Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moczka. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 lutego 2017

O smaku pewnej potrawy


190217

Spod pałacu w Gierczynie wokół Stożka, Kufel, zboczami Zamkowej do „górnego asfaltu” na Wysokiej, zejście do pierwszych domów wioski, Blizbor, Gierczyn.




Jeszcze nigdy nie położyłem się spać w sobotę tak wcześnie, jak wczoraj: o godzinie 19, ale też i wstałem wyjątkowo wcześnie – pół do trzeciej. Głęboką jeszcze nocą zabrałem Janka z Legnicy, towarzysza dzisiejszego dnia, i pojechaliśmy do Gierczyna, wioski na Pogórzu Izerskim.

Przejechanie dwustu kilometrów bocznymi albo przebudowywanymi drogami zajęło mi blisko cztery godziny. Lubię jazdę swoją vectrą, ale nie lubię zauważonego niedawno efektu przyzwyczajenia. Rok temu miałem ten samochód za ekskluzywną limuzynę, a teraz za (tylko) wygodny samochód. Luksus spowszedniał, a nawet zmalał. Na dokładkę wynajduję – nie szukając – dziur w całym: a to przydałoby się więcej koni w silniku, a to mógłby być cichszy przy wysokich obrotach, w środku nie ma półki na drobiazgi, no i jeszcze... Jestem niewdzięcznikiem wobec mojego samochodu i zachowuję się jak sabaryta.

Na szczęście zdaję sobie sprawę z tego i nie myślę o wymianie samochodu na droższy. Moja vectra ma u mnie dożywocie: będę dbać o nią do jej technicznej śmierci, i wcale nie chodzi o walkę z naturalną u ludzi skłonnością do luksusu, a o ważność celów. Pracować warto na takie wyjazdy jak ten dzisiejszy, nie warto na droższy samochód, jeśli posiadany jeździ.

Chciałem pokazać koledze moje (i nie tylko moje) ulubione miejsca wokół wioski, ale i poznać nowe drogi, a dzień zacząć na przełęczy między Blizborem a Stożkiem. W pogodny świt miejsce to potrafi czarować widokami: blisko, na wprost, falują łagodne wzgórza tak podobne do kaczawskich, a dużo dalej kraniec widnokręgu zamykają Góry Kaczawskie. W pogodny dzień rozpoznaję wiele ich szczytów, a wzrok sięga po najdalsze stąd pasmo wschodnie, oddalone o ponad 30 kilometrów. Z tego miejsca widać ich rozległość  – od Gór Ołowianych na południu, po Ostrzycę na północy, wyraźnie widoczną, wyniosłą i przyciągającą wzrok. Po prawej horyzont zamyka Tłoczyna, rozległa i pokaźnej wysokości zalesiona góra izerska. Nieco na lewo rozciąga się po odległy horyzont bezmiar pól z niewielkimi wzgórkami pogórza.

Dla tego widoku już kwadrans przed siódmą staliśmy na przełęczy. Zapowiadał się pogodny dzień, niebo zmieniało granaty na błękity, a wokół czarnej Tłoczyny coraz bardziej jaśniała słoneczna aureola. Niestety, nad Górami Kaczawskimi wisiały ciemne chmury, a mgiełka pod nimi zasłaniała góry. Słońce szybko, dosłownie w oczach, wyskoczyło zza grzbietu bliskiej góry tak jasne, że od razu rzucające cienie za nami. Chmury na wschodzie nabrały nieco kolorów, odległe góry wyładniały, ale ich przemiana była tak subtelna, że tylko ja ją zauważyłem, mój aparat pozostał ślepy. 



Ruszyliśmy w drogę, chcąc obejść Stożek. Ta góra widziana z wioski jest spora, ale od strony Blizbora trudno ją zauważyć, jednakże właśnie ona i wznoszący się po drugiej stronie Kufel tworzą swoimi zboczami dolinę, która zachwyciła mnie od pierwszego spojrzenia, gdy pewnego słonecznego i kolorowego dnia jesieni otworzyła się przede mną po wyjściu z lasu.
Niżej kilka zdjęć z tamtego dnia.







