Strony

wtorek, 2 maja 2017

O miłości, która nie spadła z nieba


210417

Odkąd napisałem parę zdań o miłości, nie przestaję myśleć o źródłach naszych zdolności duchowego przeżywania; może gdy podejmę jeszcze jedną próbę nakreślenia swoich przemyśleń i wiedzy, uporządkuję je w ten sposób i w końcu oderwę się od tematu.

Dopisek. Z powodu licznych zajęć służbowych i pilnego wyjazdu w rodzinnych sprawach, tekst leżał przez niemal dwa tygodnie. Gdy dzisiaj wróciłem do niego, poczułem, że od tematu uwolnił mnie czas i już nie muszę posługiwać się tekstem, ale że u mnie napisane słowa nabierają cech osobowych, zaraz zamieszczę je na blogu, mimo iż doskonale wiem, że tekst raczej wypaczy mój obraz u czytelników, niż go wyprostuje. Trudno, zostanę wierny zasadzie głównej: na swoim blogu zamieszczam to, co mnie interesuje.



Wydawało mi się, że istnieją dwa zasadnicze stanowiska w kwestii naszej duchowości: mamy ją od Boga, albo została wykształcona w toku ewolucji; ostatnio zaczynam wyraźniej dostrzegać poglądy pośrednie: przy braku negacji faktu ewolucji, obecne jest oczekiwanie wyjęcia wyższych, psychicznych zdolności naszego umysłu spod praw ziemskiego życia i jego ewolucji.

Dla porządku zaznaczę, że takie pojęcia jak duch, dusza, psyche, używam wymiennie, mając na myśli naszą świadomość i całe życie wewnętrzne człowieka; nasze „ja”. Podobnie używam słów umysł i mózg, jako że dla mnie nie ma w tych określeniach innych różnic, jak te ze słownika: w przypadku mózgu ma się na myśli bardziej twór materialny; mówiąc o umyśle, myśli się raczej o funkcjach mózgu, zwłaszcza tych psychicznych. Tkwi w tym pojmowaniu zasadnicze założenie zgodne z wiedzą naukową: nasz mózg jest twórcą i siedliskiem naszego „ja”. Zaznaczam to, ponieważ spotkałem się ze stanowiskiem, dość licznie reprezentowanym wśród wierzących, że umysł jest niematerialną emanacją duszy, a mózg służy jedynie do zawiadywania naszym ciałem i jego zmysłami. Nie zamierzam ustosunkowywać się do takiego stanowiska, jako że wynika ono z wiary, nie wiedzy, a tym samym nie podlega wpływom argumentów.

Myślę, że wśród ludzi, którzy przyjęli do wiadomości fakt ewolucji, nie ma sprzeciwów, gdy mowa jest o obsłudze przez nasz mózg fizycznych potrzeb ciała i przetwarzanie informacji ze zmysłów. Wiadomo, że ciało wymaga zarządzania, że im większe ciało, tym większy mózg jest potrzebny, łatwo też o potwierdzające obserwacje. Gdzieś już posłużyłem się przykładem zmysłu równowagi, wykorzystam go i tutaj zaznaczając, iż inaczej odbiera się typowe objawy pracy naszego ciała, jeśli zwracamy na nie uwagę pod kątem funkcjonowania naszego mózgu.

Gdy stanę na jednej nodze, w zasadzie mogę swobodnie rozmawiać lub myśleć, i nie muszę równowagi pilnować. Jednak jeśli wsłucham się w swoje ciało, a jeszcze lepiej, gdy jednocześnie będę patrzeć na nogę i stopę, zobaczę i poczuję działanie mięśni: jedne napinają się, inne zwalniają, a zmiany bywają dość szybkie i liczne. Wiadomo, że nie dzieje się to automatycznie, że pracą mięśni utrzymujących naszą równowagę steruje mózg. Mógłbym pisać o przejściu tych czynności ze świadomości w fazie nauki chodzenia, do podświadomości w późniejszym okresie, ale chyba za bardzo odbiegłbym od tematu, tutaj wystarczy zaznaczyć, że nasz mózg sam potrafi to robić na skutek wyćwiczenia. Całkiem podobnie jest przy chodzeniu, a niewiele inaczej przy każdych czynnościach wykonywanych często i przez długi czas, jak na przykład przy kierowaniu samochodem. Który z kierowców nie złapał się na myśli, że przecież powinien włączyć kierunkowskaz i zapomniał o tym, a gdy sięgnął po dźwignię, okazała się być już włączona.

