Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 11 października 2025

Dokąd zmierzamy?

 140925

Trzy najlepiej znane powieści Stanisława Lema, światowej sławy autora fantastyki naukowej, wizjonera i filozofa, to „Solaris”, „Eden” i „Powrót z gwiazd”. Każdą z nich czytałem wiele razy, od szkolnych lat będąc miłośnikiem twórczości Lema, a ostatnio sięgnąłem po „Powrót z gwiazd”.

Z dalekiej wyprawy kosmonauci wracają na Ziemię; na pokładzie statku minęło 10 lat, na Ziemi 120. Zastają cywilizację skrajnie odmienioną nie tylko rozwojem techniki, ale i zmianami w obyczajach i ludzkiej psychice. Społeczeństwo jest praktycznie całkowicie egalitarne, wyzbyte wojen, kryzysów społecznych i gospodarczych. Ludzie pracują, ale niewiele i nie w fabrykach, bo te są w pełni zautomatyzowane. Roboty są wszędzie i wszystko robią za ludzi, aby ci mogli poświęcić się rozrywkom, pasjom, nauce czy sztuce. Pieniądz istnieje, ale płaci się tylko za luksus, a potrzeby codzienne są zaspokajane nieodpłatnie. Żyć nie umierać, chciałoby się powiedzieć. Nader niewiele wad tej cywilizacji kreśli autor: ludzie są wydelikatnieni, nieprzywykli nie tylko do problemów czy zagrożeń, ale nawet do ostrzejszych reakcji słownych innych ludzi. Takie z nich… mamlasy, mówiąc potocznie, dla których, po pozbawieniu ich sensu starań o bogactwo i znaczenie, najważniejsza jest młodość.

Mimo drobnych zastrzeżeń, obraz tej powieściowej Ziemi zawsze był dla mnie idylliczny i kuszący – do teraz. Wróciłem do tej powieści po upływie około dziesięciu lat, a ten czas zmienił moją ocenę wizji cywilizacji nakreślonej przez autora, i to w bezpośrednim związku ze zmianami, których jestem świadkiem.

Na wstępie zaznaczę, że specjalistą nie jestem, jednak czytając od paru dziesiątków lat książki o ewolucji życia na Ziemi, zebrałem na ten temat garść wiedzy pomocnej w dostrzeżeniu i zrozumieniu przyczyn przemian społecznych tu i teraz. Wiele z tego, co się dzieje wokół nas, dobrze tłumaczą, albo pozwalają ocenić, uwarunkowania ewolucyjne.

Naukowcy jeszcze nie poznali wszystkich możliwych przyczyn szybkiego rozwoju naszego mózgu do tak wielkich rozmiarów i możliwości, jakie mamy teraz, ale jedna z nich jest niewątpliwa: nasza inteligencja, pochodna wielkości i stopnia komplikacji mózgu, po prostu zwiększa szanse przeżycia w świecie ustawicznego zagrożenia bytu. Co prawda niektóre zwierzęta posiadają umiejętność wykorzystania gałęzi lub kamienia jako narzędzia, ale tylko ludzie potrafią intencjonalnie i z wyprzedzeniem w stosunku do potrzeb konstruować narzędzia. Opanowaliśmy całą Ziemię, wybijając wiele gatunków zwierząt nam zagrażających, inne uczyniliśmy niewolnikami, całą resztę tolerujemy. Wykorzystując nasze zdolności umysłowe zbudowaliśmy cywilizację techniczną, w znacznym stopniu uniezależniając się do kaprysów natury. Trzeba jednak wiedzieć, że natura, czy konkretniej: ewolucja, nie ma celów, ku którym zmierza.

Tak wyraził ten fakt Richard Dawkins, biolog angielski i znany popularyzator teorii ewolucji:

>>Natomiast dobór naturalny (…) działa bez żadnego zamysłu. Nie ma ani rozumu, ani wyobraźni. Nic nie planuje na przyszłość. Nie tworzy wizji, nie przewiduje, nie widzi. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że odgrywa w przyrodzie rolę zegarmistrza – to jest to ślepy zegarmistrz.<<

Cytat z książki Ślepy zegarmistrz.

