Strony

wtorek, 12 stycznia 2016

Trzy zimowe dni w Górach Kaczawskich. Dzień drugi


050116

W dużym masywie leśnym południowych Chełmów, między Muchowem a Muchówkiem, stoi kamienny obelisk wyznaczający punkt przecięcia szesnastego południka wschodniej długości geograficznej i pięćdziesiątego pierwszego równoleżnika północnej szerokości, czyli w skrócie 16E, 51N. Na mojej mapie jest ten obelisk zaznaczony i nie raz zwracałem uwagę na to miejsce. Dzisiaj przyszła pora na zobaczenie go, a wcześniej na odnalezienie, jak się okazało.

Wstałem późno, o szóstej, ale wszak nocowałem na kaczawskim pogórzu, kwadrans drogi od celu, a dzisiaj była nią mała wioska Jurczyce, kilka kilometrów na wschód od Świerzawy. Byłem tam o siódmej, kilka minut później nacisnąłem czarodziejski guziczek przy kluczyku samochodu, zamykając w ten tajemny sposób moją vectrę i ruszyłem drogą wyłaniającą się z szarości zimowego brzasku.

51.003146, 15.957965 link

Wydawało mi się, że idąc właśnie tą drogą, najłatwiej znajdę obelisk, ale na chwilę zapomniałem o plątaninie leśnych dróżek, także o fakcie ostatniej aktualizacji mapy w roku, w którym nasz Bolesław dobijał się do bram Kijowa. Biegnąc skrajem lasów, droga wyprowadziła mnie pod wzgórze Piaseczna.

50.990874, 15.988971 Piaseczna 


Górka znana mi i pamiętana z powodu rosnącej tam ładnej grupy drzew. Było cicho i szaro, dzień dopiero się zaczynał i w końcu aparat zgodził się robić zdjęcia. Nad czarną linią lasu niebo odrobinę zaczerwieniło się, znacząc miejsce wschodu słońca. Kolor był ledwie widoczny na jednolicie szarym niebie, chyba nawet bardziej spodziewaniem był niż śladem wstającego nad lasy słońca. Nieruchome powietrze wydawało się być szare, niechętnie przepuszczające światło, a wokół mnie krążyły nieliczne, drobne płatki śniegu.

Posiłkując się mapą, ponownie wszedłem w las; droga zaznaczona na mapie jako dobra, przejezdna, była zwykłym garbatym duktem leśnym, ale w spodziewanym miejscu doprowadziła mi do skrzyżowania z równą, porządną szutrówką, czyli taką drogą, o jakiej mówi mapa. Kilometr dalej miał być obelisk. Przeszedłem półtora, przeszedłem dwa kilometry i nic. Wiedziałem, że miejsce już minąłem, ale szedłem dalej chcąc poznać wylot drogi. Las był ładny, jasny, wysokopienny, wiele dębów w nim rosło, buków i świerków; znalazłem też kępę daglezji. Fakt, kształt ich szyszek stanowi najpewniejszy wyróżnik, ale i kora, z jej jasnobrązowymi, nierzadko bursztynowymi pęknięciami, pozwala jednoznacznie rozpoznać gatunek, zwłaszcza w zestawieniu z zupełnie inną korą świerków. Ładne drzewa, ich strzelistość jest imponująca, szczególnie duże okazy czynią wrażenie.

W końcu trafiłem na dwóch drwali; na rozgałęziających się patykach trzymali kanapki nad ogniskiem, dym pachniał igliwiem i żywicą. Zapytałem, wiedzieli o znaku, chociaż mówili o tablicy, nie obelisku. Z ich tłumaczeń wynikało, że wcześniej minąłem odnogę duktu i że tam powinienem iść. Na mapie nie było tej drogi, tamtej też nie. Zawróciłem, drogę znalazłem, a kilkaset metrów dalej i obelisk. Schowany za młodymi bukami i dębami, odsunięty od drogi o 10 metrów, niewiele widoczny, trójboczny kamień wysokości metra, z metalową tabliczką.

16E, 51N link 

Stałem przy nim rozglądając się wokół, a po chwili uśmiechnąłem się: przecież tych linii, na skrzyżowaniu których stoję, nie znajdę między drzewami. Tuż obok leży spróchniały pniak, dostrzegłem w nim plastikową butelkę. Z wiadomością dla mnie! Odkręciłem nakrętkę i zobaczyłem kartkę. Jednak! Pierwszy wpis w rodzaju „byłem tutaj” jest z 2012 roku, wszystkich chyba pięć, oczywiście dopisałem i siebie, butelkę porządnie zakręciłem i położyłem w pniaku. A! Był tam jeszcze malutki kluczyk. Do jej serca? Niech tam leży, może znajdzie go młody książę na białym koniu.

Postanowiłem rozpoznać dwa dukty, które zbiegały się w pobliżu kamienia. Jeden wyprowadził mnie na szosę w Muchowie, miejsce zapisałem, może kiedyś wrócę tam. 51.014831, 16.004549 link

Drugi dukt doprowadził mnie na przeciwną stronę leśnego masywu, na kraniec małej wioski, Muchówka, a że w pobliżu zaczynał się strumień, o którym gdzieś czytałem, poszedłem odszukać go.  50.989037, 16.008004 źródła strumienia

Szedłem nieśpiesznie, nie narzucając sobie celów, nie tyle idąc gdzieś, co włócząc się. Dojdę tam, to dobrze, a jeśli nie, to dojdę innym razem, bo jestem tutaj dla drogi, nie dla celu. Rozglądałem się. Wierzba iwa ma białe już szczyty pąków, nad mijanym strumyczkiem kołysze się łan wysokich traw o ładnym kolorze; nie wiem, jak go nazwać, bo nazywając szarożółtym, sugeruję jego mdłość, a kolor jest intensywny, przyciągający wzrok. Obok siebie, niczym przyrodnie rodzeństwo, rosną dwa jakże odmienne drzewa: rozłożysty, krępy dąb i największa osika jaką widziałem. Niskie i daleko sięgające gałęzie dębu, ładna trawa pod nimi, strumyczek tuż obok, a wokół cisza – idealne miejsce na letni biwak. Kilka razy słyszałem klekot i widziałem klucze gęsi. Dopiero odlatują, czy już przylatują? Nie wiem, ale tak czy inaczej pora wydaje się być niezwykłą. Idąc brzegiem Rogoziny, potoku wyschniętego jak wiele innych, znalazłem ruiny domu wśród pozostałości przydomowego sadu. Przejmująco smutny jest widok kikutów ścian z pustymi otworami po oknach, z których kiedyś wyglądali ludzie, a teraz gałęzie drzew. Był czas, gdy w tym pokoju bawiło się dziecko, odpoczywał staruszek, albo kochali się małżonkowie, a teraz leży kupa kamieni pod uschniętymi pokrzywami. Ktoś marzył o tym domu, mozolnie budował go, może całymi latami, cieszył się wprowadzając do niego swoich bliskich i wierzył w ich dobrą przyszłość, teraz zdziczała i przez wszystkich zapomniana jabłoń sadzona jej ręką tkwi na tym pustkowiu pochylona i pokrzywiona niczym wiekowa starość, a smutne wierzby iwy biorą podwórze w swoje posiadanie…



Strumień jest ładny, a wpada do bardzo ładnego stawu; pomiędzy przybrzeżnymi rogożami widziałem urokliwą wysepkę. Po drugiej stronie stawu zaczyna się Wąwóz Lipa, chciałem poznać drogę do niego, ale zbliżał się zmierzch, musiałem wracać. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka przedwieczorna, nieodległe wzgórza majaczyły szarą niebieskością na tle szarego nieba. Aura tej godziny, zimowej i bez kolorów, smutnej i nostalgicznej, podobała mi się. Był w niej urok ciszy i zamyślenia, marzenia i powrotu.



Miałem nadzieję nie zboczyć z leśnego duktu prowadzącego według mapy wprost na mój samochód w Jurczycach, 4 km od stawu. Nie zboczyłem, ale miejscami ciężko mi się szło, bo mało używana droga była zryta przez dziki jak czołgowisko na poligonie. Dowiedziałem się, gdzie nie skręciłem idąc rano w przeciwną stronę i w zupełnych ciemnościach dotarłem do mojego opla.


6 komentarzy:

  1. Droga jest celem samym w sobie. Ach! Odrobina wolności! Widzę, że trochę przyprószyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, droga jest celem, Anno. Nie raz i nie dwa zastanawiałem się nad głównym powodem moich wyjazdów; znajdując kilka, tego najważniejszego nadal nie jestem pewny, ale oczywiście wśród kandydatów jest i poczucie wolności. Życie w drodze jest proste i właśnie wolne. Po prostu idzie się, a iść można tam, gdzie oczy poniosą.
      Wiesz, nie tęskniłem za śniegiem. Odbiera kolory, i tak nieliczne, a ładny jest tylko świeży. Chociaż wędrówka po takim śniegu ma swój urok...

      Usuń
  2. (...)Droga, którą idę biegnie śladem ludzkich spraw;
    szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd,(...)

    (...)Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
    Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień póki trwa.(...)

    (...)Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat,
    W czasie, który minie, odbić chce własny ślad.
    W czasie, który minie, swój odbije ślad.(...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładny wiersz, Janku. Napisz, kto jest autorem.
      O drodze nie napisałem wiersza, ale proza jest w tekstach opisujących moje wyjazdy. Gdyby poskładać te fragmenty, zebrałoby się sporo, bo też i temat jest wdzięczny, poetycki.

      Usuń
    2. Autor, to Janusz Kondratowicz.
      A są to słowa piosenki Czerwonych Gitar

      Droga, którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz.
      Uczę się dopiero widzieć świat, jaki jest.
      Uczę się dopiero świata, jaki jest.

      Droga, którą idę, biegnie śladem ludzkich spraw.
      Szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd.
      Szukam swego czasu, jasnych słów i prawd.

      Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
      Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
      Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
      Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

      Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
      Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa.
      Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

      Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
      Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
      Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
      Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

      Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat.
      W czasie, który minie, odbić chcę własny ślad.
      W czasie, który minie, swój odbiję ślad.

      https://www.youtube.com/watch?v=zXj67-lRYzs

      Usuń
    3. Taka myśl świtała mi nieśmiało w głowie - że to tekst piosenki. Teraz przypominam sobie, bo przecież słyszałem tę piosenkę. Dziękuję, Janku.
      Jutro zamieszczę opis naszej niedzieli.

      Usuń