Ilość przetwarzanej informacji ze zmysłów jest ogromna. Wszak w każdej chwili wiemy, jaką pozycję ma nasze ciało, odbieramy z całej jego powierzchni wrażenia dotyku i temperatury, słyszymy, widzimy, a przecież piszę tutaj tylko o tych działaniach mózgu, które są nam znane, to znaczy, które są nam świadome; działań pod progiem świadomości jest dużo więcej. Gdy przyjrzeć się każdej z tych funkcji, niech będzie to widzenie, zauważyć można coś dziwnego, coś diametralnie odmiennego od tego, co widzimy. Nasze oczy działają podobnie do matryc aparatów fotograficznych: zmieniające się pod wpływem światła stany naszych komórek światłoczułych są czytane, informacja jest wstępnie przetwarzana, i wiązką kabli – włókien nerwowych, przesyłana jest do mózgu, gdzie podlega dalszej obróbce, a to wszystko dzieje się wiele razy na sekundę. Uwaga w nawiasie: u wielu istot, także u ludzi, powierzchnie światłoczułe komórek skierowane są do tyłu oczu, a nie normalnie, ku światłu – twardy orzech do zgryzienia dla kreacjonistów.

W aparacie fotograficznym obraz jest zapisywany w postaci ogromnego ciągu zer i jedynek, czyli w postaci cyfrowej, z wykorzystaniem tylko dwóch cyfr (przeciętnej wielkości zdjęcie to ciąg kilkudziesięciu milionów zer i jedynek); u nas jest to bardziej skomplikowane, chociaż zapis cyfrowy nie jest nam obcy, tyle że przy użyciu nie dwóch, a czterech znaków. To, co ważne dla mojej myśli przewodniej, to dość proste stwierdzenie: obraz, jaki widzimy, istnieje tylko na poziomie naszej świadomości, natomiast nasz umysł operuje na ciągu umownych znaków i tak też przechowuje w swojej pamięci obrazy naszego życia. To przetwarzanie, dość wierne, a przy tym diametralnie zmieniające informację wejściową, jest powszechne u nas: każde wrażenie zmysłowe wysyłane jest jako ciąg impulsów o zmiennych parametrach, by w mózgu zostać przetworzonym do stanu zrozumiałego dla niego samego i dla nas.

Dokładnie tak samo mają wszystkie zwierzęta, chociaż zachodzą oczywiste różnice ilościowe: jedne widzą lepiej, drugie gorzej od człowieka, albo wzroku nie mają lub patrzą pod szerszym kątem i kilkoma parami oczu. To, co tutaj ważne, to przyjęcie do wiadomości, iż mechanizmy wykształcania zmysłów i ich funkcjonowania były (i są nadal) podobne, a w najszerszym ujęciu takie same u wszystkich żywych istot na Ziemi.

Poza zmysłami, w oczywisty sposób wspomagającymi zdolności przeżycia, natura wykształciła u zwierząt cały szereg funkcji mających na celu posiadania potomstwa i opiekę nad nim. Zaznaczam, iż pisząc o celu natury, nie opisuję istniejącego stanu, korzystam jedynie z języka stworzonego przez ludzi, a my wszędzie doszukujemy się sprawcy i celu. Same mechanizmy ewolucji są bezosobowe, bezrozumne, automatyczne, nie mające żadnego celu, ku któremu zmierzają.

Najsilniejszym bodźcem tego rodzaju jest popęd seksualny, bez którego nie było toków, rykowisk, walk, nieskończonej ilości zalotów, rytuałów, przeobrażeń w zachowaniu i wyglądzie. Natura posłużyła się tutaj przysłowiową marchewką: przyjemnością, chociaż zdaje mi się, że odczuwają ją jedynie te zwierzęta, których mózgi dostatecznie są rozwinięte, by „zmieścić” w sobie wrażenie tak oderwane od codziennych zabiegów, jak rozkosz. Ta uwaga też jest ważna. Te wszystkie mechanizmy wykształciły się po prostu dlatego, że okazały się przydatne, co jest ogólną cechą zmian ewolucyjnych. Zwierzę nie ma świadomości potrzeby zachowania gatunku, przekazania życia; wszystkie działania w tym kierunku podejmuje pod wpływem silnie odczuwanej instynktownej potrzeby. Podobnie jest z opieką nad potomkami, chociaż u różnych zwierząt wykształciły się bardzo odmienne zwyczaje – od starannej opieki przez pierwsze lata, do zostawiania swojego potomstwa samemu sobie. Natura potrafi budzić w młodej matce potrzebę opieki i obrony swoich dzieci, uruchamia mechanizmy laktacji (jeśli jest ssakiem), często uniemożliwia zajście w ciążę w czasie karmienia, itd.

Trudno opisywać wszystkie mechanizmy, w wielu przypadkach nie tylko o wielkość tego tekstu chodzi, ale i o brak specjalistycznej wiedzy, więc poprzestanę na tych paru przykładach zaznaczając, iż wszystkie te zachowania zwierząt i zmiany w ich organizmach są fenotypowe, czyli będące skutkiem działania genów. Tylko przy pomocy genów matka nie opiekująca się potomstwem mogła przekazać dzieciom zespoły odpowiednich zachowań, tylko przy pomocy genów można nakłonić zwierzęta posiadające najprostsze systemy nerwowe do zachowań rozrodczych. Piszę tak, bo czasami myślę, że u zwierząt mających najbardziej rozwinięte mózgi, może występują też zaczątki świadomych działań, jednak zawsze na podłożu uczynionym przez geny.

Każde materialne wcielenie genu trwa co prawda krótko, wiele razy w ciągu naszego życia jest zamieniane na nowe kopie, jednak geny są niemal wieczne w sensie informacji, jakie niosą. Ta przechodzi z pokolenia na pokolenie, a przekaz jest prawie idealnie wierny. Potrzebne są tysiąclecia, żeby zauważyć mikroskopijne zmiany; może z wyjątkiem bakterii, u których wszystko przebiega szybciej. Kopiowaniu i przekazywaniu następnemu pokoleniu podlega cały genom zwierzęcia (ludzie też są zwierzętami w sensie biologicznym, obcym jakimkolwiek wartościowaniom), bez względu na to, jak często cechy, w których zaistnieniu brał udział określony gen, są używane czy przydatne; kopiowaniu podlegają także te geny, które w ogóle nie są używane u danej osoby, na przykład dotyczące męskich cech w genach córki, które mogą się objawić dopiero u jej syna, ale też geny nieużywane od pradawnych czasów. Większość naszych genów jest takim milczącym świadkiem zamierzchłych czasów. Tak jest, ponieważ mechanizmy kopiowania są automatyczne, pozbawione inteligencji, a sama technologia zapewnia niemal wieczne ich trwanie.

Dlatego nadal nosimy w sobie ślady dawno minionych czasów, mamy odruchy i skłonności niepotrzebne w zmienionym przez nas świecie, a nawet szkodliwe.

Jesteśmy cząstką życia Ziemi i wszystkie prawidła dotyczące genetyki zwierząt dotyczą także nas, ponieważ wszystkie istoty żywe na Ziemi są kuzynami i mają bardzo podobną budowę na poziomie komórek i genów; dość wspomnieć, że są geny, które (z minimalnymi różnicami) dzielimy z całą ziemską fauną – aż do bakterii, a wszystkie one i u wszystkich istot zapisane są dokładnie takim samym językiem. Nie ma w nas nic, co wyróżnia nas w zasadniczy sposób, co czyni niepodległym prawom życia Ziemi.



Ponieważ nie czujemy pracy naszego mózgu w żaden sposób, możemy tylko wyobrażać sobie, jak liczne operacje są wykonywanego przez niego, gdy w ułamku sekundy uznajemy, iż musimy się cofnąć dwa kroki, by złapać piłkę lecącą ku nam.

Właśnie ten styk jakże technicznych działań naszego mózgu – i świadomości, to przejście od „komputerowych” obliczeń do uświadamiania siebie, do mówienia „ja”, jest najbardziej fascynujący i najdziwniejszy. Czasami można odnieść wrażenie, iż dwiema jesteśmy osobami: nasze ciało i my. Nie dziwić się wielu religiom, które ten podział uświęcają doktrynami. Co ja na to? Znowu zwrócę się ku zwierzętom najinteligentniejszym: przyglądając się im, dochodzę do wniosku, iż one także mają świadomość, a tym samym poczucie swojego „ja”. Bronić tego stwierdzenia można na wiele sposobów, ale wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby, ponieważ ubywa ludzi, którzy odbierają zwierzętom wszystko, co chociaż trochę przypomina cechy uznawane za typowo ludzkie.

Pomyślałem teraz o tych burkach łańcuchowych, rzucających się na wszystkich: że trudno przypisać im niechby niewielką część cech ludzkich. Owszem, ale gdyby człowieka odpowiednio wytresować i trzymać go na łańcuchu, też warczałby na wszystkich. Tak, człowieka można tresować jak psa. Boli ten fakt? Boli, ale faktem pozostaje. W czarnej Afryce dzieci są szkolone do zabijania, czyni się z nich biologiczne maszyny działające jak automaty. Gdzie w nich poczucie piękna i miłość, gdzie empatia? Nie ma. Po prostu nie ma. Z gorzką ironią można by powiedzieć, że mamy tutaj do czynienia z przewagą ducha nad materią, bo przecież i w tych dzieciach są te wszystkie geny, które skłaniają człowieka ku drugiej osobie.

Wracając do meritum, zwrócę uwagę na płynność zmian wszystkich cech u zwierząt. By zostać przy mózgu: są gatunki zwierząt nieco mniej inteligentnych od psa, ale są i inne, mające inteligencji odrobinę więcej. Nie ma tutaj żadnych ostrych granic, a tylko płynność. Na jednym końcu tego szeregu są jakieś najprostsze żyjątka pozbawione inteligencji, a w swoim życiu popychane odruchami na stałe wpisanymi w ich geny, na drugim istoty najbardziej inteligentne – ludzie. Co prawda na tym końcu szeregu różnica jest spora: nasz mózg jest dużo większy od szympansiego, jednakże przy takiej samej budowie i działaniu pozostaje różnicą ilościową. To dzięki różnicy w wielkości mózgu (a za nią i możliwości) ludzie stworzyli erotykę i technikę, małpy nie, jednak mają one mózg dostatecznie duży, by stworzyć świadomość. Ta najdziwniejsza, najbardziej tajemnicza cecha mózgu nie jest cechą wyłącznie ludzką, chociaż trudno uchwycić różnice (bardziej je czujemy) w poziomie świadomości i jeszcze trudniej wyznaczyć granicę jej zaniku u zwierząt z mniejszym mózgiem.

Zwykliśmy akceptować genetyczne uwarunkowanie różnic w wyglądzie fizycznym, taki ich wpływ na nas nie budzi protestów. Podobnie jest z uwarunkowaniami zdrowotnymi: wszak wszyscy wiedzą, że jeśli ojciec i matka przebyli chorobę nowotworową, ich dzieci z dużo większym prawdopodobieństwem też zachorują. Trudność w przyjęciu wpływu genów pojawia się, gdy mowa o naszych cechach psychicznych, ponieważ całą sferę życia wewnętrznego przywykliśmy mieć za wyłącznie ludzką dziedzinę i w pełni zależną od naszej woli. Niezupełnie tak jest, a żeby dostrzec pewne zależności, trzeba najpierw pozbyć się złudzeń co do wyjątkowości człowieka i jego odmienności do zwierząt.

Przykładów wpływu genów na naszą psychikę można podawać mnóstwo, wspomnę tylko o paru, niekoniecznie najważniejszych, a po prostu tych, które mi się nasunęły. Ot, powiedzmy PMS. Cóż w jego czasie może się dziać z kobietą? Podaję za wikipedią: uczucie ciężkości, zmieniony apetyt i odczuwanie gorąca, ale też smutek, a nawet depresja, także rozdrażnienie i huśtawki nastrojów. Objawów jest więcej, ale poprzestanę na nich zwracając uwagę na ich dwoistość: dotyczą zarówno funkcjonowania ciała, jak i umysłu. Fakt bycia w depresyjnym stanie nie ma tutaj innej przyczyny, jak zmiany poziomów określonych hormonów, a więc jest natury chemicznej.

Znane są różnice charakterów, czasami bardzo znaczne, między rodzeństwem wychowywanym w takich samych warunkach i w ten sam sposób. Gdzie powody tych różnic? Tylko w mniejszej części można je wyjaśnić różnicami pozagenetycznymi, na przykład innym wpływem organizmu matki w czasie rozwoju płodu, niż przy wcześniejszej ciąży. Główne skrzypce grają tutaj geny. Rodzeństwo ma średnio 50% wspólnych genów, i już ta różnica wystarczy, ale to różnica uśredniona, w praktyce może być i bywa mniejsza lub większa (wyjaśnienia dla zainteresowanych). Oczywiście w późniejszym okresie zaczynają odgrywać ważną rolę wpływy środowiska, ale wszystkie możliwe czynniki wpływające na osobowość człowieka działają na fundamencie uczynionym przez geny.

Tak też jest z miłością erotyczną. Jej podstawą jest popęd seksualny, który odpowiada za

naszą skłonność ku osobom drugiej płci. Cała sfera erotyki, bez której nie ma miłości, jest zmienionym przez nas pożądaniem drugiej osoby, a więc popędem seksualnym. To fundament naszych miłości, zaznaczę raz jeszcze: erotycznych miłości, i jak to z fundamentami jest, są niezbędną częścią budowli, aczkolwiek niewidoczną. Czy byłaby możliwa miłość bez naszego stałego (w przeciwieństwie do wielu zwierząt) apetytu na seks – nie wiem, ale raczej nie. Może byłyby zawierane umowy na zapłodnienie i wspólne odchowanie potomka, a miłość miałaby cechy przyjaźni? Kto wie? Na pewno byłoby zupełnie inaczej.

Natura idzie jeszcze dalej, wzbudzając w nas fascynację drugą osobą, ów stan gorączkowego kochania z pierwszych lat związku, co też znajduje proste i przekonywujące wyjaśnienie w historii rozwoju naszego gatunku. Trudno mi ustalić zakresy i pierwszeństwa w działaniu natury i nas samych, jednakże wiadomo, że przy sprzyjających okolicznościach taka miłość potrafi pojawić się ni stąd, ni zowąd. Czasami sami jesteśmy zdziwieni jej pojawieniem się, a gdy minie, bywamy zaskoczeni osobą, której dotyczyła; myślę tutaj o swoistej ślepocie miłosnej, zjawisku dobrze znanym. Powszechnie też znany jest fakt niezależności zakochania się od naszej woli. Miłość pojawia się sama, nie przychodzi wtedy, gdy tego chcemy, a i wygnać ją od siebie jest trudno.

To dalece nie wszystkie cechy zakochania wskazujące na działania niezupełnie zależne od naszych wyborów i woli, działania autonomiczne, co znajduje odbicie także w naszym języku.

