Strony

sobota, 13 sierpnia 2016

O wymienialności pieniądza


120816

Przez szereg tygodni miałem tutaj, w Ustroniu, kogoś z rodziny, ale od kilku dni jestem sam. Czas, na który wszyscy czekaliśmy tak długo, już minął. Jeszcze przedwczoraj miałem trójkę gości, spędziłem z nimi miłe popołudnie, które mam nadzieję pamiętać długo - ostatni promyk słońca na chmurnym niebie. Dołączam go do wspomnień sylwetki córki na tle morza, rozmów z synem przy dobrym piwie, wołającej mnie przez sen Heleny, wieczornych chwil z żoną, swoich spacerów po uliczkach miasteczka i zadumanego gapienia się na morze.

Siedzę przy włączonym grzejniku i słucham werblu deszczu o dach kampingu. Wczoraj po raz pierwszy od wielu dni założyłem długie spodnie, dzisiaj dodałem jeszcze sweter. Odzwyczajony od takich ubiorów czułem się źle, jak w pancerzu. Spodnie przeszkadzały, bluza ograniczała ruchy, ciało dopominało się słońca na nagiej piersi i ramionach, delikatnego łaskotania poruszanych wiatrem włosów na gołych nogach, letniej swobody. Znowu pada… Deszcz zabiera mi słońce; gdy budzę się, nie widzę tych uroczych słonecznych cieni tańczących na firance. Wiem, że wrócą jeszcze słoneczne dni, ale wszyscy wyjechali, bliskich mi ludzi zobaczę dopiero późną jesienią, rozsypuje mi się wieloletnia znajomość, niebo jest szare i znowu zaczyna się okres przeprowadzek: za parę dni wyjeżdżam z Ustronia.

Tak, nastrój mam jesienny.



W dwóch miejscach pisałem o pieniądzach. Tutaj w związku z jego umownością, której jeśli się nie dziwimy, to chyba tylko przez przyzwyczajenie, którego dzieci nie mają i dlatego tak trudno im dostrzec wartość w kawałku zadrukowanego papierku. Tutaj po raz pierwszy pisałem o kosztach zdobycia tych papierków. Ponieważ tekst jest długi, pozwalam sobie na wklejenie niżej odpowiedniego fragmentu.:



Płacimy za dostępność dóbr. Za możliwość posiadania wszystko mającego telefonu, aparatu foto (jeszcze skuter wodny musimy kupić, koniecznie!), kina domowego, samochodu, za możliwość w miarę taniego i szybkiego podróżowania po świecie, za modny i absurdalnie drogi ciuch. Aby to wszystko było w naszym zasięgu, produkcja musi być tania, podaż i popyt masowy. Aby taki był, musi być konkurencja zmuszająca firmy do obniżania kosztów i do wiecznej gonitwy, a przez nie i reklama. Nota bene: reklama ma też za zadanie przekonanie nas do kupienia czegoś, co nie jest nam potrzebne, albo do uczestnictwa w czymś, co nas nie interesuje, oczywiście o ile chcemy być trendy; „Nie widziałeś tego?! Nie byłeś tam?! Nie masz tego?! Co za obciach!” Płacimy więc też oglądaniem reklam (w większości debilnych i wysoce szkodliwych), a jest ich mnogość, bo je oglądamy i jesteśmy pod ich wpływem, czyli są skuteczne, opłacalne dla zleceniodawców. Za możliwość kupienia komputera po tygodniu pracy, albo samochodu za kilkumiesięczny dochód, płacimy nerwową pracą, biegiem, alienacją, częstym uprzedmiotowieniem w pracy; płacimy widzeniem nas jako żywe narzędzia i jako konsumentów, i sami jakże często widzimy bliźniego jako przeszkodę lub środek w staraniach o zysk. To ten nasz raj konsumpcyjny wysusza nam serca, z uczucia i z erotyki czyniąc dochodową gałąź przemysłu – nie neuronowe pochodzenie naszej świadomości.

Po namyśle stwierdzam, że ta pogoń za rzeczami jest jednak wtórna, jest skutkiem. Co pierwotną przyczyną? Najogólniej mówiąc: brak innych celów. Nasz konsumpcjonizm jest widomym dowodem bezsilności religii i wewnętrznej słabości wielu ludzi. No bo skoro małej będąc wiary nie bardzo potrafią nadać swojemu życiu sensu mniej związanego z dobrami doczesnymi, a nadto nie umieją w subtelniejszy sposób wypełnić swojego czasu…

Wypada mi zaznaczyć, że owa pogoń za dobrami, nasze dni zabiegane i zapracowane, często są po prostu na nas niejako wymuszone; co prawda człowiek tak naprawdę niewiele potrzebuje do życia, ale przecież gdzieś musi zatrzymać swoje ograniczanie potrzeb - nie każdy może być Diogenesem, a i nasz klimat uniemożliwia mieszkanie w beczce. Dla wielu ludzi konieczność zapewnienia podstawowego utrzymania, więc wyżywienia, ubrania i niechby najskromniejszego mieszkania, zajmuje dużo czasu i dostarcza wielu trosk. Ci ludzie dalecy są od konsumpcjonizmu w ścisłym znaczeniu tego słowa, mimo iż tak wiele ich wysiłku związanego jest z dobrami materialnymi.



W tekście chodziło o jakoby zgubny dla człowieka i cywilizacji wpływ wiedzy o materialnym pochodzeniu naszej psyche (zainteresowani całością mogą kliknąć drugi link), teraz chciałem wrócić do tematu rozwijając inny jego aspekt: koszta psychiczne zarabiania pieniędzy, o których wyżej ledwie wspomniałem.

Mamy dobry pieniądz. Dobry, czyli w pełni, praktycznie bez żadnych ograniczeń, wymienialny na towary i usługi. Możemy za nasze złotówki kupić wszystko, czego zapragniemy, częstokroć w niemałych ilościach. Już słyszę słowa protestów, ale proszę o chwilę cierpliwości. Aby określić ilość jako dużą lub małą, nierzadko trzeba ją odnieść do czegoś, a tutaj porównania czynię do przeszłości, czasami odległej; gdy czynić je do najbogatszych krajów świata, wypadają nieco inaczej. Ale nawet w naszym kraju, mieszącym się w okolicach pięćdziesiątego miejsca w światowym rankingu bogactwa, za niewielką pensję miesięczną kupimy tonę mąki lub kilka tysięcy jajek, albo komplet ubrań na wszystkie pory roku, możemy za te pieniądze przelecieć pół świata. Przy odpowiednich staraniach jedna dziesiąta pensji wystarczy na wyżywienie dostarczające organizmowi niezbędnych substancji pokarmowych. To relacje i ilości oszałamiające naszych przodków, niekoniecznie odległych.



