110218
W
Górach Kaczawskich: Chrośnica, Leśniak, Okole, Pańska Wyskoczka,
Chrośnica, Lastek, Chrośnica.
W
czasie karuzelowego sezonu, będąc na permanentnym głodzie wędrówek
górskich, wymyślam zajęcia lub zakupy związane z górami,
aczkolwiek niekoniecznie z rozsądkiem. Mam dwie półki w szafie
zastawione butami górskimi, oczywiście wszystkie są tradycyjne,
czerwonosznurówkowe, ale przejawy mojej tęsknoty bywają i inne,
równie dziwne. W sobotę, robiąc cotygodniowe zakupy, pomyślałem,
że może mało mam woreczków śniadaniowych, a używam je tylko
szykując się do
wyjazdów na łazęgi. Kupiłem paczkę, a w pokoju, rozpakowując
zakupy, zobaczyłem, że mam już dwie paczki woreczków, zapas na
dwa lata. W pudle pod biurkiem mam różności związane z butami,
wśród nich zapas czerwonych sznurówek na całe życie, a w szafie
tyleż skarpet trekkingowych.
Z
ciepłym, wyrozumiałym uśmiechem przyjmuję te swoje zakupy, widząc
w nich przejaw tęsknoty, a tę mam za cechę bardzo ludzką i...
nobilitującą.
Ileż
to razy gmerałem w szafie nie mogąc się zdecydować, które buty
mam założyć na najbliższą wędrówkę; nadmiar bywa równie
kłopotliwy jak niedobór, ale lubię te moje niezdecydowanie, te
chwile wyciągania kolejnych butów z szafy i ich oglądania.
Przedwczoraj wybrałem buty, nasmarowałem je specjalnym tłuszczem,
założyłem czyściutkie sznurówki i odstawiłem, gotowe na
niedzielny wyjazd. Wczoraj zmieniłem zdanie, wybierając inne buty.
Tamte odłożyłem do szafy obiecując im założenie ich za tydzień.
Uwaga
a propos: nie zakładajcie na łazęgę skarpet bawełnianych, bo po
przemoczeniu są zimne i długo schną. Zwolennikom nowoczesności
polecam skarpety z coolmaxu, tradycjonalistom z wełny.
Rano
byłem jakiś taki… niewydarzony. Spać mi się chciało okrutnie,
głowa ciążyła, myśli się plątały niechciane – słowem:
jechałem bez entuzjazmu, ale wierzyłem, że gdy już pójdę, droga
i dal wezmą mnie w posiadanie. Tak było, ale moje niewydarzenie
odzywało się jeszcze parę razy tego dnia.
Najpierw
samochód przytuliłem do pobocza szosy, ale nim wysiadłem uznałem,
że tutaj, na zakręcie, nie mogę parkować, więc pojechałem nieco
dalej i zaparkowałem u wylotu leśnej drogi. Wysiadłem i
rozejrzałem się. Kurcze, ten opel nie jest wiele wart, ale dla mnie
jest cenny, a chcę zostawić go na takim odludziu? Zjechałem do
wioski i zaparkowałem na stałym swoim miejscu. W efekcie wyruszyłem
w drogę z opóźnieniem, ale że dzień wyraźnie już dłuższy…
W
lesie, w niekorzystnych warunkach oświetlenia, zrobiłem kilka zdjęć
aparatem, i wyciągnąłem swój nowy nabytek, smartfon z dobrym
aparatem foto. Uruchomiłem go, ale nim prztyknąłem zdjęcia,
maszyna wyświetliła mi komunikat, że się wyłącza. Nacisnąłem
coś niewłaściwego? – oto pytanie człowieka, któremu przyciski
zawsze sprawiały kłopoty. Przy drugiej próbie maszyna
poinformowała o problemie. Brak prądu. Nie naładowałem baterii,
skleroza.
Ale
to jeszcze nic, największą niespodziankę miałem pod wieczór.
W
ciągu dnia czas
sprawdzałem na ekranie aparatu, nie mogąc sprawdzić w telefonie.
Schodząc do wioski uznałem, że mam dość czasu, by przeciąć
dolinę i po drugiej stronie wejść na ulubione zbocze Lastka. Nawet
jeśli się spóźnię z powrotem, trafię, drogi znam. Poszedłem, a
miejsca zobaczyłem takie, jakimi widziała je moja pamięć. Słońce
już zaszło (a tam zachodzi wcześnie, zasłaniane łańcuchem
wzgórz), pół godziny
brakowało do siedemnastej,
jakby odrobinę ciemniej się zrobiło, czas dojścia do wioski
oceniłem na dobre pół
godziny, pora więc na powrót. Zaraz na początku zejścia
zobaczyłem dużego psa, z wyglądu właściwie przypominał
nieostrzyżoną owcę, ale o sympatycznym wyglądzie. Bieg do mnie
machając ogonem i głową, więc najwyraźniej w dobrych zamiarach.
Gdy już przywitaliśmy się należycie, podeszła do nas jego
właścicielka.
Zaczęliśmy
rozmowę, która nie wiadomo kiedy skończyła się we wsi, na
podwórzu jej domu.
Pozdrowienia
dla Chrośniczanki :-)
Niewiele
dalej miałem samochód, a gdy usiadłem i włączyłem stacyjkę,
zobaczyłem zegar: pokazywał godzinę 16.20. Zamrugałem oczami nim
zrozumiałem, że w aparacie miałem ustawiony czas letni.
Zdążyłbym
jeszcze odwiedzić skały po drugiej stronie szczytu – pomyślałem
i westchnąłem nad moją coraz częstszą gamoniowatością.
Zalesiony
masyw Leśniaka i Okola jest drugim co do wielkości w tych górach,
ale rzadko go odwiedzam właśnie z powodu lasów, więc i braku
widoków, aczkolwiek na szczycie Okola jest popularny punkt widokowy.
Na szlaku widziałem kilka ludzkich tropów – tak właśnie
pomyślałem, nie śladów, a tropów; patrzyłem na nie z wyrzutem,
bo któż to łazi po moich górach?
Cóż,
na ścieżkach kaczawskich widuje się ślady saren, nie ludzi.
Szlak
wiedzie grzbietem masywu, a mija się wiele skał, w tym kilka
dużych. Górą obsiadłe są drzewami, niżej omszałe, niektóre
cofnięte do drogi, zapomniane, stoją tam tak dawno, że starymi już
były, gdy młody Bolko zalecał się do księżniczki Emnildy. Przez
kilka lat nieobecności tutaj zapomniałem, jak wiele ich jest i
jakie robią wrażenie.
Szedłem wiatrołomem – smutny widok lasu najpierw powalonego
nawałnicą, później dobitego przez ludzi. Z ziemi sterczą
postrzępione kikuty pni, niektóre chylą się na pół wyrwane z
ziemi, albo leżąc mierzą w niebo bezradnie rozcapierzonymi
pazurami korzeni. Pnie zostały pocięte i wywiezione, ale wokół
zostały sterty gałęzi i wzgardzone strzępy rozerwanych pni; pod
nimi głębokie koleiny podbiegają wodą. Trudno się idzie taką
drogą, także dlatego, że i ona sama, rozjechana i poraniona, traci
naturalny swój urok. Trochę niesamowite są takie miejsca, jakbym na miejscu zbrodni był.
Nie
sposób ominąć dwóch najwyższych szczytów, sama droga do nich
zaprowadzi, chociaż pod Okolem potrzebna jest uwaga. Szedłem
szlakiem, później zostawiłem go i skręciłem w stronę głównego
mojego celu, małej górki wyrosłej na stoku dużej góry. Po chwili
zobaczyłem znaki szlaku – spotkaliśmy
się idąc innymi drogami? Zapewne
tak. Jednak niewiele dalej szlak gdzieś mi się zapodział, później
znalazłem go na rozdrożu, którego nie ma na mapie ani w mojej
pamięci; biegł w lewo, a ja idąc w prawo spotykałem go
prowadzącego na bok, i tak było parę jeszcze razy. Mętlik. Otóż
zmieniono bieg tego szlaku, zostawiając jednak stare oznaczenia,
czyli zrobiono bałagan. Nie lubię chodzić kaczawskimi szlakami,
ponieważ logika ich oznakowania przypomina mi logikę obsługi wielu
programów komputerowych; może autorów łączy jedna szkoła?
W
moich górach spotyka się górki mające takie same nazwy, bywają
też podobne: nad Trzmielową Doliną wznosi się Wysoczka, natomiast
na zboczu Okola pęcznieje mała Pańska Wysoczka. Takich górek, w
większości bezimiennych, jest przynajmniej setka, ale akurat tę
związałem ze sobą swoimi literackimi fantazjami i dwukrotnymi
odwiedzinami. Dojście na szczyt od dołu pamiętam dokładnie, od
góry niezbyt, więc oczywiście wybrałem trudniejszą drogę:
schodząc szukałem dojścia w labiryncie leśnych dróżek. Sporo
ich przybyło, kilka znikło, a to za sprawą maszyn leśników,
jednak skały szczytowe znalazłem dość szybko. Otaczające je
świerki sporo urosły, zakrywając skały całkowicie. To dobrze –
pomyślałem – będą tylko moje, jednak gdy siedziałem tam,
spokoju nie dał mi widok sporego młodniaka rosnącego po sąsiedzku.
Jak na młode drzewka są dość wysokie... Za wysokie –
stwierdziłem w końcu.
Kiedyś próbowałem przejść tamtędy, ale las był zbyt gęsty,
więc dzisiaj wyszukałem obejście i… Nie mam wysokościomierza,
ale wiele wskazuje na ukrywanie się szczytu właśnie tam. Połowa
wzniesienia jest odkryta, lasek wykarczowano otwierając ładny,
daleki widok. Mogłem przyjrzeć się torowi narciarskiemu na Łysej
Górze wznoszącej się vis a vis, po drugiej stronie doliny;
porównując kąt widzenia toru do kąta widzianego na mapie,
próbowałem upewnić się, czy stoję na szczycie. Wyszło mi, że
owszem, a więc tamte skały są bocznym wzniesieniem.
Po
co to wszystko? Czy nie lepiej byłoby kupić GPS? Nie lepiej. GPS
używałem już dawno jadąc samochodem, ale nie chcę wędrować z
maszyną w ręku i być przez nią prowadzonym. Jej bezbłędne
wskazówki zaprzeczałyby idei moich włóczęg, zmieniając je w
marsz do celu. Nie chcę tak. Szukanie drogi i niepewność
znalezienia mają urok, a nade wszystko są moje; nie zamienię ich
na maszynową pewność.
Wiele
już razy przekonałem się o odmienności widoków tej samej drogi w
zależności od kierunku wędrówki. Dzisiaj doświadczyłem tego na
południowych zboczach masywu, w czasie drogi powrotnej do wioski.
Kilka lat temu szedłem tędy w drugą stronę, dzisiaj zobaczyłem
urocze łąki podgórskie i nieznane widoki w górach nieźle mi
przecież znanych.
Takimi łąkami, w takim otoczeniu, chciałbym iść
do
zmierzch a
rano od nowa, ale zobaczyłem dróżkę, a ona skusiła mnie. Tak,
dałem się jej podejść, zostawiłem bezdroża rozległych łąk i
wszedłem na drogę ciekawy gdzie mnie zaprowadzi. Nie były to
manowce, a wioska. Mając czas, poszedłem na drugą stronę, w
Chrośnickie Kopy, ale o tej przygodzie już opowiedziałem.
Przy
innej okazji pisałem o nieżałowaniu żadnego wyjazdu w góry,
nawet gdy cały dzień szedłem w deszczu. Dzisiaj słońce
towarzyszyło mi przez kilka godzin, widziałem dzikie
skał i odległy
horyzont, wiele gór
wokół, a każda z moimi śladami, i jeśli czegoś żałuję, to
tylko chwil okazanego zniecierpliwienia i nienależytego uświadamiania
sobie wyjątkowości mojego dnia.
Patrząc na Twoje zdjęcia, przypomina sbie, spoóśb w jaki trafiłam na Twój blog, zachęcona widokami gór tak podobnych do moich. I dzisiaj znów widzę pejzaże bliźniacze z moimi zdjęciami. I uczucia podobne, owo oburzenie, że oprócz moich śladów widziałam jeszcze czyjeś. No jak to? Ktoś wszedł zimą na Jelenie Skały? Ale dlaczego? To MOJE góry ;) No jedynie Tobie wybaczę deptanie śniegu na moich ścieżkach ;) Do zobaczenia niedługo ( mam już ułożone menu, nawet moczka mi się ostała z Wigilii!)
OdpowiedzUsuńNo widzisz, Anno: po Twoich górach też ktoś chodzi!
UsuńJeśli nic nie powiesz na Jelenie Skały, to może uda mi się któregoś dnia wybrać na masyw Gniazda pod Wleniem. Od jakiegoś czasu patrzę w tamte strony coraz częściej i obiecuję sobie bliższe ich poznanie. Zresztą, dalsze okolice Gierczyna też chciałbym poznać, tylko czasu brakuje, bo Kaczawy mi zabierają prawie cały.
Moczka. W mojej pamięci moczka jest tuż przy Annie.
Dziękuję za staranne zaznaczenie trasy z kółeczkami :). Bardzo dobra jakość zdjęć, co to za telefon?, bo jeśli aparat fotograficzny to spasuję, gdyż nie mam możliwości wchłaniać kolejnej nowej wiedzy. Najpiękniejsze dla mnie zdjęcia - piąte i ostatnie. Piąte, licząc w kolejności z mapą - słońce, kamień omszały i krzewinka, i niebo niebieskie z prawej. Ostatnie - zabawa słońca z roślinami, igranie z cieniem.
OdpowiedzUsuńŚnieg już stopniał w niższych partiach gór, na drogach pozostały tylko nieliczne placki, zanikające smugi, czy to już wiosna. Słyszałeś ptaki? Nie ma głosu w tekście. Zwróciłam na to uwagę, ponieważ dzisiaj i wczoraj nadspodziewanie je usłyszałam. Można powiedzieć, że się wepchnęły z trelami i rozpanoszyły w uszach. Wczoraj kiedy w przerwie wyszłam na balkon w wielkim mieście ( Wwa taką jest), samo centrum lecz taras od podwórka zaatakowały mnie odgłosy ptaków. Nie gołębie, gdyż ich gruchanie rozpoznaję. Dzisiaj, znowu uderzyły, kiedy wyszłam z domu. rozśpiewały się okrutnie. Jakie - nie wiem. Bardzo głośno. Wiosna? Martwię się, gdyż zdaje mi się to nienormalne. Połowa lutego. Jutro i ja pojadę w odwiedziny, wizyty są wspaniałe, a jeśli można jeszcze spacerować to… chyba raj?
Skrzętnie notuję sobie praktyczne, wypróbowane informacje - skarpetki z coolmaxu (jestem nowoczesna ;) od kiedy zakochałam się w koszulkach przepuszczających pot na zewnątrz i pozostających suchymi).
Chomiku, dziękuję.
UsuńMam tani aparat kupiony w biedronce. Trochę go ustawiam, ale można też włączyć funkcję pełnej automatyki i wtedy nic się nie ustawia – to uwaga a propos Twojej niemożności zakuwania prztykologii, co doskonale rozumiem, bo podzielam z Tobą. Nawet zbieram się napisać tekst o tym. A zdjęć aparatem telefonicznym nie zrobiłem. Powinny wyjść porównywalnej jakości, a przy kiepskim świetle nawet lepsze, bo ten telefon chwalą za aparat foto. To motorola moto 3 czy jakoś tak.
Coolmax działa tak samo. Nawet gdy but przemoknie, nie poczuje się zimna i wilgoci, bo te skarpetki nie namakają. Przy praniu jest fajnie: woda po nich spływa niemal nie mocząc, potrzebne jest namydlenie do namoczenia.
A piąte zdjęcie wyszło tak mocno niebieskie, że kilka procent ująłem tego koloru a dodałem czerwonego, chyba jeszcze trochę za mało. Lubię zdjęcia dali z bliskim pierwszym planem, są wyrazistsze i prawdziwsze, bo patrząc w dal, na ogół katem oka widzimy coś blisko.
Przyznam, Chomiku, że nie słyszałem ptaków, tej ich przedwiosennej wrzawy. W marcu owszem, słyszę je często; wtedy i skowronka już słuchać, cudnego zwiastuna wiosny.
Te kółeczka są uproszczone, bo trochę więcej kręciłem się w okolicy Pańskiej Wysoczki :-)
Co ja czytam u Krzysztofa! Ja nie wiem, co na siebie włożyć:-)!!!! Też mamy czasami opory przed pozostawieniem pojazdu gdzieś na odludziu, bo można nie mieć czym wrócić do domu po całym dniu łazęgi, jeszcze nam się nie zdarzyło, ale lepiej dmuchać na zimne. Słyszę już ptaki rano, koło 6 dnieje, potem mały koncert w lesie za drogą, a potem nalot na karmnik:-)
OdpowiedzUsuńSkały, kamienie, doskonałe punkty widokowe ... usiąść tam wiosną w słońcu, zapatrzeć się, wiatr osuszy pot na czole, i nie śpieszyć się nigdzie ... w Twoim wykonaniu to pewnie nieosiągalne, bo Ty zawsze idziesz i idziesz przed siebie, żeby jak najwięcej ogarnąć krokami tego kaczawskiego świata:-)
Ee, myślę, że żartujesz się, Mario. Wszak wełna z dawien dawna była i jest uznanym surowcem na zimowe ubiory, a w lecie, w górach, też, wszak chodzi się w wyższych, sztywniejszych butach, i jest potrzeba wchłonięcia potu i uchronienia stopy przed otarciami.
UsuńKiedyś przez przypadek kupiłem skarpetki z coolmaxu, i od tamtej pory używam albo takich, albo wełnianych. Tyle że zwykłe wełniane, to znaczy nie projektowane na piesze wędrówki, często są zbyt luźne, rozciągliwe, i potrafią przemieszczać się w bucie, bo brakuje im dodatkowych ściągaczy i pogrubień we właściwych miejscach, jak to mają skarpety trekkingowe.
Trudno kupić dobre wełniane, bo oprócz dodatkowych ściągaczy powinny mieć niewielką domieszkę elastycznych włókien sztucznych, na przykład lycry albo czegoś podobnego, a to po to, żeby ze skarpetami nie zrobiło się tak, jak bywa z „góralskimi” swetrami, które w końcu potrafią sięgnąć kolan. Tyle że sprzedawcy oszukują zapewniając, że są z wełny, a okazuje się, że owszem, wełny jest, ale 20%, a powinno być 80.
Mario, kiedyś wychodząc z kwatery wynajętej w Ustrzykach Górnych nie założyłem ochraniaczy, a trzeba trafu, że rozpadało się i deszcz nie ustał do wieczora. Założyłem pelerynę i nie zmokłem, ale wiesz, gdzie woda z peleryny ściekała, prawda? Tak, do butów! Na wieczór były totalnie zalane wodą, a ja ledwie czułem wilgoć na stopach, mając grube, trekkingowe skarpety z coolmaxu.
Na mrozy jednak lepsze są wełniane.
Powiem przy okazji, Mario, o swoim „górskim” podkoszulku. Średniej jest grubości, z długimi rękawami, upolowałem go w ciuchołku i dbam o niego, używając tylko w czasie wędrówek. W dotyku bardzo miły, ciepły, nie przepaca się ani nie chłonie zapachów. Bywało, że chodziłem w nim na trzydniowej łazędze i nie nabrał zapachów, ponieważ jest z najlepszego materiału na świecie, z prawdziwej wełny merynosowej.
Próbuję wyobrazić sobie Marię karmiącą ptaki, podglądającą je przez okno i rozpoznającą tak wiele gatunków. Powiem Ci, że obraz, jaki podsuwa moja wyobraźnia, jest bardzo ujmujący i ciepły.
Jak przyjemnie czytając Twoje wpisy poznawać nie tak odległe,a jednak dla mnie mało dostępne, tereny. Jedno co wiem i tylko mogę potwierdzić, że nie potrzeba koniecznie pchać się na uczęszczane szlaki - kiedy wokół nas tyle piękna mało znanego. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie warto pchać się, to prawda. Wszak szlaki wyznaczono tylko po to, żeby turyści nie błądzili po nieznanych okolicach (oczywiście inaczej jest w rezerwatach), a skoro lepiej się ją zna, to wyznaczone szlaki raczej przeszkadzają niż pomagają. Poza tym im mniej ludzi, tym lepiej. Z przyrodą najlepiej obcuje się we dwójkę lub samotnie. W tłoku zawsze jest gorzej.
UsuńDziękuję, Aleksandro.