Mechanizm ewolucji jest banalnie prosty i jednocześnie niesamowicie okrutny: ten bystrzejszy, sprytniejszy, cwańszy, miał większą szansę na zostawienie potomków, którym przekazał w genach swoje cechy – kosztem innych, bez zważania na skutki, jeśli tylko nie są bezpośrednio odczuwane. Dobrze tłumaczy go analiza wpływu medycyny na ludzkość. Coraz więcej chorób lekarze potrafią wyleczyć, a jednocześnie ludzkość wcale nie jest bardziej zdrowa. Kiedyś chorowite dziecko mało miało szans na przekazanie swoich genów, a więc i skłonności do chorób, swoim potomkom, bo po prostu umarło nim stało się dorosłe. Teraz dorasta i ma swoje dzieci, trwa więc bieg w przeciwne strony między naturalnymi mechanizmami zaburzonymi przez medycynę, a umiejętnościami leczenia.

To jednak temat poboczny, wrócę więc do głównej myśli.

Mimo osiągniętego poziomu rozwoju, nasz umysł i nasze zmysły mają liczne wady.

Chcemy czegoś i jednocześnie nie chcemy albo sami nie wiemy czego chcielibyśmy, boimy się nieznanego, bywamy okrutni. Można nas przekonać do każdej idei, nawet najbardziej absurdalnej, a wtedy życie za nią oddamy, najchętniej innych ludzi; nasza empatia cienką powłoką powleka obojętność, samolubstwo i agresję. Jest w nas nienasycona, potężna potrzeba władzy, panowania nad innymi. Owszem, próbujemy ratować się etyką i religią – ale z jakże mizernymi rezultatami. Z mrowia cech świata, z wielości jego sygnałów, odbieramy i jesteśmy w stanie pojąć bardzo niewiele. W tych procesach wspomagamy się nauką i naszymi maszynami, z których jesteśmy tak dumni, ale przecież są one tylko protezami nakładanymi na nasze ułomności. Dlaczego tak jest? Bo wykorzystując skutki uboczne rozrostu naszego mózgu, przekraczamy granice procesu nakierowanego siłami natury tylko i wyłącznie na przeżycie i posiadanie potomstwa. Nasz mózg osiągnął takie rozmiary nie w celu zgłębiania tajników świata, nie dla estetycznego jego przeżywania ani wiecznej szczęśliwości, a do działań na poziomie podstawowym, egzystencjalnym.

Mózgi istot żywych nie zostały wykształcone od podstaw jako twór jednolity, a ewoluowały, co szczególnie wyraźnie widać u nas. Są w nim warstwy – ślady kolejnych etapów ewolucji: od pnia mózgowego obsługującego podstawowe funkcje życiowe, jak praca serca i odruchowe reakcje, poprzez warstwę (niektórzy mówią o piętrze) odpowiedzialną między innymi za emocje i zachowania rozrodcze, aż po korę mózgową, siedlisko zdolności racjonalnego, analitycznego myślenia i planowania działań. Nie są one oddzielone od siebie, nie są niezależne, a współdziałają albo i przeciwdziałają. Wtedy racjonalna myśl każe się nie bać (czegoś), a odruch pcha nas do ucieczki albo na odwrót; rozum mówi nam jedno, instynkt drugie. Taka sytuacja, kolizja naszych odczuć, także wrażeń, chęci, potrzeb, jest bardzo dla nas charakterystyczna.

Z tych wszystkich powodów – tutaj docieram do meritum wywodu – brak konkretnych celów do osiągnięcia, przeszkód do pokonania, życie w stanie ustawicznej stabilizacji, zabezpieczenia naszych życiowych potrzeb przy minimalnym nakładzie pracy, bez kłopotów i ryzyka, bez celów wykraczających poza codzienność, bez stałych, powszechnie akceptowanych norm postępowania i wartościowania, prowadzi do zamętu w życiu społecznym, a u jednostek budzi poczucia alienacji i bezsensu, odbiera radość przeżywania zwykłych dni, a nawet prowadzi do depresji.

Przywołuję tutaj znane prawdy, jak ta głosząca, że tylko coś zdobyte samemu, mimo przeciwności i trudów, naprawdę cenimy, albo porzekadła, jak na przykład to brzmiące jak jak klątwa i wiele mówiące o nas: będziesz miał, nieszczęsny, to, co sobie wymarzyłeś.

Nie potrafiąc normalnie, spokojnie żyć i życiem się cieszyć, wymyślamy utopijne idee szybko przeradzające się w ideologie, szukamy ekstremalnych przeżyć i sposobów wywyższenia się, tworzymy bariery i problemy tam, gdzie racjonalnie rzecz biorąc nie ma na nie miejsca, odrzucamy standardy wypracowane przez pokolenia i dopasowane do naszej mentalności, a wtedy zostajemy z pustymi rękami i sercem, szukamy i znajdujemy nowych wrogów poza tymi, których mieliśmy wcześniej. W ten sposób stwarzamy sobie cele i sens.

Te wszystkie blizny po ewolucji są i będą w naszej mentalności, a więc zawsze będziemy musieli zmagać się ze zmorami przeszłości tkwiącymi w nas. Do ogrodów Edenu możemy tylko zaglądać, przy wyjątkowo sprzyjających okolicznościach krótko tam przebywać; zamieszkanie na stałe jest bardzo trudne, może nawet niemożliwe, ponieważ wymaga zanegowania sensu dążeń większości ludzi wokół nas, przebudowania systemów wartości, jakimi mamy się w życiu kierować i uniezależnienia się od opinii innych.

Można ten fakt ignorować, ale skutki będą opłakane, czego początki już widać. Można też starać się je łagodzić.

Bardzo pasuje tutaj znana maksyma: złe czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą złe czasy.

Właśnie o tym kołowym procesie piszę. Owe złe czasy to pisząc wprost poważne kryzy, kataklizmy i wojny, po których, a więc po hekatombie strat i ofiar, „ogarniamy się”, prostujemy i od nowa zaczynamy tworzyć lepszą przyszłość. Tutaj dochodzę do meritum. Otóż twierdzę, że idealne, według współczesnych i powszechnych wyobrażeń, środowisko do wychowywania dzieci nie jest dobre. Sądzimy, że jeśli młody człowiek będzie się rozwijał w cieplarnianych (pod względem materialnym i emocjonalnym) warunkach tworzonych przez rodziców, wyrośnie na empatycznego, racjonalnego, silnego duchowo i emocjonalnie, a nade wszystko szczęśliwego człowieka. Fałsz takiego poglądu wychodzi na jaw bardzo wcześnie: w nieprzygotowaniu dziecka na świat ignorujący jego oczekiwania. Doświadczając szoku uświadomi sobie, że nie jest pępkiem świata, który nie jest tak przyjazny jak rodzina; dowie się, że o swój los musi sam zadbać, a życie rzadko jest takie, jak na topowych kanałach społecznościowych; że poza wyjątkami, zdecydowana większość musi wziąć się za pracę daleką od wymarzonej i stawić czoła codziennym wyzwaniom, szarości dnia powszedniego, by w ich otoczeniu, a nierzadko pod ich presją, znaleźć w sobie siły, sens, cel życia i szczęście.

Może więc należałoby celowo stworzyć i utrzymać nie tyle zły czas, co pewne jego znamiona? Narzucić sobie, od dzieci począwszy, pewne ograniczenia dotyczące dobrobytu i obowiązków? Jakie konkretnie? Trudne pytanie, zwłaszcza dla mnie, amatora przecież. Chodzą mi po głowie myśli o stworzeniu warunków, w których dzieci i młodzi ludzie nie traktowaliby posiadania rzeczy, spełniania nawet wymyślnych potrzeb, wygód i stabilizacji, jako stanów naturalnych i zawsze istniejących. Uczenia ich samodzielności, radzenia sobie może nie z niedostatkiem, ale z pewnymi ograniczeniami, dawania im nie tylko praw i przywilejów, ale i obciążanie codziennymi obowiązkami, także tymi uciążliwymi. Powinniśmy oswajać ich z chropowatością świata i wadami natury ludzkiej oraz uczyć radzić sobie z nimi. Przekonywać, nade wszystko własnym przykładem, że bardziej powinno się być niż mieć, ponieważ tam, gdzie można zbyt wiele, mało ma sens, a gdy ma się zbyt dużo, ma się za mało.

