Strony

wtorek, 11 sierpnia 2015

Lato, tęsknoty i chwile



Wchodzę w gąszcz drzew, malin i pokrzyw, przedzierając się do wiśni dźwigającej na gałęziach rządki dojrzałych, niemal czarnych, owoców. Są błyszczące, apetyczne, wydają się być gorące w pełnym słońcu dnia. Opędzam się od łodyg malin chwytających ubranie, odchylam głowę przed pokrzywami sięgającymi twarzy. Pod koronami drzew, w tym dzikim gąszczu, powietrze pachnie zielono, jest odurzające. Niżej, na pniach i gałęziach drzew, w głębokim cieniu, widzę liczne skorupy ślimaków. Patrząc na nie, mam wrażenie podglądania zupełnie nieznanego mi życia – jakbym na obcej był planecie. Wewnątrz muszli siedzą ślimaki, czy może zostawiły tutaj swoje domki i gdzieś popełzły? Dlaczego tak? A może schowały się tutaj przed upałem i śpią? Czy ślimaki śpią? A może one na coś czekają? Nic nie wiem, patrzę na nieznane mi życie.


Po omacku wyłączam budzik, jak zwykle dzwoniący stanowczo zbyt wcześnie, otwieram oporne powieki i patrzę w górę, w okno nad łóżkiem. Widzę baldachim liści jesionu nad kampingiem, są złoto-zielone, tańczące, świetliste,  piękne, a między nimi świeci słońce. Słońce myszkuje po mojej twarzy i po poduszce. Leżę i patrzę na cud letniego ranka póki sen nie zamyka mi oczu. Po dziesięciu minutach budzik znowu dzwoni, a ja ponownie otwieram oczy i patrząc, próbuję zapamiętać widok tak ładny, a tak rzadki.

Późnym popołudniem patrzę na błękitniejące niebo pełne jaskółczego wirowania, na wydłużające się cienie drzew, na plamy słońca pod nimi. Sylwetki ludzi oglądanych pod słońce świecą słoneczną aureolą. Gdy dołem wszystko gaśnie, patrzę w górę i widzę mewy niosące na skrzydłach drobiny słońca.

Spokojnie płyną letnie dni, a ja z przyjemnością poddaję się ich nurtowi, zaczarowany słonecznym czasem.



Ciekawe połączenie: na plaży deszcz, a zachód czysty i wyraźny do ostatnich chwil. Gdy słońce dotknęło wody, pomyślało mi się, że ta powinna teraz zasyczeć w zetknięciu z ognistą kulą; nie usłyszałem tego dźwięku, może z powodu odległości, a może hałasu ludzi na plaży. Zobaczyłem natomiast dziwny kształt słońca: nie było ucięte równą linią horyzontem za który chowało się, a wyglądało tak, jakby było od dołu… ugryzione. Dopiero gdy zaszło, widać było niską, trzymającą się wody, chmurkę – twórcę tego rzadkiego widoku.

Niewidoczne już słońce ozłociło jej postrzępiony brzeg, a ta wyglądała bajecznie, jak w koronie.

Natomiast wysokie chmury oświetlone od spodu pokazały brudnoczerwone brzuchy, czyniąc niebo masywnym, ciężkim, materialnym, wielkim i sklepionym. Patrząc w górę, wspomniałem właśnie to określenie nieba: sklepienie. Dzisiaj widziałem ten ogromny łuk rozpostarty od horyzontu do horyzontu. Sklepienie niebieskie.

A w dole fale. Patrzę na nie i patrząc nie mogę się nadziwić temu patrzeniu nie znającemu znudzenia, bo przecież wszystkie fale są takie same i powtarzalne. Tak, ale jest w nich coś fascynującego, hipnotyzującego i nieuchwytnego.

A może po prostu jestem pod wpływem uroku pięknych Nereid? Na pewno tak jest, wszak z dawien dawna mówiło się o wielkiej urodzie córek Nereusa.

