Strony

niedziela, 27 grudnia 2015

Pożegnanie jesieni


201215

Prawie najkrótszy dzień roku, wigilia zimy, której rozpoczęcie powinno być radośnie obchodzone jako nawrót Czasu ku wiośnie: do dzisiaj można było mówić, iż każdy dzień oddalał nas od letnich dni; od jutra każdy dzień przybliżać będzie do wiosny. W starożytnym Rzymie jeden z pierwszych dni zimy był radośnie święcony jako dzień Nowego Słońca, póki Kościół nie uczynił z niego dnia narodzin Jezusa. Czasami gdy wspomnę to stare święto, doznaje zdumienia precyzją pomiarów astronomicznych w tamtych czasach: bez teleskopów, satelitów i bez komputerów, potrafiono zauważyć parominutowe różnice w długości dnia.

Znając prognozę pogody, wybrałem trasę odkrytymi stokami ulubionych gór: z Mysłowa na Osełkę, dalej Górą Bandurskiego i Gaikiem na stoki Dudziarza (przy okazji odwiedziłem moją Polanę Czterech Świerków). Powrót tymi wzgórzami, ale nie po śladach, i wejście na Grodzik, na tę pamiętną polanę sięgającą połowy zachodniego zbocza, z którego zaplanowałem oglądanie dzisiaj zachodu słońca. Cały dzień słońce miałem na twarzy i rozległe widoki wokół siebie. Pięknie pożegnała mnie Pani Jesień, mimo iż kiedyś w rozmowie z nią narzekałem i marudziłem. Dzisiejszy słoneczny dzień, jej ostatni dzień, dowodzi, iż nie gniewa się na mnie o tamte chwile przy czeremsze.

W drogę wyszedłem kwadrans przed siódmą, więc w ciemnościach nocy, parę minut po siódmej wszedłem na przełęcz między Osełką a Księżym Kamieniem i odwróciłem się. Nad czarnym masywem Lubrzy zobaczyłem tak kapryśną ostatnio Eos. Właśnie wstała i powoli rozchylała story okna swojej komnaty, chwaląc się kolorami piżamy. Stałem tam, chłostany zimnym wiatrem, i niczym pryszczaty małolat gapiłem się  na nią. Chciałem robić jej wymówki za poprzednie niedzielne ranki, ale nie potrafiłem. Uśmiechała się do mnie, taka piękna, więc jak mogłem mieć do niej pretensje? Po stokach Osełki kręciłem się dwie godziny - dla ich urody, bo obok stoków w sąsiedztwie Trzmielowej Doliny, te właśnie są dla mnie najurokliwsze. 







Idąc, spoglądałem na niebo nad ciągle ciemnym masywem Lubrzy, oglądając pokaz mody urządzony przez Eos, a trwał on długo, wyjątkowo długo: słońce wzeszło ponad lasy sporo po ósmej, a dopiero w godzinę później oderwałem się od Osełki i ruszyłem w poszukiwaniu dobrej drogi na Górę Bandurskiego. Opuszczając pierwszą dzisiejszą górkę, szedłem dróżką biegnącą skrajem łąk i lasu, ładną dróżką. Niestety, ktoś pozakładał na gałązki puste puszki po piwach, były ich tam dziesiątki. 


Patrząc na nie, pomyślałem o granicy dwóch światów. Ta myśl pojawia się u mnie często i w różnych okolicznościach, jednak mających jedną wspólną cechę: całkowitą obcość obserwowanych zachowań, wyznawanych wartości, sposobów wartościowania i widzenia świata. Ludzie, którzy to zrobili, są dla mnie jak kosmici – nie do zrozumienia, bez możliwości porozumienia. Dwa światy. Jeden świat podzielony tysięcznymi granicami. Niewidocznymi i przeplatającymi się, ale jednocześnie wyraźnymi, ostro rysowanymi granicami wywołującymi u mnie poczucie zdumienia lub samotności.

Na wprost masywu Gór Ołowianych, równolegle do doliny z szosą numer 3, w rządku stoi kilka górek sięgających Dudziarza, ta pierwsza jest częściowo zalesiona, pozostałe odkryte, a wszystkie bardzo widokowe. Z wielu miejsc widoki są panoramiczne i bardzo urozmaicone, zawsze widać przynajmniej kilkanaście większych szczytów i drugie tyle drobnicy, a ja, jak zawsze z satysfakcją, rozpoznawałem niemal wszystkie szczyty. Między Osełką a tamtymi wzgórzami rozciągała się do dzisiaj terra incognita; doliną biegną szosy, płyną strumienie, są podmokłe miejsca i stawy, rozłożyła się wieś, a skoro wieś, to znaczy, że i ogrodzenia. To wszystko było, ale dość szybko udało mi się znaleźć dobre przejścia polnymi dróżkami i opłotkami na Górę Bandurskiego. Ta poprzedzielana jest masywnymi ogrodzeniami pastwisk, w lecie raczej trudno byłoby przejść tamtędy, ale dzisiaj zastałem bramy otwarte. Przy podejściu na grzbiet widok sięga połowy widnokręgu, ale gdy już idzie się szczytami ku Dudziarzowi, linia horyzontu w żadnym miejscu okręgu nie jest bliska, a miejscami ginie w niebieskościach odległych o wiele, wiele kilometrów.