Na północnym zboczu tej góry jest łąka z trzech stron obwiedziona lasami; idąc jej górną granicą w stronę doliny, dojdzie się do czarującego miejsca: ściana lasu po lewej znika zostawiając kilka jedynie drzew, a za nimi widać drugą łąkę. Wystarczy zrobić kilka kroków, by otworzył się piękny widok z łąki opadającej na dno doliny, która jakby płynie od lasów Blizbora ku otwartym przestrzeniom pól w dole. Po drugiej stronie, na stoku Kufla, widać samotny domek, który coraz częściej nazywam za jego właścicielką Domkiem, a po lewej pałac, charakterystyczny tutaj budynek, o wątpliwej jednak urodzie. Ta łąka pod lasem ponad doliną jest idealnym miejscem na posiedzenie i pogapienie się przed siebie w cieplejszy od dzisiejszego dzień.

W tej okolicy jest kilka miejsc, z których widać koniec Gór Izerskich: zbocza wyraźnych i sporych gór schodzą nie w dolinę, jak to mają w swoim górskim zwyczaju, a do poziomu pól i roztapiają się w ich nieskończoności. Jednym z takich miejsc jest szczyt Kufla, góry stojącej vis a vis Stożka. Siedząc na ustawionej tam ławce, ma się przed sobą ów nieskończony przestwór pól urozmaiconych nielicznymi i niewielkimi wzgórzami, podzielonej lasami i laskami, z zaskakująco dużą ilością wiosek i miasteczek, które z dużej odległości widać jako kolorowe plamki maleńkich domków dla krasnoludków, nad którymi tu i ówdzie górują cienkie wieże kościołów. Wzrok przyciąga  wzgórze wyższe od innych, z widocznymi ruinami: to Zamkowa i pozostałości zamku Gryf, oglądane z ośmiokilometrowej odległości. Druga Zamkowa, nota bene, wznosi zaraz obok Kufla.

Z boku i z tyłu widok zmienia się diametralnie: między Blizbora z sąsiednią Zamkową wcina się głęboka dolina zmierzając ku lasom Wysokiej, góry bardzo trafnie nazwanej i czyniącej wrażenie na mnie. 


Ilekroć jestem tutaj, myślę o przejściu doliny u stóp tej góry, na pewno kiedyś to zrobię. Obie doliny po dwóch stronach Kufla podobają się mi, chociaż ich uroda jest odmienna. Tamta jest jaśniejsza i pogodniejsza, jest doliną wędrowca, który z ulgą wychodzi w mrocznych lasów górskich na słoneczny przestwór, uśmiechem odpowiadając na uśmiech przyjaznej okolicy. Natomiast dolina u stóp Wysokiej jest bardziej mroczna, bardziej górska; ona jakby nie wiedziała, że tutaj jest kres gór. Pierwszą łatwo sobie wyobrazić zieloną, w słońcu, drugą przysypaną śniegiem.

Z Kufla dość szybko wygonił nas mroźny wiatr; nieco niżej, w starym kamieniołomie, znaleźliśmy dobre miejsca na przerwę śniadaniową. Nie wiem, dlaczego założyłem jedną tylko parę skarpetek; może za dużo myślałem o wiośnie? Tego ranka sięgnąłem do plecaka po zawsze noszoną drugą parę, ponieważ zmarznięte palce stóp uświadomiły mi dalsze panowanie zimy.

Idąc pod górę zboczem Zamkowej (a prowadzi tam zielony szlak) warto zatrzymywać się często i odwracać dla zobaczenia naprawdę ładnych widoków górskiego pogranicza. Są tam dwa miejsca wyjątkowo ładne, a pierwsze jest dobre na postawienie domu wśród dużych lip, z rozległym widokiem za oknami. Wygląd drugiego wskazuje na dużą popularność: wokół leżą puszki i butelki, kapsle i plastikowe opakowania. Nie potrafię zrozumieć człowieka, który w takim miejscu wyrzuca śmieci; nie potrafię zrozumieć jego obojętności na wygląd otoczenia.





Pod szczytem Zamkowej uznaliśmy, iż szlakiem rowerowymi obejdziemy Blizbor, a minąwszy górę, zejdziemy do wioski. A może uda się znaleźć dróżkę prowadzącą w tę bardziej górską dolinę? Szlak rowerowy jest, drogi w zaśnieżoną dolinę nie znaleźliśmy. Później dowiedzieliśmy się od Anny, że jest, ale tak zasypana śniegiem, że nie do zauważenia i raczej nie do przejścia. Nasza droga była wygodna: szlak wiódł wąską i niezbyt równą, ale jednak asfaltową szosą leśników.