A’propos: zawsze mnie ciekawiło, ile on miał żon, skoro spłodził tyle córek.



Spieszyłem się. Chciałem wrócić przed wyjściem córki na stację, chciałem zobaczyć ją jeszcze raz i odprowadzić do pociągu. Goniłem więc służbowego busa tnąc zakręty bocznej, wąskiej drogi, ledwie rejestrując krajobraz wokół. Letni, żniwny, słoneczny.

Zwolniłem, gdy deszcz grubymi kroplami załomotał o dach samochodu. Słońce nadal świeciło mi prosto w twarz, mocne słońce, jasne, rozświetlające miriady spadających i rozbijających się o szosę kropel deszczu. Tuż nad jezdnią wzniosła się drgająca, migotliwa, świecąca perliście kurzawa kropel deszczu rozbitych na tysięczne kropelki, a każda z nich starała się zaistnieć rozbłyskiem w swoim życiu trwającym mgnienie. Droga ociekała światłem i wodą.

Zdążyłem przyjechać na czas, odprowadziłem córkę.

Wróciłem ze stacji i zajrzałem w tamten kąt między dwoma kontenerami, przy drzwiach jej pokoju. Były zamknięte. Nie wiem po co tam zajrzałem, przecież wiedziałem, że będzie tam pusto, ale wiem, że przez te parę dni dzielących mnie od dnia mojego wyjazdu stąd, będę tam zaglądać. Jak co roku.

Na ulicy dużo ludzi, patrzyłem na nich ze zdziwieniem: córka wyjechała, wokół mnie zrobiło się pusto, a tutaj tyle ludzi – kontrast dostrzegany każdego roku. Dołączam do niego bezradne i zupełnie nielogiczne, ale natrętne pytanie: co robią tutaj ci ludzie, skoro ona wyjechała?

Już czuję wyrzuty do siebie, może nie tyle o czas jej poświęcony, bo ile mogłem, tyle byłem z nią, co o zbyt słabe chwytanie tych chwil, o taktowanie ich tak… normalnie, bez uświadomienia sobie w trakcie trwania ich wyjątkowości i niepowtarzalności. Powinienem bardziej się starać chwytać je, sycić się nimi, nie pozwolić na ich powszednienie.

Tylko na ile starania takiego rodzaju są skuteczne w utrwaleniu czasu? Nie wiem.

Inaczej wybieramy chwile my świadomi, inaczej nasza pamięć, czy może podświadomość. Ileż to razy uznawałem chwilę za ważną i byłem przekonany o jej pamiętaniu, a po miesiącach czy latach nie zostawał po niej nawet ślad w mojej pamięci, i odwrotnie: jakiś nieistotny drobiazg, zdawałoby się, a tkwi w  pamięci latami, albo i zawsze. Pamiętam go nie wiedząc, co w nim było wyjątkowe, co utrwaliło go we mnie.

Idę brzegiem morza i górskim grzbietem; patrzę na jarzębiny i na maleńką niezapominajkę polną; słucham krzyku jaskółek i kołyszącego śpiewu mew; czuję gorące słońce i uderzenia lodowych drobin na twarzy; włączam La Notte Vivaldiego i z rozczuleniem dostrzegam zmarszczki na twarzy drogiej mi osoby.

Tysięczne drobiazgi: rój maleńkich muszek tańczących w smudze światła; smak pitej kawy; chwila przytulenia głowy do poduszki; szum wiatru w uszach; sople lodu wiszące u rynny; brązowy kapelusz grzyba pod liściem; wróble kłócące się na nagich gałęziach drzewa; polna grusza ciężarna swoimi owocami; czarodziejski moment zawiśnięcia palców nad klawiaturą; droga niknąca za grzbietem wzniesienia; cień brzozowego zagajnika.

Urok zwykłych chwil.