Południowy stok Dudziarza ma w mojej pamięci swoje znaczące miejsce z wielu powodów. Był celem pierwszej mojej wędrówki kaczawskiej pięć lat temu, miejscem mojego zachwycenia się Różanką, śliczną górą w Ołowianych, którą oglądałem pewnego słonecznego i śnieżnego dnia, a śnieg na niej nie był wtedy biały, nie. On świecił błękitami i diamentowo błyszczącym złotem. Na stoku Dudziarza rosną wyjątkowo gęste i rozległe laski różano-głogowe. Nigdy nie widziałem ich kwitnącymi, ale ilekroć tam jestem, wyobraźnia podsuwa mi obrazy tak cudnego kwitnienia, że jego urok widzę i w zimie. Kiedyś stałem pod szczytem Ziemskiego Kopczyka patrząc na mało mi wtedy znane góry wokół. Na zboczu jednej z nich wypatrzyłem jęzor łąki schodzącej od szczytu i przedzielonej czterema świerkami stojącymi w poprzek. Górę zidentyfikowałem, chociaż nie od razu, był to Dudziarz, a łąkę ze świerkami zobaczyłem z kosmosu, korzystając ze zdjęć googli. Przy najbliższej okazji poszedłem tam, znalazłem drogę przez las i z bliska zobaczyłem świerki. Rośnie ich tam sześć, ale trzy są tak blisko siebie, że nazwy miejsca już nie zmieniałem. Polana Czterech Świerków. Byłem na niej dzisiaj, przywitałem się ze świerkami.

Idąc miedzy Osełką, pierwszą moją górą, a Grodzikiem, ostatnią dzisiaj odwiedzoną, zatoczyłem spore półkole, podziwiając zmieniający się widok gór wokół mnie.

Góry nie są nieruchome; kto tak mówi, nigdy nie był wśród nich i nie widział ich przemieszczania się, a jest ono łatwo zauważalne: wystarczy tylko iść dość długo i patrzeć wokół siebie, żeby zobaczyć ich wędrówki, albo przynajmniej obracanie się. Widziałem je z różnych stron i w zmieniającym się sąsiedztwie, a te było czasami tak bardzo odmienne, że musiałem chwilę patrzeć na góry, by rozpoznać je. Rosły wynosząc się nad inne, ale i malały, przysiadając u stóp tych, które właśnie wznosiły się. Znikały chowając się za szczyty, o których wiem, że są mniejsze od nich i pojawiały się w innym miejscu, odmienione, a jedna z nich znikła mi zupełnie. Dłuższą chwilę szukałem jej wzrokiem tam, gdzie być powinna, w końcu znalazłem zakamuflowaną przemyślnie: cała była na widoku, ale ustawiła się przed inną górą, wtapiając się w jej stoki tak dokładnie, że jedynym śladem była ledwie rozróżnialna linia jej lasów na tle lasów tamtej. Na południe od linii wzgórz, za doliną, wznoszą się Góry Ołowiane. Szczyt są zalesione, ale stoki bliżej dna doliny są odkryte. Widziałem je pod niskim słońcem, oślepiającym, ale i przydającym stokom urody ostrym światłem i głębokimi, długimi cieniami pojedynczych drzew oglądanymi przez mgiełkę prześwietloną słońcem – jakby w powietrzu wisiał najdelikatniejszy złoty pył. Nieco w bok i wyżej widziałem karkonoskie szczyty przyprószone śniegiem– od Śnieżki po Szrenicę; ich niebieskości i biele miały ciepłe, perłowe odcienie. Blisko, najbliżej, tuż obok, mijałem pola zielone młodymi zbożami i czerwone owoce róż błyszczące w słońcu - wystarczy trochę słońca, by zobaczyć kolory zimy. Oczywiście sporo czasu poświęcałem drzewom, próbując rozpoznać gatunki i odmiany, lub utrwalając poznane cechy rozpoznawcze. Sporo rośnie tam jesionów, trochę je znam, ale nadal nie mam pewności przy rozpoznawaniu odmian.

Kiedyś, obchodząc podnóżem rozległy masyw Lubrzy, dotarłem do wąskiej łąki pnącej się po zboczu ku szczytowi. Była ładna, więc poszedłem nią w górę. Pod lasem odwróciłem się i doznałem zachwytu urodą widoku. Dla pamięci tamtej chwili, ale też i z myślą o odwiedzeniu Diablaka, tego wyższego, także z chęci oglądania stamtąd zachodu słońca, wszedłem na stok. 



Tak naprawdę nie wiem, jak się ta wyższa skała, też ładna i duża, nazywa, ale skoro niżej jest podobna nazywająca się Diablak, więc może i ta nosić to miano. Słońce stało nad linią Karkonoszy, więc bliżej południa, a nie na zachodzie. Cóż, w końcu mamy najkrótszy dzień w roku, słońce zachodzi na południowym zachodzie. Do końca dnia brakowało trzech kwadransów, czy zdążę odwiedzić skałę? Czas zapamiętałem dobrze – kilka minut intensywnego marszu pod górę lasem wśród ciemniejących świerków. Skrzyżowanie, skręt, ładny dukt i oto skała! Pamiętałem drogę. Skała nic nie straciła ze swojej urody, może nawet zyskała, bo widziałem ją w niskim już słońcu świecącym między drzewami. Dotknąłem ją, zrobiłem jej sesję zdjęciową, a ona pokazywała mi się jak zawodowa modelka. Niestety, tak się kręciła w obiektywie, że prawie wszystkie zdjęcia okazały się być poruszone. Wróciłem na brzeg łąki akurat na ostatnie chwile dnia.



Świat na wprost po prostu szarzał tracąc kolory, natomiast linia Karkonoszy długo jeszcze świeciła intensywną zorzą zachodu. Wyjeżdżając z ciemnej już wioski, nadal ją widziałem.




12 komentarzy:

  1. Witaj, Krzysztof.

    Granica dwóch światów. Puszka pełna piwa, po wychyleniu jej zawartości, staje się w jednej chwili bezużytecznym balastem. Dziwna rzecz, puszka z zawartością waży o wiele więcej od pustego opakowania, a tak trudno zabrać ją ze sobą w drogę powrotną.

    Twoja pożegnalna tegoroczna wędrówka była wprost bajeczna.
    Krzysztof, na moich mapach nie mogę zlokalizować Góry Bandurskiego. Mam do Ciebie prośbę. Przybliż mi namiary na ten szczyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Janku.
      Tamtym ludziom nie zależy na wyglądzie otoczenia, na jego czystości, bo są na uroki natury obojętni. Dla mnie są biedni z tego powodu. Niżej podaję kilka punktów z mojej trasy. Sprawdzałem, współrzędne są dobre, a wklejałem je w okienko googli maps.

      Polana Czterech Świerków:
      50.919793, 15.911043

      Góra Bandurskiego:
      50.910729, 15.949195

      Dróżka z puszkami:
      50.928196, 15.958121

      Usuń
  2. O jakże inaczej czyta się Twoje opisy, mając Ostrzycę na horyzoncie!"Dekoracje"z puszek i butelek strasznie mnie wkurzają, a na moich trasach często je spotykam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Anno. Wyobrażam sobie, że zdążyłaś już być tam i tam, u tych i u tamtych znajomych. :-) Ja miałem leniwy dzień, odpoczynek przed najbliższymi dniami. Otóż syn zostawia mi Helenę na cały tydzień, a że od jutra w domu nie będzie nikogo poza nami dwojga aż do popołudniowych godzin, czekają mnie dni wypełnione po brzegi wnuczką. Ale cieszę się myślą o tych dniach. W następnym tygodniu obiecuję sobie zrobić trzydniówkę kaczawską.
      Te „dekoracje” są wszędzie tam, gdzie chodzi więcej ludzi, więc zapewne dużo jest takich, dla których odruchem jest wyrzucenie śmieci w krzaki albo na krzak. Niestety.

      Usuń
    2. Bo oni nie są piwoszami lecz piwożłopami, a takich ci u nas dostatek.

      W czasie wędrówek górskich często jesteśmy zachwyceni widokiem jakiegoś wzniesienia, które wyłania się zza najbliższego zbocza. Wydaje się nam, że interesujący nas pagórek znajduje się w bliskiej odległości. Ale gdy tylko wejdziemy wyżej na stok, doznajemy miłego oczarowania. Góra, która nas zainteresowała, znajduje się o wiele dalej niż początkowo sądziliśmy. Uśmiecha się ona do nas z drugiego krańca rozległej doliny i wabi nas ponownie swoim kształtem niby wdzięcząca się do nas zalotnica.

      Dziękuję Ci, Krzysztof za namiary.

      Usuń
    3. Piszesz tak, jak ja: jakby przyroda miała żeńskie cechy :-)
      Ma! Im więcej mam lat, tym wyraźniej to widzę.
      Mój młodszy syn jest smakoszem piw. Zna się na nich, kupuje piwa nietuzinkowe, z małych browarów. Powiem Ci, że przy nim poznałem trochę takich piw, są wśród nich doskonałe: bogate w smaki i zapachy, perfekcyjnie uwarzone. Co prawda ceny bywają zaskakująco duże, ale takie piwa pija się dla smaku, jak koniaki.
      Wysyłając dla Ciebie współrzędne, pomyślałem, że mógłbym dołączać parę takich danych do następnych opisów. Co Ty na to, Janku?

      Usuń
  3. Współrzędne mniej znanych miejsc? Wyśmienita rzecz. Bowiem Ty najczęściej nie chodzisz po oficjalnych szlakach, ale idziesz tak, jak Ci najwygodniej i często, gdy na mapie śledzę Twoje wędrówki, często się gubię. Trochę mi czasu zajmuje ponowne trafianie na Twoje ścieżki. Ale w tropieniu jestem wytrwały. Byłem harcerzem i jestem z tego dumny.
    Zgadzam się z Tobą w sprawie koniaków i piwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc będę zamieszczać współrzędne kilku kluczowych miejsc.
      Nie byłem harcerzem, nie wiem dlaczego, bo przecież mogłem. Gdy teraz pomyślę o harcerstwie, odczucia mam przeciwstawne. Po dwóch latach spędzonych w wojsku jestem przeciwnikiem wojska i niechby śladu wojskowego drylu, a w harcerstwie jest on obecny, ale z drugiej strony obozy gdzieś w lesie mogłyby być fajne. Albo zabawy polegające na marszu według znaków ukrytych na trasie - poszedłbym na coś takiego.
      Janku, właśnie wróciłem z wnuczką z kolejnej wizyty rodzinnej, jutro rano jedziemy na następną.

      Usuń
    2. A ja w wojsku nie byłem i dzisiaj tego nie żałuję. Natomiast "w moich czasach" dryl służbowy w harcerstwie nie był taki okrutny. Traktowaliśmy go jako zabawę, która jednocześnie uczyła uszanowania drugiej osoby. Pamiętam, że ze zniecierpliwieniem oczekiwałem kolejnych numerów Świata Młodych.

      Usuń
    3. Och, ja gapa.
      Miłych chwil z Helenką oraz bliskimi i pozdrowienia dla najpiękniejszej.

      Dlaczego tak bardzo kochamy nasze wnuki? Chyba chcemy w dwójnasób podarować im to, czego nieraz w pośpiechu nie zdążyliśmy dać swoim dzieciom.
      A wnuki przepadają za dziadkami, wiem coś o tym.

      Usuń
    4. Mam dwóch synów, najmłodsze moje dziecko to córka. Dzięki niej poznałem inne oblicze ojcostwa. Dziewczynka jest wspaniałą istotą. Teraz z lubością pozwalam owijać się wokół paluszka wnuczki.
      Twój powód przepadania za wnukami niewątpliwie jest słuszny, ja wskażę inny. Otóż nasze wnuki są tymi, którzy niosą życie i cząstkę nas samych dalej – ku lepszej przyszłości. Patrząc na Helenę, czasami myślę, iż ma szansę dożyć XXII wieku, a wtedy próbuję sobie wyobrazić, jaki będzie świat za blisko 100 lat. Wierzę w dobrą przyszłość ludzkości i naszych wnuków, a z wnuczką staram się być blisko z powodu bardziej rzeczowego: otóż chcę, żeby pamiętała dziadka jako kogoś, kogo lubiła, kto był dla niej fajny – i żeby tą pamięć poniosła w swoje dorosłe życie.

      Usuń
    5. A ja niestety, moich dziadków nie widziałem. Taki los.

      My, w jesieni życia, wracamy coraz częściej wspomnieniami do naszego dzieciństwa. Do tej naszej wiosenki, kiedy boso biegaliśmy po kałużach i perlistej od rosy trawie. Ja, gdy widzę tego jasnowłosego chłopczyka, który wyszedł nam na spotkanie, widzę siebie w jego wieku i chcę, aby on zachował w pamięci miłe chwile swego dzieciństwa. A Ty, swoją wypowiedzią trafiłeś w samo sedno, również pragnę aby ta mała istota mnie podobnie wspominała.

      Usuń