdzie
powody do odczuwania żalu, jeśli nie w cechach ludzi? Wszak większość cierpień
na tym padole łez sami sprowadziliśmy na siebie. Gorzka to dla mnie prawda,
ponieważ mimo naturalnych trudności w zapewnieniu godziwego życia, ludziom
zawsze, w epoce kamienia i w obecnej erze rozwoju technicznego, żyłoby się
nieporównywalnie lepiej, gdyby nie wzajemne wyrzynanie się i wszystkie, bardzo
rozgałęzione, koszta z tym procederem związane.
Ludzkość
wydaje na zbrojenia kilka miliardów dolarów dziennie. Dziennie! Odpowiednio
wydatkowane, te niewyobrażalnie wielkie pieniądze mogłyby zlikwidować głód na
Ziemi, uratować życie milionom, podnieść jakość życia miliardom ludzi.
Z
zachowaniem odpowiednich proporcji, tak było zawsze. Zawsze też trafiali się
jacyś Nabuchodonozorowie i Dżingis Chanowie, Hitlerowie i Stalinowie z piekła
rodem.
Jest
w nas dobro i zło. Chciałbym wierzyć, że więcej dobra, ale jeśli nawet tak
jest, to wszak dobro jest delikatnej natury, łatwo ulega brutalnej sile zła,
mimo twierdzeń o jego utajnionej potędze. O przewadze lepszej strony człowieka
myśli idealista ukryty we mnie, natomiast racjonalista widzi to nieco inaczej.
Zło jest na swój okropny sposób łatwe, dobro natomiast wymaga pewnego wysiłku
intelektualnego, jako że jest w znacznej mierze rezultatem rozwoju
cywilizacyjnego, wznoszenia się naszych moralnych standardów, nie zawsze
łatwych w stosowaniu. Czy w takim razie zło jest pierwotne, instynktowne? Co tu
jest pierwotne, co wtórne? Nie wiem, jednak trudno zaprzeczyć, iż zło tkwi w
naszych trzewiach nader skore do wydobycia się na powierzchnię. Z drugiej
strony, dla pocieszenia, wypadałoby wskazać na praźródło dobra tkwiące w
ludziach: altruizm wykształcony w toku rozwoju naszego gatunku.
Nasza
historia, mimo całej swojej okropności, niesie też pocieszenie, a nawet pozwala
odrodzić się optymizmowi.
Na
ogół nie uświadamiamy sobie faktu niebywałego w dziejach Rzeczpospolitej: życia
trzeciego już pokolenia Polaków nie znających wojny (siebie liczę do pierwszego
pokolenia; moi rodzice wojnę znają z autopsji), a przecież przez wieki całe
każdy dorosły Polak doświadczał tej okropności, niemal każdy mężczyzna był na
wojnie. One same, mimo iż nadal polegają na zabijaniu, zaczynają podlegać
rygorom norm moralnych. Brzmi idiotycznie? Ależ nie! Niedawno amerykański
generał tłumaczył się ze śmierci kilku cywili zabitych przy okazji działań
wojskowych, a żądanie tegoż sto lat temu spowodowałoby wzruszenie ramion
wojskowych. Warto też pamiętać, iż wcześniej normą było mordowanie lub sprzedaż
wszystkich mieszkańców zdobytego miasta. Zmiany norm moralnych są bardzo duże i
dotyczą wielu gałęzi życia społeczności ludzkich, a w ciągu ostatnich
dziesięcioleci proces ten nabrał szybkości. Te właśnie fakty napawają
optymizmem. Owszem, lokalne wojny zdarzają się i teraz, jest terroryzm, ale
społeczeństwa i władze państwowe inaczej je oceniają: jednoznacznie negatywnie.
Warto też zastanowić się nad przyczynami. Terroryzm i ostatnią wojnę
europejską, mianowicie w byłej Jugosławii, łączy coś, co nienawiść i chęć
mordowania bardzo wzmacnia: fanatyzm religijny, trucizna o wielkiej sile
oddziaływania na ludzi. Trucizna wszczepiona, nie wrodzona, co też pozwala mieć
nadzieję na przyszłą jej eliminację.
Na
wydobycie dobra z człowieka.
Dopisek.
Po
zastanowieniu zdecydowałem uzupełnić wątek o religijnym fanatyzmie.
Ten
terroryzm, który tak boleśnie odczuwa współczesny świat, związany jest z
islamem, a sprawcami zamachów są ludzie bardzo religijni. Fanatycznie
religijni. Wierzący w dobre przyjęcie ich czynów przez Boga i w odebranie
nagrody po swojej tragicznej śmierci. Czasami słyszę pytania o powody, o
motywacje ludzi zgadzających się na akty samobójcze; tutaj mamy prostą, jasną i
pełną odpowiedź: ci ludzie wierzą, iż z chwilą śmierci znajdą się w raju.
Problem
terroryzmu islamskiego jest więc problemem natury religijnej. My, Europejczycy,
powinniśmy o tym pamiętać, a to z powodu naszych czynów dokładnie takiej samej
natury. Kilkaset lat temu organizowaliśmy armie ochotników i wysyłaliśmy ich na
Wschód dla zabijania innowierców, jeśli nie zechcą zostać chrześcijanami. Warto
zaznaczyć, iż nie działo się to w podziemiu, jak na ogół działa współczesny
terroryzm, a oficjalnie, za zgodą władz państw europejskich i z
błogosławieństwem papieży gwarantujących raj dla poległych krzyżowców.
Zbieżności
wyraźne. Europejczycy, a już zwłaszcza rzymscy katolicy, powinni o nich
pamiętać, potępiając – jak najbardziej
słusznie – terroryzm islamski.