Jednocześnie z coraz wyraźniejszym poczuciem straty dostrzegam mijanie czasu bez śladu w mojej pamięci; dni odchodzą nie wyróżnione w żaden sposób, szare, tuzinkowe i zapominane, a przecież były one moim czasem, dniami mojego życia. Czemu nie potrafię wyróżnić ich wszystkich, skoro wszystkie warte są zapamiętania? A jeszcze czasami (szkoda, że rzadko) wydaje mi się, że i niezbyt przyjemne chwile warte są zapamiętania. Dlaczego także i takie?

Argumenty mam logiczne, nie emocjonalne: bo tylko tyle mam i mieć będę, co tutaj przeżyję; bo nie ma i nie będzie powtórzenia czasu ani wynagrodzenia strat, bo nic nigdzie nie zabiorę, nic nie przetrwa chwili ostatniej, chociaż tak bardzo chciałbym ocalić to i owo, a więc wszystko jest cenne z tej prostej przyczyny, że jest. Cenne przez kontrast z nicością.

Powinienem więc patrzeć na życie tak, jak patrzy się na ciekawy film i cieszyć się jego trwaniem. Przeżywać życie, a nie zmagać się z nim i z przytłaczającą mnie codziennością. Takie to proste i takie trudne!



Bywa, że ogarnia mnie wrażenie – nie wiem na ile samo się pojawia, a na ile mogę je wywołać – dziwnego zespolenia świadomości z bieżącą chwilą i ze światem, z tym, co wokół mnie i co we mnie; przeniknięcie tego, co zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne – jakbym wychodził do świata, a ten wchodził we mnie. Wrażenie momentalnego rozprzestrzenienia się mojej świadomości poza mnie, wyjścia jej na zewnątrz i uczynienie świata, tego małego, bliskiego, właśnie oglądanego, moim światem - jak moje są myśli i uczucia. Znika wtedy jakże często obecne we mnie wrażenie patrzenia na siebie i na świat oczyma obserwatora, osoby trzeciej, ów dystans między oglądanym a oglądającym, odczuwanym a odczuwającym, między mną a mną i światem. Piękne chwile siłą przeżywania.

Tęsknię za nimi  nie potrafiąc przywoływać je aktem woli.

Chociaż…

We wspomnieniach chwila jest piękna, ponieważ pamiętamy ją wyizolowaną z dnia w którym się działa i z jego drobnych zmartwień, oczyszczoną z niepamiętanych już kłopotów, które wtedy były dla nas tak ważne, że szarym prochem pokrywały nasze myśli i obrazy; pamiętamy ją samą jedną, bez odczuwanego wtedy zmęczenia lub głodu, albo zniecierpliwienia jakąś zwłoką. Jeśliby więc wyzbyć się tego wszystkiego, co nas tutaj i teraz ciągnie ku ziemi, może wtedy udałoby się uchwycić chwile w czasie ich dziania się i znowu poczuć w sobie owe silne zjednoczenie czasu, świata i własnego ja?




19 komentarzy:

