10 sierpnia.
Plącze mi się po głowie
pomysł na książkę, pomysł nie nowy, ale do którego wróciłem po lekturze
“Pamięci i stylu” Prousta, chociaż trudno wychwycić mi tutaj powiązanie tej
myśli z lekturą.
W niewielkim stopniu miałaby
być to powieść jako historia, a w większym miałaby być stworzeniem wrażenia
(cóż, pewnie tutaj właśnie jest kryje się to powiązanie), obrazu, czy raczej
szeregu obrazów z życia bohatera, oraz obrazów wysnutych z jego fantazji.
Obrazów realistycznych, może nawet czasem surrealistycznych, gdy dotyczą świata
zewnętrznego, a baśniowych, czasem zasnutych mgiełką niedopowiedzenia, czasem
zabarwionych marzeniami, gdy dotyczą jego myśli. Obrazów nostalgicznych, ale
nie smutnych, nie: trochę ciepłych, trochę kolorowych, zawierających sporo
nieokreślonej tęsknoty – jak w “Ważce” Moreau. Właśnie! Oglądałem wczoraj
zdjęcia sławnych obrazów obserwując u siebie odruchowe wyszukiwanie podobieństw
między nimi, a obrazami z powieści (podobieństw apriori, w wyobrażeniach, bo
też i cóż z nich zostanie po odłożeniu pędzla, to jest, chciałem napisać,
klawiatury?): “Impresja” Moneta, “Orfeusz” Corota, “Jesień” Sisleya i jego
“Most w Moret”. Każdy z nich zawiera jakąś cząstkę tego, co widziałbym tutaj,
ale Moreau pasuje mi najbardziej – jakby jego obraz był ilustracją tej
wyimaginowanej powieści.
Chciałbym, aby samemu
bohaterowi te obrazy nieco mieszały się, a czytelnikowi bardziej; nie, raczej
widziałbym przenikanie się obrazów, niewyraźną, zamgloną granicę między nimi,
nierozdzielność tego, co często rozdzielamy: aby fantazja, marzenia i
rzeczywistość przeplatały się i wiązały ze sobą, tworząc w ten sposób pełny
obraz wewnętrznej rzeczywistości bohatera. Wątek miłosny? Prawie na pewno tak,
a jeśli, to raczej jako coś nierealnego, całkiem już baśniowego. Myślę o
kobiecie, która pojawiałaby się w jego wizjach czy snach, a którą traktowałby,
stopniowo, jako osobę realnie istniejącą, jako coraz bardziej realną osobę.
Dalej nie wiem, a drogi są dwie: zostawić tych dwojga w ich odmiennych,
nieprzystawalnych do siebie światach, czy pozwolić spotkać się im?
Rzeczywistość spotyka się z marzeniami sennymi, czy je pokonuje?
Przez chwilę zastanawiałem
się nad formą tego pytania; ponieważ napisałem te słowa z rozpędu, a vista,
trzeba by powiedzieć sobie, że w nich zawarta już jest odpowiedź:)
OK., ogólny zarys gmachu
jest, ale jak wypełnić setki jego ścian, aby stworzyć ładną (tak, przede
wszystkim ładną, prawdziwą nie musi być wcale) budowlę?
Nie wiem.
23 sierpnia.
Gdy przeczytałem u Prousta słowa o wrażeniu jako jedynym kryterium prawdy, nawet wtedy, gdy budzone jest czymś najzwyklejszym, natychmiast pomyślałem o swoich, tak licznych, chwilach zachłyśnięcia się czymś, czym ktoś inny, stojący z boku, nie zachwyciłby się, a może i nie dostrzegł podmiotu mojego przeżywania. Dziękuję mu za te słowa, bo upewnił mnie o słuszności drogi, którą z mozołem posuwam się.
Gdy przeczytałem u Prousta słowa o wrażeniu jako jedynym kryterium prawdy, nawet wtedy, gdy budzone jest czymś najzwyklejszym, natychmiast pomyślałem o swoich, tak licznych, chwilach zachłyśnięcia się czymś, czym ktoś inny, stojący z boku, nie zachwyciłby się, a może i nie dostrzegł podmiotu mojego przeżywania. Dziękuję mu za te słowa, bo upewnił mnie o słuszności drogi, którą z mozołem posuwam się.
Piękno, przeżywanie i sztuka
łączą się w swoisty sposób: dziełem sztuki jest zapis wrażeń z przeżywania
piękna, i w takim znaczeniu powieść Prousta jest nim. Dodam, że zapis może być
w dowolnej dziedzinie sztuki, i że owe piękno może mieć najróżniejsze oblicza i
pochodzenie. Nie mniej ważne jest dla Prousta wydobycie z ludzkich zachowań
praw i prawd ogólnych, zadaniu temu poświęca najwięcej miejsca i swoich starań,
ale dla mnie są one tym mniej ciekawe i wartościowe, im dalej odbiegają od
piękna. Scenę jednoczesnego czytania przez panią Verdurin artykułu o zatopieniu
statku z ludźmi i jedzenia rogalików moczonych w kawie uznaję za świetnie
przedstawioną ciekawostkę – i nic więcej, ponieważ brakuje mi w niej tego, co u
Prousta jest dla mnie najcenniejsze: urokliwego i głębokiego przeżywania.
Pisanie, tak jak je rozumie Proust, a więc jako tworzenie dzieła sztuki, w istocie jest odtwarzaniem przeżytych wrażeń. Myśl nie nowa, ale przez niego przedstawiona staje się głębszą i bardziej przekonywującą, co razem jest tak bardzo typowe dla Prousta.
Jeśli zadaniem twórcy jest wydobycie z siebie, utrwalenie poprzez zapis i w ten sposób umożliwienie odbiorcom dzieła wydobycie z nich ich własnych głębokich, wyjątkowych przeżyć, przeżyć czasem niedostępnych dla nich bez owej pomocy; jeśli zdefiniujemy sztukę nie jako zbiór obrazów czy kompozycji muzycznych, a jako sposób na obudzenie w nas ducha, do czego wielkie dzieła sztuki wcale nie są konieczne; jeśli zgodzimy się, iż piękno i intensywność naszego wewnętrznego przeżywania stanowi o jakości naszego życia, wtedy trzeba zgodzić się z twierdzeniem Prousta mówiącego, iż “najwyższa prawda życia tkwi w sztuce”. Dopiero w takim znaczeniu słowa te nabierają właściwego i zrozumiałego sensu, tracąc wszystkie pozory sztuczności i niedopasowania (a tak mogą być odbierane) do realnego, “zwykłego” życia. Proust pokazuje tutaj swoją drogę dojścia do życiowej prawdy, do której ludzie dochodzą różnymi drogami, a wielu z nich nie znajduje jej nigdy. Jak w tej starej, a bardzo mi się podobającej piosence, w której śpiewa się o jej oczach mieszczących cały świat, Proust w istocie mówi, że wszystko, co wartościowe i co nadaje naszemu życiu sens będący rezultatem odnalezienia piękna niewiele mającego wspólnego z realiami naszego życia, że to wszystko mieści się w nas.
Przerwałem pisanie myśląc o dalszym ciągu, i jak zwykle myśl nieposłuszna, miast drążyć proustowską zagadkę szczęścia, poszybowała swoimi drogami, tym razem w kierunku Miltona, ale nie wiem dlaczego akurat do niego. Pomyślałem, że tworząc autentycznie tragiczną postać Szatana, Milton wiedział to wszystko, do czego doszedł Proust i do czego ja zmierzam z mozołem przez całe lata. Jego pierwszy wśród diabłów (“ach!, nie wiedzą, iż pierwszym jestem wśród nich jedynie w cierpieniu!” – cytat mój z pamięci) nie był istotą z gruntu złą, a tym bardziej nie był wcieleniem zła, jak przedstawiają go chrześcijanie; był aniołem upadłym, a jego upadek był rezultatem pomieszania tego, co ważne, co nadaje życiu sens, z tym wszystkim, co daje tylko pozory ważności.
Słońca wyszło zza chmur i wygoniło mnie na dwór. Na sąsiedniej uliczce rośnie wielka kępa jeżyn splątanych z głogiem. Na spotkanie mojej wyciągniętej ręki wychylały się pospołu czarne owoce jeżyn, i czerwone głogów; jedne i drugie właśnie dojrzewają, a jest ich ogromna ilość. Jeżyn nikt tutaj nie je, a gdy obżerałem się nimi, obok przeszła Angielka z pieskiem (oboje bardzo grubi), zdaje się, że widziałem zdziwienie na jej twarzy. Piesek nie był zdziwiony.
Idea Prousta jest właśnie bardzo życiowa, możliwa do zrealizowania.... może tak: można starać się ją wcielić w życie niezależnie od tego wszystkiego, co w popularnych ocenach nazywamy życiowym sukcesem. Jest też dość znana w tej swojej części, w której oddziela ocenę życia od sukcesów towarzyskich i materialnych; druga jej część, wiążąca nasze wnętrze ze sztuką, znana jest chyba mniej, ale nie mnie oceniać jej oryginalność – nie znam się na tym, tyle że wczytując się w słowa autora oraz słuchając siebie, zrozumiałem i przyjąłem jego słowa o prawdzie (można powiedzieć inaczej: wartości) życia tkwiącej w sztuce.
Pisanie, tak jak je rozumie Proust, a więc jako tworzenie dzieła sztuki, w istocie jest odtwarzaniem przeżytych wrażeń. Myśl nie nowa, ale przez niego przedstawiona staje się głębszą i bardziej przekonywującą, co razem jest tak bardzo typowe dla Prousta.
Jeśli zadaniem twórcy jest wydobycie z siebie, utrwalenie poprzez zapis i w ten sposób umożliwienie odbiorcom dzieła wydobycie z nich ich własnych głębokich, wyjątkowych przeżyć, przeżyć czasem niedostępnych dla nich bez owej pomocy; jeśli zdefiniujemy sztukę nie jako zbiór obrazów czy kompozycji muzycznych, a jako sposób na obudzenie w nas ducha, do czego wielkie dzieła sztuki wcale nie są konieczne; jeśli zgodzimy się, iż piękno i intensywność naszego wewnętrznego przeżywania stanowi o jakości naszego życia, wtedy trzeba zgodzić się z twierdzeniem Prousta mówiącego, iż “najwyższa prawda życia tkwi w sztuce”. Dopiero w takim znaczeniu słowa te nabierają właściwego i zrozumiałego sensu, tracąc wszystkie pozory sztuczności i niedopasowania (a tak mogą być odbierane) do realnego, “zwykłego” życia. Proust pokazuje tutaj swoją drogę dojścia do życiowej prawdy, do której ludzie dochodzą różnymi drogami, a wielu z nich nie znajduje jej nigdy. Jak w tej starej, a bardzo mi się podobającej piosence, w której śpiewa się o jej oczach mieszczących cały świat, Proust w istocie mówi, że wszystko, co wartościowe i co nadaje naszemu życiu sens będący rezultatem odnalezienia piękna niewiele mającego wspólnego z realiami naszego życia, że to wszystko mieści się w nas.
Przerwałem pisanie myśląc o dalszym ciągu, i jak zwykle myśl nieposłuszna, miast drążyć proustowską zagadkę szczęścia, poszybowała swoimi drogami, tym razem w kierunku Miltona, ale nie wiem dlaczego akurat do niego. Pomyślałem, że tworząc autentycznie tragiczną postać Szatana, Milton wiedział to wszystko, do czego doszedł Proust i do czego ja zmierzam z mozołem przez całe lata. Jego pierwszy wśród diabłów (“ach!, nie wiedzą, iż pierwszym jestem wśród nich jedynie w cierpieniu!” – cytat mój z pamięci) nie był istotą z gruntu złą, a tym bardziej nie był wcieleniem zła, jak przedstawiają go chrześcijanie; był aniołem upadłym, a jego upadek był rezultatem pomieszania tego, co ważne, co nadaje życiu sens, z tym wszystkim, co daje tylko pozory ważności.
Słońca wyszło zza chmur i wygoniło mnie na dwór. Na sąsiedniej uliczce rośnie wielka kępa jeżyn splątanych z głogiem. Na spotkanie mojej wyciągniętej ręki wychylały się pospołu czarne owoce jeżyn, i czerwone głogów; jedne i drugie właśnie dojrzewają, a jest ich ogromna ilość. Jeżyn nikt tutaj nie je, a gdy obżerałem się nimi, obok przeszła Angielka z pieskiem (oboje bardzo grubi), zdaje się, że widziałem zdziwienie na jej twarzy. Piesek nie był zdziwiony.
Idea Prousta jest właśnie bardzo życiowa, możliwa do zrealizowania.... może tak: można starać się ją wcielić w życie niezależnie od tego wszystkiego, co w popularnych ocenach nazywamy życiowym sukcesem. Jest też dość znana w tej swojej części, w której oddziela ocenę życia od sukcesów towarzyskich i materialnych; druga jej część, wiążąca nasze wnętrze ze sztuką, znana jest chyba mniej, ale nie mnie oceniać jej oryginalność – nie znam się na tym, tyle że wczytując się w słowa autora oraz słuchając siebie, zrozumiałem i przyjąłem jego słowa o prawdzie (można powiedzieć inaczej: wartości) życia tkwiącej w sztuce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz