270322
Noc spędziłem w znanym mi od lat hoteliku w Bolkowie, a wybrałem to miasto chcąc odwiedzić kilka miejsc w nieodległym wschodnim paśmie Gór Kaczawskich.
Parę
lat temu byłem w okolicy Poręby, najwyższej góry tej części
Kaczaw. Był zimowy dzień bez słońca, z dużą ilością śniegu,
a mnie się zachciało, nie wiedzieć czemu, wejść na bezimienne
wzgórze w pobliżu Poręby. Brnąłem pod górę po kopnym śniegu,
a na szczycie znalazłem jedynie kilka niewielkich skałek. Na jednej
z nich zarządziłem przerwę, a siedząc tam, na nieznanym wzgórzu
z dala od dróg, w rzadko odwiedzanych górach, pomyślałem, że
zapewne już nigdy tutaj nie wrócę. Nie ma tam nic wyjątkowego, to
jedno z wielu bezimiennych i nieodwiedzanych wzgórz, dlatego
wątpiłem w powrót. Ta myśl, tamten kwadrans spędzony na złomie
czarnej skały, w jakiś sposób okazały się ważne dla mnie, skoro
pamiętałem o nich.
Dzisiaj nad ranem, kiedy przyjechałem do wioski Pastewnik i zaparkowałem w stałym miejscu przy kościele ewangelickim, wspomniałem tamto miejsce.
Jeśli wrócę tam, to może będę wracał i do innych miejsc w moich górach? Spodobała mi się ta myśl. Była pocieszeniem w ten dzień pożegnania kaczawskich i szerzej: sudeckich wędrówek.
Świt
był chmurny i mglisty. O słońcu można tylko pomarzyć –
westchnąłem i poszedłem ku wzgórzu. Droga wiodła płytką
niecką; z lewej miałem Porębę, z prawej pasmo niewiele
wypiętrzonych wzgórz, a wśród nich to moje. W miarę zdobywania
wysokości, za mną otwierał się coraz dalszy i rozleglejszy widok
na moje góry, widok sięgający dalekiego Połomu, Skopca i Miłka.
Nie upłynęło nawet pół godziny marszu, gdy zauważyłem ślady
błękitu nad głową. Był jak sygnał do zmian: w ciągu kwadransa
chmury zniknęły, a mgły, rzedniejące z każdą chwilą,
rozpłomieniły się trafione niskim ale silnym słońcem. Ten ranek
był taki, jakie bywają początki późnojesiennego pogodnego dnia:
początkowo chmurny, później ociekający lśniącą w słońcu
wilgocią i barwami wcale nie zimowymi, bo jeszcze pamiętającymi
kolorową jesień.
Pierwszymi drzewami przykuwającymi mój wzrok była grupka lip rosnących na łące w pobliżu Poręby. Zmieniały się w miarę zbliżania do nich i zmian światła. Podobały się, więc wracając, zboczyłem z drogi… Nie, nie zboczyłem, bo przecież droga jest tam, gdzie idę. Więc poszedłem obejrzeć je z bliska, a przyglądanie się dużym drzewom ma dla mnie wartość samą w sobie i nie wymaga tłumaczenia.
Zbocza Poręby są atrakcyjniejsze niż szczyt. Ten jest rozległy, spłaszczony i nieładny. Wojsko, wieloletni użytkownik szczytu, zostawiło na nim pordzewiałe garaże i ponure bunkry. Jedynie biała kula radaru meteorologicznego postawionego na szczycie wieży może się podobać. Kilka już razy, patrząc na mało wyraźne góry widoczne na dalekim horyzoncie, mogłem je rozpoznać dzięki tej białej kuli widocznej z wielokilometrowej odległości.
Niewiele dalej, na tym samym szczytowym wypłaszczeniu, ale już bez widoku bunkrów, stoją dwa domy, a widać przygotowania do budowy kolejnych domów. Mieszkańcy będą mieli piękne widoki, ale z dojazdem z śnieżną zimę chyba nie będzie tak ładnie.
Jeśli już o tym piszę, wspomnę o osadzie Groszków. Jest między Porębą a Kamienną. Stoi tam trzy lub cztery domy, droga jest szutrowa, opasuje wokół Porębę kończąc się przy wiosce Pastewnik, która też nie leży przy głównej, numerowanej szosie. Byłem tam raz. Idealne miejsce dla kogoś, kto szuka ciszy bez ludzi i samochodów.
Kliknijcie, proszę, na przycisk „Satelita”. Las na lewo od domów Groszkowa rośnie na Porębie. Na lewo od niego widać wyraźny biały punkt, to kula radaru, a wioska Pastewnik jest jeszcze bardziej na lewo. W dolnej środkowej części obrazu widać drzewo na rozległej łące, to oglądane dzisiaj trzy lipy rosnące obok siebie.O drzewach.
Niedawno
zamieściłem kilka zdjęć jaworów i napisałem o pękaniu kory
przypominającej fałdowanie się zbyt luźnej skóry. Dzisiaj
widziałem jawor z takim właśnie, bardzo charakterystycznym,
początkowym marszczeniem się kory.
Odwiedziłem świerk rosnący w pobliżu wzgórza Popiel, a jest on jest jednym w wielu znanych i pamiętanych drzew rosnących w Górach Kaczawskich. Obwód jego pnia wynosi ponad trzy metry, a więc średnica przekracza metr. Okaz, który powinien być uznany za pomnik przyrody. Rośnie na zboczu, w towarzystwie paru innych, mniejszych drzew, a widać go z daleka. Mając swobodny dostęp do słońca, wykształcił liczne konary niemal od samej ziemi, a że duże i niskie gałęzie drzew tego gatunku mają tendencję do zwisania, pod świerk wchodzi się jak do naturalnej altany, mając wokół zielone ściany. Przy pniu panuje tak głęboki półmrok, że trudno jest zrobić dobre zdjęcie.
Kiedy
zszedłem ze wzgórza Sośniak, a wbrew nazwie rosną tam ładne i
duże buki, zobaczyłem przed sobą płytką dolinę z domami wioski
Pastewnik, a za nią łagodne wzgórza z łąkami. Na zboczu jednego
z nich wypatrzyłem brzozę. Była małym znaczkiem na płowych
zboczach wzgórza, widziałem ją z odległości 3,5 kilometra
(przed chwilą zmierzyłem na mapie), ale trudno nie rozpoznać
brzóz nawet ze znacznej odległości. Oczywiście poszedłem do
niej, a idąc, robiłem zdjęcia. Z sąsiedniego niewielkiego wzgórza
jest tak ładny widok na trzy strony świata, że kręciłem wokół
szczytu przez pół godziny. Dopisałem ten pagór do swojej
elitarnej listy dobrych miejsc na postawienie domu. Stoi na nim
słupek pomiarowy, więc zapewne ma nazwę, ale żadna z moich map
jej nie podaje.
W pobliżu tej brzozy znalazłem kępkę śnieżyć wiosennych. Biedne były, mało dorodne, chyba źle się im tam rosło, a zdjęć nie mam, bo aparat, krzemowa ślepota, nie zrobił ani jednego dobrego.
Obrazki ze szlaku.
Zatrzymałem się przy łasze starego śniegu ukrytego w zagłębieniu północnego zbocza. Wydawało mi się, że patrzę na ostatni ślad zimy, ale po przyjeździe na Lubelszczyznę zobaczyłem biały, zimowy krajobraz.
Widziałem
tak lubiane wyłanianie się dali zza bliskiego grzbietu wzgórza.
Nic wyjątkowego, to prawda, ale ten nagły skok widnokręgu, od
niewielu metrów do wielu kilometrów, zawsze zaskakuje i się
podoba.
Za wioską Domanów widziałem wzgórza już wałbrzyskie. Wiedziałem o tym, ale gdy na mapie zobaczyłem, że niewiele dalej jest znana mi Przełęcz Pojednania, postanowiłem pójść tam stąd, z kaczawskich wzgórz, i połączyć w ten sposób oba sudeckie pasma górskie.
Trasa.
Z wioski Pastewnik poszedłem na wschód odwiedzając wzgórza w okolicy Poręby. Byłem na szczycie tej góry, a z niego poszedłem na Popiela. Kręciłem się po wzgórzach na zachód od wioski, wszedłem na Sośniaka, a po przejściu na drugą stronę wioski, łąkami, po bezimiennych wzgórzach, poszedłem w stronę Domanowa.
Statystyka: w ciągu siedmiu i pół godziny przeszedłem 21 km, a że przerwy trwały trzy i pół godziny, to cała wędrówka trwała 11 godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz