Strony

wtorek, 8 kwietnia 2014

Góry Kaczawskie. Kolory zimowego lasu bukowego

Dzień czterdziesty czwarty w Górach Kaczawskich. Marzec.
Wieś Radzimowice, Żeleźniak, Czarci Zagajnik, Marciniec, Rogacz, Dłużec, Chmielarz, Lisie Skały, kamieniołom Gruszka, Owczarek, Radzimowice.

Tym razem nie cieszyłem się deszczową prognozą pogody, ale też ani przez chwilę nie myślałem o rezygnacji z wyjazdu; wszak była to jedna z ostatnich niedziel przed półroczną przerwą w wyjazdach w góry. Pojechałem z kolegą, a trasę ustaliły pospołu moja chęć pokazania mu odkrytych ostatnio miejsc, oraz jego zainteresowanie wzgórzami na zachód od Marcińca.
Miło mi było iść pewnym krokiem po znanych dróżkach pełniąc rolę przewodnika. Czarodziejską dróżkę na północnym stoku Żeleźniaka chyba powinienem zacząć nazywać Deszczową Drogą: po wyjściu w drogę nie padało, deszcz zaczął siąpić właśnie tam, a w ślad za nim przyszła mgła. Miałem więc to, czego brakowało mi tydzień temu: drzewa niknące we mgle i odgłosy równomiernie padającego deszczu nie niepokojonego wiatrem. Niestety, miałem też przemakające rękawice… Z koniecznym wyposażeniem wędrowca jest trochę tak, jak z gumą do żucia: potrafi rozciągać się w nieskończoność.
Przez Czarci Zagajnik doszliśmy do rozdroża na przełęczy między Bukowinką i Marcińcem, a tam skręciliśmy w drogę wiodącą wzdłuż całego masywu aż do Wojcieszowa. Oczywiście wchodziliśmy na wszystkie mijane szczyty, a korzystając z GPS kolegi, sprawdzaliśmy dokładność oznaczeń na mapie. Okazało się, że między wskazaniami mojej mapy, a elektronicznej mapy w urządzeniu, zdarzały się spore różnice, ale też udało mi się skorygować swoje własne błędy w dokładniejszej lokalizacji szczytów. Tak było na przykład na Chmielarzu, gdzie właściwy szczyt był oddalony o kilkadziesiąt metrów (i kilka metrów wysokości) od miejsca wcześniej uznanego przeze mnie za wierzchołek tego wzniesienia. Na zachodnim stoku tej góry są Lisie Skały, których odszukanie sprawiło mi kiedyś sporo kłopotów; dzisiaj Chmielarz ponownie zamieszał mi drogi ku tym skałom, do czego swoje trzy grosze dodał GPS wskazując ich niewłaściwą lokalizację, ale teraz tak poznałem okoliczne ścieżki, że góra, nawet przy pomocy GPS, już więcej mnie nie zmyli.
Spodobała mi się nasza droga wzdłuż masywu. Wiedzie  tuż przy szczytach Marcińca, Rogacza i Dłużca; dalej na zachód też, ale tam nie doszliśmy. Kolega wysnuł ciekawą hipotezę dotyczącą szczątków kamiennego muru przy szczytowej skale Marcińca: może zbudowano go jako schody wiodące na wierzchołek skały? To całkiem możliwe.
Szliśmy prawdziwym odludziem, wszędzie stamtąd daleko, tylko mało używana droga i las. Cichy i nieustający deszcz, mgła, kamienie, buki, droga, las i... kolory.
Niemało było w tych lasach miejsc czyniących wrażenie kolorystyką, co dziwiło mnie samego, bo przecież jakie mogą być kolory w zimowym i zamglonym lesie? Fakt, nie było ich wiele, ale może właśnie dlatego zwracał uwagę ich kontrast. Tak było na zboczu Chmielarza i Marcińca, na szczycie Rogacza, ale przecież nie tylko.
Obok mnie i nade mną wielkie, mięsiste i nagie buki; zmoczone deszczem były czarne i błyszczące – jak i kamienie sterczące między ich rozcapierzonymi korzeniami. Widziane z bliska na tle dalszych drzew zimowego jeszcze lasu stopniowo znikającego we mgle, a przez to mniej realnego i odleglejszego, buki wydawały się masywniejsze, cięższe, prawdziwsze, jakby oglądało się je na przekontrastowanych zdjęciach. Czerń tam była i cała gama odcieni szarości aż po jasnoplatynowy odcień mgły w górze, bliżej słońca.

Przy ziemi, między głęboką czernią mokrych kamieni, świeża, jasna zieleń traw i nieznanych mi roślinek śpieszących się ku słońcu, zmieszana była z brudnymi żółciami zeszłorocznych traw i kępami intensywnej zieleni mchów rosnących na kamieniach.
Stałem przy małym buku pieczołowicie trzymającym swoje jesienne liście, które przez całą zimę nic nie straciły ze swojej wyrazistej, nasyconej palety barw, i poprzez nie patrzyłem na las. Cała paleta ciepłych kolorów: miodowy, pomarańczowy, ochra, ugier, szafran, kolory herbaty, miedzi i złota. 

A na środku duktu znalazł miejsce dla siebie fiołek; klęczący z aparatem kolega wyrywał zeszłoroczne źdźbła traw wchodzących mu w obiektyw, chcąc uchwycić drobinkę jego urokliwej niebieskości.
Oto zdjęcie przez niego zrobione:
Z kamieniołomu Gruszka wracaliśmy do Radzimowic dróżką, którą biegnie czerwony szlak rowerowy. Szedłem tą drogą zatrzymując się często i odwracając dla widoków; byłem tam po raz drugi i na pewno nie ostatni. Po przecięciu żółtego szlaku przeszliśmy znanym mi krótkim przejściem przez las wprost na Owczarka. Z tego wzniesienia roztacza się widok warty obejrzenia: ze zbocza Osełki schodzą falujące łąki poprzecinane nitkami dróg ocienionych drzewami lub gęstymi krzakami głogów, tu i ówdzie rosną kępy brzóz pod którymi tak miło położyć się w letni dzień, a które nawet w deszczu, pod chmurnym niebem, przyciągają wzrok swoją urodą.


Każde wrażenie ma dwa źródła, jak to dawno temu zauważył Proust i co stukrotnie potwierdziłem swoimi obserwacjami: jedno tkwi w postrzeganym świecie zewnętrznym, drugie jest w nas, a są nimi wspomnienia przeżytych wrażeń przywoływane bieżącą chwilą. Przed wieloma laty, w słoneczny dzień wrześniowy, widziałem całą kępę muchomorów pod brzozami; innym razem, w pamiętanych okolicznościach i miejscu, zauroczyła mnie samotnie rosnąca brzoza, w końcu listopada strojąca się ostatnimi żółtymi liśćmi. Tkwi we mnie pamięć brzóz w delikatnej mgiełce jasnej zieleni rozwijających się liści; w pełnym rozkwicie ich urody, gdy nagrzane słońcem drżą w delikatnym wietrze przedwieczornym; strojnych zielenią i żółcią w tej nostalgicznej porze pustoszejących pól i jasnych dymów snujących się nad kartofliskami. Wiele jest we mnie obrazów tych pięknych drzew, wiele miłych chwil z nimi i dzięki nim.
Stojąc na zboczu Owczarka, w zimnym deszczu, ze zmarzniętymi dłońmi, i patrząc na nagie, jeszcze zimowe i trochę smutne brzozy, moja pamięć wzbogaca ten obraz całym szeregiem obrazów i wrażeń wcześniejszych. Gdy patrzeć będę na inne brzozy w gorący letni dzień, albo w mroźny ranek zimowy, w moim ich widzeniu tkwić będzie wspomnienie dzisiejszych chwil z brzozami oglądanymi w brzydki dzień marcowy, a dzięki temu zespoleniu wrażeń widzieć je będę nie tyle ładniejszymi, co bliższymi mi. Widzieć je będę inaczej, niż widzą inni ludzie, ponieważ oni nie patrzyli na nie z Owczarka, nie widzieli pod Źróbkiem brzóz łamanych ciężarem grubej szadzi, nie mogą wspomnieć tamtej kępy muchomorów widzianych przed ćwierćwieczem. Każda z tych chwil niesie wspomnienie wrażeń których była świadkiem, jest jak kolejne pociągnięcie pędzla artysty tworzącego dzieło niepowtarzalne.
Tyle jest obrazów świata, ile jest ludzi.

Do deszczu dołączył śnieg, gdy po dziewięciu godzinach wędrówki dotarliśmy na ryneczek Radzimowic. Z ulgą usiadłem w fotelu, włączyłem nawiew ciepłego powietrza i nareszcie przetarłem okulary.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz