Strony

poniedziałek, 17 marca 2014

Koniec lata w Anglii


1 września.
Żniwa jeszcze trwają, chociaż niewiele już zboża na polach, i chyba jest już przejrzałe, bo traci swoją złocistość, szarzejąc coraz bardziej. Dzisiaj kilka razy widziałem kombajny w ruchu, ponownie zrobiły na mnie duże wrażenie. Chciałbym stanąć na brzegu pola i napatrzeć się na te nienasycone potwory, większe od tych, które pamiętam sprzed lat. Tak mi się dzisiaj pomyślało o nich, gdy przez daną mi sekundę mogłem widzieć ich ogromne, szerokie jak wrota hangaru, otwarte paszcze z ruszającymi się czerwonymi zębiskami zachłannie zagarniającymi całe łany zboża, i dwa długie, stożkowate, wystające po bokach rozdzielacze zboża do złudzenia przypominające – w skojarzeniu natychmiastowym i jednoznacznym -  kły drapieżnika. Na szczęście te olbrzymy są oswojone i posłuszne ludziom, bo oto na innym polu widziałem jednego z nich zmuszonego oddać nam wszystko, co tak łapczywie zagarnął - obfitą, szeroką strugą sypiącego ziarno przez swoją długą szyję wprost do podstawionej przyczepy. Widziałem też kombajn wieziony na jednej z tych przyczep, które więcej mają kół, niż stonoga nóg. Rozparł się na niej okrakiem, pyskiem do dołu, z zadartym zadem, napuszony dwoma swoimi ogromnymi kołami, wyłupiający szklane oko kabiny; wyglądał jak wielki, paskudny, stary ropuch.

3 września.
Drzewa jeszcze zielone. Jeszcze jest lato. Dęby przybrane są kępkami żółtych liści, ale w słońcu dodają im one uroku i ciepła – jak pierwsze srebrne włosy na skroniach; głogi zrudziały, ale to tylko przez mnogość ich czerwonawych owoców, a że liście kasztanowców już na pół brązowe to nic, to nie dowód bliskości jesieni, bo przecież wiadomo, że te drzewa zawsze się śpieszą. Właściwie wcale się im nie dziwię, chyba chcą ten okres mieć jak najszybciej za sobą, wszak starzeją się tak brzydko - w przeciwieństwie do brzóz, które od pierwszego żółtego liścia, już w sierpniu, do ostatniego, zgubionego z pierwszym śniegiem, zachowują swoją urodę. Olchy bywają ładne w słoneczny dzień, zwłaszcza w końcu lata (co zauważyłem dopiero dwa lata temu), ale ich uroda jest krótka i kapryśna, zależna od słońca i pory jesieni, podczas gdy brzoza zachowuje urodę w słońcu i w deszczu, we wrześniu i listopadzie. Klony też tracą zieleń, ale one, przeciwnie do kasztanowców, może właśnie już chcą się chwalić swoimi pysznymi kolorami? Może wcale nie z powodu zbliżającej się jesieni ich liście żółkną i czerwienieją? Przecież jeszcze jest lato. Przecież tyle drzew zielonych, jeszcze zboża widać na polach. Jest lato...
Tak, widzę zboża, ale więcej widzę rżysk, mnie na pocieszenie uparcie zachowujących złocistość zbóż. Ilu ludzi zna wyraz “rżysko”? – pomyślałem nie wiedzieć czemu. Ilu ludzi potrafi chodzić po nim gołymi stopami? A komu to teraz potrzebne? To dlaczego ciągle pamiętam nauki mojego kuzyna sprzed tak wielu już laty? Technika takiego chodzenia polegała na przesunięciu stopy tuż nad ziemią, nim postawiło się ją, by w ten sposób przygnieść, czy położyć, krótkie, ostre łodygi zżętego zboża.
Tuż przed zachodem wybrałem się na jeżyny. Właściwie były one pretekstem, po prostu szkoda mi się zrobiło tych ostatnich chwil słonecznego dnia. Gdy ucztowałem, przyłączył się do mnie Anglik z plecakiem, w traperach na nogach. Wyglądał tak, jakby wracał z pieszej wyprawy, co chyba było prawdą, bo pochwalił się grzybem wyciągniętym z plecaka. Duży, ładny “psiuch”, jak to mówi się u nas na niejadalne grzyby. Gdy mu o tym powiedziałem, wyrzucił go z zawiedzioną miną. Szkoda mi się go zrobiło, więc zapewniłem, że grzyb był piękny. Facet uśmiechnął się i z zaczął wyciągać swoje znalezione skarby: liście, ptasie pióra, jedno całe gniazdo, i różne grzyby; pokazując je tłumaczył, że w domu sprawdzi według katalogu. Wszystkie były niejadalne. Anglicy chyba nie powinni zbierać grzybów, bo tyle się na nich znają, co ja na krykiecie, i jeszcze krzywdę sobie zrobią. Tak na marginesie: oni na ogół zmiękczają dźwięk “sz”, ale akurat w słowie mushroom brzmi on twardo, po polsku, tak jak i następująca po nim spółgłoska “r”. Ciekawe dlaczego.
Później jedliśmy jeżyny, wzajemnie informując się o ich nazwach. Anglik urwał dwa owoce i położył na mojej dłoni; mimo iż wokół było ich tysiące, poczułem się obdarowany. Będę pamiętać o tym jego geście.
Gdy odchodził, słyszałem go powtarzającego sobie pod nosem: jezyna, jezyna, jezyna.
Blakberi, blakberi – odpowiadałem mu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz