Strony

niedziela, 10 stycznia 2016

Trzy zimowe dni w Górach Kaczawskich. Dzień pierwszy


040116

Zachciało mi się iść i zmęczyć się na szlaku; zobaczyć początek dnia gdzieś na odludziu, niechby był szary i zachmurzony, poczuć smak herbaty z sokiem malinowym pitej w leśnej głuszy, zobaczyć wstążkę drogi chowającej się za grzbiet wzniesienia – słowem: byłem na głodzie. Chciałem iść na łazęgę, ale przecież nazajutrz po powrocie z urlopu spędzonego w domu miałem iść do pracy, jednak gdy dowiedziałem się o prognozowanym na najbliższe dni mrozie, z szafy wyciągnąłem plecak. Pracuję w namiocie, ale przy ujemnych temperaturach nie da się tam wytrzymać. Wieczorem w przeddzień wyjazdu było 12 stopni mrozu, nad ranem, gdy wyjeżdżałem, 13. Dwa dni mrozów  – głosiły prognozy, a że trzeci dzień był świąteczny, pojechałem na trzy dni.

Ubrałem się odpowiednio, ale już za Złotoryją termometr w samochodzie pokazywał tylko sześć na minusie. W ciągu dnia bywało, że szedłem rozpięty, ale pierwsze godziny dnia dały mi odczuć prawdziwie zimową aurę: skóra twarzy paliła mrożona wiatrem, a dłonie po zdjęciu rękawic błyskawicznie marzły. Szedłem w jednych z moich najcięższych, najgrubszych butach na mrozy lub błoto. Jak się okazało, nogi odzwyczaiły się od ich ciężaru, silnie odczuwanego w ciągu tej trzydniówki; biorąc buty w obronę napiszę, że przez cały czas odczuwałem na stopach luksus ciepła i wygody.

Chyba nigdy nie piszę o samych podróżach, więc teraz parę słów. Drogę znam na pamięć, ale widuję ją tylko nocą. Gdy czasami zdarzy mi się jechać tą trasą w dzień, widzę ją zupełnie inaczej. Więc jadę na pamięć, tylko czasami ostatnie kilometry wiodące bocznymi dróżkami sprawdzam na mapie, a sama jazda jest teraz u mnie przeżyciem godnym wyrafinowanego sabaryty. Nigdy nie męczyło mnie kierowanie samochodem, nawet w czasie wielesetkilometrowych podróży, teraz odpoczywam pławiąc się w luksusie. Polska nie jest biednym krajem, skoro za kilka tysięcy można kupić tak dobry samochód.

Jeszcze słowo o miłej chwili przeżytej w przeddzień wyjazdu. Zadzwoniłem do „Zaczarowanego ogrodu” w Proboszczowie pytając, czy przenocują mnie.

-Pana zawsze. – usłyszałem w odpowiedzi słowa właścicielki.

Dziękuję za nie, Danuto. Dodaję te słowa do uśmiechu, z jakim kiedyś powitała mnie Pani na progu swojego domu.

Jak zwykle nie mogłem zdecydować się gdzie jechać, ale że myśl uparcie powracała do Dzwonkowej Drogi i pewnego obelisku ustawionego w lasach Chełmów, wyjazd w wyższe pasma odłożyłem na inne dni i pojechałem w tamte rejony pogórza.

Rozwidniało się, gdy samochód zostawiłem w Sokołowcu pod sklepem i poszedłem w stronę Owczarni i Rakarza. Te wzgórza i ich okolice są ładne, po prostu ładne. Dalekie widoki, fałdy pól i łąk, nitki dróg ocienionych drzewami, linie lasów, kępy zagajników śródpolnych, no i to magiczne miejsce początku strumienia płynącego dnem Piekiełka. Magiczne jak każde źródło, a to miejsce dodatkowo czaruje kontrastem rozległych pól i jarem zaczynającym się po przejściu ledwie kilku metrów między pierwszymi drzewami lasu. Schodząc na dno ciemnego, skalnego uskoku (zapewne wodospadu w mokre lata), między drzewami widzi się rozległy przestwór pól. Urokliwa jest droga odchodząca na północny zachód od tego miejsca, zarastająca głogami stara droga pod szpalerem czereśni. Będę się starać zamieszczać współrzędne geograficzne niektórych miejsc; aby zobaczyć ich satelitarne zdjęcia, należy dane skopiować, wkleić w otwarte okno google maps, no i oczywiście kliknąć przycisk wyszukania.Udało mi się zamieścić aktywne linki, powinny działać.