  1. Zapomniane wspomnienia, zapomniana przeszłość. Było, trwało, minęło. I choć często przepadło w niepamięci, to przeżyte zdarzenia, oglądane widoki, spotkani ludzie, przeczytane książki, wszystkie zwykłe i niezwykle chwile z przeszłości, w jakiś sposób determinują co i jak postrzegamy, przeżywamy obecnie. Może to jest jakiś rodzaj pamięci? Czy świadomość niepamięci należy postrzegać jako ułomność?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za zajrzenie, Aniko.
      Gołubiew, ceniony przeze mnie polski pisarz, napisał, że liczy się każde drgnienie serca, nawet najsłabsze. Te jego słowa pasują tutaj.
      Oczywiście, że nasze dotychczasowe życie, wszystkie jego chwile z ich wrażeniami i przeżyciami, nawet te niepamiętane, wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości wokół nas. Determinują, jak napisałaś, co i jak postrzegamy. Ty pochylisz się na znanym Ci zielem ujęta nie tylko dostrzeżoną urodą kwiatów (co samo w sobie już jest wielką różnicą w stosunku do tyluż innych osób), ale i tym wszystkim, co przyniosły Ci chwile szukania jego nazwy i pisania o nim na swoim blogu. Może tak być, że z tym zielem związana jest chwila z bliską Ci osobą, co pogłębi i wzbogaci Twój odbiór obrazu, a druga osoba przejdzie i nawet nie zauważy tego, co dla Ciebie tak ważne i tyle Ci dające. Tego rodzaju różnic wymieniać można tysiące, z każdej chwili naszego życia. Jeśli zastanowić się nad nimi, łatwo dojść do wniosku, który w pierwszej chwili wydaje się nieprawdziwy, naciągany czy nawet egzaltowany: każdy widzi świat inaczej, mimo iż patrzymy na ten sam świat.
      I dalej: tyle światów, ilu ludzi.
      Tak, patrzymy ten sam świat, ale patrzymy nie bezdusznym obiektywem, nawet nie naszymi oczami (nie nimi bezpośrednio), a naszym duchem, umysłem, do którego trafiają obrazy z oczu i który przetwarza je dla nas z użyciem naszej pamięci.
      Wiesz, Aniko, jeśli pamięta się o tym, że się nie pamięta, to jeszcze nie jest źle. Ja doszedłem do wyższego piętra swojej sklerozy: zdarza mi się nie pamiętać o tym, że nie pamiętam:)
      Pytanie tylko (czasami dokuczające mi), czy nie pamiętam, bo naprawdę mam sklerozę, czy dlatego, że za bardzo bujam w obłokach, jak to się potocznie mówi…
      Wszystkich chwil życia nikt nie pamięta, nikt nie obejmuje pamięcią każdej jego godziny, ale ta niepamięć ma jakby swoje piętra. Od poziomu, na którym w każdej chwili wiemy i pamiętamy, poprzez takie chwile, o jakich pisywał Proust, drugi ważny dla mnie pisarz, chwil niby zapomnianych, ale potrafiących wydobyć się z niepamięci pod wpływem przeżyć chwili bieżącej, do niemal zupełnej niepamięci. Dlatego „niemal”, ponieważ uważam – tak jak i Ty, o czym wspominasz w komentarzu - iż nawet jeśli nie pamiętamy świadomie jakiegoś zdarzenia, wrażenia, czegoś, co w jakiś sposób odbiło się, niechby na chwilę, w naszym wnętrzu, to ono wcześniej, gdy było świeższe, mogło wpłynąć, niechby tylko odrobinę, na nasz sposób widzenia świata. Przykłady mogą być różne. Od najprostszych (zielony groszek wywołuje u nas niechęć, bo we wczesnym dzieciństwie zakrztusiliśmy się nim; teraz nie pamiętamy przyczyny, niechęć została), do bardziej subtelnych, biorących udział w kształtowaniu nie tylko naszych kulinarnych gustów. Można powiedzieć, że przeszłość nie umiera w nas cała.
      Oj, rozgadałem się:)

      Aniko, mam prośbę. Wspomniałem kiedyś znajomej o Twoim blogu, ta zajrzała tam, była pod wrażeniem Twojej wiedzy; zauważyła też, że pisuję tam komentarze, więc poprosiła mnie o pomoc w poznaniu nazwy dziwnego kwiatu. Przysłała mi zdjęcie, widać na nim dwukolorowy kwiat. Czy mogę prosić Cię o jego identyfikację?

      Usuń
    2. Nieznane mi rośliny poznaję dzięki internetowi - opisuję krótko ich wygląd np. różowo białe kwiaty łąkowe albo biało różowy kwiat (czasem trzeba kilku podejść), a potem zaglądam do zakładki "Zdjęcia" w wyszukiwarce i zwykle pośród nich znajduję szukaną roślinę.
      Oprócz tego wielką pomocą służy strona Bio-forum http://www.bio-forum.pl/messages/336385/336385.html. Warto tam spróbować, można wiele się dowiedzieć (czasem wystarczy przejrzenie ostatnich wpisów).
      Ja, żadnym razie, nie czuję się znawcą roślin, ale jeśli podasz link do zdjęcia, to zerknę :-)

      Usuń
    3. Nie jesteś znawcą roślin? Aniko, mając Cię za osobę skromną i znającą rozległość wiedzy do poznania, wiedziałem, że takie lub podobne słowa napiszesz :-) Tylko ktoś, kto ma pewną wiedzę, jest w stanie dostrzec swoją niewiedzę.
      Dziękuję za zgodę, a zdjęcie wklejam wyżej, bo mam je w pocztowej skrzynce, więc nie wiem, jak miałbym inaczej pokazać Ci je.

      Usuń
    4. To pszeniec gajowy. Wiesz jak "odgadłam" jego nazwę?
      Niedawno pokazałam pszeńca pospolitego - ma bardzo charakterystyczne, "paszczowate" kwiaty, tak jak u tego. Wpisałam więc nazwę pszeniec i od razu znalazłam podobiznę właśnie tej rośliny.
      W poprzednim komentarzu napisałam zakładka "Zdjęcia", a miało być "Grafika" (chodzi o wyszukiwarkę Google).
      Cieszę się, że tak łatwo poszło i że mogłam pomóc. Piękna roślina, jeszcze takiej nigdy nie widziałam. Pozdrawiam

      Usuń
    5. Dziękuję bardzo, Aniko. Wiedziałem! :)
      Kiedyś sam szukałem nazwy kwiatu podobnymi sposobami, ale po obejrzeniu dziesiątków zdjęć wszystko mi się pomieszało i niczego już nie byłem pewny. Właśnie brakującej mi precyzji oglądu, zdolności do rozróżnienia tylu roślin, ale i determinacji w poszukiwaniach – tego zazdroszczę i to podziwiam u Ciebie.

      Usuń
    6. Wierz mi, że jest to umiejętność, którą wyćwiczyłam. Początkowo nie umiałam rozróżniać szczegółów i równie dobrze mogłam pomylić stokrotkę z przymiotnem (na zdjęciu). Teraz rzeczywiście, wydaje mi się, że potrafię patrzeć, także na zdjęcia w internecie i znaleźć to, czego szukam :-)

      Usuń
    7. Potrafisz!
      Przymiotno. Poznałem tę roślinę w czerwcu minionego roku. Karuzele stały na brzegu wykoszonej łąki, a obok, tam, gdzie nie sięgnęła kosiarka, rosły te kwiaty. Mnie też wydawało się na początku, że to stokrotki, ale zwróciłem uwagę na liczniejsze i węższe płatki większego kwiatu, no i krok po kroku dowiedziałem się właściwej nazwy.
      Niestety, niemal wszystkie kwiaty zostały zdeptane przez moich kolegów…:(
      Rozdrabniam się, Aniko. Za mało mam czasu, za dużo zainteresowań i czasochłonnej pasji pisania. W rezultacie znam się co nieco na tym i na tamtym i jeszcze na owym, ale naprawdę dobrze na niczym. Gdybym miał wymienić dwie pozycje spośród czołówki, powiedziałbym – co za zestaw! – o stalowych konstrukcjach i o Górach Kaczawskich. Znajomość konstrukcji mam chyba wrodzoną, a po Kaczawskich przedreptałem jakieś półtora tysiąca kilometrów.

      Usuń
  2. Ulotność chwil... Świetnie potrafisz ją oddać swoimi opisami. Zachód słońca nad morzem, fale, czas spędzony z najbliższymi. .. Nieuchwytność czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Anno.
      Czas, czy raczej nasze postrzeganie czasu, to jedno z moich zainteresowań, chociaż właściwiej byłoby napisać fascynacji. Udanie to tylko bywa, Anno. Częściej jest tak, że czuję coś w sobie, jakieś myśli kołaczą się po łepetynie, a nijak nie mogę przełożyć je na słowa…
      Dzisiaj nad ranem przyjechałem do Nowego Tomyśla w Wielkopolsce, na wspominany jarmark wikliniarski. Wakacje minęły:(

      Usuń
    2. Wiem, zauważyłam, że fascynuje Cię czas. I pięknie o nim piszesz. Jarmarku Ci trochę zazdroszczę, bo już wiesz, że uwielbiam wszelkie targowiska.

      Usuń
    3. Dziękuję, Anno. Wiesz, tutaj jestem typowym facetem: szybko wybrać, szybko kupić i uciekać:)
      Gdzieś mam opis nowotomyskiego jarmarku sprzed paru lat, zamieszczę go tutaj. W te dni może uda mi pamiętać o zabraniu aparatu i kliknę kilka zdjęć? Na przykład wiklinowym koszyczkom? :)

      Usuń
  3. Zapomniałeś zapomnieć? To nie jest źle, to bardzo dobrze. Bo ja często zapominam zapamiętać.

    Pszeniec gajowy to taki trójkolorowy cwaniaczek, który za pomocą przyssawek pobiera wodę i sole mineralne od innych roślin. Jest półpasożytem i do tego trującym. Ale ja zawsze podziwiam urodę tego łobuza i lubię go fotografować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam tylko, że po moim przebywaniu na pustkowiu moje hasło uleciało mi z pamięci i miałem kłopoty z zalogowaniem się.

      Usuń
    2. Janku, takich cwaniaczków z przyssawkami widzę, lub słyszę o nich, wielu. Robią to bez skrupułów, z pełną świadomością której pszeniec nie ma, więc rozgrzeszam tę roślinkę:) Zresztą, z ładnym roślinami jest tak, jak z ładnymi kobietami: dla ich urody przymyka się oczy na wiele innych cech.
      No i popatrz, jak wydłuża się nam lista objawów sklerozy!:
      -zapomina się zapamiętać,
      -zapomina się zapomnieć,
      -pamiętało się zapamiętać, ale się nie udaje,
      -zapomina się o zapomnieniu,
      -pamięta się o zapomnieniu nie wiedząc co się zapomniało.
      Coś jeszcze? :)
      Te różne hasła plenią się jak króliki, a przez to robią się piętrowymi hasłami. Mam tajny plik tekstowy, chroniony jest hasłem, a w tym pliku mam zapisane różne hasła. Tylko co będzie, gdy zapomnę tego pierwszego?…

      Usuń
    3. W takim przypadku Enigma chyba nie pomoże.
      A tak przy okazji przypomniała mi się taka rymowanka, którą należy czytać szybko.

      Gdy Pomorze nie pomoże,
      to pomoże może morze,
      A gdy morze nie pomoże, to pomoże może Śląsk

      Usuń
    4. Opowiem historyjkę a'propos. Właściwie jest nią reakcja mojej wnuczki, która po raz pierwszy w życiu zetknęła się z połączeniem słów może i morze. Otóż zastanawialiśmy się, gdzie pójdziemy popołudniu, gdy będąc po pracy oddałem się do jej dyspozycji. Mała oczywiście chciała na dmuchane ślizgawki w lunaparku, a ja zaproponowałem, że może pójdziemy nad morze. Helena w pierwszej chwili nie zrozumiała, później powiedziała „aha” i uśmiechnęła się. Ona ładnie się uśmiecha. Helena cała jest ładna i coraz ładniejsza.
      Poszliśmy na ślizgawki, wszak ona decydowała.

      Usuń
    5. Jeszcze jeden objaw sklerozy dodam:
      - zapomina się, o czym się miało pamiętać.
      Czasem mi się to zdarza :)

      Latorosłka

      Usuń
    6. Ach, tak! Ale wiesz co, Latorosłko? W ten sposób z czystym umysłem można zająć się czymś nowym! Na przykład starać się coś zapamiętać:)

      Usuń