010218
Kiedyś
widziałem w internecie zdjęcie, które tak mi się spodobało, że
częstokroć wspominam go przy okazji myśli o górach. Widać było
na nim sylwetkę człowieka stojącego na ostrej skale szczytowej, a
wokół roztaczały się góry alpejskiego typu z dziesiątkami
szczytów – aż po horyzont. Niskie słońce, ciepłe barwy,
wrażenie patrzenia na cudny, bajkowy świat. Wydawało się, że ten
człowiek właśnie przekroczył bramę Edenu i patrzy na dany mu
przez Boga świat do podziwiania.
Właśnie,
do podziwiania…
Z różnych
powodów ludzie chodzą w góry, a motywy nierzadko są ze sobą
splecione i chyba nie ma miłośnika gór, który dobrze wie co go
ciągnie na szlak, jednakże wydaje mi się, że można pokusić się
o podział przyczyn na dwie grupy różniące się dość wyraźnie.
Idzie się dla piękna lub dla emocji. Tak, tak: te powody przenikają
się, wiem i wspomniałem o tym wyżej, jednak podział utrzymam z
powodu własnych preferencji i pamięci rozmów z ludźmi chodzącymi
w góry. W skrajnych swoich przejawach linia podziału oddziela tych,
którzy nie pójdą, bo niebezpieczeństwo nie podnieca ich i
przeszkadza w kontemplacji, od tych ludzi, którzy potrzebują
pewnej, dla siebie właściwej, dawki niebezpieczeństwa, aby wyjście
w góry nabrało dla nich sensu i uroku.
Dla tych
drugich naturalnym ciągiem będą wyjazdy w coraz wyższe góry.
Wiadomym
jest, że wyjście w góry wymagające umiejętności wspinania się,
także z użyciem specjalistycznego sprzętu, związane jest z chęcią
zmierzenia się z trudnościami, z ograniczeniami naszych organizmów
– i pokonania ich. Także z poczuciem satysfakcji i ze sprawdzeniem
się. Pytanie, które niedawno sobie zadałem, dotyczy istnienia
granic zarówno niebezpieczeństwa, jak i trudności.
Odruchowo
uznaję, iż nie powinno ich być, wszak właśnie te nieistnienie
miało niemały udział w osiągnięciach ludzkości, zwłaszcza w
chwilach przełomowych, w zamierzeniach wyjątkowych, jednak po
chwili przychodzi druga myśl – pytanie o cel, sensowność, o
cenę.
Do tej pory
wszystko jest dla mnie zrozumiałe i akceptowane, dalej już nie
bardzo.
W
spuszczeniu się w batyskafie w głębinę morską czy w wystrzeleniu
w kosmos, sensowność i celowość dostrzegam mimo wielkiego
niebezpieczeństwa, nie dostrzegam w zimowym wejściu na
ośmiotysięcznik. W tym przedsięwzięciu widzę jedynie pragnienie
bycia pierwszym, zrobienie czegoś, czego nikt jeszcze nie dokonał.
Akceptowałbym i takie cele, gdybym nie dostrzegał jeszcze chęci popularności, podziwu, ilości poniesionych kciuków i
zapewne też kasy, a nade wszystko gdyby nie okrutna cena. Znaczna
część himalaistów umiera w górach. Wystarczyłoby przewertować
internet by dowieść, iż ich ilość nie jest liczona w
pojedynczych procentach, a w znacznie większej ilości.
Myślę
sobie, że jeśli facet ma żyjących rodziców, ma żonę i dzieci,
zwłaszcza dzieci, nie powinien szafować swoim życiem tak
rozrzutnie, tak nonszalancko, jak to robią ludzie idący w zimie na
ośmiotysięczniki. Myślę, że powinien pomyśleć o tych, którzy
może będą narażać swoje życie idąc mu na ratunek. Jeśli obie
te kwestie połączyć, ujawnia się cecha, którą widzę blisko
samolubstwa.
W
jaką stronę zmierza himalaizm? Inaczej pytając: gdzie himalaiści
będą chodzić, gdy już wszystkie wysokie góry zaliczą w zimie?
Może będą czekać na wyjątkowo silne burze śnieżne, a później
licytować się szybkością wiatru i stopniami mrozu? Może
opracowane będą tabele do przeliczania stopni trudności? A może
ustali się top lista według czasu wejścia na wszystkie
ośmiotysięczniki? Oczywiście w stylu alpejskim i w zimie, no bo co
za trudność wejść tam w lecie z zakładaniem obozów...
To,
co obecnie robią ci ludzie, to nie wyczyny a szaleństwo.
Niedawno
czytałem o tragicznym wejściu na jeden z najwyższych szczytów
(nie pomnę nazw i nazwisk, ale nie są one tutaj istotne): jeden z
himalaistów został w lodowej rynnie, a że jest ona jedyną drogą
w górę, uczestnicy następnych wypraw musieli iść dosłownie po
nim.
Oto
współczesna wersja powiedzenia o dążeniu do celu po trupach.
PS
Przedstawiłem
swoje widzenie i swoją ocenę, a nie prawdę objawioną i
niepodlegającą dyskusji. Jest oczywiste inne ocenianie wyczynów
tych ludzi i chętnie przeczytam uzasadnienia.
Krzyśku i tak, i nie, czyli zgadzam się z Tobą i nie zgadzam. Podzielam Twoje zdanie odnośnie niebezpieczeństwa i poziomu samolubstwa oraz niemego pytania - co dalej. Jest już himalaizm zimowy, co dalej, gdzie granica, co będzie kolejnym wyczynem, czy przekroczeniem granicy?
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony jestem prostym człowiekiem i myślę sobie tak. Ani dobrze, ani źle. Są ludzie, mają marzenia, są w związkach, ktore być może zawiązały się tylko dlatego, że druga strona jest taka, jaką jest. Myślę sobie tak - jeśli można ratować, jeśli jest cień szansy to ten kto chce i może - „go”. Nie to, źeby pochwalać ale pozostać neutralnym, tak mi się zdaje. Żyjemy na własne ryzyko (w pewnym sensie, jeśli to nie choroba psychiczna, gdyż wtedy trzeba leczyć. No, niestety czasami i tu moźemy być bezradni i przegrać). Dla Tomka z Nanga Parbat to była obsesja, miłość lub coś innego - nie wiem. Nie wiem też, dlaczego nie zauważył, że przekracza granicę życia, w poprzednich wyprawach się cofał i brał pod uwagę ryzyko.
Abstrahując od gór sięgających do nieba i stref śmierci powyżej 7000 sądzę, że w każdym z nas jest szczypta szaleństwa, większa lub mniejsza, że wspinamy się na swoje własne szczyty. Niekiedy są głupio wybierane lecz może ta zdolność do szaleństwa, w jakimś stopniu decyduje o eksplorowaniu nowych terytoriów spełnieniu pojedynczego człowieka, wyjścia poza utrate ścieżki.
Wspinamy się na swoje własne szczyty...
UsuńChomiku, świetnie uzupełniłaś mój tekst o brakujące motywy ludzkiego działania.
Oczywiście masz rację, a i ja podobne miałem myśli pisząc o nieuznawaniu barier.
Chwilami sam nie bardzo mogę zdefiniować powody moich ocen, mimo iż one same są we mnie wyraźne. Wydaje mi się… może tak.:
W lubieniu gatunkowych trunków nie ma nic nagannego. Z przyjemnością smakuje się koniak, czuję się błogi szmerek w głowie, świat się rozjaśnia, jest OK. Więc może jeszcze jedna szklaneczka? Wszak wzmocnię i przedłużę te wszystkie miłe wrażenia. A później trzecia, co?
Malutka działeczka LSD dla spróbowania, podrajcowania się. Fajnie, nie? To może nieco większa porcyjka?
Czyż nie inaczej robią miłośnicy silnych wrażeń? Czy wiesz, że są ludzie, którym nie wystarczy kolejka górska rozwijającą 100 km w 3 sekundy, chcąc po tyluż sekundach od startu pędzić 200? Są, i potrafią lecieć na drugi kontynent, by przeżyć swoje chwile na niedawno uruchomionej maszynie. Czy wiesz, że dla niektórych miłośników wyjątkowych wrażeń niczym jest skok z wysokiego mostu lub dźwigu na elastycznej gumie, że oni skaczą z helikoptera, bo nie ma dostatecznie wysokiego dźwigu dla nich?
Czy ganić ich za to? Cóż, w końcu to ich życie, skoro sprawia im to przyjemność, napędza ich, motywuje do pracy czyli zarabiania…
Chodzi o granice, o tracenie sensu przy ich przekraczaniu. Gdy kobieta podnosi ciężary tak dla sprawności, dla odrobiny mięśni, to trudno dopatrzeć się negatywnych stron, ale co, gdy chce bić rekordy? Ano, widzimy na mistrzostwach lub olimpiadach.
Ja im prawa do tych upodobań nie odbieram, sobie rezerwuje prawo do wzruszenia ramionami.
Chomiku, Tomek Mackiewicz to tylko ostatni przykład. Może wykazywać, że był amatorem spoza cechu i tym uzasadniać tragedię, ale co powiedzieć o Rutkiewicz, Kukuczce i innych, którzy cechowymi byli?…
Wielu zginęło na szlakach ośmiotysięczników i tych niższych też. Przyznam Ci się, że obawiam się oceny życia jednostki, pojedynczego człowieka. Mogę mieć swoją opinie na ten temat, dzielić się nią lecz nawet, gdyby jakiś czarodziej dał mi moc zabronienia pojedynczemu człowiekowi jakieś działania uznawanego przez niego za konieczne to zawahałabym się przed jej użyciem. Tu chyba jest moja granica. Oczywiście abstrahujemy od sytuacji, w której wedle współczesnej wiedzy ktoś jest chory w rozumieniu nierównowagi cielesnej czy psychicznej. Zapytasz pewnie - skąd wiem, gdzie leży ta granica? Ja wtedy się stropię, ponieważ nie wiem. Niekiedy sygnały, objawy są wyraźne i nie miałabym wątpliwości lecz naturalnie istnieje też szara strefa. Wtedy są założenia, rachunek prawdopodobieństwa. W gruncie rzeczy o człowieku, jego umyśle, motywach, ciemnej i jasnej stronie jego dążeń, zdrowiu i chorobie wiemy nie za wiele. Mamy dostęp do swoich poglądów i sposobów adaptacji do rzeczywistości, też zniekształconych przez nasze przekonania. Czuję, że trochę relatywizuję lecz zawsze odbieram to jako wybory z ich konsekwencjami. Przypominam sobie wtedy regułę Kanta o tym, aby możliwe było zastosowanie tego jako ogólnego prawa. Zatrzymuję się w biegu i myślę sobie „Tak, bardzo chcę, żeby bliscy przytaczali argumenty, starali się wpłynąć na moje decyzje lecz proszę ich o zgodę, o możliwość podejmowania i podążania za swoimi decyzjami, wyłączając sytuacje, kiedy wyrządzamy krzywdę innemu”. Oczywiście dalej pojawia się kłopot, lecz ma on naturę probabilistyczną.
UsuńRóżni ludzie poświęcają się różnym rzeczom, bez pamięci. Wspinaczka zdaje się bezsensownym szafowaniem własnym życiem, w tle są dzieci, partnerzy, przyjaciele. Nie wiem. Jednak rozumiem, tych których coś gdzieś goni, popędza i chiciaz jako konieczność postrzegam kalkulowanie ryzyka, jednak przeczuwam, że może zdarzyc się „o jeden krok za daleko”
Jeśli chodzi o bicie rekordów to zdecydowanie jestem przeciw lecz proszę zauważ, że pompuje to cały świat, staje się zjawiskiem kulturowym odciskającego piętno na indywidualnej ścieżce.
Chomiku, znowu wyraziłaś moje, nierozwinięte w tekście, myśli. Tym razem dotyczące ludzkiej psychiki i ocierające się o pojmowanie naszej wolności i poczucia szczęścia.
UsuńOboje zaznaczamy, że nie zabraniamy nikomu drapania się na te góry i oboje w pewnym sensie rozumiemy ich, chodzi jednak o te granice. Trudne są do ustalenia, wszak w przekonaniu uczestników tych wypraw oni nie przekraczają żadnych granic, w moim tak. Dla mnie ten temat ma dodatkową trudność – wszak sam chodzę w góry, a gdy miałem taką możliwość, wszedłem na niemal wszystkie najwyższe szczyty w Tatrach i nie uważałem, żebym przekraczał granice. Tylko że szedłem w warunkach ludzkich, bezpiecznych, nie byłem zmaltretowany aż do pojawiania się halucynacji i mogłem idąc rozglądać się, podziwiać i normalnie oddychać. Akceptuję wejścia na najwyższe szczyty w najlepszych możliwych warunkach, czyli w lecie, z zakładaniem obozów, no i oczywiście przez wybranych, wyszkolonych i wyposażonych ludzi. Wtedy, mając na uwadze swoje chodzenie i to wszystko, co sygnalizowałaś w swoich komentarzach, powiem: niech idą, jeśli im to potrzebne do szczęścia.
Ale im tego mało nie dlatego, że letnie wejście na ośmiotysięcznik jest łatwe, bo nawet dla nich takie nie jest, oni chcą tam wejść teraz, w zimie, bo nikt jeszcze tego nie zrobił. Tym samym góry jakby stawiali na drugim miejscu, traktując je jako narzędzie, jako wyjątkowo ciężką sztangę do podniesienia, a na czoło swoich motywów wysuwali wyczyn, rekord i idącą za nimi popularność.
Nie podoba mi się to właśnie jako miłośnikowi gór.
A jednak na dnie mojego serca rodzi się lęk, obawa, że Ktoś w masowej liczbie oceni również moje zainteresowania, oceni według swoich preferencji, swoich przekonań i będzie krzyczał, że to większość. Zdecydowana większość (uznawana za normę) powie mi masz robić tak i tak, masz myśleć w następujący sposób. Bedę próbowała wyjaśniać lecz tłumaczenia zawodzą zwykle w takich sprawach. Rację mają przecież wszyscy, a nie pojedyncze osoby? Z tym ostatnim się nie zgadzam. Normą nie jest zdanie większości. Sprawa życiowych wyborów jest materią delikatną.
UsuńDalej, to myślę, że właśnie, poglądy mieć można, pytać można, w końcu skąd się brały wielkie skandale w przeszłości ale formułować wyroków nie wolno. Przyglądając się życiu każdego z nas Drugi byłby w stanie równie boleśnie dotknąć nas w nasze przyzwyczajenia. Oj równie boleśnie! Uwierz mi.
Medialność himalaizmu jest moim zdaniem silnie związana z rozwojem technologii. Wchodzenie na nowe szczyty nie zawsze wynika z ich "pożądania" nowości lecz sponsorów.
Znowu bardzo celne słowa, Chomiku. Gratuluję.
UsuńW zasadzie zgadzam się z Tobą, drobne zastrzeżenie mam do wspomnianych zaleceń sposobu życia, których ja nie formułowałem, ani nie miałem takich zamiarów, a nawet napisałem, że zima na górze jest ich życiem i ich wyborem. Moje jest zdanie o ich wyborach, a to rzecz normalna. Każdy z nas podlega ocenom, o każdym z nas ktoś wyraża swoje opinie.
Także uważam, że prawda nie ma związku z ilością opinii, bo rację może mieć jedna osoba stojąca na wprost wielkiej grupy ludzi, jednak to właśnie większość wypracowuje normy. Ot, przykład wskazywany na tym blogu – pisania listu od słowa witam, przecinka i dalej małą literą. To błąd, ale w zasadzie wszyscy tak piszą, nadto oboje wiemy, że językoznawcy ustalają normy idąc za użytkownikami języka. Właśnie dlatego ostatnio dopuścili do używania słowo… nie wiem jak wpisać, bo słownik mi poprawia, chodzi o niewłaściwą odmianę słowa poszedłem.
Ale to tylko uwaga a propos. Myślę, że swoją oceną wcale nie jestem reprezentantem większości. Myślę, że większości wejście na wielką górę w zimie jest w gruncie rzeczy obojętne. Ot, przeczytają i tyle, nie zastanawiając się nad tymi zagadnieniami, które tutaj poruszamy.
Temat dla mnie nie jest łatwy, i teraz widzę, że nie naświetliłem w tekście paru aspektów, które Ty bardzo celnie wyłuszczyłaś. Myślę, że powinienem sprecyzować swoje zdanie, czy też poczynić zastrzeżenie. W gruncie rzeczy rozumiem pęd do zrobienia czegoś, czego nikt jeszcze nie dokonał, chociaż ja takiej potrzeby nie odczuwam i taka dążność jest dla mnie nieco dziwna. Mnie chodzi o wspomniane koszta. O narażanie na rozpacz rodziców, małżonków i dzieci. O wspomnianą przez Annę psychiczną mordęgę żon mających za męża czynnego himalaistę, o jej czekanie na jego powrót. Wyobrażasz sobie, co one czują przez cały czas wyprawy, a nawet dłużej – gdy patrzą na przygotowania i gdy wiedzą, że błaganie nie pomoże? W tekście napisałem o tym, ponieważ narażanie swoich bliskich na takie przeżycia mam za czyn niezbyt moralny, a właśnie ten aspekt jest dla mnie najważniejszy tutaj.
Oczywiście ludzie robili i będą robić zwariowane rzeczy tylko dla satysfakcji, dla efektu, pokazania się, dla notki w księdze rekordów, i na swój sposób jest to zrozumiałe, ale w nierównym stopniu. Gdy zbiera się grupa ludzi chcących wspólnie ugotować największy na świecie gar grochówki i być odnotowanym w księdze, to sympatyczne przedsięwzięcie, bo jest w nim i rekord, i zabawa, mile spędzony czas, ale gdy ktoś chce pobić rekord wysokości skoku do płytkiego basenu, ocena będzie inna. A trzeba zaznaczyć, że być może dla tego skoczka pobicie rekordu i zapisanie wyniku w księdze Guinessa było jego marzeniem, sprawdzianem życia. Mogło było ważniejsze, niż dla tamtych kucharzy wielkość ich gara.
Dla mnie zimowe wejścia na ośmiotysięczniki znacznie bliższe jest temu skokowi niż grochowemu rekordowi.
Nie mam ani prawa ani możliwości i ochoty zabraniać, jednak wyrazić swoją opinię mogę, i właśnie to zrobiłem.
Tak, zdaję sobie sprawę z konieczności nagłaśniania wyprawy tego rodzaju, a to dla zdobycia pieniędzy, których trzeba miliony, jednakże odnoszę silne wrażenie, że nie tylko o pokrycie kosztów wyjazdu chodzi. Niżej wklejam słowa Wielickiego, szefa obecnej wyprawy, jednego z tych chyba już nielicznych himalaistów, dla których ważniejsze było bezpieczeństwo od rekordu, od wejścia.
Usuń„Dla doświadczonego wspinacza celem jest zdobycie K2, ale nie za wszelką cenę. - Ludziom trzeba wpoić, że nie jest ważne kto wejdzie. Ważne jest, że szczyt zostanie zdobyty. Niestety dziś jest trudno o ten element sprzed trzydziestu lat, gdzie na wyprawie Andrzeja Zawady ważne było, żeby jeden człowiek wszedł. Teraz wielu kolegów mówi "jakie my, jacy Polacy, ja". Przykładem są te doświadczenia z Broad Peaku, gdzie pierwszy zespół wchodzi (pierwsi na szczycie byli Bielecki i Małek - przyp. red.), to drugi powinien wrócić, zejść, bo szczyt został już zdobyty. Jednak drugi zespól mówi "nie, my wchodzimy jeszcze" - wyjaśnia legendarny himalaista.
Tych dwóch, o których mówił Wielicki że samowolnie poszli dalej, nie wróciło.
No właśnie: jacy my? Ja!!
No i mamy Mackiewiczów i innych bohaterów. Mamy rekordy, medialność, popularność.
I wdowę.
Wiem, że wysoko w górach, pomiędzy szczytem a obozem szturmowym, zaginęli Tomasz Kowalski i nestor polskiego himalaizmu Maciej Berbeka. Berbeka być może próbował wtedy pomóc Tomkowi. Adam Bielecki wtedy zszedł szybko, oskarżono go o to. Nawet nie zwolnił dla swojego partnera Małka.
UsuńSłyszę, czytam, że piszesz o biciu rekordów lecz zadaje mi się to tylko otoczką medialną, konieczną do pozyskania sponsorów. Mam na myśli, że nie musieliby się wspinać na kolejne szczyty, podwyższać poprzeczki. Zauważ, że Tomek Mackiewicz wspinał się na tę samą górę, ona została już zdobyta.
Masz rację przywołując wspomnienia Zawady i silnego ducha zespołu. dla mnie ten element zmienia się wraz z indywidualizmem, który wyrósł na gruncie technologii i wolnego rynku (przy czym, nie mam nic przeciwko wolnemu rynkowi lecz dla mnie nie jest niewidzialną siłą, której możemy oddać rządzenie ludzkim światem, osadzić na żelaznym tronie i zaufać, że będzie dobrze) stając się wartością bezwzględną, cenioną ponad wszystko. Konkludując - zjawisko kulturowe.
Do jeszcze jednej rzeczy chcę się odnieść, a mianowicie do pozostawianych kobiet i dzieci. Będę pewnie okrutna - kobiet nie żałuję, uważam że to kwestia negocjacji, umówienia się pomiędzy nimi. Jeśli chodzi o dzieci to jestem bezradna. Dzieci potrzebują ojca.
Faktycznie, Chomiku: może himalaiści są zmuszeni do tego wyścigu, do rekordów, a to hojnością sponsorów. Wiadomo, że producent wyposażenia, na przykład, chętniej wyłoży grosz, gdy będzie mógł później chwalić się, że w jego butach po raz pierwszy zdobyto szczyt zimą. To lepiej brzmi, niż trzydzieste letnie wejście na Mont Everest. Jakaś część przyczyn może tutaj się ukrywać, nie wiem jaka, ale z cytowanych słów Wielickiego można wysnuć wniosek, że raczej niewielka. Niewątpliwie największym kłopotem organizatorów wypraw są pieniądze.
UsuńNie sądzę, żeby negocjacje między żoną a mężem pragnącym jechać na trudną wyprawę cokolwiek zdziałały. Wydaje mi się, że przypominałyby rozmowy z alkoholikiem.
Człowiek, który jeszcze przed ślubem był himalaistą i faktu tego nie ukrywał ani nie deklarował rezygnacji z wypraw, może czuć się rozgrzeszony, i zapewne niektórzy mężczyźni tłumaczą się wiedzą żony. W końcu wiedziały o pasji przyszłego męża. Tyle że takie rozgrzeszanie się jakoś tak nie bardzo mi się podoba, coś w nim nie jest takie, jakie być powinno, ale trudno mi teraz o wyjaśnienie. Może tylko kołata mi się po mojej męskiej łepetynie stary imperatyw przekazany mi przez przodków po mieczu: chronić kobietę?
Myśl w łepetynie podzielam, a w mojej pojawił się dalszy ciąg związany z naszym dawniejszym sporem dotyczącym kobiet, mężczyzn i kolorów. A może gdyby kobiecie przyznać prawa to i ona miałaby więcej śmiałości, aby chronić druga stronę?
UsuńA któż zabiera jej prawa?? Któż odbiera jej śmiałość? A od kiedy trzeba przyznawać kobiecie dodatkowe (jakie?) prawa, by mogła chronić (jak?) swojego małżonka?
UsuńChomiku, z dawien dawna kobieta miała dość umiejętności by drążyć facetowi dziurę w brzuchu i nie potrzebowała do tego jakichś specjalnych praw, a nawet nie miała takich, jakie ma obecnie. Czy są jakieś specjalne potrzebne do odwodzenia męża od wyprawy? Wydaje mi się, że tamte kobiety przeceniły swój wpływ na mężczyznę. Owszem, kochana kobieta może wiele zdziałać, do wielu zachowań nakłonić mężczyznę, ale nie do wszystkiego i tylko póki miłości; później już dużo mniej i tylko dla świętego spokoju, ale i wtedy są granice. Może one nie wiedziały, że facet zbyt naciskany przez kobietę będzie robił uniki lub po prostu ucieknie. Może nie wiedziały, że facet podda się tam, gdzie uznaje, iż kobieta ma pierwszy głos, więc w sprawach domu i domowych zwyczajów, natomiast im dalsze domu będą sprawy, tym mniejszy będzie jej wpływ na niego. Bo facet chce mieć swój męski świat i niechętnie toleruje ingerencję kobiety; myślę, nota bene, że także vice versa.
Może one nie wiedziały o tym, że co prawda ich łzy bywają potężną bronią, ale w pewnych okolicznościach zdziałać mogą mniej niż dziecinny kapiszonowiec.
Tak czy inaczej nie w prawach kobiet sedno ani w ich umiejętnościach, a w narkotycznej sile pragnienia wspinania się na niebotyczne góry.
Cholipciuś, poruszałam Ciebie, wypuściłam Pandorę, a tego bardzo nie chciałam. Nie o to mi chodziło. Przepraszam, niepotrzebnie wróciłam do sporu i wycofuję się z niego, ponieważ sprawa dłuższa i zawikłana.
UsuńSpróbuję jedynie wyjaśnić to, co przemknęło mi przez głowę. Nie wiem, czy będzie jaśniejsze, gdyż to bardziej przeczucie dotyczące ustawień obu stron a nie jednej, jeśli tylko jedna to nic się nie da zrobić. Siłą są łzy, manipulacje wszelakiej maści, wyobrażenia idealistyczne, parcie z obu stron wspierane kulturowo. Co w zamian - porządne rozmowy przed związaniem się, chociaż i to mogłoby nie wystarczyć, lecz przynajmniej osoby spotkałyby się na gruncie swoich preferencji dotyczących życia, finansów, mieszkania, rozwiązywania sporów, dzieci spędzania czasu, nawyków itd. Mogłoby to być równie romantyczne i szalenie ciekawe, ponieważ dotyczyłoby to człowieka, którego pokochałam lub umiłowałem.
Ależ Chomiku! Jeśli ktoś tutaj powinien przeprosić, to tylko ja, ponieważ wykorzystałem nieprecyzyjność Twojej wypowiedzi, zbytnie wystawienie się. Przepraszam.
UsuńPozwolę sobie na ustosunkowanie się do Twoich propozycji, czy może raczej wyobrażeń – ja, facet z wieloletnim stażem małżeńskim.
Umawianie się przed ślubem mam za trudne, o ile w ogóle możliwe. Oboje są zakochani i widzą siebie wzajemnie, swoją wspólną przyszłość i świat na dokładkę, przez pryzmat swoich uczuć, a ten nie pozwala, albo bardzo utrudnia, racjonalne myślenie. Wszak ci wszyscy małżonkowie, którzy mają kłopoty w małżeństwie, czasami bardzo poważne kłopoty, gdyby zadali sobie pytanie, dlaczego zgodzili się na małżeństwo, skoro w drugiej osobie widzą cechy uniemożliwiające wspólne życie, musieliby odpowiedzieć sobie (jeśliby chcieli być szczerzy), że może i coś widzieli, jakieś skazy, ale przecież kochali. Byłaby taka odpowiedź pełną i właściwie wszystko tłumaczącą.
Dochodzi jeszcze jeden poważny czynnik, i ten związany jest z tematem gender: kobieta inaczej kocha niż mężczyzna. Zaznaczam, że to, co dalej napiszę, wynika z moich obserwacji i doświadczeń, nie jest wyczytane ani przejęte od kogoś, mimo iż dostrzegam ewolucyjne powody tychże różnic. Pamiętaj, proszę, że nie robię wykładu kobiecie o kobiecie, a przedstawiam swoje jej widzenie.
Kobieta potrafi żyć swoją miłością; uczucie może zawładnąć nią bez reszty, a wtedy jakby spalała się w swojej miłości, nic i nikt nie będzie się liczyć, tylko bycie z nim i jego bliskość, a jej uczucie trwać może i nierzadko trwa całe życie. Kobieta potrzebuje miłości dla normalnego, dobrego życia w stopniu daleko większym od mężczyzny.
Jeśli w późniejszym wieku staje się nieznośną zołzą, typem teściowej z męskich pogaduszek, to powodów szukałbym w jej niekochaniu, w uczuciowej samotności. Wierzę, że kobieta zachowa swoje urocze cechy z dawnych czasów i nie zamieni się w Ksantypę, gdy będzie kochana i miłość będzie się jej okazywać.
Mężczyzna dużo rzadziej i znacznie krócej tak kocha. Trudno mu o miłość, w której już nic więcej by się nie liczyło poza nią. O ile kobieta odda wszystko dla miłości, on chce coś zostawić dla siebie, mieć swój świat istniejący poza sprawami małżeństwa. Potrzebna mu odskocznia, okresowe wyrwanie się z domu. Miewa wewnętrzną potrzebę spotkań w męskim gronie, najlepiej elitarnym (w znaczeniu hermetyczności, trudnego dostępu osób z zewnątrz), odzywają się w nim także jakiejś formy męskiego sprawdzania się, niechby symbolicznego, przemienionego kulturowo.
Te różnice w połączeniu ze wspomnianymi wcześniej różowymi okularami miłości są powodami owych trudności, ale też i istnienia zimowego himalaizmu.
A Ty, Chomiku, nie przepraszaj. Cieszę się każdym komentarzem, a Twoje są szczególnie zaangażowane, więc warte takiej mojej odpowiedzi. Tyle że czasami do mojego belferstwa dodaję zbytnie zaangażowanie.
Moje widzenie:)
UsuńMoim zdaniem wszyscy mogą się dogadać. Pewnie, że nie na zawsze i na wieki wieków amen lecz na ten czas, który im jest znajomy. Nieszczęściem jest, że o tym nie rozmawiają. Nie ma formy, nie ma zwyczaju, nie ma słów, więc błądzą w pożądaniu lub tzw. naturalności (kulturze, zwyczajach, jak zwał tak zwał) jak muchy w odpowiedzi na lep.
Człowiek jest bardzo plastyczny, nie w znaczeniu ugodowy, ponieważ byłaby to porażka. Mężczyzna i kobieta tak lecz nie ma kultury równej wartości, a mam tu na myśli taką, że jest człowiek i nie decyduje płeć. Twoje argumenty odnośnie siły, piękna, słabej płci „chwytam” lecz ograniczają i nie dają ścieżki podążania za wyjątkowością. Może tak być, czy musi? Ja tak nie myślę. Świat jest dla wszystkich płci. Różni ludzie mogą z tego skorzystać, różne płci.
Ksantypy mi nie przywołuj, gdyż sam Sokrates twierdził, że gdyby nie Ona to nie włóczyłby się po ulicach i nie byłoby filozofii:))). Z drugiej strony cóż mu z tego przyszło? Nie wiem. Czy sława pośmiertna jest cośkolwiek warta? Jednak, tak na boczku myślę, że był zachwycony mogąc zwalać swoje spacery na żonę. Jak było nie wiem. Jednakże moje twarde stanowisko brzmi - rozmawiać i być odrębną płcią. Podobno mężczyźni nie potrafią rozmawiać w ogóle i o uczuciach, trudno - to niech się nauczą. Podobno kobiety są emocjonalne i przesadzają to niech się nauczą mówić wprost i czasami nie wymagać pytlowania.
Najłatwiej podążać za prądem lecz czy jest właściwy, dogodny. Nie wiem, niestety jest to coraz trudniejsze. Nic nie jest takie jakie było. Czy tak jak drzewiej bywało, było lepszym? Nie wiem.
Reguła jest chyba zawsze łatwiejsza, jednak chyba zmienia się paradygmat. Tak czuję.
Kobieta nie kocha inaczej niż mężczyzna. To chyba, mnie dotknęło! Może inaczej to przeżywa lecz sama nie wiem skąd to przekonanie i na czym oparte? Każda jednostka znajdując tę wyjątkową osobę, dla niej spasowaną miłuje jak umie najlepiej i naturalnie boryka się z kłopotami. Czy jest miłość lepsza i gorsza?
Nakreśliłem obraz kobiety, istoty potrafiącej kochać głębiej i wierniej niż mężczyzna; jeśli nie jest prawdziwy, to chyba tylko przez moje idealizowanie, a Ciebie, kobietę, to dotyka.
UsuńNie rozumiem tego.
To jest nas dwójka z nierozumieniem. Ja też nie rozumiem samej siebie dlaczego popadam w zniecierpliwienie słysząc o różnicach w przeżywaniu miłości przez każdą z płci. Zwłaszcza, że jak sam piszesz to miłość kobiety jest bliższa ideału. Najprostsze wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy to takie, że wolałabym kochać po męsku lecz to nie zdaje mi się prawdziwe.
UsuńNa pewno nie będzie prawdziwe, Chomiku.
UsuńMężczyźni i kobiety różnią się między sobą pod wieloma względami, i doprawdy, nie ma tutaj miejsca na bunt, niezgodę, protesty. Tak jak nie ma miejsca na wyróżnianie jednej płci, na ustalanie która lepsza a która gorsza. Jesteśmy inni i żadne gender, za przeproszeniem, tego nie zmieni. Chomiku, wspomniałem o ewolucji, jak się okazało niepotrzebnie, bo na te słowo zaraz zapala się czerwona lampka, jak czytam. Ewolucyjnie uwarunkowane różnice są, łatwo je zauważyć jeśli nie patrzy się przez pryzmat quasi naukowych idei genderyzmu i ma trochę wiedzy z tej dziedziny, ale, znowu powtarzam, genetyka nie sprowadza kobiet do garów i alkowy. Chomiku, na Boga!
Nie chciałbym żyć w świecie, w którym jedyną różnicą między kobietą a mężczyzną byłaby różnica przyrodzenia. To byłyby koszary, nie świat z kobietami takimi, jakie podziwiam. A podziwiam je, ponieważ są INNE niż ja, mężczyzna.
Na szczęście tak zostanie.
Zapisuję sobie w kajecie, że jest to punkt, który nas rrróżni. Nie, nie byłby koszmarem, byłby miejscem fascynujących osób, każda byłaby INNA. No ale cóż trudno byłoby się w takim świecie poruszać, ponieważ kodów i przepisów na zachowanie by nie było, tak to przynajmniej dwie kategorie mamy z grubsza opisane. Ja tam wszystkich mężczyzn nie podziwiam, ponieważ bardzo się różnią jeden od drugiego, niewiele ich łączy tak en masse, kobiet zresztą też.
UsuńA przepraszać już nie będę :)) lecz nie wiem, czy Ci się to spodoba:D
Nie masz powodu przepraszać, Chomiku.
UsuńZadziwia mnie, a nawet oszałamia, nasza niezdolność do porozumienia. Myślimy podobnie, mamy podobne zapatrywania i ideały, a jakby mur stał między nami.
Ot, czytam ostatni Twój komentarz, i wychodzi mi z niego, że uważasz, iż ja zrównuję przedstawicieli płci ze sobą. Wszak zaznaczasz, że po zwycięstwie gender każda osoba byłaby inna, a teraz mamy dwie z grubsza opisane kategorie, itp. A gdzież ja pisałem, że wszyscy są spod sztancy? Zaznaczałem, że pisząc o ludziach, o ich cechach, zawsze ma się na myśli pewne prawidłowości dające się zauważyć statystycznie, a nie matrycę; wszak pisałem, że wiadomym jest znaczny rozrzut cech osobowych u poszczególnych osobników tej samej płci. Pisałem o tym, a tutaj czytam słowa osoby, która chyba ich nie czytała. Zajrzyj do tamtego tekstu i rozmowy, a zobaczysz kilka zastrzeżeń i przykładów odmienności od stereotypów, nawet skrajnych odmienności.
Jakbyś zbijała argumenty, których ja nie stawiałem, jakbyś raczej swoich niechęci czy wyobrażań się słuchała, a nie czytała moich słów. Starałem się pokazać istotę pewnych odmienności psychicznych między kobietami i mężczyznami, odmienności wyraźnych przy wnikliwym patrzeniu, ale tkwiących głębiej, dużo głębiej od genderowskiego przykładu preferencji kolorystycznych; odmienności niezależnych od wszystkich różnic i podobieństw kulturowych, ale nie udało mi się, mimo podawania bardzo łatwo obserwowalnych i dużo dających do myślenia przykładów.
Czyli, inaczej mówiąc, jest tak jak napisałaś: każda osoba jest inna, jednakże pewne skłonności, upodobania, odruchy, wartościowania, sposoby reagowania i przeżywania, częściej występują u osób tej płci niż u osób płci drugiej – i vice versa. Te zdanie jest streszczeniem moich wywodów i kolejną próbą pokazania tego, co przecież widać, kurcze, co widać. Chomiku, jak można tego nie zauważać?
Nie rozumiesz pojęcia uwarunkowań ewolucyjnych, skoro zaraz kojarzysz je z męską dominacją, z nierównością kobiet, z urawniłowką cech, etc. W tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi. Nie o to, Chomiku. Twoje protesty są chybione nawet nie z powodu tego niezrozumienia, ale przede wszystkim z powodu adresata: stoimy po tej samej stronie.
Tylko ten mur…
Chomiku?… Nie jesteś naburmuszona? Nie bądź.
Zostawmy to, daj rękę, poprowadzę Cię do Trzmielowej Doliny.
Piszę ...i niestety nie mogę rozkminiać wcześniejszego ale dialog trwa:), nie musimy sięgać do wcześniejszych tekstów. To nie negocjacje, a i nawet w nich czasem nie warto sięgać do przeszłości. Toczy się uszczegóławianie znaczeń. Tak, stoimy po jednej stronie i nie po jednej jednocześnie. Wrzucanie kobiet i mężczyzn do różnych worków to kultura. Tak, są może jakieś predyspozycje, wolenie lecz statystyka potrafi zabijać tego, który w niej nie zmieści się. Kiedyś machnęłabym na to ręką, nie byłoby wyboru lecz dzisiaj staje się to coraz bardziej niebezpieczne, ponieważ mężczyźni to wojownicy, a ja nienawidzę wojny, a oni nie chcą o tym rozmawiać.
UsuńPewnie, że się naburmuszyłam, tak jak Ty czasami:) Trzmiele, fajniejsze są niż pracowite pszczółki.
PS Rozbawiło mnie, że moje protesty są chybione. To Twoje takie są! nie rozumiem ewolucji - wszak i Ty i ja od małpy pochodzimy:DDD
Krzysztofie, tak czytam Twoje słowne przepychanki z Chomikiem i myślę, że nie przekonasz nikogo. Ludziom, którym zaświeciła jak gwiazda ideologia gender nie przedstawisz, że inny nie znaczy gorszy, że inność kobiety nie skazuje jej na role służebne a męskie dbanie o nią to wyraz troski o tego, który po prostu z racji natury jest słabszy fizycznie. Czy temu można zaprzeczyć, że kobieta jest fizycznie słabsza? Nie można, to fakt, niemniej genderyści jakby nie chcieli dostrzegać tego. Wydaje mi się, że również wygodniej jest im "nie zauważać" czasowej potrzeby opieki kobiety w związku z tym, do czego stworzyła je natura, czyli podczas okoliczności związanych z urodzeniem dziecka. Oczywiście, ona da sobie radę sama, mamy tak zorganizowaną pomoc medyczną, socjalną i kto wie, jaką jeszcze, że można udowadniać światu, że jestem super, bo sama urodziłam i sama wychowam - tylko po co?
UsuńKto tak popsuł w głowach genderystek, że opieka mężczyzny, swojego mężczyzny, jego troska o dobrostan im uwłacza?
Czy jakikolwiek mężczyzna pomyśli, że kobieca dbałość o niego to obraza? Nie sądzę. Śmiem podejrzewać raczej, że kobieca troska o mężczyznę uwłacza... kobiecie - według genderystek. Podejrzewam, że przyszycie oderwanego guzika koszuli mówi dobitnie o tym, jak gorszą, niżej od Mężczyzny postawioną istotą jest kobieta.
Nie znam się ma ewolucji, ale jakoś przeczuwam, że nie sprowadza się ona jedynie do pochodzenia od małpy. Mam podejrzenie, że jest to tak wielka liczba wszelkich uwarunkowań, którym podlegamy, że nie zdajemy sobie z niej sprawy i żadne z tych uwarunkowań nie jest podyktowane przez człowieka, przez jego myśl czy ideologię, a tylko przez naturę. Bezsensem jest przeczenie temu, to tak, jakby zaprzeczyć, że w nocy jest ciemno, bo ja akurat uważam, że tak jest.
Nie wygrasz wojny z genderem, Krzysztofie. Nadgorliwość neofitów prowadzi do wykoślawień i przeinaczeń i w końcu nie wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Niemniej trzymam kciuki za Ciebie - ja spasowałabym już dawno :)
Latorosłka
Dawno Cię tutaj nie było, Latorosłko. Już myślałem, że zapomniałaś….
UsuńDziękuję za obecność i za słowa pierwszej kobiety krytycznie oceniającej genderyzm.
Trafnie napisałaś o wpływie na nas genów, czy, aby lepiej to zabrzmiało dla ludzi nieobeznanych, z wpływem na nas dawnych czasów. Tak jest. Ten wpływ przejawia się niemal na każdym kroku, a nawet jeśli jakieś nasze zachowania czy sposoby myślenia wydają się kulturowe i takie są, to gdyby dokopać się do powodów najgłębszych, najpierwotniejszych, zobaczymy tysiące pokoleń naszych przodków i setki tysięcy, a nawet miliony lat ewolucji ludzi i ich przodków. Nota bene: małpy nie są naszymi przodkami, a kuzynami; nie pochodzimy od nich, ale mieliśmy wspólnego przodka, i to żyjącego niedawno, ledwie kilka milionów lat temu. A są w nas ślady czasów jeszcze starszych; o jednym chyba wspomniałem, mianowicie o nadal istniejącym mechanizmie wstawania naszego futra gdy jest nam zimno. Pisałem też o bardzo starych cechach naszego umysłu.
Przeszłość nie odchodzi całkowicie, nawet ta najstarsza, a dla mechanizmów ewolucyjnych kilkanaście tysięcy lat cywilizacji ludzkiej, w tym ledwie parę setek lat szybkich zmian, tyle znaczą, co dla nas mgnienie oka.
Latorosłko, nie liczyłem na wygranie wojny, zresztą, takich rozmów nie postrzegam jako wojny, a po prostu dyskusje. Akurat ta dotycząca genderyzmu jest nasycona emocjami, niemniej do wojny jej daleko. Bardzo chciałbym, żeby ten blog był miejscem, w którym można wyrazić pogląd skrajnie odmienny od mojego i być bezpieczny przed niewybrednymi atakami innych bywalców i moich własnych. Gdy czasami zajrzę na strony, gdzie komentuje się coś, na przykład bieżące wydarzenia polityczne, uciekam stamtąd szybko, przerażony tonami wypowiedzi i słownictwem.
U mnie działa ciągle odradzająca się nadzieja na wyjaśnienie swoich racji. Nieustannie wydaje mi się, że skoro są tak oczywiste, to wystarczy je wskazać. Jeśli tego mało, to może inaczej wyjaśnię, wskażę inny przykład, a może jeszcze tak spróbuję. No i tak to trwa...
Niedawno moja znajoma czytająca tę rozmowę wyraziła zdziwienie przejściem od zimowego himalaizmu do genderyzmu. Faktycznie, dość znaczna zmiana tematu, jednak nitkę łączącą, cechę wspólną, wskazałbym.
Naturalną drogą dla wspinaczy jest rozpoczęcie na skałkach Rudaw Janowickich, na przykład, by później przejść trudne ściany Tatr, Alp, Andów, a w końcu zostają już tylko Himalaje i Karakorum; najpierw latem, później…. zimą. Podobnie z kobietami walczącymi o równouprawnienie: gdy już ono jest, należy jeszcze zmienić nastawienie ludzi i firm. Do tej pory zgoda, bo i ja przeciwny jestem nieprzyjmowaniu ludzi do pracy tylko ze względu na wiek lub płeć, ale wojowniczkom mało tego, one chcą udowodnić nie tylko brak niższości kobiet, ale też ich pełną równość we wszystkim: w każdym zawodzie, w każdych okolicznościach, w każdym aspekcie życia. W efekcie podważają coś, co jest oczywiste i wydawałoby się, że niepodważalne: odmienność kobiet i mężczyzn.
No i mamy genderyzm – wykoślawione idee pełnej równości kobiet.
Mamy nową religię dwudziestego pierwszego wieku – równie hermetyczną na argumenty, jak każda religia.
Chciałbym zaznaczyć, że wszyscy piszący tutaj są moimi gośćmi, a jeśli zdarzy mi się krytyka, to poglądów, nie osób.
Chomiku, i ja się uśmiecham. Z dwóch powodów.
UsuńChodzi o te małpy. Wiem, że to powszechne mniemanie, więc może chociaż Ty wiedz, że błędne. Żaden ewolucjonista nigdy nie twierdził, że człowiek pochodzi od małpy. Mamy tylko wspólnego przodka, czyli istotę, której potomkowie ewoluowali w dwie gałęzie blisko spokrewnionych istot: w ludzi i w małpy. Małpy nie są naszymi przodkami (ten wymarł, chociaż nie bezpotomnie) a kuzynami. Jakby rodzina z bocznej gałęzi. Dodam jeszcze, że wszystkie istoty żywe na Ziemi, wszystkie, od drożdży i pierwotniaków, po ludzi i inne ssaki, są kuzynami, chociaż w nierównym stopniu.
Drugi powód mojego uśmiechu mieści się w Twoich słowach „mężczyźni to wojownicy”. Słuszne słowa z zastrzeżeniem wcześniej wyrażonym: o ujęciu statystycznym ludzkich cech. Tak, mężczyźni mają skłonności do bycia wojownikami znacznie częściej niż kobiety. Chyba nie uważasz, że mężczyźni wykazują tę cechę, bo takimi kazali im być tatusiowie, co?
Jeśli nie uważasz tak, to mamy pierwszy punkt wspólny. Jednak jest jakaś cecha, o której można powiedzieć, że jest raczej męska niż żeńska. Prawda? Może poszukamy dalej? :-)
Krzysztofie, zajrzałam do definicji dyskusji. Chciałam się upewnić, czy ta definicja zakłada, że dyskutanci SŁUCHHAJĄ tego, co mówi adwersarz, ale nie jest to tam określone. Dla mnie jest to logiczne, żeby dyskutować, trzeba się nawzajem słuchać, a nie mam wrażenia, że tak jest, gdy przeglądam dyskusje na temat gender, również na Twoim blogu.
UsuńTo tak, jak w rozmowach wierzących i ateistów, każdy chce tego drugiego przekonać do swoich zapatrywań, nie słuchając argumentów rozmówcy. Dlatego Twoje porównanie gender do religii jest bardzo trafne.
Zastanawia mnie też, że gdy poczyta się takie forum bez osobistego zaangażowania, bez śledzenia co kto mi odpisał i bez kombinowania, jak mu teraz dosolić widać czasem, jak genderyści sami sobie zaprzeczają, jak plączą się w swoich teoriach.
Ale może to typowe dla nowej wiary? :)
Pozdrawiam wszystkich dyskutantów i zapewniam o braku złej woli i chęci przerobienia kogokolwiek na swoje kopyto.
Latorosłka
PS. Nie, nie zapomniałam o Twoim blogu, zaglądam tu :)
Mamy więc już dwie religijne cechy: brak potrzeby zdobycia wiedzy o przedmiocie swojej wiary, oraz niesłuchanie drugiej strony. Dodałbym trzecią: nieuzasadnione faktami przekonanie o swojej przewadze w dyskusji.
UsuńA plątanie się w teoriach jest niezależne od wieku wiary, wszak i starych wyznań ono dotyczy, tyle że wtedy mówi się o uświęceniu tradycją.
Latorosłko, wszystko mam gotowe: buty i kanapki, sterta wyjętych z szafy ubrań i nastawione na trzecią budziki (na wszelki przypadek dwa). Jadę w masyw Okola. Z południowego zbocza tej góry wyrasta mała Pańska Wysoczka, ulubiona góra moich Jaśków. Pójdę tam, może ich spotkam? A jeśli nie, to chociaż przypomnę sobie tamte dróżki i zgaszę tęsknotę.
Ech, oszukuję się, przecież wiem, że tylko ją podsycę...
Cześć Latorosłko, jeśli i ja mogę się tak do Ciebie zwrócić? Jeśli nie mogę – to zwróć mi uwagę jak najprędzej!
UsuńPozwól Chomikowi odnieść się do Twoich wypowiedzi – wszak to dyskusja, nieprawdaż (?), a dyskusja to rozmowa, czasem nie prowadząca do celu. To nie negocjacje i może się zdarzyć (tak jest zwykle), że nikt nikogo nie przekona lecz - jedynie i aż - dowie się co przeżywa INNY, co go boli, co cieszy, na czym mu zależy. Nie mówimy o budowie atomu i kwantowej rzeczywistości (a i tu nawet są tylko wnioski płynące z matematycznych wzorów), prawie zachowania energii i pędu. Inny to Krzysztof, Ty, ja,czytelnicy tego bloga i miliony innych. Do prawdy w naukach humanistycznych próbuje się dotrzeć inaczej niż w technicznych. W tamtych króluje logika, wynikanie i eksperyment.
Gwiazda gender mi nie zaświeciła 😉, raczej doceniam walkę feministek. Tak, nawet tych okropnych, zacietrzewionych i czasami moim zdaniem wpadających w przesadę, jednak bez tej przesady wszystko pozostałoby po staremu.
A wiesz Latorosłko jak drzewiej bywało? Ja chylę czoła, przed tymi kobietami w długich spódnicach, wyzywanymi przez mężczyzn i kobiety, które zapewniły nam dzisiaj to, że:
*mogę decydować o finansach i nie muszę oddawać ich mężowi (wraz z zamążpójściem) lub opiekunowi męskiemu (gdybym została starą panną)
*mam prawa wyborcze i mogę głosować na tych, którzy moim zdaniem są w stanie zbudować akceptowalny dla mnie świat
*mogę studiować nauki humanistyczne i techniczne, a nie tylko szydełkować, wyszywać. Nie mam nic przeciwko tym zajęciom. Sama lubiłam kiedyś szydełkować. Różnica polega na wyborze, możliwości i zakazie wstępu. Talenty i dążenia nie rozkładają się podług płci. Zerknij sobie na przykład na Skłodowską - dwa Noble i nie utrącili ją sorbońscy profesorowie, przy staraniu się o katedrę - hm, dlaczego.
*cieszę się, że mogę decydować o sposobie ubioru i nie muszę wbijać się w gorset, aczkolwiek w sferze wyglądu jest jeszcze wiele do zrobienia. Presja wyglądania jak z retuszowanych zdjęć wiele złego uczyniła i nadal działa, nawet silniej przez narzędzia (internet). Tak na marginesie - feministka nie jest babo-chłopem.
To, tak na początek, pora kończyć post, ponieważ nie zmieści się w jednym okienku. Rozmawiajmy :DDD
Krzysztofie, gwoli ścisłości - o małpie w znaczeniu naukowym wiem 😉 lecz zażartowałam (no może troszkę złośliwie).
UsuńPopatrz, przodków mamy wspólnych (liczba genów), tj. obie płci tych samych. No chyba, że mężczyźni pochodzą tylko od samców, a kobiety odpowiednio od samic i w związku z tym jedna płeć lepiej te kwestie rozumie, a ta druga niestety gorzej ☹
Zerknij na cytat, w nawiasach znajdziesz mój komentarz:
„…kolejną próbą pokazania tego, co przecież widać, kurcze, co widać. Chomiku, jak można tego nie zauważać? (ano można, i raczej jeśli nie widzę to może lepiej byłoby zapytać się, co mi w tym nie pasuje, zamiast naciskać na przyjęcie swojej opinii😃).
Nie rozumiesz pojęcia uwarunkowań ewolucyjnych, skoro zaraz kojarzysz je z męską dominacją, z nierównością kobiet, z urawniłowką cech, etc. (hi, hi hi, nie rozumiem pojęcia ewolucja, chyba jednak rozumiem😉. Ewolucja nie wiąże się z rozwojem płci jako osobnych linii). W tym wszystkim zupełnie nie o to chodzi. Nie o to, Chomiku. Twoje protesty są chybione nawet nie z powodu tego niezrozumienia, ale przede wszystkim z powodu adresata: stoimy po tej samej stronie. (hi, hi, hi - nie o to chodzi, chybione protesty i stoimy po tej samej stronie. Usiądę na stołeczku, a Ty w fotelu i objaśnisz mi świat :DDD).
„Mężczyźni to wojownicy” – tak, lecz nie geny to sprawiły, nie one determinują "wojnę, wojowniczość". Chyba, że myślimy o kombinacji genów, sprawiającej że statystycznie, osobnik ludzki płci męskiej był większy i silniejszy niż żeński.Możemy się zastanowić, jak do tego doszło, że zbudowała się kultura patriarchalna.
Czy tatusiowie? No, nie tylko, i tatusiowie i mamusie, ponieważ żyjemy od wielu lat (cywilizacja zachodnia) w kulturze patriarchalnej.
Kwestia genetycznych uwarunkowań naszych, ludzkich, cech fizycznych i psychicznych jest jak najbardziej ścisła, omalże matematyczna, cyfrowa. Powtarzam raz jeszcze: niemal wszystko, co nas buduje, ma podkład genetyczny. To, jak przeżywasz miłość, jak się zachowujesz w sytuacjach zagrożenia, czego się boisz, co Ci smakuje, co wyobrażasz sobie w stanie niepewności, i wiele innych, ma podłoże genetyczne. Tylko co z tego? Ma to określone skutki (ja na przykład kiedyś odmówiłem brania leku na depresję uznając te prochy za uwłaczające mojej wolności, tyle że zdawałem sobie sprawę z irracjonalności swojego reagowania), ale na pewno nic uwłaczającego tylko kobietom, chociaż ludzie, to znaczy kobiety i mężczyźni, mogą się poczuć dotknięci, jak ja wtedy. A genedrystkom to tak bardzo uwłacza, że zaprzeczają wiedzy, zwłaszcza z zakresu ewolucji i psychologi ewolucyjnej. Także wiedzy dostępnej każdemu, mającemu dość lat, by popatrzeć na ludzi. Nie można negować faktów naukowych tylko dlatego, że nie pasują do wyznawanej ideologii, a jeśli już, to wypadałoby to uzasadnić. Na jakiej podstawie zaprzeczasz wpływom genów na nasze psychiczne cechy? Co masz na poparcie tej negacji?
UsuńChomiku, od czasu rozpoczęcia tych rozmów pytałem kobiety, z którymi miałem okazję rozmawiać, co sądzą o gender. Na bodajże siedem kobiet tylko jedna okazała się być zwolenniczką. Pamiętam wykrzywione grymasem niesmaku twarze pozostałych, i myślę sobie, że wiele to mówi o ideologii gender. W moim przekonaniu, ale i w przekonaniu tamtych kobiet, genderyści szkodzą dążeniom kobiet i ogólnie ludziom. Poza tym dość daleko jest dążenie do pełnego równouprawnienia kobiet od tych z lekka szokujących twierdzeń, iż cała różnica między płciami sprowadza się do genitaliów od strony genów, i wychowania od strony cech psychicznych.
Nijak się ma historia niesprawiedliwości zaznanych w przeszłości przez kobiety do ideologii gender. Przecież ten fakt rzuca się w oczy. Chomiku, feministka walcząca z firmami które nie chcą kogoś zatrudnić tylko z powodu płci, może powoływać się na przeszłość i tam znajdować silną motywację, ale genedryści? Oni??
Chomiku… nie wiem co napisać tutaj, jestem po prostu zaszokowany ich twierdzeniami.
Dlaczego szkodzą ludziom? Swoimi ideologiami prowadzą do zatarcia różnic między płciami. Facet jest facetem, chce za partnerkę mieć kobietę, która będzie go czarować swoją odmiennością, kobiecością. Czy potrafi to zrobić feministka, która naczytała się jakichś banialuków w internecie i neguje własną kobiecość, ponieważ ta jej uwłacza? Wątpię, a gdy posłucham się siebie, to twierdzę, że na pewno nie.
Chomiku, spójrz na naszą rozmowę. Dwa Twoje bardzo trafne komentarze, słowa poświadczające zdolność wielopłaszczyznowego widzenia problemu. Czytając uznałem, że przecież to ja powinienem napisać, a nie pomyślałem. Nagle radykalna zmiana. Protest z powodu odmienności przeżywania miłości, twierdzenie, że po zlikwidowaniu największej różnicy między ludźmi, różnicy spowodowanej płcią, świat będzie bardziej różnorodny…. Boże drogi.
Chomiku, proszę, zostaw te gender, bo to ani logiczna, ani naukowa, ani sensowna ideologia. Przydatną też nie jest, i to dla obu płci. Ta ideologia nadaje się li tylko do mnożenia kłopotów ludzi z własną płcią i ze znalezieniem partnerów. Tylko do tego.
Post scriptum
Lykos (znasz go, prawda?), przysłał mi link. Film obejrzałem, nic właściwie dodać, jest tam wszystko. W kraju, w którym od wielu już lat nikt nie zabroni kobiecie wybrać sobie najbardziej męskiego zawodu, podział według płci jest… zobacz sama, oto link.
https://www.youtube.com/watch?v=5oGL7njQwrg
Veto (lecz nie liberum) :D. Stawiam je odnosząc się do genetycznego uwarunkowania naszych cech psychicznych. Geny wpływają na temperament (jeśli chodzi o coś około psychiki)m nasze cechy fizyczne, podatność na choroby, funkcjonowanie naszych organów, czyli ciało, w dużym lecz również ograniczonym zakresie, bo tryb życia i szacunek do niego. Cechy psychiczne, cała nasza osobowość (tak zwą pewnie konstrukt psychiczny cech, typ) jest silnie ukształtowana środowiskowo. Nie lubię terminu osobowość, ponieważ jest uogólnieniem, próbą skategoryzowania człowieka według wymiarów, kluczowych osi. Czasem jest ich pięć jak w „Wielkiej Piątce”, czasem szesnaście jak w Cattelowskim kwestionariuszu, czasem trzy jak w Jungowskim MBTI. Wszystkie kwestionariusze opierają się na wymiarach, które mierzą osobowość (nie wszystkie obecnie „chodzące” znam, czasem znam pobieżnie lub zapomniałam, chodzi mi o te kliniczne np. MMPI, Szondi).
UsuńCzłowiek to unikalna, wzajemnie zależna kombinacja zachowań, myśli, emocji/uczuć, gdybyśmy rozważali tak redukcyjnie, ale jednak próbując ująć całość. Człowiek jest jedynym (tu nie mam pewności, czy tyczy się tylko człowieka) zwierzęciem, które reaguje wbrew instynktom, kształtuje sam siebie, albo jest kształtowany przez innych (kultura).
Jutro dopisze ciąg dalszy, dzisiaj już muszę oddać się Morfeuszowi :)
Krzysztofie, pas.
UsuńTo mój ostatni wpis dotyczący tematyki kobiet i mężczyzn.
Proponuję, abyśmy nasze przekonania w materii feministycznej (w tym gender) odwiesili na wieszak w korytarzu, tak jak pozostawiamy tam płaszcze i kurtki. Chciałabym, aby nie była to szafa („skeleton in the cupboard”), ponieważ ślady naszych poglądów mogą pojawić się, kiedyś, w innych rozmowach, dyskusjach jednak nie chcę, aby temat gender zdominował nasze posty. Na zakończenie, napiszę o jednej sprawie, wybranej spośród wielu do których bezpośrednio się nie odniosłam. Dlaczego poruszam właśnie tę? Wydaje mi się szczególnie ważna w ludzkich, tych najbliższych relacjach.
Męskie dbanie o kobietę jako wyraz troski. Przyjmowanie męskiej opieki według genderystek nie uwłacza (nie uwłacza!) kobiecie– to stereotyp, jeden z wielkich mitów. Kolejnym mitem wiązanym z feminizmem (genderyzmem) jest twierdzenie, że ONE uważają, że kobieca troskliwość mężczyzn przejawiana w stosunku do nich uwłacza kobiecie. Nie, tak nie uważają i nie, nie uwłacza kobiecie! Skąd ten pomysł?
Sama czynność: na przykład przyszycie oderwanego guzika, zrobienie śniadania do pracy, pójście do fryzjera, czy zrobienie się na bóstwo w oczekiwaniu na powrót swojego ukochanego nie mówi nic, absolutnie nic, o tym jak jesteśmy traktowani, czy kochani przez drugą stronę. Jeśli proszę kolegę, aby pomógł mi zapiąć buty narciarskie, bo sama nie mam siły tak mocno ich zaciągnąć, jeśli oddaję mu walizki, proszę o przestawienie drabiny, czy pozwalam, aby otoczył mnie swoją troską, opieką – to absolutnie nie uwłacza
Zachowania pokazujące troskę mogą być wyrazem więzi, przyjaźni, miłości ale… tak być nie musi i niekiedy nie jest. Zauważ jak zmienia się sytuacja, gdy nie dajesz tej dbałości sam/sama z siebie lecz jest to wymagane, oczekiwane i wiesz, że jeśli tego nie robisz/zrobisz to będziesz: złą matką, złą żoną, złą narzeczoną, wstrętną genderystką, babo-chłopem, zwariowaną feministką (wybór właściwego określenia pozostawiam do samodzielnego zakreślenia).
Gender to nie wolność mówienia i robienia tego, co się chce, to nie narzędzie stworzone do ucisku mężczyzn, wymyślone przez nienormalne kobiety lecz zaproszenie do rozmowy na temat praw jednej z płci. Zaproszenie skierowane do wszystkich.
Głęboko sprzeciwiam się takiemu stawianiu sprawy, że jest to idee fix nawiedzonych wariatek. Na przestrzeni dziejów szaleństwo było różnie definiowane („Historia szaleństwa w dobie klasycyzmu”, M.Faucault).
Na zakończenie. Usłyszałam wywiad z jedną z autorek książki„Krótka historia o długie miłości”. Właśnie wyszła. Zrobił na mnie duże wrażenie. To opowieść autentyczna o Wiesławie Pajdak i Jerzym Śmiechowskim. Kupię ją jutro w dworcowej księgarni, jeśli będzie, pomimo obietnicy złożonej samej sobie, że w najbliższym czasie - szlaban na kupowanie książek. Mam nadzieję, że będzie.
Pozdrowienia :)
Film obejrzałam, szalenie ciekawy pomysł dziennikarza, musiałam jeszcze dopisać ten komentarz ale na tym basta!
UsuńWybacz, że powiem wprost: domyślam się wymowy Twojego komentarza.
UsuńDobrze, że chociaż temperament zostawiasz genom…. :-)
Jak czytam, większość Twojej wypowiedzi jest skierowana do Latorosłki, ponieważ ja nie podejmowałem kwestii poczucia ujmy w związku z męską pomocą; mnie taki odbiór męskiej pomocy wydaje się skrajnym przejawem feminizmu. Domyślam się, że Latorosłka miała styczność z kobietami tak reagującymi i stąd jej słowa, a o swoim milczeniu uprzedziła w komentarzu.
Chomiku, znowu powróciło wrażenie nieporozumienia, mijania się w argumentacji z powodu mówienia o różnych sprawach. Ty i zapewne ogół genederystów chyba faktycznie mówicie o cechach kulturowych, o tych, które nabywa się od rodziców i otoczenia, w którym się przebywa. Owszem, to silny wpływ i potrafi kształtować zupełnie odmienne cechy ludzkie, wszak młody człowiek jest jak plastelina.
Tyle że ja nie o tych cechach pisałem, a o tym, co głębiej w nas, o tym, co jest fundamentem naszych, ludzkich, osobowości. Bez nich nie ma ani kobiety, ani mężczyzny. Inaczej mówiąc: żadne wpływy kulturowe nie są potrzebne, żeby z dziecka płci niewieściej wyrosła kobieta, oraz: żadne wpływy kulturowe nie uczynią mężczyzny z dziewczynki.
Pisałem o tym, co w efekcie stanowi o byciu mężczyzną i kobietą ponad te wszystkie, przyznaliśmy, że liczne, a tutaj dodam, że łatwo widoczne, cechy kulturowe. Genderyści jakby nie dostrzegali tego, na czym budujemy swoje ja, sprowadzając wszystko do tej wierzchniej, wtórnej warstwy – do kultury. Tyle że w ten sposób zubażają istotę ludzką, nie rozumiejąc jej złożoności i ograniczeń kształtowanych w tysiącach pokoleń.
W post scriptum zapytam (pytanie jest retoryczne), czy zauważyłaś, jak wiele jest o zwierzętach w pracach etologów piszących o ludziach? A czy domyślasz się, dlaczego tak się dzieje?
Pisałem o tym: przeszłość nie umiera (związek rozgryź już sama). Ona jest w nas i w nas zostanie przez kolejne tysiące pokoleń.
Dokopałem się do wielkiej tajemnicy zakopanej przez genderystki w katakumbach pod paryska operą - z ewolucyjnego punktu widzenia kobiety muszą mieć ostatnie zdanie. Kiedy odkryłam ten sekret (nie maszt pojęcia, ile wysiłku, odwagi i waleczności mnie to kosztowało!) natychmiast zastosowałam się do tej mądrej rady :).
UsuńNa poważnie film niezły, swoje komentarze do niego spisałam sobie w mailu, aby mi nie umknęły, trochę też weryfikowałam. Przestrzegalabym przed traktowaniem kultury jako wierzchniej warstwy. Tak, przeszłość nie umiera, a człowiek nie bakteria. Zmykam, jutro wstaję o 4.20, Eh.
Chomiku.
UsuńOczywiście, że możesz mi mówić "Latorosłka", tak się tu nazywam :)
Nie chcę już rozciągać tej polemiki w nieskończoność, ale pewne rzeczy muszę dopowiedzieć. Poza tym niegrzecznie byłoby milczeć, gdy zaczęłam tę wymianę zdań :)
Chomiku, ja popieram feminizm. Jak najbardziej uważam, że powinnam mieć takie same prawa, jak mężczyzna. Nie podoba mi się jednak feminazizm, jaki obserwuję, agresję, wściekłość, jaka towarzyszy tym walczącym kobietom, nie podoba mi się, co one wtedy sobą prezentują. Tak, chcę móc iść do pracy, zarabiać pieniądze i decydować o nich, mieć prawa wyborcze i nie nosić stanika, jeśli taka moja wola. Czy oglądałaś może film pt. "Księżna"? Gdy go obejrzałam, pokłoniłam się feministkom. Jednak gender do mnie nie przemawia i nie jest potrzebny - według mnie. Dlaczego? Bo uważam, że wychowywanie dzieci polega na dawaniu przykładu, na pokazywaniu wzorców. Uczymy dzieci zachowań, samodzielności, tego, że nie wkłada się niczego do kontaktu, że sprzątamy po sobie zabawki a za jedzenie bierzemy się z pomocą łyżki i widelca. Wierzę, że powinniśmy również uczyć je, co to znaczy, że mama jest kobietą (i ty, córciu, też kiedyś nią będziesz) a tata mężczyzną (tak, jak kiedyś ty będziesz, synku). Uczymy przez dawanie przykładu, a nie przez wybór, bo dziecko nie potrafi wybrać. Dając mu wybór nie dajemy mu wolności, tylko brak poczucia bezpieczeństwa, brak pewności.
Wrócę także jeszcze do tej uwłaczającej kobiecie pomocy męskiej. Mówię tak dlatego (dobrze zgadł Krzysztof), że rozmawiałam z kobietą, która tak się właśnie zachowuje. Jeżeli facet proponuje jej pomoc, ona jest oburzona, że jakim prawem, bo przecież ONA UMIE! Jakby samo podejrzenie, że ma w drobnych rączkach za mało siły obrażało ją. Ona chętnie poniesie za swojego faceta plecak w górach, bo da radę. Bo dlaczego nie? Bo co w tym złego? Mało tego, gdyby ten mężczyzna kategorycznie zabrałby jej ten plecak, poczucie jej wartości w swoich własnych oczach spadłaby mocno. Pewnie właśnie zaczęłaby podejrzewać, że ten facet ma ją za mięczaka, za niedojdę. Dlaczego? Nie wiem. Dlaczego czuje się cokolwiek warta tylko wtedy, gdy próbuje dorównać mężczyźnie i to nie w dziedzinie, w której ma szanse dorównać (intelekt), tylko tam, gdzie tych szans nie ma (siła fizyczna). Ona się gniewa, gdy mężczyzna otwiera przed nią drzwi i przytrzymuje je - bo przecież ona nie jest słabą kurką i potrafi sama otworzyć drzwi, do jasnej! Każdy akt dobrej woli i kultury jest dla niej ujmą. Bo ona potrafi. Bo z jakiej racji on ma nieść zakupy, ona potrafi i poniesie.
Jej postawa skłoniła mnie do twierdzenia o uwłaczaniu.
Napisałaś, Chomiku, "i basta" i ja nie zamierzam tutaj ponownie wywoływać dyskusji, raczej tłumaczę, skąd się wzięły takie moje słowa.
Film norweski bardzo mi się podobał, bardzo. Może kiedyś zaczerpnę z niego w dyskusji z dziewczyną, o której opowiadałam. Obejrzałam też wypowiedź profesora Starowicza i bardzo zaskoczyło mnie stwierdzenie, że w związkach, gdzie role społeczne są odwrócone, zanika pożądanie. A więc: nic za darmo. Tylko czy tego chcecie, wy, kobiety, które krzyczycie o tym, że mężczyzna równie dobrze zajmie się niemowlęciem jak wy robieniem kariery?
Oczywiście, że on da radę. I powinien to robić, powinien być ze swoim dzieckiem - gdy już wróci z pracy. Właśnie po to, żeby pokazać mu, kim jest mężczyzna.
Widać mężczyzna-niania nie działa na kobiety tak, jak mężczyzna-wojownik, mężczyzna-myśliwy... :)
Niewątpliwie jest to temat do głębszego zastanowienia.
Pozdrawiam Cię, Chomiku, serdecznie.
Latorosłka
Miła Latorosłko
UsuńDziękuję Ci za odpowiedź i przepraszam, że tyle czasu minęło, zanim odpowiedziałam. Jak się zapewne domyślasz, powodem jest niedostatek czasu. Natomiast przeczytałam od razu i ogromnie się ucieszyłam, że skomentowałaś. Piękna ksywka. Też bym chciała mieć podobną.
Tym razem podzielam Twoją opinię, chociaż są sprawy, o których z chęcią bym porozmawiała. I na mnie „Księżna”wywarła wielkie wyraźenie, dobrze sportretowany obraz epoki, smutny. Dla mnie gender jest sformalizowaniem fenimizmu na gruncie praw Uni Europejskiej, a dalej rozszerzeniem tychże na inne możliwe płci, seksualność. Dla mnie płeć jest kontinuuum. Boję się tego lecz dopuszczam taką możliwość. Pociąg do innej płci wreszcie nie jest chorobą, ktora trzeba leczyć.
Walka jest dla mnie czymś okropnym i zawsze stanę po stronie pokoju, jednak wiem, że czasami trzeba powiedzieć NIE w sposób bardzo zdecydowany.
Kwestia modelowania. Tak, tak, tak, daj Boźe więcej pełnych rodzin. Dzieci potrzebują i mężczyzn i kobiet lecz również ich wrażliwości na małego człowieka. Dla mnie ramy dziecięcego kojca (tak mówię) tworzą wybory dostosowane do wieku dziecka. Musi być kojec, zakazy, normy, uczenie. Pytanie, czy silny nakaz ma również obejmować płeć, czyli czy córka musi zawsze towarzyszyć mamie w kuchni, a chłopiec ojcu przy samochodzie? Czy dziewczynka musi mieć kupowane lalki, jeśli marzy o samochodzie? To kwestia wrażliwości rodziców i ich świadomości, że również córka może być dobra w matematyce, fizyce, a nie w języku polskim i odwrotnie.
Napisałaś o osobie, którą znasz i tak się zachowuje. Faktycznie, dziwne zachowanie. Czy z innymi np. kobietami też konkuruje, czy chodzi tylko o mężczyzn. Może to przejściowe, może wynika z jej doświadczeń, w każdym razie jakiś powód po temu pewnie ma. Ciekawe jaki?
Pożądanie może zanikać niezależnie od ról pełnionych w małżeństwie, niestety. Dla mnie związek im dłuższy tym więcej w nim oxytocyny, czyli przywiązania, przyjaźni, głębokiej więzi, które pojawiają się lub nie gdy mija zauroczenie pierwszego roku. Kłopot polega na tym, że nie chce nam się nad związkiem pracować, dbać, troszczyć o niego. Kiedyś rozwód był tabu i wymuszał niejako pracę nad związkiem, dzisiaj jest inaczej.
Nie kaźdy mężczyzna chce być wojownikiem i zdobywcą, a kobieta piękną, pachnącą księżniczką. To stereotyp, kiedy wyostrzymy go tak bardzo. Związki są różne. Kocham kobiety i mężczyzn w ich rolach pierwotnych ale również wtedy kiedy im nie pasują. Ważne jest dla mnie, aby była możliwość, aby widzieć w dziecku po pierwsze małego człowieka, a nie kobietę, czy mężczyznę, aby widząc JĄ zainteresowaną śrubkami nie mówić - fe, ubrudzisz się, a JEGO, uwielbiającego pomagać mamie w krojeniu sałatki, nie odsyłać do ojca - pomóż tacie przy myciu samochodu.
Dla mnie warto gadać, seksualność to ciekawa kwestia. Film też zachęcił mnie do myślenia nad tym.
Serdeczne pozdrowienia przesyłam.
Chomik
Czytam 'Wspinamy się na własne szczyty" pewnie tak. Zadaję sobie jednak pytanie - czy kiedykolwiek Ci szukający nieprzeciętnych wrażeń zastanowili się, że mogą narazić wielu innych kiedy nie uda się jakiś zamierzony wyczyn. Co przynoszą nauce takie zdobywanie szczytów. Dla mnie to jest czysta brawura. Za często powtarzamy - to jego, jej sprawa.....
OdpowiedzUsuńAleksandro, w mojej ocenie poczynań tych ludzi też ważną rolę gra możliwość narażenia na niebezpieczeństwo innych ludzi, a pisząc o wyprawach w kosmos miałem na myśli właśnie ich przydatność dla nauki i ludzkości. Ta przydatność, czy po prostu praktyczność, objawi się przede wszystkim w przyszłości, ale będzie, natomiast wejście na te wielkie góry w zimie, tylko dlatego, że nikt nie wszedł w tak okropnych warunkach, jakie tam panują, są brawurą, to prawda.
UsuńAle może Cię zdziwię, gdy powiem, że nie buntowałem się czytając o daniu miliona złotych państwowych, czyli z naszych podatków, pieniędzy na wsparcie wyprawy. Dlaczego? Ponieważ jest to wydarzenie medialne, wielka ilość ludzi na świecie dowiedziałaby się o zdobyciu szczytu. Usłyszeliby, może po raz pierwszy, o Polakach, a jeśliby mieli pojęcie o kosztach i organizacji, wiedzieliby też, że Polska nie jest krajem trzeciego świata. Dla tej wiedzy warto wydać milion złotych państwowych pieniędzy.
W komentarzach padło to, co moim zdaniem jest kluczem do odpowiedzi - narkotyk. Adrenalina uzależnia. Góry uzależniają. Czy zauważyliście, że w wspominieniach o himalaistach często pada sformułowanie, że nie potrafią nawiązywać prawidłowych relacji? Gdyby nie byli wielkimi himalaistami, prawdopodobnie zostaliby małymi alkoholikami, narkomanami, chamami bijącymi żonę i dzieci, wyładowującymi tak swoją frustrację. Himalaizm to w tej sytuacji chyba paradoksalnie mniejsze zło.
OdpowiedzUsuńZastanawiająca wypowiedź, Aniu. Przypomniałaś mi tłumaczenia jednego z himalaistów, który pisał, że gdy jest wysoko, niekoniecznie na ścianie, ale i u podnóża, wysoko ponad morzem, zupełnie inaczej się czuje. Pamiętam, że wysnuł wniosek, iż być może taka jest reakcja mózgu człowieka na zmiany ciśnienia czy niedobór tlenu. Oczywiście nie wiem, czy jest w tym jakaś prawda, jednak ton wypowiedzi jakoś dziwnie kojarzył się z uzależnieniem. Owszem, my oboje też jesteśmy w pewnym stopniu uzależnieni od gór (chyba mogę tak powiedzieć, prawda?), jednak w naszym przypadku chodzi o zupełnie inną zależność. Po prostu naturalną, zdrową, nie niszczącą.
UsuńNie wiem, jak układa się tym ludziom życie osobiste, jednak łatwo sobie wyobrazić, jak reagują ich żony, gdy widzą przygotowania do kolejnego wyjazdu, a przecież wiedzą, ilu nie wróciło. Może przypuszczać, że te kobiety próbowały odwieść ich od planów, ale domyślamy się, jakie były rezultaty. Te wyprawy niewątpliwie są jak narkotyk.
Tak, Krzysiu, jesteśmy uzależnieni. Myślimy o wyrwaniu się w przestrzeń i gdy nadchodzi ta nieprzeparta chęć, nieważna jest pogoda i wszystko inne.
UsuńCzytałam kiedyś wspomnienia o Wandzie Rutkiewicz (jej urodziny przypadały wczoraj) i tam padło wsformułowanie, że trudno było z nią żyć. O którymś z himalaistów pisano podobnie. Piszesz Krzysiu o żonach i ich przeżyciach. Wrócę do mojego porównania: czy ich strach różni się czymś od strachu żony alkoholika, nakomana, czy furiata jeżdżącego 160 km/h na zakrętach? (wśród koleżanek mam wdowę po takim furiacie. Dopiero, gdy zginął w wypadku - jego samochód dosłownie okręcił się wokół drzewa na Pojezierzu Drawskim- opowiedziała o swoim lękach)
Pijak, narkoman zostawią rodzinę z długami, z współuzależnieniem, złamanym życiem.Po himalaiście pozostanie chociaż legenda.
Anno, śmierć na szlaku, w wysokich górach, jest w trudny do określenia sposób szlachetniejsza od śmierci kierowcy lubiącego szybko jeździć, co do tego na pewno się zgodzimy, jednakże wymowny jest fakt wymieniania wewnętrznego przymusu himalaistów i tamtego rajdowca razem. Nieprawdaż?
UsuńWcześniej napisałaś słowa dające dużo do myślenia: to przymus narkotyczny. Czyli ubezwłasnowalniający – dodam od siebie.
Piszesz o przeżyciach Twojej znajomej… Aniu, pisząc ten tekst, myślałem właśnie o kobietach, o żonach, także o dzieciach… Śmierć na ścianie, nie na zakręcie, jest jakąś pociechą dla wdowy, ale chyba zgodzisz się kobieto, gdy napiszę, iż raczej niewielką.
Tez pojąć tego nie umiem
OdpowiedzUsuńMoże dlatego że nigdy w górach nie bylam, za wyjątkiem wjazdu autokarem podczas wycieczki szkolnej na jakąś górę w Austrii na której znajduje się jakiś klasztor
Gory mnie nie kręcą, nie fascynują i jak mój chłopak marudzi o górach że chce jechać to mówię że po moim trupie
Bo mnie góry przerażają
A włażenie na jakieś szczyty gdy wiadomo że igra się że śmiercią to już zwykła głupota
Ludzie chcą by było o nich głośno i faktycznie najgłośniej się dzieje gdy tam giną
Mają czego pragneli
Ludzie chcą, aby było o nich głośno, ja też uważam, że ten powód prawdopodobnie gra tutaj główną rolę, ale co do chodzenia po górach to niezupełnie jest tak, jak piszesz. Ja jestem ich miłośnikiem, Ania, która wyżej zamieściła komentarz, też uwielbia góry, a jej dom stoi w górach. Tylko że my oboje cenimy w górach ich piękno i majestat, naturalną przyrodę, dal, cudne krajobrazy, a niebezpieczeństwo nie kręci nas. Owszem, w górach często ociera się o niebezpieczeństwo, ale my oboje nie przekraczamy granic rozsądku. Przy jego zachowaniu, chodzenie po Sudetach, a oboje tam chodzimy, jest bezpieczne. Także i dla Ciebie byłoby bezpieczne, wszak szłabyś ze swoim facetem, obeznanym z górami.
UsuńPani Domu, nadal namawiam Cię na zgodę. Zajrzyj do moich wpisów o Górach Kaczawskich, jest ich tutaj ponad sto, i zobaczysz zupełnie inne góry od tych w Azji. To raczej pagórki, nie góry, trudno tam znaleźć przepaście, niemal nigdzie nie są potrzebne specjalne umiejętności, a za to jest kontakt z naturą i po prostu piękne widoki, jakich nie zobaczysz ani w mieście, ani w parku.
Nigdy tego nie zrozumiem ... cóż jest piękniejszego nad życie?
OdpowiedzUsuńJak można być takim samolubem, mając rodzinę, narażać na taki strach starych rodziców, żonę, dzieci, iść tam i mieć świadomość, że można nie wrócić; nawet nie chcę słuchać tych banałów, że to najpiękniejsza śmierć, bo w górach, bo wybrał, bo ideały ... a co z tymi, co zostali ...
Stoję przy Tobie, Mario. Mnie też właśnie narażanie swoich bliskich na cierpienia najbardziej się nie podoba i warunkuje moją ocenę himalaizmu, zwłaszcza w tym skrajnym, zimowym wydaniu. Nie podoba mi się, ponieważ jest sprzeczne z tradycyjnie pojmowaną męskością: facet ma się opiekować swoimi dziećmi i ich matką, swoją partnerką. Do takiego modelu jestem przywiązany i według niego oceniam innych mężczyzn.
Usuń