Dobry pieniądz nierozerwalnie związany jest z kapitalizmem, co doskonale pokazali ci różni Leninowie, a nadal pokazują Kastrowie. Kapitalizm to kapitał, bóstwo tego świata, i kapitaliści. Oj, przepraszam: biznesmeni. Ludzie interesu. Przedsiębiorcy. Ci, dla których pracujemy i od których dostajemy pieniądz, wypłatę, zamieniony w papierek nasz czas, naszą pracę i umiejętności. Niemałą część naszego życia. Tak naprawdę my się sprzedajemy. „Mam cię do dyspozycji przez tyle godzin w miesiącu, będziesz robić to, co ustaliliśmy (w praktyce należy dopisać: także to, co wymyślę), a w zamian dam ci tyle pieniędzy.” – mówi kapitalista, nasz przyszły pracodawca. To forma handlu. W pracy mamy zapomnieć o domu i jego kłopotach, o swoich chęciach czy przyzwyczajeniach, mamy robić to, czego wymaga się od nas.

W odhumanizowanych korporacjach jednostka jest maleńkim trybikiem, którego tempo kręcenia się jest wymuszone sąsiednimi trybikami. Musi się kręcić, musi nadążyć, a nawet popędzać inne trybiki, „wykazać się”, przynieść dochód większy, niż w poprzednim miesiącu. Człowiek istnieje tam i zarabia tylko dlatego, że jest przydatny w staraniach o zysk; z chwilą zwolnienia obrotów znika z firmy, przestaje istnieć jako niepotrzebny, nieprzydatny. Niehumanitarne? Tak, ale nie to jest najgorsze; gorsza jest świadomość, że tak musi być, aby towarów było mnóstwo, a pieniądz dobry; że bez tych batów i kieratów będziemy (jako ogół; rozpiętość zachowań u ludzi jest znaczna) pracować mniej wydajnie, a półki sklepowe opustoszeją.

Co się dzieje w małych firmach prywatnych, u „prywaciarzy”? W zasadzie to samo, o ile pryncypał jest człowiekiem w miarę kulturalnym. Inaczej, gorzej, gdy słowo „kultura” kojarzy się mu z bakteriami w jogurcie. Wtedy jest pomiatanie, zwykłe chamskie ubliżanie, psychiczny terror. Z jednej strony właściciel firmy stawiający znak równości między grubością portfela a wartością jego właściciela, cwaniaczek mający się wybitną jednostkę, osoba w praktyce stojąca ponad prawem i mająca nad nami sporą władzę, z drugiej konieczność zarabiania tych zadrukowanych papierków.

Czy tak musi być? Oczywiście, że nie, ale nie ma innego czynnika potrzebnego do zmienienia takich ludzi i takich sytuacji, jak czas potrzebny do zmiany ludzi na lepszych, kulturalniejszych, moralniejszych, czyli bardzo dużo czasu.

Czym w istocie jest pieniądz? Skumulowanym ekwiwalentem owoców ludzkiej pracy? Tak, ale jest też ekwiwalentem ludzkiego czasu, więc życia i jego trudów (nierzadko w pracy i przez pracę pomnażanych), a częstokroć i ludzkiej godności.


40 komentarzy:

  1. Krzysztofie, jakże trafnie piszesz i jak zazdroszczę tych spostrzeżeń... Gdy czytałam o tym, jak miałkie muszą być wiara i hobby, skoro nie potrafią ludziom wypełnić czasu i głowy pomyślałam, że dobra zdobyte przez pieniądze i do nabywania których jestesmy tak gorąco i intensywnie namawiani mają nam zagwarantować życie lekkie, proste i przyjemne, bez trudu, bez wysiłku. W przeciwieństwie do wiary, która nakłada pewne, nazwijmy to, obowiązki i nie pozwala robić, co chceta a żeby pogłębiać swoje hobby również potrzebny jest pewien wysiłek, trzeba niejednokrotnie poszukać, poszperać, poczytać a to przecież męczy. Czy nie łatwiej puścić sobie papkę w telewizji albo ruszyć do Egiptu, by siedzieć przy basenie i dbać jedynie o pełny brzuch i o to, by w dłoni zawsze był drink z palemką? Tylko, że za to łatwe, proste, bez wysiłku dolce vita płacimy właśnie trudem pracy w korporacjach i u prywaciarzy. Jakiego zatem wyboru dokonujemy? Podejmujemy trud, by od trudu uciec? Czy nie jest to trochę... bez sensu?

    I nie myśl jeszcze o jesieni, proszę. Ona przyjdzie tak czy siak, za nic mając nasze ulubienie słońca i jego muśnięć na skórze. Patrzę na swoje opalone dłonie i stopy i już mi żal, że całkiem za niedługo ten ślad słońca na nich zblednie. Miałam kiedyś wielkie trudności w zaakceptowaniu tego, że lato się kończy, że po nim to tylko wichry, deszcze i ciemność, beznadzieja. Od dwóch, może trzech lat jakoś mi łatwiej, choć nic w tym kierunku nie robiłam. I,dziwna rzecz, od tego czasu jesień i zima już mi się tak nie dłuży. Choć, oczywiście, moje stopy tęsknią za sandałami a całe ciało za ubraniem typu "nic". Krzysztofie, po takim lecie, jakie było, będzie jeszcze moc uciechy w lesie, gdy okaże się,że taczek trzeba, by wywieźć z niego grzyby (taką mam nadzieję, bo na razie grzybowego szału nie ma). Jesień i zima mają jedną ważną właściwość. Otóż przychodzi po nich wiosna.
    Nie martw się. Rodzina, przyjaźnie - to trwa mimo kalendarza i wędrówki mateczki Ziemi wokół swojej gwiazdy. Jeżeli te więzi są prawdziwe, mocne, nic nie wpłynie na ich trwanie.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci, Latorosłko, za tak zaangażowaną odpowiedź, za obecność i poświęcenie swojego czasu.
      Dla mnie, osoby areligijnej i lepiej znającej zasady chrześcijańskiej wiary od większości chrześcijan, cechy naszej cywilizacji, teraz i w przeszłości, nasze wojny, ale i nasza pogoń za rzeczami, więc konsumpcjonizm w każdej postaci, są oczywistymi dowodami braku wpływu Kościoła (piszę z wielkiej litery mając na myśli nie nazwę budynku świątyni, a nazwę organizacji religijnej) na ludzi wierzących. Są wielką przegraną Kościoła, oraz dowodem na zbyt małe przywiązywanie znaczenia do tego, co istotne w tej religii, co powinno odróżniać ją od innych, chociażby od islamu. Miała to być religia miłości i wybaczania, jest cienką skorupką złożoną z nieistotnych rytuałów i dziwnych historyjek.
      Jednak gdy głębiej wniknę w powody, ich praprzyczynę znajduję w Piśmie. Wszak tam nie dobro i moralność człowieka są wymieniane jako warunek zbawienia, a wiara. Cóż, formalnie niemal wszyscy Polacy, a z nimi miliard ludzi na świecie, wierzy, ale najwyraźniej sama wiara nie ma mocy czynienia człowieka dobrym. Czy jednak można się dziwić, skoro dla Kościoła lepszy jest wierzący grzesznik, niż moralniejszy od niego człowiek niewierzący?.. Dlaczego tak jest, wiadomo.
      Ten idylliczny obraz leniuchowania w Egipcie pasuje raczej do zamożnych ludzi, a więc w większości do biznesmenów, w mniejszym stopniu do pracobiorców. Wiesz, Latorosłko, wspomniana przez Ciebie sprzeczność w istocie jest jeszcze większa. Ten świat stoi na pieniądzach, one potrzebne są na każdym kroku i niemal do wszystkiego. Bez pieniędzy zakochany nie wyśle smsa do dziewczyny, nie pójdzie się na grzyby bez nich (może być dojazd, na pewno ubranie i buty, dalej koszt przetworzenia zbiorów), etc., etc. My musimy zarabiać, nawet jeśli jesteśmy na biegunie przeciwnym konsumpcjonizmowi. Możemy tylko rezygnować z niektórych wydatków – z wszystkich się nie da. W Bieszczadach rozmawiałem z jednym z tych, którzy w latach 60. rzucili wszystko i pojechali tam, uciekając od cywilizacji. Mieszka w drewnianej budce i sprzedaje pamiątki, częściowo zrobione przez siebie. Nie ma ucieczki od pieniądza – i to jest w nim najgorsze.
      Są jeszcze innego rodzaju aspekty tego naszego zniewolenia pieniądzem. Otóż jako mąż i ojciec poczuwam się do obowiązku zarabiania na swoją rodzinę. Tutaj można dostrzec ironię: moje poczucie obowiązku wynikające z prastarych obyczajów przynoszenia do domu mięsa, także moja miłość do bliskich mi osób, każą mi trzymać się pracy ciężkiej psychicznie, ale dobrze płatnej. Jest jeszcze jedno zniewolenie: moja miłość do gór, zwłaszcza Kaczawskich, moje pragnienie wędrowania, a sporo ono kosztuje, bo blisko 10% moich dochodów. Gdy myślę o rzuceniu pracy, zaraz słyszę w sobie zdumiony okrzyk: a góry?! Z domu mam w Sudety 600 km, stąd 150.
      Co ciekawe, Latorosłko, to odbiór tych dwóch rodzajów „zniewolenia”. Przyjmuję je bez buntu, a nawet, tak bywa, z poczuciem bliskim dumie. Dlaczego? Długo by pisać, odpowiem tak: kochanie jest powodem do dumy.

      Usuń
    2. Latorosłko, system się zatkał, musiałem podzielić moją odpowiedź na dwie części.:


      W wyrażeniu „róbta co chceta”, jest (w domyśle) twierdzenie o tym, że wierzący nie robią tak lub robią mniej, co nijak ma się do rzeczywistości. W żaden sposób, także najpewniejszy tutaj, statystyczny, nie da się obronić twierdzenia o mniejszym robieniu tego, co chceta (ach, oczywiście jest tutaj drugi domysł: że chodzi o coś złego), przez wierzących, ponieważ granica nie biegnie wzdłuż linii wiary, a moralności; ta z kolei nie ma swojego źródła w religijnych pismach ani w wierze, a w człowieku, w jego umyśle. Osobie moralnej nie jest potrzebny bat w postaci boskiego gniewu, taka osoba nie postępuje niemoralnie (oczywiście nie zawsze, a ta uwaga dotyczy i wierzących) po prostu dlatego, że tak się nie robi, tak się nie godzi, o czym wszyscy wiemy. Wiemy też o nauczeniu ludzi przez Kościół, że można wtedy wyspowiadać się. Czasami niewierzącemu jest trudniej, ponieważ nie może się wyspowiadać, a rozgrzeszyć go może tylko jego sumienie; te bywa bardziej surowe od kapłana siedzącego po drugiej stronie kraty.

      Latorosłko, kilka lat temu, na progu jesieni, doznałem zdziwienia: nie czułem żadnego sprzeciwu na myśl o jesieni i zimie, a nawet poczułem, że oczekuję tych pór roku i cieszę się myślą o nich. Powód jest u mnie oczywisty: we wrześniu lub w październiku kończy się sezon karuzelowy, a zaczyna górski. W tym roku zacznie się dość późno, po dwudziestym dniu października, ale będzie wykorzystany maksymalnie, bez jednej nawet niedzieli spędzonej w fotelu. Grzyby? Och, poszedłbym, poszedł! Wydaje mi się, że we wrześniu przez kilka dni mogę pracować w leszczyńskiej bazie firmy, a że stoi tam moja vectra…

      Przyjaźń… Nie wiem, czy wspomnianą znajomość mogę nazwać przyjaźnią, ale chciałbym móc to zrobić. Bardzo trudno o taką ufność i bliskość między ludźmi, jaką cechuje przyjaźń. Mnie, poobijanemu człowiekowi z cechami samotnika, szczególnie trudno. Tym bardziej dziękuję za słowa otuchy.

      Usuń
    3. Nie wiem, Krzysztofie, dlaczego Kościół wszystko komplikuje i wymyśla nieistotne rytuały i dziwne historyjki. Trudno jest mi przyjąć, że wojny i konsumpcjonizm to przegrana Kościoła, raczej myślę, że te zagadnienia są, istnieją, bo tak słaby jest człowiek. Mimo względnego oglądania się na to, co może przytrafić mu się kiedyś, chce wygodnie zorganizować sobie czas, zanim to kiedyś nastąpi. To jest bardzo ludzkie, nie uważasz? A że czasem ma taki a nie inny zespół cech, mniej lub bardziej podłych... Wydaje mi się, że nawet nie w kontekście zbawienia, odległej bądź co bądź przyszłości, człowiek na ogół ma tendencje do widzenia tego, co bliskie, nie tego, co w dalszej perspektywie. Woli, żeby fajnie było mu teraz, a co będzie potem? A któż to wie? Będzie się tym martwił potem.
      W Piśmie Świętym chyba jednak wiara nie stoi wyżej, niż dobro. Przecież najważniejsze jest przykazanie miłości i dlatego sądzę, że prędzej na zbawienie zasłuży niewierzący, czyniący dobro innym, niż wierzący, który tego dobra nie czyni. "Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość, te trzy, z nich zaś największa jest miłość" - to Paweł.