Wielkie pole działań dla psychologów, socjologów i behawiorystów, ale nic się o tym nie mówi, a nawet jeśli się działa, to częściej w kierunku przeciwnym, co dobrze widać w reklamach i promowanych trendach.

Dopisek

W słoneczny i ciepły pierwszy dzień jesieni byłem w parku przy pałacu Zamoyskich w Kozłówce pod Lubartowem. Oczywiście patrzyłem przede wszystkim na drzewa, a wiele jest tam wspaniałych okazów, ale i zapoznałem się z treścią tablic informujących o rodzie Zamoyskich. Byli bardzo majętnymi arystokratami, miliarderami, używając współczesnego słownictwa . Dość powiedzieć, że obok wielu zakładów przemysłowych, byli właścicielami blisko dwustu tysięcy hektarów ziemi. Tak opisana jest ordynacja Zamoyskich w Wikipedii.

Poniżej zamieszczam fotografię z tekstem opisującym metody wychowawcze Stanisława Kostki Zamoyskiego, ordynata w latach 1800 – 1835. Zakres stosowanych metod może budzić wątpliwości, ale kierunek był i jest słuszny.

 Dopisek drugi

Z częścią tekstu zapoznałem kolegę. W czasie późniejszej rozmowy nawiązał on do książki "Kucając" Andrzeja Stasiuka, autora bardzo przez niego cenionego. Dodam, że moja ocena twórczości tego pisarza też jest wysoka. 

Zapomnij o pędzie, o cywilizacji, kucnij przy owcy i poczuj zapach zwierzęcego życia – jak i nasze – ale innego, pierwotniejszego i autentyczniejszego. Tak najkrócej opisałbym treść książki. Stasiuk potrafi łączyć intelektualne wyrafinowanie, rozległą wiedzę o światowej literaturze, zacięcie filozoficzne i wrażliwość na piękno natury z prostotą życia bliską prymitywizmowi. Według Stasiuka nie ma przeciwności w takim zestawieniu a uzupełnienie do pełni, której zabraknie kiedy przebywamy jedynie w sztucznym świecie przez nas zbudowanym. Jest tutaj zawarte przekonanie o chwiejności całej cywilizacyjnej nadbudowy, może nawet o jej destrukcyjnym charakterze, jeśli nie jest posadowienia na fundamencie związków z naturą przy jednoczesnym zanegowaniu naszej łączności ze światem zwierzęcym.

Wybrałem jeden fragment z książki Kucając, niżej go zamieszczam, ponieważ zawarte w niej przesłanie może i powinno być potraktowane jako jeden ze sposób na wprowadzenie koniecznych zmian.

* * *

>>Wrzesień zaczyna się od cieni. Robią się dłuższe. Słońce nie wznosi się już tak wysoko i wypłaszcza się łuk jego wędrówki. Kształty stają się mocniejsze. Mija skwar, znika płaskość krajobrazu właściwa letnim dniom. W istocie lipiec i sierpień to najnudniejsze miesiące roku – jeśli nie liczyć dni, gdy nadchodzą burze. Ale poza tym to raczej monotonia z wolna szarzejącej zieleni, wysokiego światła, które męczy i sprowadza coś w rodzaju ślepoty, bo trzeci wymiar krajobrazu, jego głębię, dostrzegamy jedynie rano i wieczorem. Aż nagle przychodzi wrzesień i jakby na pochwałę kalendarzowego podziału, na chwałę własnego istnienia ten pierwszy wrześniowy poranek jest chłodny i mglisty. Jednak gdzieś z góry przenika szarobłękitny blask i to znak, że dzień będzie pogodny.

No więc wrzesień, początek schyłku. Dzięki niskiemu słońcu świat staje się wyrazisty, bardziej materialny, bo cienie są ciężkie, ciemne od wilgoci i zalegają bardzo długo. Podwajają rzeczywistość. Po prostocie lata krajobraz staje się wieloznaczny. Poranna mgła unosi się powoli i najpierw widać na kilkanaście kroków, potem dalej i dalej, i w końcu odsłania się dobrze znany widok aż po grzbiet Uherca. Ale przez tę godzinę czy więcej wcale nie jesteśmy pewni, że to, co znane, powróci do nas w swojej starej postaci.

Czasami śpię na werandzie. Nad ranem budzi mnie chłód. Zasuwam zamek śpiwora, w półśnie otwieram oczy i patrzę mniej więcej na południowy wschód. Po lewej ciemność nieco już spełzła i gdzieś zza obłości ziemi, zza krzywizny kontynentu podnosi się blask. Jeszcze ledwo, ledwo, jeszcze zimny, perłowy, ale już podszyty czerwienią. (...) Rzeczywiście jest zimno, więc wczołguję się głębiej, wtulam, zapadam w sen, ale sen jest kruchy, nietrwały, bo myśl nie może się oderwać od powolnej przemiany krajobrazu i raz po raz trzeba się wychylać, zerkać na wstający blask, który miesza się z mgłą jakoś tak pyliście, nierzeczywiście, uwalnia z półmroku ni to kształty, ni to fantasmagorie, więc szkoda spać, szkoda marnować czas, bo się to przecież w tej konfiguracji, w tej grze złota, szarości, półbłękitu, w tym cudzie jednorazowym już nigdy nie powtórzy.

Tak więc wrzesień. Początek końca. Ostatni wysiłek świata, zanim zacznie powoli gasnąć, popielić się i zamierać. Heroiczny miesiąc. W ogrodach i sadach obfitość kolorów i owoców. Aż się w oczach mieni od tych czerwieni, oranżów, złota, fioletów, lila różów, od tego jabłczanego połysku, który w słońcu oślepia jak setki zajączków. Trzeba mrużyć oczy. A jak się to ugina, napięte do granicy pęknięcia, złamania, niczym człowiecze grzbiety pod ciężarem ponad siły.

No i leżę w środku tego września, w środku mojego kraju, w śpiworze, na deskach pachnących surową ropą prosto z kopalni i nasłuchuję, i wyobrażam sobie, co się dzieje po sadach, po ogrodach i lasach. Zatopiony w tym wszystkim, otumaniony z lekka, oczadziały od urody i rozpaczy ostatnich jasnych i ciepłych dni, zanim sczezną, zanim zatopi je mrok i chłód, zanim pomrzemy. Bo nigdy nie widać życia lepiej niż jesienią. Nigdy nie jest piękniejsze i nigdy nie przychodzi łatwiej zgodzić się na śmierć niż w karnawale jesieni.<<

 

niedziela, 5 października 2025

Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina

 051025

Drugiego października rozpoczął się XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina.

Jego organizatorem jest Narodowy Instytut Fryderyka Chopina; tutaj jest oficjalna strona konkursu.

Wydarzenie bez precedensu z kilku powodów. Jest jednym z najstarszych konkursów muzycznych, jego repertuar składa się wyłącznie z muzyki Chopina i ma największą renomę w świecie muzycznym. Wiele krajów ma swoje marki światowej sławy, my, Polacy, mamy tylko jedną: właśnie ten konkurs.

Sam fakt zakwalifikowania pianisty do konkursu świadczy o jego wysokich umiejętnościach artystycznych, a wygrana otwiera wrota najsławniejszych sal koncertowych na świecie; jest początkiem wielkiej kariery muzycznej. Powinniśmy pamiętać o tym fakcie i być dumni z pozycji naszego konkursu.

Piękno muzyki Chopina i mistrzowski artyzm, najwyższe z możliwych wysublimowanie ludzkich umiejętności – oto cechy, które mnie pociągają, a nawet fascynują, w tym konkursie. Jest i druga strona, z biegiem lat odczuwana coraz silniej: to świadomość przebywania w skrajnej odległości od brudów tego świata, od polityki, wojen i mamony. Słuchanie uczestników konkursu umożliwia wyobrażenie sobie, jak mógłby wyglądać świat bez naszych złych cech i bez polityków. Świat piękna i w piękno zasłuchany, a przy tym niepozbawiony cech klasycznie ludzkich – współzawodnictwa i dążenia do zwycięstwa.

