Strony

sobota, 23 lipca 2016

Ocalić chwile od zapomnienia, czyli o liściach prześwietlonych słońcem.


Lipiec 2016

Ustalił się codzienny rytm słonecznych dni: po pracy, około godziny 19, wychodzę na dwugodzinny spacer, po powrocie parzę kawę i siadam przy laptoku lub z książką. Zauważyłem, że odruchowo omijam zatłoczone miejsca idąc tam, gdzie spokojniej i luźniej – w głąb lądu, na obrzeża miasteczka. Oglądam drzewa i przydomowe ogródki, przez bramki zaglądam w głąb posesji ukrytych wśród zieleni, liczę malwy wyglądające na ulicę przez sztachety ogrodzenia, wącham kwiaty pnącej róży, plamię palce i spodnie obżerając się bordowymi owocami wiśni podkradanymi z czyjegoś drzewa, zatrzymuję się i pod słońce gapię się na świecące zielono liście drzew. Ponownie wracam do kwitnących datur, patrzę na wielkie i cudne ich kwiaty, oddycham powietrzem nasyconym ich  zapachem. Nieco dalej patrzę na wielkie liście surmii i kule kwiatów hortensji.

Chodząc nieśpiesznie i rozglądając się, chłonę słońce i atmosferę letniego popołudnia.










Tutaj, w Ustroniu, bywają dni tak jasne, słoneczne, świetliste nawet, że trudno o podobne w głębi lądu, ale gdy pada deszcz i wieje wiatr, a tak jest często, lipcowi wydaje się, że jest listopadem. Szare niebo przytłacza, drzewa targane gwałtownymi podmuchami pochylają się rozpaczliwie trzepocząc gałęziami; mokre są ściany domów, moje okulary i drzewa, mokrzy są ludzie. Rzadkie błoto mlaska pod butami; między karuzelami, w zagłębieniach placu, pojawiają się i rosną kałuże gotującej się wody. Zamykam się w kampingu, parzę kawę i otwieram laptoka. Na ekranie strona firmy zajmującej się pneumatyką, to w związku z pracą; skrzywiam się i zamknąwszy ekran, sięgam po książkę. Kamping zakołysał się na wietrze, podnoszę głowę i przez chwilę słucham werblu deszczu na jego blaszanym dachu. Podoba mi się ten dźwięk. Uśmiecham się, nie wiem dlaczego. Pochylam głowę i czytam dalej.



Totalne wymieszanie stert towarów, pustych pudeł i ludzi obijających się o siebie – czyli sklep Biedronki w Ustroniu. Stałem w długiej kolejce do kasy, obok mnie siedział w wózku mały chłopczyk. Trzymał bułkę niewiele mniejszą od swojej głowy i próbował ją ugryźć, w czym przeszkadzał mu nos. Podniósł głowę i widząc moje spojrzenie, zrobił śmieszną minę. W odpowiedzi zrobiłem taką samą, chłopiec chwilę patrzył, chyba zdumiony albo zaskoczony, ale zaraz uśmiechnął się szeroko pokazując dwa swoje zęby i kawałki bułki między nimi. Wyglądał śmiesznie, więc zrobiłem pocieszną minę. Małemu wypadły okruszynki z buzi, gdy próbował odpowiedzieć mi. Wymienialiśmy się coraz dziwaczniejszymi minami, póki jego matka nie odwróciła się do nas. Szybko przybrałem neutralny wyraz twarzy, ale spóźniłem się. Mama spojrzała na mnie podejrzliwie, przeniosła wzrok na śmiejące się dziecko, i wtedy uśmiechnęła się do mnie.



Po pracy wziąłem szybki prysznic, przebrałem się i w trójkę pojechaliśmy do Kołobrzegu, na pizzę do znanej nam restauracji przy porcie. Szliśmy okrężną drogą, chcąc odwiedzić kąty znane nam z poprzednich lat. Prowadziła córka, ja dreptałem za nią rozglądając się.

Tłumy ludzi nie mieszczących się na chodnikach, towary wylewające się ze sklepów i budek na chodniki, nadmorski deptak zdeptany tysiącami stóp, zagradzające przejścia stoliki barów i lodziarni, reklamy i fruwające na wietrze wiązki balonów, a za tym wszystkim, gdzieś dalej, mimo iż bliskie, mało widoczne morze kończące się na idealnie prostej i cienkiej linii horyzontu. Pusto tam było i ładnie, bez nachalnych stert towarów i tłumów ludzi.

Pizza warta była przedzierania się ku niej: wyjątkowo dobre ciasto i bogaty, ale subtelny aromat ziół.

Wracając pod dworzec, omalże stuknąłem nosem w drzewo rosnące na chodniku. Podniosłem głowę i zagapiłem się, zdumiony, a po chwili oszołomiony. To był największy kasztanowiec, jakiego kiedykolwiek widziałem. Potężne i zdrowe konary rozmiarów rosłych drzew, dźwigały wielką koronę, a ponadmetrowej średnicy pień zapierał się o ziemię szeroką podstawą, z której wystawały, wypiętrzając ziemię wokół, pazury korzeni. Chodziłem wokół drzewa z zadartą głową i trudno było mi odejść. Wielkie drzewa fascynują mnie. W ich pobliżu czuję, a przynajmniej takie mam wrażenie, jakąś tajemniczą emanację, jakby one promieniowały wokół swoją wiekową, tak różną od ludzkiej, witalnością wyrażającą się u nich w spokojnym, niczym nie zmąconym, życiu podległym tylko rocznym rytmom przemian.



Kolorowe zjeżdżalnie leżały bez powietrza przygniecione głębokimi kałużami deszczowej wody. Tuż nad nimi, na wysokości moich kolan, jaskółki nie tyle latały, co wirowały w ekspresyjnym tańcu. Zatrzymałem się w obawie zderzenia z jedną z tych, które w szybkim locie mijały mnie o centymetry. Po chwili kątem oka zobaczyłem czarną strzałę lecącą wprost na mnie, przymknąłem oczy spodziewając się uderzenia w twarz, ale czyż jaskółka może nie zauważyć słonia widząc muchę w locie?.. Stałem i oczarowany patrzyłem.

W ich lataniu nie było nic stałego, przewidywalnego, prostego; ich lot był zawirowanym pomieszaniem trzech wymiarów, zaprzeczeniem prawom ciążenia i możliwościom żywych stworzeń, był żywiołowością i jednocześnie perfekcją, wdziękiem i radością letniego czasu.

Z przyjemnością patrzę na mewy tkwiące nieruchomo na silnym wietrze; czasami udaje mi się zobaczyć minimalne ruchy ich skrzydeł dopasowujących się do wiatru, w rezultacie których ptak stoi nie spychany w strumieniu powietrza, co dziwi mnie i ciekawi. Bywa, że mewa lekko złoży skrzydła i kładzie się na grzbiet, a wtedy wiatr porywa ją w szalonym pędzie i niesie do tyłu. Umiejętności tych ptaków czynią wrażenie, jednak lot mew nie ma dla mnie wdzięku właściwego jaskółkom i nie budzi mojego uśmiechu. Wypogadzać mojego ducha potrafią tylko one, czarne krzyżyki pod letnim niebem.



Popołudnie spędziłem z Gosią i Tomkiem, ale gdy wieczorem wyrazili chęć pójścia na plażę, uznałem, że powinienem zostawić ich samych. Patrząc na odchodzącą córkę i jej przyszłego męża, doznałem dziwnego, ale i miłego, wrażenia związku tej chwili z minionym czasem. Pomyślałem o latach i zdarzeniach za mną, o moich i nie moich decyzjach, o życiu, które doprowadziło mnie tutaj, na rojną ulicę Ustronia, w licowy dzień dwa tysiące szesnastego roku. Pojawiły się we mnie niejasne obrazy, właściwie tylko wrażenia, z lat siedemdziesiątych, lat mojej młodości i poznania matki mojej córki, początku zdarzeń doprowadzających mnie tutaj. W tej chwili nieprzewidywalność życia, poplątanie jego ścieżek, ważność po latach drobnych decyzji, ale i odwrotnie: nieważność tego, co wydawało się tak znaczące, to wszystko, co czasami budzi moje zdumienie, a bywa, że protesty lub nawet bunt, wydało mi wspaniałe, skoro niesie niespodzianki i przeczy rutynie, jest zaskakujące, ciekawe i ożywcze. Patrzę na odchodzące moje dziecko, dorosłą już kobietą mającą swoje życie i mającą dać życie następnemu pokoleniu, i uśmiecham się do lat za mną, ale i do tych przede mną; co jeszcze mi przyniosą?

Patrzę na moją córkę i myślę, że może za trzydzieści lat ona będzie stała na ulicy w jakimś mieście i patrząc na swoje dziecko zajęte swoim życiem, myśleć będzie o latach i decyzjach doprowadzających ją do tej chwili…



Małgosia wyjechała. Poszedłem do sali z bilardami, w której patrzyłem na jej grę, ale nie było tam córki.


7 komentarzy:

  1. Kwiaty datury nazywane są trąbami anielskimi.
    Datura w języku hindi znaczy "Kolczaste jabłko"
    Nie radzę tego owocu próbować - jest trujący i czyni poważne szkody w wątrobie.

    Krzysztof, mam też taki sam zwyczaj. Po wyjeździe bliskiej mi osoby, odwiedzam miejsca w których z nią przebywałem.
    Szukam jej śladów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, szukamy śladów. Wiemy, że one są w nas, nie w miejscach, ale widocznie miejsca, w którym widzieliśmy bliskie osoby, są też, obok pamięci, nam potrzebne.
      Kolczaste jabłko? Dziwne miano, ale najważniejsze, że kwiaty czynią wrażenie i ładnie pachną :)

      Usuń
  2. ...Odbicia drzew dymiły
    na zdrobniałej fali.
    Jskółko, spraw, by nigdy
    nie zapominali.

    Jaskółko, cierniu chmury,
    kotwico powietrza,
    ulepszony Ikarze,
    wniebowzięty fraku,

    jaskółko, kaligrafio,
    wskazówko bez minut,
    wczesno-ptasi gotyku,
    zezie na niebiosach,

    jaskółko, ciszo ostra,
    żałobo wesoła,
    aureolo kochanków,
    zmiłuj się nad nimi...

    Wisława Szymborska - Upamiętnienie

    (Aaaa...ponownie spotkałem żeglarza - wpadnij, to go zobaczysz).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, wpadnę, przeczytam, napiszę tutaj i u Ciebie, ale z opóźnieniem; są u mnie żona i wnuczka, więc sam rozumiesz…

      Usuń
    2. Faktycznie: kolorystyka piór jaskółek może kojarzyć się z frakiem:)
      Lot jaskółki jest wcieleniem idei wdzięku. Gdy we wrześniu odlatują, niebo staje się takie puste…
      Janku, moi wyjechali. Za tydzień wyjeżdżam z Ustronia, to dla mnie umowny kres lata, chociaż ładnych dni jeszcze wiele przed nami. Wrzesień czasami mam za ładniejszy od maja. Zaraz kliknę się na Twój blog, bom ciekaw zdjęć kosmity:)

      Usuń
  3. Witaj. Bardzo ładnie piszesz. Szczególnie o bliskich mojemu sercu rejonach : Mysłów - tam też mieszkam. Trafiłam do Ciebie czytając o Dłużku, Rogaczu - jestem w szoku,że ktoś oprócz mnie zna te przepiękne miejsca. Wciąż niedocenione przez nikogo. Miło, że tak jak ja, pokochałeś je. Do zobaczenia na szlaku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Długie Włosy. Dziękuję za trafienie tutaj :-)
      W rozległym masywie z Dłużcem i Rogaczem byłem wielokrotnie, chociaż te dwie góry odwiedziłem chyba tylko raz – na pewno nie ostatni. Mało jest tam dalekich widoków, ale są to rejony odległe od wiosek i szlaków, odludzie chyba najpełniejsze w Górach Kaczawskich – i właśnie dlatego chciałbym wrócić tam. Wiele razy zaczynałem wędrówkę w Mysłowie, zwykle zostawiam samochód na placyku przy przystanku, tam, gdzie zaczyna się zagracona dróżka do Radzimowic; jeśli zobaczysz tam kiedyś srebrnego opla vectrę, zapewne będę gdzieś wyżej, na stokach Osełki, Żeleźniaka lub Dłużca.
      Zajrzałem na Twoją stronę w google+ i doznałem chyba nie mniejszego zdumienia niż Ty. Szczerość za szczerość: pomyślałem, że gdybym wcześniej trafił do Ciebie, do głowy by mi nie przyszło, iż autorka może być pod urokiem Gór Kaczawskich.
      Więc do zobaczenia na bezdrożach najpiękniejszych gór sudeckich, Długie Włosy.

      Usuń