      Idylliczny obraz (jak dla kogo, dla mnie zdecydowanie nie) leniuchowania w Egipcie nie jest dostępny tylko ludziom bogatym, biznesmenom. Podejrzewam, że gdyby tak było, ten obraz byłby inny. Właśnie dlatego, że zwykła tłuszcza ma możliwość za niewielkie pieniądze, porównywalne może nawet z kosztem wypoczynku z kurorcie nad Bałtykiem w sezonie, pojechać tam, ten "idylliczny" obraz jest właśnie taki a o zachowaniach naszych rodaków, którzy są potwornymi klientami, krążą legendy. Człowiek zasobny tak się nie zachowuje. A przynajmniej nie każdy.

      Mówisz o zniewoleniu pieniądzem i o tym, że nie sposób z tej niewoli uciec. Może zniewoleni jesteśmy dlatego, że musimy... jeść? Mieć opał na zimę? Ciepłe ubranko? Kiedyś nie byliśmy zniewoleni pieniądzem, ale niewoliła nas świnka w chlewiku, krówka w oborze i kurka w kurniku, nasze żywicielki, których miejsce zajęła teraz zarobkowa praca. Gdybyś miał tą kurkę, świnkę i krówkę nie pojechałbyś w Kaczawskie, bo kto by je oporządził? Więc czym byłbyś bardziej zniewolony? :) Świnką czy pracą zarobkową?

      I jeszcze słowo o przyjaźni.
      Gdy przytrafiła mi się w mocno dorosłym wieku znajomość, kapitalna znajomość, z dziewczyną, która myśli podobnie, z którą mogę rozmawiać na każdy temat, zastanawiałam się z nią właśnie nad terminem "przyjaźń". Powiedziała wtedy, że w dorosłym wieku trudno jest zaprzyjaźnić się, bo człowiek jest mniej emocjonalny, bardziej nieufny, bo już coś tam w życiu zebrał po łbie. Przyjaźń zakwita w nastoletnim czasie, gdy człowiek smarkaty idzie w życie obok drugiego takiego, niepewnego, rozchwianego, gdy z tym drugim dzieli się pierwszymi doświadczeniami i strasznymi problemami nie do przejścia - jeżeli taka zażyłość trwa dalej, wtedy można powiedzieć, że jest to przyjaźń. Tak powiedziała moja... kto? Przyjaciółka? Nie wiem. Być może coś w tym jest.
      Wydaje mi się jednak, że nawet o znajomości, które nie są przyjaźnią a które są cenne, warto się troszczyć, warto je doglądać i dbać, by trwały.

      Latorosłka

      Usuń
    4. Latorosłko.
      Oczywiście, że świat z jego wojnami i pogonią za pieniądzem jest taki, jaki jest człowiek. Pisząc o przegranej Kościoła mam na myśli skrajne przeciwieństwo tych dwóch powyższych cech, jakże ludzkich cech naszej cywilizacji z obrazem świata, o jakim mówił Jezus. W podobnym kierunku zmierzali pierwsi chrześcijanie, a do zmian tegoż pierwszy przyczynił się ten, któremu udało się wypowiedzieć jedne z najpiękniejszych słów, jakie człowiek wypowiedział, Paweł z Tarsu. Kościół miał możliwość zmienić ludzi, ponieważ przez setki lat miał władzę absolutną, nawet nad królami – tutaj wspomnę Kanossę. Można by bronić tej instytucji, wszak też kierują nią ludzie z ich przywarami, ale bronić tylko wtedy, gdyby próbowano wcielić w życie ideały Jezusa, a oni nigdy nawet nie podjęli prób, wybierając drogi biegnące na ogół w przeciwnych kierunkach. Oni po prostu zdradzili i nadal zdradzają Jezusa z Nazaretu.
      Słowa Pawła nie zmieniając wymowy Pisma, zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Nie pamiętam tam miejsca, w którym mówi się o miłości jako warunku zbawienia. Mówi się o wierze.
      „Kto wierzy we mnie, będzie zbawiony.”
      „Kto wierzy we mnie, ma życie wieczne”
      Tej wymowy zapewnień jest tam więcej. Gdzie są słowa: „Kto kocha, będzie zbawiony”? W jednym miejscu Jezus powiedział o kochaniu używając bardziej dostojnego słowa miłować. Pamiętasz je? Nie brzmią dobrze: „Kto miłuje ojca lub matkę bardziej niż mnie, nie jest mnie godzien”. Skłonny jestem uznać argumenty tych interpretatorów Pisma, którzy zaprzeczają autorstwu Jezusa. Moje prywatne, nie przeczytane, tłumaczenie słów Pawła jest dość proste: nie myślał on o miłości między ludźmi, a o ludzkim miłowaniu Boga. Nie pisał o wierze jako „cywilnej” cesze ludzkiej, tej, która pomaga nam w najcięższych sytuacjach, a o wierze religijnej.
      Swoją drogą widzę tutaj jedną z cech, która wyróżnia chrześcijańskie ideały na tle innych religii: oni pierwsi nadali osobistych, zaangażowanych emocjonalnie, cech relacji między człowiekiem na Bogiem; pierwsi zaczęli mówić o miłowaniu Boga. Grekom czy Rzymianom raczej nie przychodziło to do głowy, u nich liczył się szacunek, pamięć, modlitwy i ceremoniał, ale nie miłowanie Boga.
      Chyba jednak mieli w tym rację, ale gdybym i ten wątek rozwijał, tekst mógłby okazać się zbyt długi.

      Usuń
    5. Zrobił się za długi:)


      Myślę, że masz rację pisząc o zniewalaniu nas przez potrzeby naszego ciała, ale gdyby tylko o takie zniewolenie chodziło, w obecnych czasach wystarczyłoby nam pracować kilka, co najwyżej kilkanaście, dni w miesiącu, żeby zapewnić sobie wyżywienie i ubranie. Tamci ludzie, którzy hodowali kury i świnie, byli zniewoleni potrzebami swoich ciał, nasze obecne zniewolenie ma znacznie różniący się charakter. Wtedy zysk z pracy był po prostu dużo mniejszy niż obecnie, stąd konieczność pracy całymi dniami tylko dla zaspokojenia potrzeb podstawowych. Teraz po prostu więcej zarabiamy. Gdybym potrafił ograniczyć swoje potrzeby tylko do tych niezbędnych, mógłbym pracować parę tylko miesięcy w roku – i nie tylko ja. Tani nowy samochód kosztuje jakieś 40 tysięcy złotych – ile lat można za takie pieniądze zapewniać sobie ubranie i wyżywienie? Czy więc kupno samochodu jest przejawem konsumpcjonizmu? Oczywiście nie; podaję tylko przykład wydawania dużej ilości pieniędzy na coś, co znacznie odbiega od naszych podstawowych potrzeb życiowych.

      Warto dbać o dobre, długoletnie znajomości, nawet wtedy, gdy nie można nazwać je przyjaźniami – tutaj zgoda. Natomiast nie jestem pewny, czy przyjaźń może wyrosnąć tylko na gruncie młodości, albo że wtedy łatwiej jej się narodzić. Nie wiem. Jeśli tak, to może należałoby ją łączyć z większą emocjonalnością młodości, ale gdy życiowe drogi tych ludzi rozejdą się, czy może ona, ich przyjaźń, nadal trwać? Wątpię.
      Wydaje mi się – tylko wydaje – że łatwiej o przyjaźń między osobami tej samej płci, a już szczególnie między mężczyznami. Źródeł przyjaźni szukałbym w dawnych czasach, na wspólnych wyprawach łowieckich, na których nierzadko życie jednego myśliwego ratowane było przez drugiego. Myślę, że dlatego obecnie łatwo o przyjaźń ludziom, którzy na przykład wspólnie wspinają się, a więc narażają się na utratę życia i powierzają je innej osobie. Wtedy mogą zawiązać się więzi, których czas nie skruszy. Trudniej o przyjaźń między kobietami; jeśli miałaby trwać, to raczej w oparciu o podobne, najlepiej w jakieś mierze dzielone, życie codzienne, zwłaszcza rodzinne. Przyjaźń między mężczyzną a kobietą mam za jak najbardziej możliwą, ale trudno mi ją umiejscowić na tej mojej liście trudności. Wydaje mi się jednak, że będzie miała naturalną skłonność zbaczania w stronę erotyzmu.
      Co Ty na to, Latorosłko?

      Usuń
    6. Krzysztofie, nie podejmuję się dyskutować na tematy wiary, historii kościoła, pism i innych takich, za małą mam wiedzę, za mało przemyśleń na ten temat.

      Ależ my też jesteśmy zniewoleni potrzebami naszych ciał! Tyle, że pojęcie tych potrzeb jakoś się rozszerzyło. Dla zdrowia potrzebujemy wakacji i kina domowego, musimy mieć proszek co dopiera do czysta i ten odkurzacz, co sam jeździ po mieszkaniu i odkurza, podczas gdy my idziemy do pracy, żeby zarobić na prąd, który pod naszą nieobecność zżera ten odkurzacz...
      Nie umielibyśmy żyć już bez pieniędzy. Co to są "niezbędne potrzeby"? I czy chciałbyś w ten sposób żyć? Czy mając świadomość udogodnień chciałbyś żyć bez nich?
      Trudne to wszystko. Zwłaszcza wybory są trudne.

      A co do przyjaźni, to też nie bardzo mogę się wypowiedzieć, chyba nigdy nie miałam przyjaciół. Nie przekonuje mnie Twój argument o wspinaczach, bo z literatury alpinistycznej wiem, że bardzo często ci, którzy szli w wysokie góry i powierzali sobie swoje życie, szczerze się nie lubili, ale wiedzieli, że sprawność, siła, odporność tego drugiego może być gwarantem przeżycia. Czy to przyjaźń? Nie. Może kalkulacja, może handel wymienny, ja przytrzymam ciebie, a ty mnie. A w bazie się pokłócimy, gdzie zakładać kolejny obóz i po powrocie do kraju nie będziemy utrzymywać kontaktu.
      Czy jeżeli relacja między kobietą a mężczyzną zbacza w stronę erotyzmu, to jest to przyjaźń? Nie wiem. I czy nie może istnieć relacja między mężczyzną a kobietą absolutnie wolna od erotyzmu? Nie wiem!
      Może już za późna godzina na takie dywagacje :) Trzeba kończyć dzień, jutro znów do pracy.

      Latorosłka

      Usuń
    7. Latorosłko, erotyzm zawsze jest, niechby w niewielkich ilościach, w zażyłych kontaktach między mężczyzną a kobietą, ponieważ tworzy się on samoistnie na styku dwóch płci, a nie z powodu takich czy innych ich relacji. Wydaje mi się, że aby było inaczej, strony muszą się postarać nie zauważać odmienności płci u tej drugiej osoby. Twierdzę nawet, nota bene, że erotyzm jest także w relacjach między ojcem a córką. Piszę „nawet”, ponieważ nierzadko takie stwierdzenie wywołuje ostre protesty.
      Bardzo chciałbym mieć przyjaciela, ale, podobnie jak Ty, nie mam pewności czy miałem bądź mam. Wiem natomiast, że ludzie zbyt łatwo nadają to szczytne ledwie znajomym. To słowo właściwie zmieniło lub zmienia swoje znaczenie, stając się synonimem dobrego znajomego. Jakie zostaje na określenie prawdziwej przyjaźni? Nie ma go - fakt znamienny i świadczący o naszych coraz liczniejszych (vide facebook), ale coraz płytszych kontaktach z ludźmi.
      Nie potrafię zrezygnować z wielu udogodnień naszego wieku. Właśnie dlatego (obok konieczności zarabiania na rodzinę) trzymam się mojej pracy, niemniej zwykłem segregować swoje potrzeby i część z nich odrzucać. Trudno mi ocenić jak dużą (sporą na pewno), ale w związku z tym dla mnie najważniejszy jest brak poczucia rezygnacji pod przymusem. Mówiąc wprost: nie wzdycham za dobrami, które uznam za niepotrzebne mi.
      Przykłady? O jednym z nich pisałem tutaj: kupiłem samochód za 5 tysięcy, mogąc kupić kilka razy droższy, ale w ogóle zrezygnować z kupna nie potrafiłem. Jeśli już jestem przy tym temacie powiem, że w ramach wspomnianej selekcji wydatków nigdy nie kupowałem i nie kupię do samochodu felg aluminiowych, jakichś spojlerów i tego typu bajerów.
      Trudne są wybory, pewnie, że tak. Nadto nie zawsze są racjonalne ani konsekwentne, jednak jeśli ich dokonujemy, znaczy to, że nie wpadliśmy w pułapkę konsumpcjonizmu.

      Usuń
    8. Mam znajomą w pracy, która czasem opowiada, że to czy tamto robiła z jakimiś swoimi przyjaciółmi. Z jednymi była na wakacjach, inni do niej wpadli na kawkę, jeszcze u innych była na urodzinach/ślubie/chrzcinach, a ja się zastanawiam, czy to są przyjaciele czy tylko bliżsi znajomi...
      Bo iluż można mieć przyjaciół? Przyjaciel to ktoś szczególny, wyjątkowy.
      Kiedyś zastanawiałam się nad tym, kogo - tak ogólnie, nie personalnie - nazwałabym przyjacielem. Myślałam, czy nie byłby to ktoś, o kim pomyślałabym w sytuacji, gdy wali się mój świat, gdy potrzebuję pomocy, gdy sama nie daję rady. Gdy tak to analizowałam stwierdziłam, że w razie problemu, nieszczęścia walę jak w dym do męża, do rodziców. Nikt więcej nie przychodzi mi do głowy, niestety. Choć... czemu niestety?
      Najwyraźniej nikt więcej nie jest mi potrzebny. A czy przyjacielem jest także ten, o którym się myśli w chwilach wielkiej radości? Nie wiem, o radości powiadomiłabym większą ilość osób, niż o nieszczęściu i kłopocie.
      Facebooka nie posiadam, jestem więc wolna od wirtualnych znajomości na niby.

      Latorosłka

      Usuń
    9. Tak, radością łatwiej się dzielić, niż smutkiem… Wiesz, Latorosłko, pomyślałem, że jednak niestety.
      Tak, nie ma się przyjaciół. Niektórzy mają przyjaciela. Niektórzy i jednego, chociaż przyjaźń nie jest zazdrosna tak, jak miłość i nie wyklucza liczby mnogiej.

      Usuń
    10. Wcale nie uważam, że miłość zawsze jest zazdrosna... Że musi taka być... Kto powiedział, że tak jest? No i w przyjaźni też można być zazdrosnym, tak myślę.

      Latorosłka

      Usuń
    11. Miłość jest zazdrosna, ponieważ każdy kochający, jednako on i ona, chce mieć wyłączność uczucia tej drugiej osoby. Nie zniesie trzeciej – i w tym sensie jest zazdrosna.
      Po namyśle skłonny jestem zgodzić się z Tobą co do przyjaźni: ona też może być zazdrosna, ale jednak inaczej niż zazdrosna jest miłość, ponieważ przyjaciel nie zerwie przyjaźni tylko dlatego, że druga osoba ma jeszcze innego przyjaciela, chociaż może, faktycznie, poczuć się zagrożony. W miłości taki powód, to znaczy mówienie trzeciej osobie o swojej miłości, jest wystarczającym i zrozumiałym powodem do zerwania.
      Miłość zazdrosna jest aż do zaborczości, ale cóż znaczą jej przywary wobec magnetycznej urody tego uczucia…

      Usuń
  2. Ja myślę, że przyjaźń w mocno dorosłym wieku może się zrodzić. Właśnie dlatego, że człowiek jest nieco poobijany i doświadczony. I na pewno taka przyjaźń będzie bardzo dojrzała. W moim średnim wieku miałem przyjaciela, na którego można było liczyć o każdej porze dnia i nocy. Gdy on odszedł na drugą stronę, odczułem wielka pustkę i popadłem w melancholię. A naszą przeszłość obecnie odbieramy zupełnie inaczej niż gdy odczuwaliśmy ją w ówczesnym czasie. Dzisiaj nie mam urazy do osób, które mi kiedyś wyrządziły krzywdę. Ja wszystkim wszystko wybaczyłem i jest mi z tym bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłyby więc przyjaźnie dwojakiego rodzaju: te, o których wspomniała Latorosłka, czerpałyby siły ze wspólnych wspomnień młodości, drugi rodzaj byłby związkiem ludzi podobnie doświadczonych przez życie. Na pewno są takie i takie.
      Janku, przyjaźń mam za rzadszą od miłości i od niej cenniejszą. Chociaż miłość ma ten swój powab, którego nie ma nic innego w naszym życiu…
      A pamiętanie krzywd jest na dłuższą metę bardzo niezdrowe dla naszej psychiki, więc dobrze zrobiłeś zapominając.

      Usuń
    2. Na wsi się urodziłem, na wsi wychowałem i na wsi pracowałem, ale w mieście się ożeniłem. I z konieczności w mieście zamieszkałem. I gdy tylko mogę uciekam z miasta rowerem. Małżonka wtedy mówi do mnie: idź, idź lataj po polach.
      Tak, Krzysztof. Życie wymaga od nas podejmowania decyzji o dokonywania wyborów. I dlatego musimy z czegoś zrezygnować, aby mieć pieniądze na coś co będzie bardziej dla nas potrzebne. Jeszcze parę chwil Krzysztof, a pojedziesz w góry (gdy będziesz miał życzenie, będę Ci towarzyszyć). Jeszcze tylko trochę więcej chwil, a będziesz na emeryturze, a wtedy...
      Pokazałeś mi kiedyś Sośniaka, wpadnij zobaczyć co w jego okolicy znalazłem.

      Usuń
    3. Będę mieć takie życzenie, Janku, ponieważ dobrze się z Tobą łazi po kaczawskich górkach. Sezon mam nadzieję zacząć w ostatnim tygodniu października.
      Szczerze mówiąc, Ciebie mogą ciągnąć na wieś wspomnienia dzieciństwa i młodości tam spędzonych. Moje lata dziecinne też spędziłem na wsi i często wracam wspomnieniami do tamtych lat, do tego chłopca biegającego miedzami.
      Zaciekawiłeś mnie, zaraz otworzę Twój blog, Janku.

      Usuń
    4. A zimą zapraszam znów w Izery :) Obu.

      Usuń
    5. Czytałeś, Janku? W zimie jedziemy do Gierczyna!
      Dziękuję, Anno :-)

      Usuń
  3. Bardzo smutny wpis, Krzysztofie; i co z tego, że ludzie jadą w piękne miejsca, z przyrodą, widokami, jak wcale tego nie widzą, a tylko zaliczają ... właśnie do pochwalenia się znajomym czy rodzinie ... to tylko szczątkowy wtręt do tematu, bo sam temat szeroki jak rzeka; pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, smutny. Nie dość, że miałem dołek, nie dość, że bywam smutasem, to jeszcze i poruszyłem trudny, niewesoły temat problemów pracowniczych. Mario, znam pracę na ziemi, w gospodarstwie; jako młodzieniec w wakacje pomagałem dziadkom rolnikom, ale mimo tej wiedzy dostrzegam zalety tej pracy. Jest „na swoim”, jak to się mówi o pracy na własny rachunek, i jest w bezpośrednim kontakcie z przyrodą. Po niedługiej bytności na Twoim blogu odniosłem wrażenie, że i dla Ciebie ten kontakt jest ważny. Moja praca jest zupełnie inna (parę słów o niej w następnym tekście, pojawi się tutaj za parę dni), a nadto wymaga znacznej odporności psychicznej.
      Owszem, mało ludzi potrafi patrzeć tak, żeby dużo widzieć i dużo przeżyć, a wielu, zwłaszcza spośród tych zamożniejszych, jeździ tam, gdzie jest modnie jeździć. Z mojego podwórka wspomnę Karpacz – miejscowość z licznymi hotelami i restauracjami, cel „górskich” wyjazdów leniwych i zamożnych. Cóż… Ale można znaleźć plusy!: dzięki takim turystom ludzie mają tam pracę :)

      Usuń
    2. Przez cały czas moim pragnieniem była ucieczka ze wsi, mieszkanie w bloku, miasto, miasto za wszelką cenę ... przeżyłam durnych szefów, potem byłam bizneswomen, ale widocznie te moje korzenie, wyrosłe z ziemi dały znać o sobie, i okazało się, że wcale nie lubię miasta; a! i wspomniałeś o odporności psychicznej ... tej nie posiadam wcale:-) zakończyłam toksyczne przyjaźnie, zakopałam się w mojej głuszy, tak jest dobrze; musiałam zrobić wielkie koło, żeby wrócić tam, skąd wyrosłam; pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    3. Pan Bóg stworzył wieś,
      a diabeł miasto.

      Usuń
    4. Więc tak było u Ciebie? Mario, ostatnio trochę czytałem Twoich tekstów, a gdy czas pozwoli, wrócę do starszych. W czasie lektury pomyślałem, że tam jest Twoje miejsce, że jesteś jedną z tych szczęśliwych osób, którym praca sprawia satysfakcję, że jesteś tam, gdzie być powinnaś: na swoim miejscu. Teraz wiem, że nie od razy je znalazłaś. Mam pewne wyobrażenie o swoim miejscu, swoje marzenie idealnej pracy i sposoby życia, tyle że za to nikt nie chce płacić, więc jestem gdzie jestem. Zresztą, czasami myślę, że ten rodzaj pracy był mi pisany, skoro trzymam się niej chyba ze 30 lat.
      Uważam, że i ja nie posiadam odporności psychicznej, wyznaję jednak dość prostą filozofię: mężczyzna ma zarabiać na swoją rodzinę. Więc zarabiam.
      Najszczerzej gratuluję i najmocniej podziwiam, Mario.

      Usuń
    5. Janku, jeśliby uznać, że wieś to praca najbliżej natury i w celach najprostszych, najoczywistszych, a miasto to cywilizacja techniczna i finansowe zniewolenie – wtedy zgoda.

      Usuń
    6. Zakładacie, chłopaki, że ludzie na wsi nie są zniewoleni finansowo? Bo ja mam obawy, że są. Bo dlaczego mieliby nie być? Przecież tak samo, jak mieszkańcy miast chcą się ubrać, zjeść coś dobrego, obejrzeć coś więcej niż swoją chałupę i najbliższe miasteczko, mieć godny 50-calowy telewizor w gościnnym pokoju a i dobrze by było, gdyby dom był nowy, albo przynajmniej odnowiony, w gustownym fioletowym kolorze (albo pomarańczowym - widuję takie potworki czasem). I wiecie co? Mogą pożądać czegoś, czego my nie pożądamy. Np. traktora! :)

      Latorosłka

      Usuń
    7. A dobry traktor kosztuje więcej, niż dobry samochód…
      Nie, Latorosłko, nie zakładamy (pozwolę sobie wyrazić tutaj także zdanie Janka), ale ta praca ma swoje plusy. O jednym wspomniała Maria pisząc o durnym szefie – ona szefa nie ma. Drugi nieco pamiętam jeszcze z dzieciństwa, a z wiekiem doceniam coraz bardziej: praca blisko natury i poddana jej rytmom. Jest i trzeci, wyraźnie odczuwany w czasie czytania tekstów Marii na jej blogu; zajrzyj tam, Latorosłko. Warto.
      Może warto byłoby też przejechać się współczesnym traktorem, Latorosłko? Wyobraź sobie panowanie nad wielotonową maszyną zdolną wykonać pracę dziesiątków żywych koni: wsiadasz do klimatyzowanej kabiny, siedzisz wysoko, widzisz przed sobą wielkie, rozkraczone koła i czujesz zaparcie maszyny o ziemię. Obejmujesz dłonią joystick, pochylasz go do przodu i… Tyle wystarczy, by maszyna ruszyła. Czujesz to?

      Usuń
  4. Myślę, że nawet mniej dobry traktor kosztuje więcej, niż dobry samochód :)

    Zaglądałam do bloga Marii. Jest w nim spokój. I tak, Maria zamieniła durnego szefa na życie blisko natury i poddane jej rytmom, ale równocześnie przerzuciła... nie wiem, jak to określić... myślenie o pieniądzach z tego właśnie szefa na siebie. Przedtem szef, wynagradzając jej pracę, "zapewniał" jej pieniądze, teraz o to troszczy się Maria. Nie każdy to potrafi.

    Och, chciałabym pojechać takim traktorem! Niekoniecznie go prowadząc, niech kieruje nim jakiś dzielny mężczyzna, współczesny rycerz, pogromca smoków (czytaj: traktorów z joystickami), a ja siedziałabym z boku i patrzyła z wysoka. Nie znam takiego uczucia. Wielką ciężarówą też chciałabym pojechać. Można by trąbić na innych kierowców, takich malutkich...

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzej, gdy z naprzeciwka jedzie taki sam diplodok :)
      Kolega jeżdżący firmowym traktorem, a ma on niemal trzy metry szerokości, mówi mi, że samochody osobowe zjeżdżają mu z drogi, gorzej z tirami – dwie wagi ciężkie.
      Hmm, czy on jest dzielny? Nie wiem. Jest małym, drobnym mężczyzną, a tak gadatliwym, że usta mu się nie zamykają. Może tylko w czasie snu, ale tego nie jestem pewny.
      Latorosłko, trzeba Ci przyjechać do lunaparku. Gdy odwiedziła mnie Ruda Ania, usiadła za kierownicą największej, bo szesnastolitrowej, scanii, a prawdziwie wielkie renault magnum nawet odpaliła i gazowała. Gdybyś wpadła tutaj, zdradzę Ci dobry sposób na traktorzystę – przejażdżkę mieć będziesz gwarantowaną :-)

      Usuń
    2. Przygazować? To coś dla mnie, jeżeli to będzie atrakcja w lunaparku, to ja się na to piszę.
      A o scanii, to ja szykuję temat. Będzie wkrótce.

      Usuń
    3. Ania bardzo ostrożnie gazowała, zachęcałem ją do głębszego wciśnięcia gazu, a ona ledwie go muskała. Wiesz, Janku, gdy taki wielki diesel warknie, ciarki potrafią przejść po plecach – i o to mi chodziło :) Chciałem przygotować dla niej scanię, ponieważ jej widlasty, ośmiocylindrowy silnik (a każdy z nich ma dwa litry pojemności) wydaje nieco inny, bardziej „ciarkotwórczy” dźwięk, ale akurat ta maszyna była nieco rozbrojona.
      Kiedyś był używany tutaj generator napędzany wielkim, bo bodajże dwudziestolitrowym, silnikiem widlastym o dwunastu cylindrach. Wydawał niski, chrapliwy dźwięk, a mocno obciążony, ryczał basowo. Jego dźwięk słyszało się całym ciałem; wrażenie było niesamowite. Teraz wstawiony jest silnik volvo, zwykła rzędowa szóstka, i chociaż ma ponad 600 koni, nie ryczy jak tamten, a zwyczajnie hałasuje.
      Będziesz pisać o scanii? Oj, tom ciekaw!

      Usuń
  5. Obawiam się, że ja w scanii, bądź w innym potworze, mogłabym jedynie uruchomić wycieraczki. Bo są tam chyba jakieś wycieraczki, prawda?
    Niestety, nie jeżdżę pojazdami. Znaczy: jeżdżę, jestem wożona. Nie stałam w kolejce po ten talent, gdy je rozdawali :( Zróbmy inaczej, gdybym miała do lunaparku wpaść. Ty siądziesz za kierownicą i pogazujesz a ja posłucham, jak silnik ryczy.
    Zdradź sposób na małego traktorzystę. Czy trzeba słuchać jak tokuje, z zachwytem wypisanym na twarzy?

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latorosłko, scania jest piękną i ekscytującą królową, nie potworem. A wiesz, jak wygląda jej serce? To dzieło sztuki i ucieleśnienie doskonałości technicznej. Uruchomienie i gazowanie jest łatwiejsze do użycia blendera, jazda o niebo łatwiejsza od obsługi maszyny do szycia. Kto potrafi obsługiwać coś tak nieziemsko skomplikowanego, scanią pojedzie kierując jedną ręką.
      Traktorzysta lubi swoją maszynę. Wystarczyłoby, żeby spodobał Ci się jego traktor, a gdybyś jeszcze zapytała się o funkcje tych różnych gałek i przycisków, już mogłabyś owijać go sobie wokół małego paluszka. Tylko musiałabyś zarezerwować sobie duuużo czasu na jego wyjaśnienia.
      Ale słyszałem, że gdy jest taka potrzeba, kobiety potrafią być cierpliwe :)

      Usuń
  6. No cóż, nie obsługuję maszyny do szycia w żadnym skomplikowanym stopniu, ot, obszyć firanki lub zwęzić spodnie... Mało techniczna ze mnie osoba. Robię za to konfitury :)

    Co do małego traktorzysty... Wydaje mi się, że na większość mężczyzn działa wypytywanie o szczegóły ich pasji i sprawianie wrażenia, że jest się mocno zainteresowaną odpowiedzią.
    Choć po zastanowieniu stwierdzam, że to działa chyba na wszystkich ludzi. Gdyby ktoś spytał mnie, jak konkretnie robię te konfitury, że są takie dobre i ślicznie wyglądające w słoiku, "ale tak krok po kroku mi opowiedz" - to też byłabym zadowolona z cudzego zainteresowania. Więc chyba to cecha ogólnoludzka, nie sądzisz?

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sądzę, Latorosłko, zwłaszcza, gdy zainteresowanie wykaże osoba odmiennej płci. Wyszło więc, że na ujęcie traktorzysty nie jest potrzebny jakiś specjalny sposób.
      Konfitury kiedyś też robiłem… właściwie pomagałem żonie, sam robiłem raczej przetwory warzywne. Kilka dni temu czytałem o konfiturze smażonej, czy raczej duszonej, właściwie nie wiem, jakiego słowa użyć do określenia robienia konfitury w glinianym garnku, który może później stać w kredensie i jego zawartość nie psuje się. Dziwny i ciekawy jest ten przykład starych, domowych, już zapomnianych metod radzenia sobie bez lodówek i mnogiej ilości substancji „E”. Czy słyszałaś o takiej metodzie?

      Usuń
  7. Nie, o takiej nie słyszałam. I nie bardzo chce mi się wierzyć, że może długo uchować się coś, co nie jest zapasteryzowane. Jako człowiek dzisiejszych czasów wierzę w pasteryzację :)

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie słyszałem i przeczytawszy, byłem zdziwiony, ale co ja wiem o metodach dawnych gospodyń… Teraz przypomniała mi się jedna z ich metod, o której i Ty zapewne słyszałaś: owijanie masła liśćmi chrzanowymi, żeby nie jełczało. O!, jeszcze drugi przykład: wędlina salami. Słyszałem, że jej przepis został opracowany na potrzeby wojska: miała nie psuć się w normalnej temperaturze przez… nie pamiętam jak długo. Długo – długo. Do dzisiaj pamiętam wędliny wiszące w komorze starego domu mojej babci… Nie żyje od półwiecza, ale często wspominam ją.

      Usuń
    2. Nie słyszeliście? W moim rodzinnym domu powidła tygodniami stały na brzegu węglowego pieca, aż na górze zrobiła się twarda skorupa. Potem wystarczyło gliniany garnek obwiązać ściereczką. Niczego nie trzeba było zagotowywać.
      Będę takie powidła robiła w Izerach. Mam tam wszystko, czego mi potrzeba.

      Usuń
    3. Może właśnie na Twoim blogu czytałem o tej metodzie, nie pamiętam, skleroza, ale okazało się, że gliniany garnek zapamiętałem dobrze. Ciekawe byłoby dowiedzieć przyczyny tej trwałości.

      Usuń
    4. Myślę, że przyczyna jest podobna jak przy suszeniu- brak wody. Takie powidła są bardzo mocno wysmażone, a na górze tworzy się taki suchy żelkowy kożuch. Sama pektyna.

      Usuń
    5. Anno, nie znam się na obróbkach termicznych jedzenia, więc jako laik pomyślałem, że może trwałość uzyskuje się także – obok innych przyczyn, jak brak wody - dzięki glinie naczynia. No bo jeśli nie stanowiłoby to różnicy, to dlaczego w zwykłym garnku nie można zrobić przetworu tak odpornego na zepsucie się?.. A może można?

      Usuń