Celem sztuki jest stworzenie muzyki, obrazu, rzeźby czy poezji tak, aby zawrzeć w nich swój świat: jego emocje, uczucia, pojmowanie piękna, ale w taki sposób, aby to wszystko mogło być odebrane i przeżyte przez odbiorcę. Tyle jest światów, ilu jest ludzi, a bywają one tak odmienne, że są nieprzetłumaczalne, nieprzyswajalne przez innych. Sztuka to umożliwia, czego dowodem jest duża ilość Azjatów wśród uczestników konkursu.

Połowa, a może nawet większość, z ponad osiemdziesięciorga pianistów jest narodowości chińskiej. Fakt ten nie tylko świadczy o uniwersalnym języku sztuki, ale i potwierdza fakt przesuwania się centrum cywilizacji na Wschód. To jednak, co tutaj ważniejsze i co potwierdza ponadnarodową i ponadkulturową wartość muzyki Chopina, to fakt, że ci młodzi ludzie, wychowani w krajach o odmiennej kulturze i historii, rozumieją tę muzykę. Ona do nich przemawia, a tym samym ma zdolność jednoczenia Zachodu ze Wschodem ponad wszystkimi podziałami.

Na kanale TVP Kultura transmisje są na żywo, codziennie od godziny 10 do 22. Serdecznie namawiam.

>>(...) umysł ludzki reaguje najmocniej i najgłębiej właśnie na piękno. W istocie, wszystko, co tu usiłowałem powiedzieć, można zwięźle wyrazić w dwóch łacińskich aforyzmach:

Simplex sigillum veri – Prostota to znak prawdy.

Pulchritudo splendor veritatis – Piękno splendorem prawdy.<<

Cytat z „Prawdy i piękna” autorstwa B. S. Prabhupady

 Ciekawostka dotycząca nut.

Otóż uczestnik konkursu musi znać na pamięć cały swój program. Szacunkowy jego czas, o ile pianista zakwalifikuje się do finału, to około 2,5 godziny grania. Jeśli przyjąć średnie tempo na poziomie 5 uderzeń w klawisze na sekundę (taką informację znalazłem w internecie), czyli 300 na minutę, okaże się, że cały program zawiera kilkadziesiąt tysięcy nut. Pianista nie tylko musi je pamiętać, co wbrew pozorom wydaje się najłatwiejsze, ale i dobrze, czyli z artyzmem, zagrać. Dziesięć palców, kilka dźwięków na sekundę, a uderzyć w klawisz można na bardzo wiele sposobów...

Kiedyś, może dwadzieścia lat temu, kupiłem książkę z monetą poświęconą Chopinowi, wydaną przez... Mennicę Polską. Niżej zamieszczam tekst z tej książki piórem Ireny Poniatowskiej. Szczególnej uwadze polecam ostatni akapit.

>>Fryderyk przyszedł na świat w mazowieckiej wsi – Żelazowej Woli. Według tradycji rodzinnej, jak i deklaracji członkowskiej złożonej przez samego Chopina dla Polskiego Towarzystwa Literackiego w Paryżu w 1833 roku, data jego urodzin to dzień 1 marca 1810 roku, według aktu chrztu w kościele w Brochowie zaś – 22 lutego 1830 roku. Matką artysty była zubożała szlachcianka, rezydentka na dworze hrabiów Skarbków w Żelazowej Woli – Justyna Krzyżanowska, ojcem zaś Francuz Mikołaj Chopin, pochodzący z Marainville (Lotaryngia), który przybył do Polski wraz z rodziną Weydlichów.