51.048225, 15.851393 link 


Kręciłem się po okolicy, przypomniałem sobie poznane wcześniej przejścia przez lasy, poznałem nowe drogi, przeszedłem paręset metrów wzdłuż strumienia. Szukałem jego nazwy, ale nie znalazłem, niech więc i strumień nosi miano dolinki. Płynie on jarem o stromych, dzikich i trudno dostępnych, a przez to ładnych zboczach. Niestety, często widuje się tam doły wykopane przez poszukiwaczy agatów, bo rejon ten zalicza się do najzasobniejszych w ten ozdobny kamień. Parę lat temu w tamtej okolicy znalazłem (na powierzchni!) pierwsze swoje geody, jedną nawet rozłupałem, ale agatu w niej nie było; dla zachowania nadziei pozostałych już nie ruszałem. Gdy dane mi będzie wrócić tam, będę chciał przejść całą dwukilometrową długość strumienia.

Po drugiej stronie wioski, w pobliżu cmentarza, zaczyna się wielokilometrowa Dzwonkowa Droga.

51.040060, 15.815054 link 


Przeszedłem ją niemal całą, są tutaj opisy tamtych dni, dzisiaj chciałem przejść pierwsze kilka kilometrów, do lasów na wysokości Sądrecka. W Bieszczadach widziałem wioski bez mieszkańców i bez domów, ta wioska niewiele się różni od tamtych, mając tylko jeden zamieszkały dom; cóż, sąsiadami mieszkańcy nie muszą się przejmować. Mam na pulpicie laptopa zdjęcie tej drogi w okolicy wzgórza Rawka. Płynie tam strumień (nie teraz, wysechł jak i ten w Piekiełku) rośnie kilka brzóz, zawsze tak ładnie nachylających się nad wodą, obok krzewi się dzika róża wychylająca na dróżkę kolczaste łodygi, a po drugiej stronie rosną olsze ustawione w szpalerze… Rosły, już ich nie ma, wycięto wszystkie, jednak brzozy ocalały i różany krzew też. Patrząc na pocięte pnie drzew i sterty gałęzi, na rozjeżdżoną drogę, poczułem, że to miejsce straciło swoją magię. Szkoda. Pod osikowym zagajnikiem usiadłem na leżącym pniu robiąc przerwę na herbatę i odpoczynek nóg. Na ogół są te krótkie minuty zwykłymi przerwami w wędrowaniu, ale czasami jakoś inaczej dostrzegam otoczenie, siebie siedzącego gdzieś na odludziu, i tę chwilę mojego życia. Nie wiem, co czyni je wyróżnionymi, intensywniej odczuwanymi. Czasami myślę, że inność tkwi w zjednoczeniu świadomości z chwilą i z otoczeniem, to jakby spotęgowane „ja tu i teraz”. Miłe chwile, długo pamiętane.

Kwadrans później pamięć spłatała mi figla: po wyjściu z lasu byłem pewny zobaczenia ładnej kępy drzew przy drodze przecinającej rozległe pole, ale nie było ich, a i droga wydała się jakby inna. Ech, coś pomyliłem – westchnąłem. Będąc nieco dalej od lasu obejrzałem się i zobaczyłem tamte pamiętane drzewa. Były bliskie, a ocieniały sąsiednią, równoległą drogę. Właśnie tam, po minięciu sądreckiej drogi, zaczyna się najładniejszy fragment Dzwonkowej Drogi.

51.040930, 15.782718 link 



Jest jedną z tych, którymi dobrze i wygodnie wędruje się: równa, jasna, pogodna, chciałoby się powiedzieć uśmiechnięta, a biegnie skrajem dębowego lasu i pól. Czy potrzebne są inne atrybuty jej urody? Stanowczo zbyt szybko skończyła się. Widząc nową, szutrową drogę leśników, skręciłem w las chcąc ją poznać. Wyprowadziła mnie z powrotem na sądrecką drogę i gdzieś tam zobaczyłem Ostrzycę. Tak, widzianą tyleż razy z różnych stron i odległości, a kiedyś nawet zobaczyłem w niej coś kobiecego; dzisiaj widząc ją, pomyślałem o czasie. Ta góra jest pozostałością po wulkanie czynnym jakieś 10 – 20 milionów lat temu. Góry już nie ma, nawet bazaltowa gardziel wulkanu rozsypała się w stożek obecnej Ostrzycy.


 Jak będzie wyglądać góra i okolica za 20 mln lat? Co zachowuje sens przy takim bezmiarze czasu i przemian? Nic, ale po co sięgać do milionów lat? Zapytam się więc siebie, co z ludzkich dążeń zachowuje sens po upływie stu lat? Niewiele dla społeczeństw, nic dla człowieka. Co znaczy sto lat dla tej góry? Mniej niż mgnienie oka dla mnie. Jestem dla niej mgnieniem. Jestem maleńką chwilą istniejącą tutaj i teraz. Powinienem o tym pamiętać dla zachowania właściwych proporcji ważności jeszcze drobniejszych chwil, z których składa się moje życie.

Powrót zaplanowałem przez Sądreckie Wzgórza; po tych nierozległych wzgórzach chodziłem kiedyś dwa czy trzy dni, znam je nieźle. W ich centrum jest ładna polanka, chciałem ją zobaczyć, chciałem też odnaleźć przejście leśną ścieżką na odkryty, wschodni stok Łysej Góry, tej sądreckiej, mało znanej w przeciwieństwie do dużej imienniczki z wyciągami dla narciarzy.

51.028030, 15.793049 link 


Polankę zobaczyłem dokładnie taką, jaką zapamiętałem: ładną, cichą, zagubioną wśród wzgórz i lasów mało znanych innym ludziom. Moją. W cichym powietrzu powoli opadał płatek śniegu. Moment patrzyłem na niego, ale zaraz zobaczyłem następny, kolejny i tysięczny. Drobniutkie, zmrożone płatki śniegu powoli opadały na mnie, na dróżkę i na świerki.

Początek ścieżki był, ale wyżej już jej nie było, po prostu zarosła, nieużywana. Wyprowadza na skraj łąk, z których roztacza się ładny widok: na pierwszym planie wzgórze Grodowa, dalej Sokołowiec i wzgórza za wioską, na lewo rozległe pola, na których widać drzewo z krzyżem – początek Dzwonkowej Drogi, a po prawej wznoszą się Sokołowskie Wzgórza. Byłem tam ze trzy razy i będę wracać.

51.029670, 15.798800 link



Wolno i nie najkrótszą drogą schodziłem do wioski. Pani Danuta poczęstowała mnie nie tylko lampką wina, ale i miską gorącej zupy. Nim usnąłem, czytałem książkę o Korei Północnej. Wstrząsająca lektura. W XXI wieku, na oczach całego cywilizowanego świata, maltretowany jest, głodzony i mordowany dwudziestomilionowy naród – i nikt nic nie robi, bo nie ma tam ropy, a za to są bomby atomowe z guzikiem pod ręką Stalina i Pol Pota w jednej osobie, którą trudno nazwać człowiekiem. Myśl o tym kraju wracała do mnie w czasie słuchania Konkursu Chopinowskiego. Grali tam także Koreańczycy z południa, a jeden z nich konkurs wygrał. Patrząc na niego pomyślałem, że być może po drugiej stronie granicy żyje ktoś, kto mógł być zwycięzcą tego konkursu, a nie był nim, bo żyje w kraju rządzonym przez ludobójcę.

4 komentarze:

  1. Tak, jesteśmy mgnieniem, ziarenkiem piasku, ale zauważ że wieczność z mgnień się składa, a pustynia z ziarenek piasku. Zdawało by się, że jako ziarenko nic nie znaczymy, a spróbuj iść z ziarenkiem w butach ;)
    Podobnie jest z nami, niby niewiele- człowiek, a ile zła potrafił naturze wyrządzić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wyrządzamy zło Naturze, i to nie tylko wylewając toksyczne odpady, ale właściwie na każdym kroku, na ogół nieświadomie. Czasami jadąc samochodem liczę. Z matematyki nie byłem dobry, ale coś tam pamiętam, w końcu jestem technikiem. Policzmy razem. Silnik mojego samochodu ma 1,6 l pojemności. W czasie jazdy kręci się 2-3 tysiące razy na minutę. Niech będzie 2500 obrotów. Ponieważ jest silnikiem czterosuwowym i czterocylindrowym, w czasie jednego swojego obrotu wykonuje dwa pełne cykle swojej pracy, to znaczy, m.in., że zasysa powietrze do dwóch cylindrów o łącznej pojemności jednej drugiej pojemności silnika, czyli 0,8 l. Zasysa, by wykorzystać zawarty w powietrzu tlen do spalenia paliwa. Po prostu ten tlen zużywa. Ile w ciągu minuty? Ponieważ silnik nie jest doładowywany, 0,8 l razy 2500 równa się 2000 litrów. W minutę! Podróż w Sudety i powrót zajmuje mi około pięciu godzin, w tym czasie mój samochód zużyje 2000 l razy 300 minut podróży równa się 600 000 litrów powietrza! Zawartość tlenu w atmosferze wynosi 20%, więc spali 120 tysięcy litrów tlenu. To ilość wystarczająca dla jednego człowieka na blisko miesiąc, przy założeniu zużycia tlenu na poziomie 200 litrów na godzinę. Gwoli ścisłości dodam, że praktycznie silnik zużyje nieco mniej, bo w tych rachunkach zakładałem stuprocentową wymianę gazów nad tłokiem, a tak nie jest. Tak czy inaczej jest to wielkość oszałamiająca.
      A na droga korki i nawet ja, mając świadomość tego marnotrawstwa, nie zamierzam zrezygnować z wyjazdów. Powiem Ci, Aniu, że uwiera mnie ten fakt, ponieważ widzę tutaj wyraźną niekonsekwencję.

      Usuń
  2. Dzwonkowa droga - romantyczna nazwa szlaku, którym kiedyś mogły przechodzić osoby wykluczone ze społeczeństwa.
    W przeszłości, gdy na tej drodze rozbrzmiewały dzwonki i klekotały kołatki, ludzie zdrowi ten teren obchodzili szerokim łukiem. Owe czasy minęły, a dziś niewiele osób przechodzących tamtędy zdaje sobie sprawę z tego, że w przeszłości ta droga była drogą przeklętą.
    Przemijanie i trwanie.
    My spoglądamy na płatki śniegu pojawiające się i znikające, jedne szybciej drugie wolniej. Ostrzyca patrzy na nas, ludzi podobnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby Ostrzyca widziała i pamiętała, wiele mogłaby opowiedzieć, ale nas, ludzi, mogłaby jeszcze nie zauważyć. Gdzieś czytałem… wiem, na Twoim blogu czytałem trochę rachunków o szybkości przemieszczania się. Tutaj moje rachunki. Ostrzyca ma, jak szacują geologowie, jakieś 20 mln lat. Gdyby przedstawić jej istnienie na filmie o czasie trwania dwóch godzin, to jedna sekunda filmu musiałaby pokazywać bez mała 2800 lat. Człowiek pokazał się tutaj kilka tysięcy lat temu, czyli powiedzmy, że jakieś dwie sekundy filmu. Może jakaś postać jej, górze, mignęła w ostatnie dwie sekundy filmu, na pewno wiele pojawiło się w ciągu ostatnich tysięcznych części sekundy, ale czyż tak wiekowa dama jak Ostrzyca, mogła to mignięcie zauważyć? Wątpię.
      Jeśli dobrze pamiętam, swoje odczucia o Drodze zamieściłem w opisie jej przejścia. Oszczędnie, bo cholera mnie bierze, gdy wspomnę uznawanie tej choroby jako kary za grzechy. Nie, nic więcej nie napiszę o tym, bo obiecałem sobie nie poruszać tutaj tematów związanych z religią.

      Usuń