Niekończące się lasy izerskie są świerkowe, z niewielką domieszką innych gatunków; widoków wiele nie ma, chociaż tu i tam między drzewami widać dal, a zmiany wysokości są niewielkie. Dzisiaj te lasy zobaczyłem inaczej niż kilka lat temu, gdy szedłem na Wysoką Kopę: droga trawersowała zbocze Wysokiej, a nachylenie stoku zmieniało obraz lasu, czyniąc go po prostu ładniejszym.

-Zobacz! – kijem pokazałem towarzyszowi miejsce wśród drzew, nie mówiąc o co chodzi. Spojrzał i zobaczył. Słońce roziskrzyło miriady kropelek wody wiszących na końcach igiełek świerku, a liście stojącego za nim buka uczyniło drobinkami intensywnych, żywych, świecących brązów. Ten statyczny, nieruchomy obraz cały był ruchem: niewidocznym, gdyby nie migotanie iskierek jaskrawego światła, drżeniem igliwia i szybkim, chociaż delikatnym, drganiem światła wśród liści.

-Ech, żeby to uchwycić na zdjęciu – westchnąłem.

-Wyjdzie pstrokate – kolega zmarszczył nos.

Wiedząc, że ma rację, nie wyciągałem aparatu.

W innym miejscu zobaczyliśmy brzozy z równie pięknie świecącymi w słońcu kropelkami wody wiszącymi na ich gałązkach – królewska ozdoba najładniejszych drzew. Śnieg widziałem bielusieńki, widziałem złocisty i skrzący się diamentowo, widziałem i najpiękniejszy: o lekko niebieskim odcieniu, a na brzegu odśnieżonej drogi pryzmy śniegu upodobniały się swoimi fantazyjnymi kształtami do topniejących gór lodowych.


 Na drzewach widzieliśmy pęczniejące pąki, wierzbom iwom już pąki pękają (fajne połączenie wyrazów) i widać biały puszek ich bazi, a Janek stwierdził, pociągając nosem, że w zapachu ziemi chwilami czuje wiosnę.

Na szczyt Blizbora wdrapaliśmy się nie najkrótszą, jak się okazało, drogą, ale nie dodatkowe 200 metrów bezdroża dało nam w kość, a głęboki śnieg zmiękczony słońcem i nie wytrzymujący naszego ciężaru, ale jakże było ominąć Górę Anny?… 



Dopiero wracając ze szczytu, znaleźliśmy wygodną ścieżkę.

Jeszcze raz poszliśmy na przełęcz pod Stożkiem spojrzeć na wschód, na Góry Kaczawskie, a wróciwszy do samochodu, pojechaliśmy pod Domek Anny, naszej blogowej znajomej. Z nią i z  jej rodziną czas biegnie inaczej, niewątpliwie szybciej. Ot, usiedliśmy, zjedliśmy obiad, chwilę, dosłownie chwilę porozmawialiśmy, i okazało się, że minęło dwie godziny, słońce już zaszło i trzeba się zbierać do powrotu. Ach, muszę wspomnieć o daniu na deser! Otóż gospodyni podała nam wyjątkowy przysmak, tradycyjne, śląskie, wigilijne danie: moczkę. Byłem ciekaw smaku tej potrawy, ale też bardzo, ale to bardzo niepewny byłem reakcji moich kubków smakowych, a to z powodu składników: wiele różnych słodkości w wywarze z ryby. Nie jestem odważnym eksperymentatorem kulinarnym, więc z niepewnością sięgnąłem po łyżeczkę.

No i co? Napiszże w końcu!

Już piszę: to jest super! Aniu, przepraszam za swoje niedowiarstwo.

Wcale nie czułem aromatu ryby, a tylko wielotonowy smak owoców i czekolady. Było tam coś chrupiącego, było strzelającego pod zębami, ale to wszystko pasowało i nie było zbyt słodkie. Może właśnie z powodu tego rybiego wywaru? Nie wiem. Dość, że wziąłem sobie dokładkę. Miałem chęć na drugą, ale było mi głupio wyjadać resztkę ze słoika.

Anno, dziękuję za zostawienie dla nas moczki. Dziękuję za ciepło i naturalność odczuwane w Twoim domu.

Jest wtorek, zbliża się godzina 20. Skończyłem pisać, odłożyłem laptopa i wyszedłem na dwór chcąc zobaczyć Wenus. Na tle ciemnej niebieskości zachodniego nieba zobaczyłem ją od razu. Była jasna, czysta, przyciągająca wzrok swoim blaskiem – prawdziwa bogini miłości, piękna, uśmiechu i radości życia.