Od najmłodszych lat Fryderyk przejawiał zdolności w wielu kierunkach. Był znakomitym rysownikiem, karykaturzystą, aktorem, świetnie władał piórem, o czym świadczy m.in. “Kurier Szafarski”, korespondencja przesyłana w 1824 roku do domu z wakacji w formie parodii “Kuriera Warszawskiego”. Najsilniej jednak pokochał muzykę, w której arkana najpierw wprowadzała go matka i siostra Ludwika, następnie nauczyciel Wojciech Żywny, a w Szkole Głównej Muzyki – profesor Józef Elsner. W wieku 7 lat miał już za swoim koncie pierwszy wydany drukiem utwór, Polonez g-moll. Nazwany polskim Mozartem, już od wczesnych lat koncertował w salonach arystokratycznych i mieszczańskich, w czasie wakacji zaś, spędzanych w różnych regionach, poznawał folklor polski. Ukończył studia w wieku 19 lat z oceną Elsnera “szczególna zdatność, geniusz muzyczny”.

W okresie warszawskim Chopin zaczerpnął to wszystko, co najlepsze, najbardziej cenne z myśli literackiej, patriotycznej i muzycznej doby sentymentalizmu i budzącego się romantyzmu. Jako profesjonalny artysta debiutował w Wiedniu w 1829 roku. Komponował polonezy, mazurki, następnie utwory na fortepian z orkiestrą, m.in.: Wariacje B-dur op.2 na temat z Don Juana Mozarta, Fantazję na tematy polskie A-dur, dwa koncerty: f-moll i e-moll, Rondo a la Krakowiak F-dur, Trio g-moll. Kompozycje tego okresu charakteryzuje wpływ stylu brillant i nawiązania do elementów ludowych. Przejawiają już one niezwykły geniusz muzyczny artysty i twórczą indywidualność. Przełom stylistyczny odzwierciedlają m.in. etiudy, których dwa cykle wydane w latach 30. XIX wieku zostały przyjęte jako arcydzieła gatunku.

Chopin opuścił kraj przed wybuchem Powstania Listopadowego. Polska stała się dla niego krystalicznym wspomnieniem młodości, przyjaźni, ciepła domu rodzinnego. Tak pisał z Wiednia w czasie pierwszych, samotnych świąt Bożego Narodzenia 1830 roku: “czułem więcej niżeli kiedy osierociałość moją”. Ubolewał, że nie mógł wziąć czynnego udziału w powstaniu, że mógł tylko “boleć”, “rozpaczać”, “piorunować” na fortepianie. Po pobycie w Wiedniu udał się w dalszą podróż, która doprowadziła go do Paryża, gdzie pozostał do końca życia. Po wielu sukcesach w kulturalnej stolicy Europy, przez kilka lat prowadził życie cenionego pianisty, by poświęcić się prawie wyłącznie kompozycji i pedagogice.

Chętnie grywał w salonach, w towarzystwie przyjaciół, na spotkaniach rodaków, niekiedy improwizował. Jego koncerty były wielkimi wydarzeniami dla znawców. W odróżnieniu od uznanych mistrzów pianistyki, takich jak Ferenc Liszt, Sigismond Thalberg, Ignaz Moscheles, Friedrich Kalkbrenner, którzy epatowali wirtuozerią, Chopin grał z melancholijną elegancją, z marzycielskim wdziękiem i z niezwykłą delikatnością. Wyrażał tym najgłębsze emocje, przez co został okrzyknięty poetą fortepianu. Jego subtelne uderzenie było porównywane do “muśnięcia klawiszy skrzydłem anioła” (Teofil Gautier).

Romantyczna osobowość” Chopina oznaczała naturę introwertyczną, transponującą wrażenia w sferę idealną, duchową, tajemniczą głębię espaces imaginaires (przestrzeń wyobraźni), w której rodziły się pomysły twórcze. Jednocześnie obdarzony był wielkim temperamentem towarzyskim, błyskotliwym dowcipem zaprawionym ironią i arystokratycznymi manierami. Był człowiekiem, który z jednej strony przejawiał bezkompromisowość w sprawach sztuki, zdeklarowany samokrytycyzm, z drugie strony prezentował tradycjonalizm wartości, przywiązanie do rodziny, nostalgiczną tęsknotę za ojczyzną, a nawet – jak pisała George Sand – pewne “zasklepienie w katolickich dogmatach”, a więc uosabiał cechy na wskroś polskie.

Rozdarcie wewnętrzne artysty rzutowało na jego twórczość, w której przeplatały się ze sobą smutek, żal, rezygnacja, ale też ferment oraz bunt. Bunt, który ujawnił Chopin nie tylko w Etiudzie rewolucyjnej c-moll, w ostatnim Preludium d-moll op. 28, w dramatycznym Scherzu h-moll, ale też w osobistym notatniku, tzw. dzienniku stuttgarckim, w którym na wiadomość o upadku Powstania Listopadowego z młodzieńczą egzaltacją wyrzucał z siebie piekący ból. Świadomość zawieszenia między życiem codziennym a marzeniem o kraju i bliskich, między fantastyczną imaginacją muzyczną a zmaganiem się z jej idealnym wyrażeniem w zamkniętej formie, stała się dla Chopina rodzajem “trucizny” życia. Na końcu wyznawał, że już się smucić i cieszyć nie umie, “wyczułem się zupełnie – tylko wegetuję” albo “jestem sam, sam, sam, chociaż otoczony”. Pisał tak rok przed śmiercią, kiedy przybył do Anglii na pobyt wypełniony koncertami. W życiu Chopina jako artysty nadchodził ostatni przełom, choroba postępowała, coraz więcej potrzebował wyciszenia, koncentracji, nie lubił wielkich sal, anonimowej publiczności.

Były w życiu Chopina liczne wątki radosne: przyjaźnie z czasów młodości (z Tytusem Woyciechowskim, Julianem Fontaną), zażyłości paryskie (z Augustem Franchommem, Ferencem Lisztem, śpiewaczką Pauliną Viardot, Eugene Delacroix i in.). Były marzenia o miłości, najpierw platoniczne, jeszcze w Warszawie związane ze śpiewaczką Konstancją Gładkowską, później przynoszące rozczarowanie po nieudanych zaręczynach z Marią Wodzińską. Było uwielbienie i dozgonna przyjaźń z hrabiną Delfiną Potocką i wreszcie miłość spełniona z pisarką George Sand. W ciągu 9 lat trwania ich związku Chopin przebywał latem w jej posiadłości w Nohant, gdzie tworzył. Powstały tam wielkie dzieła – scherza, ballady, Fantazja f-moll, Barkarola Fis-dur, polonezy, sonaty, także mazurki, nokturny, walce i inne. Podczas pobytu z pisarką i jej dziećmi na Majorce ukończył cykl dwudziestu czterech Preludiów, aforystycznych wypowiedzi o niespotykanym bogactwie ekspresji.

Fryderyk całe życie pisał mazurki, są one poetyckim dziennikiem tęsknoty za krajem ojczystym, przetwarzają elementy polskich tańców: mazura, kujawiaka, oberka w oprawie oryginalnych, niepowtarzalnych środków harmonicznych i fakturalnych. Chopin miał niejako mazurka we krwi, wprowadzał rytmy mazurkowe także do pieśni, do Ronda a la Mazur F-dur, Poloneza fis-moll. Po młodzieńczych polonezach, późniejsze paryskie stały się poematami, monumentalnymi muzycznymi obrazami chwały i klęski narodu, wojowniczego, sarmackiego ducha (Polonez As-dur op. 53) i poetyckiej imaginacji (Polonez-fantazja As-dur).

Historia rodziny Chopinów w linii “po mieczu” zatoczyła koło, ojciec Mikołaj przybył do Polski jako młodzieniec, w Fryderyk w wieku 20 lat opuścił Polskę i zamieszkał we Francji, gdzie zmarł 17 października 1849 roku. Teraz, po 160 latach od śmierci i w 200 rocznicę urodzin, jego muzyka objęła cały świat, nie tylko ten europejski, zachodni, ale i kultury latynoskie, azjatyckie, nawet grupy etniczne w Afryce. Chopin niejednokrotnie czuł się samotny, bo jego fantazja wynosiła się w rejony niedostępne dla innych, jednak geniusz jego sztuki nie tylko budzi najwyższy podziw i zrozumienie, lecz wyzwala w słuchaczach stan poetycki pozwalający na głębsze odczuwanie egzystencji.