U Gołubiewa przeczytałem bardzo ładne nazwanie zakochania: zaplątanie się w kosy dziewczyny. Cóż, zaplątujemy się wbrew sobie, a już na pewno nie celowo.

Nasz jest ciąg dalszy: co zrobimy z tym uczuciem. Słyszałem o ludziach, którym tak bardzo spodobał się stan zakochania, że gdy mija, szukają innej osoby, w której mogliby się zakochać, by ponownie przeżyć, niczym narkotyczne wizje, ten ekscytujący stan. Można by powiedzieć, że uzależnili się od fenyloetyloaminy jak narkoman od amfetaminy.

Te wszystkie fakty, które wyżej opisałem, źle przyjąłem swego czasu. Poczułem się tak, jakby ograbiono mnie z własności najcenniejszej, najbardziej mojej, zależnej tylko od mojego ducha uznającego miłość za arcyludzką. W jakiejś mierze te nasze uwarunkowania pozbawiają nas wolnej woli, jeśli jednak przekształcamy owe genetyczne i chemiczne prapoczątki w dobrą i trwałą miłość, we wspólne życie u boku drugiej osoby, pokazujemy, jak dalece możemy zmienić popęd dany nam w genach.

Uprzedzając możliwe stwierdzenia powiem, iż nie szukałem tej wiedzy, sama przyszła do mnie w czasie zgłębiania tajników ewolucji, a nie przyjąłem jej łatwo. Wolałbym, żeby żadne geny i pod ich dyktando produkowane hormony nie miały wpływu na moje miłości, trudno jednak wojować z faktami, prędzej czy później trzeba je przyjąć, w czym pomocna okazuje się być jedna z naszych cech: ciekawość.

Udało mi się wypracować patrzenie na duchowe cechy człowieka z perspektywy odległych tysiącleci, gdy nasi przodkowie zaczynali stawiać pierwsze kroki w pozycji wyprostowanej, i późniejszych czasów, gdy ruszyliśmy na podbój świata. Widać wtedy fascynujący fakt: nasz mózg, do dzisiaj niewolny od uwarunkowań tamtych czasów, a rozwinięty dla przeżycia w świecie zupełnie odmiennym od dzisiejszego, okazał się być zdolny do czynności diametralnie odmiennych od pierwotnych: zajrzenia w głąb Wszechświata, stworzenia muzyki, i do przekształcenia nakazu rozmnażania się w miłość.

Gdy próbuję spojrzeć na nas i nasze poczynania ze stanowiska religijnego (na tyle, na ile potrafię przyjąć ten obcy mi światopogląd), obraz ulega u mnie dość radykalnej przemianie, ponieważ następuje uwypuklenie naszych wad, nie osiągnięć. Wszak cząstka boskości, jaką mielibyśmy nosić w sobie, nasz duch, nasza psyche, odpowiedzialna jest za bezbrzeżne morze cierpień, jakie sami na siebie sprowadziliśmy przez wszystkie wieki naszej historii, za całe nasze barbarzyństwo (oceniane według obecnych standardów moralnych).

Gdy przyjmie się boskość jako czynnik sprawczy naszych umiejętności i zdolności, nie wydają się one ani wybitne, ani godne podziwu, ale gdy przyjmie się stanowisko naukowe, obraz ulega metamorfozie, mogąc być powodem do dumy: oto jedna z istot żywych tej Ziemi rozwija się na tyle, że mówi o sobie „ja”, a w następnej chwili, zmieniając zwierzęce prawa rozmnażania się, mówi „kocham”.


24 komentarze:

  1. Czy już ktoś napisał definicję miłości? Chyba nie, bowiem ilu jest ludzi, tyle będzie pojęć miłości. Czy zakochanie może przerodzić się w miłość, czy w zniechęcenie? Czy miłość koniecznie musi się kojarzyć z popędem seksualnym?
    Znamy dobrze miłość psa którą on obdarza swego właściciela. Miłość może okazywać również koń, który radośnie rży na widok swego pana, którego nie widział dłuższy czas.
    A czy takie zachowanie , to również miłość?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, Twój komentarz daje do myślenia i rozszerza możliwości dyskusji. Dziękuję Ci za niego.
      Jakiś czas temu zwróciłem uwagę na niewłaściwość w nazywaniu miłością wielu dość znacznie różniących się uczuć czy afektów. Więc miłością nazywamy płomienne uczucie dwojga zakochanych, ale także uczucie, jakie czuję się na myśl o ojczyźnie, a te trudne jest do sprecyzowania i jakże odległe od tej pierwszej. Jest miłość rodzicielska i do starych samochodów, miłość rodzeństwa i miłość życia, a nawet jest miłowanie Boga.
      Wydaje mi się, Janku, że nasz język jest zbyt ubogi, skoro na całe spektrum uczuć ma jedno miano.
      Dla mnie, w potocznym rozumieniu, jest miłość, jaką odczuwają względem siebie małżonkowie gdy minie pierwszy, gorączkowy okres, oraz właśnie ten pierwszy płomień. Ta jest bezsprzecznie miłością erotyczną i nie wyobrażam sobie jej istnienia bez fizycznego przyciągania dwojga osób. Miłość małżeńska też, chociaż wiemy wszyscy, iż stopniowo większą rolę gra wzajemna dbałość o siebie, bliskość – rezultat wspólnych lat, ten cały splot tysięcznych nici łączących ludzi długo żyjących ze sobą. Jednak to wszystko budowane jest na fundamencie pierwszego okresu, tego gorączkowo – erotycznego.
      Tak mi się wydaje, bo nie ogłaszam tutaj prawd objawionych, a jedynie swoje przemyślenia.
      Jeśliby jednemu z rodzajów uczuć nazywanych miłością nadać definicję silnego przywiązania, chęci widzenia, a bywa, że i odczuwania smutku z dala od tej osoby, wtedy należałoby uznać, iż niektóre zwierzęta potrafią kochać.
      Wierzę, że tak właśnie jest.
      Definicji miłości nie napiszę, nie czuję się na siłach. Gdybym jednak miał to zrobić, najpierw rozdzieliłbym te wszystkie odmienne od siebie uczucia i inaczej je nazwał.
      Filmiku nie widziałem, bo jest do obejrzenia tylko po zalogowaniu.
      Janku, pozdrowienia z Poznania. Kolejna przeprowadzka za mną.

      Usuń
    2. No tak, filmik jest do obejrzenia dla użytkowników FC. Przykro mi, może znajdę sposób abys mógł go obejrzeć. Powiem Ci tylko, że przedstawia on pewną gąskę,(a może gąsiorka) która z radością przybiega do swej pani i tuli się do niej.

      Twój temat o miłości czyta się jak rozprawę. Tak, miłość to dosyć skomplikowane uczucie, chociaż niejednokrotnie może się wydawać, że miłość to prosta rzecz.

      Usuń
    3. Janku, za mało wiem o etologii, żeby z dużym prawdopodobieństwem uznać, iż taka reakcja gęsi była jej radością tak przeżywaną, jak przeżywa człowiek. Gdyby to był pies, szympans albo delfin, widziałbym w takim ich zachowaniu oznaki "ludzkiej" radości, a tutaj… nie wiem. Jeśli nie była to radość z powodu, na przykład, kojarzenia widoku osoby z jedzeniem, taka reakcja powinna dać nam dużo do myślenia.
      Albo się kocha, albo nie, i w takim ujęciu miłość jest rzeczą prostą, jak piszesz.
      Natomiast z tym wszystkim, o czym wyżej pisałem, jest tak, jak ze smakiem: gorzkie jest paskudne, słodkie dobre. Nieprawdaż? Tak też oceniają smaki niemowlęta, o których nie można powiedzieć, że nabrały zwyczajów smakowych od rodziców. Skąd więc u nich lubienie jednego i nielubienie drugiego smaku? Wobec tego wszystkiego, co napisałem, pytanie uznaję za retoryczne. Nam smakuje słodkie, przyjemność smakowania czujemy w sobie, jest naszą własną reakcją, jednak urodziliśmy się z nią – jak i z naszą skłonnością ku osobom płci odmiennej.
      Czytałeś jak rozprawę, mówisz? Ciekawe, czy to pochwała, czy przygana… :-)

      Usuń
    4. Gdy mówiłem o rozprawie, to myślałem o niej w dobrym tego słowa znaczeniu. I nie można czytać pobieżne Twojego tematu, trzeba się w niego zgłębić i po jakimś czasie do niego powrócić. Coś w nim jest magnetycznego, podobnie jak w miłości, coś nas przyciąga do ukochanej osoby.
      Nie wiem jak to coś nazwać.

      Usuń
    5. Dziękuję, Janku.
      Ja też nie wiem, mimo tego mojego ględzenia o genach i hormonach. Wiem, że człowiek powinien kochać albo tęsknić za miłością. Jeśli nie odczuwa miłości, ani nie pragnie kochać, to jakby w połowie tylko żył.

      Usuń
    6. ...Powszechnie też znany jest fakt niezależności zakochania się od naszej woli. Miłość pojawia się sama, nie przychodzi wtedy, gdy tego chcemy...
      Miłość jest jak s..czka, przychodzi znienacka.

      ...Słyszałem o ludziach, którym tak bardzo spodobał się stan zakochania, że gdy mija, szukają innej osoby, w której mogliby się zakochać...
      Taaak, miłość jest jak testament - każdy następny unieważnia poprzedni.

      Usuń
    7. Hmmm, jak s…czka, powiadasz? Powiedzmy, że jest pewne podobieństwo na początku, i tylko tam :-)
      Co do drugiego porównania powiedziałbym, że niezupełnie. Owszem, miłość jest zaborcza i wymaga wyłączności, ale gdy minie i spojrzymy na nią, i na wcześniejsze nasze miłości, zwłaszcza z dystansu wielu lat, wszystkie jawią się jako ważne, cenne, żadnej nie chcielibyśmy wymazać. Nie widzimy wtedy tego ciągu unieważnień.
      A co do testamentu, wspomnę słowa pewnej mojej znajomej, której drzwi do mieszkania zamykały się nie tyle za klucz, co na słowo honoru. Zwykła mówić, że gdy jej nie ma w mieszkaniu, nie ma w nim nic wartościowego.
      Parafrazując jej słowa powiem, że gdy spakuję swoją torbę w ostatnią podróż, nic poza nią nie zostanie wartościowego, więc testament mogę sobie darować.

      Usuń
  2. Nie zostanie nic wartościowego? To niemożliwe. Twoi bliscy i przyjaciele będą za Tobą tęsknić i wspominać Ciebie. Pozostaną jeszcze sznureczki zdań napisanych przez Ciebie, a które ktoś przeczyta i zastanowi się nad Twoją osobowością i może dla kogoś to będzie źródło do rozpraw naukowych. A może ktoś kiedyś trafi na naszą wymianę myśli i będzie się nad nimi zastanawiać oraz pochyli się nad nimi w zadumie... Kto wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Janku.
      Przyszły polonista znajduje moje teksty i pisze o nich pracę magisterską? Ciekawa wizja, ale kto wie? :-)
      Masz rację, coś zostanie, jak po każdym z nas; pisząc tamte słowa myślałem o rzeczach materialnych, jak wspomniana znajoma.
      Kilka dni temu miałem w rodzinie pogrzeb; na cmentarzu pokazałem (ponownie pokazałem) swoim dzieciom studnię każąc im pamiętać o wykonawcy: zrobił ją mój dziadek, studniarz, około 50 lat temu. W miarę przybywania mi lat coraz częściej myślę o moich dziadkach, o tym, że moje pokolenie jest ostatnim, które ich zna, ma wspomnienia, w których widzi dziadków w różnych sytuacjach. Dla mnie, we wspomnieniach, są ludźmi mającymi indywidualne rysy – dla moich dzieci są już tylko nazwiskami na nagrobkach. Gdy mnie nie będzie, oni, dziadkowie, umrą po raz drugi i ostateczny.

      Usuń
    2. Napisano wiele słów o miłości i o niej dam Ci coś lekkiego:

      Nie wiem co się jutro zdarzy, co przede mną los ukrywa.
      Wiem, że miłość ma do Ciebie jest najszczersza i prawdziwa.
      Dwa warkocze w jeden splotę - tak mnie pierwszy raz ujrzałeś,
      W błękit nieba się ubiorę - taką mnie zapamiętałeś.

      Ref: Wszystkie noce będą nasze, wszystkie nasze dni.
      W swej miłości zatraceni, razem ja i Ty.
      Kocham - woła serce moje, niech usłyszy świat.
      /Razem szczęśliwi we dwoje, tylko Ty i ja/ x2

      W pamiętniku zapisane najpiękniejsze słowa Twoje.
      Czterolistna koniczyna, to na dalsze szczęście moje.
      Dzisiaj los mój się odmieni, w myślach zawsze Cię kochałam.
      To spojrzenie najpiękniejsze - takim Cię zapamiętałam.


      To są słowa piosenki: Szczęśliwi we dwoje, a śpiewa ją
      Teresa Werner tutaj

      Teresa Werner w wieku szesnastu lat zadebiutowała w Zespole Pieśni i Tańca "Śląsk", w którym była najdłużej występującą artystką. Piosenka ta wykonywana jest w pięknych wnętrzach, które warto odwiedzić (dużo książek).

      Usuń
    3. Również podoba mi się piosenka o miłości w dancingowym nastroju

      Usuń
    4. Wysłuchałem z ciekawością; to rzadkie dla mnie doświadczenie :-)
      Patrząc na śpiewaczkę, odnieść można wrażenie, iż chętniej ubierałaby się nie w błękit nieba, jak deklaruje, a czerwień ferrari.
      No i popatrz, Janku, co znaczy popularność: ta kobieta wstępuje na scenie od wielu lat, niewątpliwie ma liczne grono wielbicieli, a ja dzisiaj dowiedziałem się o jej istnieniu.

      Usuń
    5. Hmmm..., czerwień ferrari, powiadasz? Ciekawe skojarzenie - takie szoferskie, niby szorstkie, a zarazem delikatne.
      Czerwień jest prawdopodobnie kolorem miłości.

      Zapewne dziś masz ciężki dzień za sobą, więc niech ta blondi będzie ubrana w różne kolory.

      Usuń
    6. Wiesz, pisząc tamte słowa myślałem o wystawianiu człowieka na próbę przez scenę i popularność. Chyba nie powinienem, jako że nic nie wiem o Teresie Werner.
      Czy filmik nakręcany był w Grecji? Chciałbym tam pojechać…
      Ostatnie dni mijają mi spokojnie; w kilku pracujemy w bazie, z dala od lunaparkowego hałasu. Wczoraj zdecydowałem się urwać firmie jeden dzień mojej pracy i dzisiaj, w niedzielę (tutaj pracuje się 7 dni w tygodniu) wyskoczyć w góry, jednak po sprawdzeniu na trzech stronach prognoz pogody, zrezygnowałem. Może w końcu najbliższego tygodnia pojadę?…

      Usuń
    7. Krzysiek,zapomniałem. Mówiłeś mi, że teraz masz zajęcie w bazie.
      I widzę, że napisałeś nowy temat. Za chwilę go przeczytam. zauważyłem również, że swój komentarz wpisała Ania.

      W naszej drodze życia spotykamy wiele ludzi. Niektórych widzimy przez maleńką chwilę i oni gdzieś znikają. Mają swoje sprawy, a my zaplątani w swoje myśli znikamy z horyzontu ich spojrzeń.

      Teresa Werner, podobnie jak nasza znajoma, pochodzi ze śląska. I kiedyś, przed laty, odwiedziła swoje rodzinne strony.

      Usuń
    8. Jeszcze raz zajrzałem do tego tematu:

      I love you
      Miluji te
      Ja te volim
      Я люблю тебя
      Ich liebe dich
      Je t'aime


      Kochać, jak to łatwo powiedzieć

      Usuń
    9. Nagle świat się mieści w twoich oczach…
      Te słowa przypomniały mi fragment wiersza Williama Blake, który nie mając na myśli miłości w tym wierszu, opisał stan do niej podobny.:

      Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
      Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
      W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
      W godzinie – nieskończoność czasu.

      Piosenkę Szczepanika znam, jest piękna i miło mi było wysłuchać jej ponownie.
      Dziękuję, Janku.
      W końcu usiadłem do opisu sobotniej łazęgi, ale póki co wychodzi mi spod pióra (chciałem napisać klawiszy) traktat o… nie wiem o czym.

      Usuń
    10. "Miłość, która ma trwać wiecznie potrzebuje zaledwie sekundy żeby się zacząć" ♥

      Usuń
    11. Słowa ładne, ale wyrażające nieosiągalną idee. Nie: pragnienie czegoś pięknego i stałego w świecie ciągłych przemian i tracenia.
      W tej idei tkwi niebezpieczeństwo niedosytu, Janku. Jeśli weźmiemy ją sobie do serca, może się zdarzyć, że będziemy chcieć bardziej kochać, niż kochamy, a więcej nie będziemy potrafić.
      Co zrobić, gdy nasze serce nie nadąży za pragnieniem?
      Chociaż gdy patrzę wokół, przychodzi mi na myśl, że ten stan jest lepszy od przeciwnego: gdy nie kocha się i nie odczuwa pragnienia kochania.
      Swoją drogą zadziwia te sekundowe obudzenie się miłości, która przecież czasami bywa natychmiastowym olśnieniem.

      Usuń
    12. Tak ona jeszcze, tak jeszcze się rumieni
      ... Przechodzę obok, nie wiem co czuję.
      Jej piękny zapach mi w głowie wiruje..."

      Usuń
    13. Google powiedziały mi, że to tekst piosenki dico polo. Nieznanej mi, bo jak chyba wiesz, słucham swojego Bacha.
      Wspomniałem stare piosenki z dobrymi tekstami, nierzadko była to śpiewana poezja. Szkoda, że teraz trudno o piosenki z takimi tekstami.
      Ale, ale! Syn przysłał mi link do you tube, chłopiec śpiewa Amazing, ale jak! Ostatnio wiele słyszałem wykonań tego pięknego utworu, ale żadne nie było tak piękne, jak to. Posłuchaj, Janku.
      https://www.youtube.com/watch?v=UD5ist9URAA

      Usuń
    14. Pierwsza linijka jest z piosenki Zawstydzona Krzysztofa Cwynara.
      Dwie kolejne z piosenki Zawstydzona zespołu Moment.

      Oj są osoby z talentem, są. A niejednokrotnie dowiadujemy się o nich na różnych konkursach:

      Adam Kaczmarek

      i jego starszy brat:

      Wojciech Kaczmarek


      Usuń
    15. Mają talent, fakt.
      Takie konkursy są potrzebne dla wyszukiwania nowych piosenkarzy, tylko z nimi jest podobnie jak z pisarzami: ludzi potrafiących napisać książkę (czy dobrze zaśpiewać) jest tyle, ile gwiazd na niebie, przynajmniej tych widocznym gołym okiem, czyli stanowczo za dużo jak na potrzeby rynku. A każdy z nich chciałby zaistnieć. Nie uda się to wszystkim, a tylko nielicznym. Czy tym najlepszym – nie wiem. Myślę, że niekoniecznie, zwłaszcza wśród piosenkarzy, bo estradą kierują prawa niezbyt przejrzyste.

      Usuń