190217
Spod
pałacu w Gierczynie wokół Stożka, Kufel, zboczami Zamkowej do „górnego asfaltu”
na Wysokiej, zejście do pierwszych domów wioski, Blizbor, Gierczyn.
Jeszcze
nigdy nie położyłem się spać w sobotę tak wcześnie, jak wczoraj: o godzinie 19,
ale też i wstałem wyjątkowo wcześnie – pół do trzeciej. Głęboką jeszcze nocą
zabrałem Janka z Legnicy, towarzysza dzisiejszego dnia, i pojechaliśmy do
Gierczyna, wioski na Pogórzu Izerskim.
Przejechanie
dwustu kilometrów bocznymi albo przebudowywanymi drogami zajęło mi blisko
cztery godziny. Lubię jazdę swoją vectrą, ale nie lubię zauważonego niedawno
efektu przyzwyczajenia. Rok temu miałem ten samochód za ekskluzywną limuzynę, a
teraz za (tylko) wygodny samochód. Luksus spowszedniał, a nawet zmalał. Na
dokładkę wynajduję – nie szukając – dziur w całym: a to przydałoby się więcej
koni w silniku, a to mógłby być cichszy przy wysokich obrotach, w środku nie ma półki na
drobiazgi, no i jeszcze... Jestem niewdzięcznikiem wobec mojego samochodu i
zachowuję się jak sabaryta.
Na
szczęście zdaję sobie sprawę z tego i nie myślę o wymianie samochodu na
droższy. Moja vectra ma u mnie dożywocie: będę dbać o nią do jej technicznej
śmierci, i wcale nie chodzi o walkę z naturalną u ludzi skłonnością do luksusu,
a o ważność celów. Pracować warto na takie wyjazdy jak ten dzisiejszy, nie warto
na droższy samochód, jeśli posiadany jeździ.
Chciałem
pokazać koledze moje (i nie tylko moje) ulubione miejsca wokół wioski, ale i
poznać nowe drogi, a dzień zacząć na przełęczy między Blizborem a Stożkiem. W
pogodny świt miejsce to potrafi czarować widokami: blisko, na wprost, falują
łagodne wzgórza tak podobne do kaczawskich, a dużo dalej kraniec widnokręgu
zamykają Góry Kaczawskie. W pogodny dzień rozpoznaję wiele ich szczytów, a
wzrok sięga po najdalsze stąd pasmo wschodnie, oddalone o ponad 30 kilometrów.
Z tego miejsca widać ich rozległość –
od Gór Ołowianych na południu, po Ostrzycę na północy, wyraźnie widoczną,
wyniosłą i przyciągającą wzrok. Po prawej horyzont zamyka Tłoczyna, rozległa i
pokaźnej wysokości zalesiona góra izerska. Nieco na lewo rozciąga się po
odległy horyzont bezmiar pól z niewielkimi wzgórkami pogórza.
Dla
tego widoku już kwadrans przed siódmą staliśmy na przełęczy. Zapowiadał się
pogodny dzień, niebo zmieniało granaty na błękity, a wokół czarnej Tłoczyny
coraz bardziej jaśniała słoneczna aureola. Niestety, nad Górami Kaczawskimi
wisiały ciemne chmury, a mgiełka pod nimi zasłaniała góry. Słońce szybko,
dosłownie w oczach, wyskoczyło zza grzbietu bliskiej góry tak jasne, że od razu
rzucające cienie za nami. Chmury na wschodzie nabrały nieco kolorów, odległe
góry wyładniały, ale ich przemiana była tak subtelna, że tylko ja ją
zauważyłem, mój aparat pozostał ślepy.
Ruszyliśmy
w drogę, chcąc obejść Stożek. Ta góra widziana z wioski jest spora, ale od
strony Blizbora trudno ją zauważyć, jednakże właśnie ona i wznoszący się po
drugiej stronie Kufel tworzą swoimi zboczami dolinę, która zachwyciła mnie od
pierwszego spojrzenia, gdy pewnego słonecznego i kolorowego dnia jesieni
otworzyła się przede mną po wyjściu z lasu.
Niżej kilka zdjęć z tamtego dnia.
Na
północnym zboczu tej góry jest łąka z trzech stron obwiedziona lasami; idąc jej
górną granicą w stronę doliny, dojdzie się do czarującego miejsca: ściana lasu
po lewej znika zostawiając kilka jedynie drzew, a za nimi widać drugą łąkę.
Wystarczy zrobić kilka kroków, by otworzył się piękny widok z łąki opadającej
na dno doliny, która jakby płynie od lasów Blizbora ku otwartym przestrzeniom
pól w dole. Po drugiej stronie, na stoku Kufla, widać samotny domek, który
coraz częściej nazywam za jego właścicielką Domkiem, a po lewej pałac,
charakterystyczny tutaj budynek, o wątpliwej jednak urodzie. Ta łąka pod lasem
ponad doliną jest idealnym miejscem na posiedzenie i pogapienie się przed
siebie w cieplejszy od dzisiejszego dzień.
W
tej okolicy jest kilka miejsc, z których widać koniec Gór Izerskich: zbocza
wyraźnych i sporych gór schodzą nie w dolinę, jak to mają w swoim górskim
zwyczaju, a do poziomu pól i roztapiają się w ich nieskończoności. Jednym z
takich miejsc jest szczyt Kufla, góry stojącej vis a vis Stożka. Siedząc na ustawionej
tam ławce, ma się przed sobą ów nieskończony przestwór pól urozmaiconych
nielicznymi i niewielkimi wzgórzami, podzielonej lasami i laskami, z
zaskakująco dużą ilością wiosek i miasteczek, które z dużej odległości widać
jako kolorowe plamki maleńkich domków dla krasnoludków, nad którymi tu i ówdzie
górują cienkie wieże kościołów. Wzrok przyciąga wzgórze wyższe od innych, z widocznymi ruinami: to Zamkowa i
pozostałości zamku Gryf, oglądane z ośmiokilometrowej odległości. Druga
Zamkowa, nota bene, wznosi zaraz obok Kufla.
Z
boku i z tyłu widok zmienia się diametralnie: między Blizbora z sąsiednią
Zamkową wcina się głęboka dolina zmierzając ku lasom Wysokiej, góry bardzo
trafnie nazwanej i czyniącej wrażenie na mnie.
Ilekroć jestem tutaj, myślę o
przejściu doliny u stóp tej góry, na pewno kiedyś to zrobię. Obie doliny po
dwóch stronach Kufla podobają się mi, chociaż ich uroda jest odmienna. Tamta
jest jaśniejsza i pogodniejsza, jest doliną wędrowca, który z ulgą wychodzi w
mrocznych lasów górskich na słoneczny przestwór, uśmiechem odpowiadając na
uśmiech przyjaznej okolicy. Natomiast dolina u stóp Wysokiej jest bardziej
mroczna, bardziej górska; ona jakby nie wiedziała, że tutaj jest kres gór.
Pierwszą łatwo sobie wyobrazić zieloną, w słońcu, drugą przysypaną śniegiem.
Z
Kufla dość szybko wygonił nas mroźny wiatr; nieco niżej, w starym
kamieniołomie, znaleźliśmy dobre miejsca na przerwę śniadaniową. Nie wiem,
dlaczego założyłem jedną tylko parę skarpetek; może za dużo myślałem o wiośnie?
Tego ranka sięgnąłem do plecaka po zawsze noszoną drugą parę, ponieważ
zmarznięte palce stóp uświadomiły mi dalsze panowanie zimy.
Idąc
pod górę zboczem Zamkowej (a prowadzi tam zielony szlak) warto zatrzymywać się
często i odwracać dla zobaczenia naprawdę ładnych widoków górskiego pogranicza.
Są tam dwa miejsca wyjątkowo ładne, a pierwsze jest dobre na postawienie domu
wśród dużych lip, z rozległym widokiem za oknami. Wygląd drugiego wskazuje na
dużą popularność: wokół leżą puszki i butelki, kapsle i plastikowe opakowania.
Nie potrafię zrozumieć człowieka, który w takim miejscu wyrzuca śmieci; nie
potrafię zrozumieć jego obojętności na wygląd otoczenia.
Pod
szczytem Zamkowej uznaliśmy, iż szlakiem rowerowymi obejdziemy Blizbor, a
minąwszy górę, zejdziemy do wioski. A może uda się znaleźć dróżkę prowadzącą w
tę bardziej górską dolinę? Szlak rowerowy jest, drogi w zaśnieżoną dolinę nie
znaleźliśmy. Później dowiedzieliśmy się od Anny, że jest, ale tak zasypana
śniegiem, że nie do zauważenia i raczej nie do przejścia. Nasza droga była
wygodna: szlak wiódł wąską i niezbyt równą, ale jednak asfaltową szosą
leśników.
Niekończące
się lasy izerskie są świerkowe, z niewielką domieszką innych gatunków; widoków
wiele nie ma, chociaż tu i tam między drzewami widać dal, a zmiany wysokości są
niewielkie. Dzisiaj te lasy zobaczyłem inaczej niż kilka lat temu, gdy szedłem
na Wysoką Kopę: droga trawersowała zbocze Wysokiej, a nachylenie stoku
zmieniało obraz lasu, czyniąc go po prostu ładniejszym.
-Zobacz!
– kijem pokazałem towarzyszowi miejsce wśród drzew, nie mówiąc o co chodzi.
Spojrzał i zobaczył. Słońce roziskrzyło miriady kropelek wody wiszących na
końcach igiełek świerku, a liście stojącego za nim buka uczyniło drobinkami
intensywnych, żywych, świecących brązów. Ten statyczny, nieruchomy obraz cały
był ruchem: niewidocznym, gdyby nie migotanie iskierek jaskrawego światła,
drżeniem igliwia i szybkim, chociaż delikatnym, drganiem światła wśród liści.
-Ech,
żeby to uchwycić na zdjęciu – westchnąłem.
-Wyjdzie
pstrokate – kolega zmarszczył nos.
Wiedząc,
że ma rację, nie wyciągałem aparatu.
W
innym miejscu zobaczyliśmy brzozy z równie pięknie świecącymi w słońcu
kropelkami wody wiszącymi na ich gałązkach – królewska ozdoba najładniejszych
drzew. Śnieg widziałem bielusieńki, widziałem złocisty i skrzący się
diamentowo, widziałem i najpiękniejszy: o lekko niebieskim odcieniu, a na
brzegu odśnieżonej drogi pryzmy śniegu upodobniały się swoimi fantazyjnymi
kształtami do topniejących gór lodowych.
Na drzewach widzieliśmy pęczniejące
pąki, wierzbom iwom już pąki pękają (fajne połączenie wyrazów) i widać biały
puszek ich bazi, a Janek stwierdził, pociągając nosem, że w zapachu ziemi
chwilami czuje wiosnę.
Na
szczyt Blizbora wdrapaliśmy się nie najkrótszą, jak się okazało, drogą, ale nie
dodatkowe 200 metrów bezdroża dało nam w kość, a głęboki śnieg zmiękczony
słońcem i nie wytrzymujący naszego ciężaru, ale jakże było ominąć Górę Anny?…
Dopiero
wracając ze szczytu, znaleźliśmy wygodną ścieżkę.
Jeszcze
raz poszliśmy na przełęcz pod Stożkiem spojrzeć na wschód, na Góry Kaczawskie,
a wróciwszy do samochodu, pojechaliśmy pod Domek Anny, naszej blogowej
znajomej. Z nią i z jej rodziną czas
biegnie inaczej, niewątpliwie szybciej. Ot, usiedliśmy, zjedliśmy obiad,
chwilę, dosłownie chwilę porozmawialiśmy, i okazało się, że minęło dwie
godziny, słońce już zaszło i trzeba się zbierać do powrotu. Ach, muszę
wspomnieć o daniu na deser! Otóż gospodyni podała nam wyjątkowy przysmak,
tradycyjne, śląskie, wigilijne danie: moczkę. Byłem ciekaw smaku tej potrawy,
ale też bardzo, ale to bardzo niepewny byłem reakcji moich kubków smakowych, a
to z powodu składników: wiele różnych słodkości w wywarze z ryby. Nie jestem
odważnym eksperymentatorem kulinarnym, więc z niepewnością sięgnąłem po
łyżeczkę.
No
i co? Napiszże w końcu!
Już
piszę: to jest super! Aniu, przepraszam za swoje niedowiarstwo.
Wcale
nie czułem aromatu ryby, a tylko wielotonowy smak owoców i czekolady. Było tam
coś chrupiącego, było strzelającego pod zębami, ale to wszystko pasowało i nie
było zbyt słodkie. Może właśnie z powodu tego rybiego wywaru? Nie wiem. Dość,
że wziąłem sobie dokładkę. Miałem chęć na drugą, ale było mi głupio wyjadać
resztkę ze słoika.
Anno,
dziękuję za zostawienie dla nas moczki. Dziękuję za ciepło i naturalność
odczuwane w Twoim domu.
Jest
wtorek, zbliża się godzina 20. Skończyłem pisać, odłożyłem laptopa i wyszedłem
na dwór chcąc zobaczyć Wenus. Na tle ciemnej niebieskości zachodniego nieba
zobaczyłem ją od razu. Była jasna, czysta, przyciągająca wzrok swoim blaskiem –
prawdziwa bogini miłości, piękna, uśmiechu i radości życia.