191117
Trasa
w Karkonoszach: Droga Sudecka, Droga Chomontowa, strumień Myja, skały Słup,
Zamczysko i Szwedzkie Skały, kaskady strumienia Myja, powrót drogą leśników,
cmentarz jeńców obozu Borowice.
Radykalnie
zmieniłem trasę jazdy w Sudety mając dość niekończących się krętych objazdów na
krajowej trójce. Na nowej objazdów nie ma, ale że wiedzie bocznymi drogami, też
krętymi i na dokładkę dziurawymi, wiele nie zyskałem. Głównie odmianę. Dzisiaj
była jeszcze jedna zmiana: zupełnie nieznane mi rejony Karkonoszy. To wybór
Janka, któremu przyklasnąłem chcąc odpocząć nieco od Gór Kaczawskich. Nie, to
nie koniec mojej afektu do nich, a jedynie chęć poczucia pełni jego siły; wiem,
że po paru tygodniach pobiegnę w te góry jak mąż po zdradzie: pełen wyrzutów,
mamrocząc swoje przeprosiny i obiecując wierność.
W
moim postrzeganiu Karkonosze były wysepkami atrakcyjności w niekończących się
lasach i po długich podejściach, oczywiście poza widokowym szlakiem szczytowym.
Nadal tak uważam, jednak teraz wiem, że tych wysepek jest dużo, a ich
atrakcyjność szczodrze wynagradza mozolne nabieranie wysokości leśnymi drogami.
Pół
godziny przed świtem byliśmy już na miejscu, a do startu wybraliśmy początek
Drogi Sudeckiej. To podnóża wysokich szczytów karkonoskich, kilkanaście
kilometrów na południe od Jeleniej Góry. Zdążyliśmy wypić kawę i gdy tylko się
rozwidniło, poszliśmy. Aura typowo jesienna: chmurny i wilgotny dzień, odrobinę
na plusie, ale nie padało, a lasy jeszcze miały dla nas resztki kolorów.
Niewiele
wyżej zobaczyłem pierwsze łachy śniegu;
stopniowo było go coraz więcej, a gdy byliśmy w połowie wysokości do
granicznych szczytów, nastała zima. Mroźny wiatr miotał ostre, twarde drobiny
śniegu, a zmarznięte dłonie długo się rozgrzewały w dwóch parach rękawic.
Trudno uwierzyć, że ledwie tydzień temu widziałem dość liczne jeszcze kwiaty na
kaczawskich łąkach.
Droga
Chomontowa jest wąską szosą leśną, najwyraźniej służącą leśnikom do wywozu
drewna, a kiedyś zapewne łączyła ze światem wioskę Chomontowo. Ilu ludzi, nota
bene, zwłaszcza spośród młodych, wie jeszcze, co to jest chomąto? Zajrzałem do
internetu: to także znana droga turystyczna, wielokrotnie opisywana. Trudno mi
dostrzec jakąś jej przewagę nad kaczawskimi drogami, a niechby dorównanie im,
ale może zostawię takie porównania na boku, wszak jestem w Karkonoszach i jak
na gościa przystało, chwalić powinienem obejście gospodarza.
Podobna
jest droga odchodząca w stronę strumienia Myja, droga zataczająca na nowym
moście łuk i biegnąca z powrotem do podnóża gór. Popołudniu tą właśnie drogą
zeszliśmy, ale teraz z mostu zeszliśmy na brzeg strumienia. Po cichym szepcie
maleńkich strumyków kaczawskich ten zrobił na mnie wrażenie, spływając szybko i
głośno zboczem stromym i kamienistym.
Długo
patrzyłem na niego. Rozdziela się na wystających grzbietach głazów i spada z
nich kaskadami; w ciasnych miejscach spręża się, pieni i przyspiesza, a gdy
znajdzie miejsce zwalnia, widać wtedy jej przejrzystą czystość, rozlewa się w
baseniki o sporej głębokości, ale nie zamiera nigdzie. Widziałem, jak strumień
pryska kroplami na źdźbła traw, a te zamarzają na nich tworząc grube na dwa
palce szkliste, rozgałęzione sople. Nieco wcześniej widzieliśmy przy drodze
szeregi sopli wiszących na podciętej skarpie, w miejscu wycieku wody; widok
pospolity, wydawałoby się, ale przecież urokliwy i ciekawy, trzeba tylko
patrzeć chcąc zobaczyć.
Słuchałem strumienia: w każdym miejscu inaczej
dźwięczy, inną opowiada baśń o swoim biegu, a opowiada ciekawie.
Na
mostek poszliśmy także dla znalezienia ścieżki prowadzącej do skał Słup i
Zamczysko, a miała się zaczynać w pobliżu. Te skały, podobnie jak i Szwedzkie,
są ukryte w lesie, szlak ani droga nie prowadzą do nich, a jedynie ścieżki
wydeptane przez ciekawskich ludzi. Jeśli już idzie się jedną z nich, widać ją
dość wyraźnie, ale znaleźć jej początek na brzegu drogi leśników nie jest
łatwo. Posługiwaliśmy się papierową mapą, nie GPS. Parę już raz wracałem do
pomysłu zakupu urządzenia nawigacyjnego dedykowanego pieszym wędrowcom, ale
zawsze dochodziłem do wniosku, że wędrówka nie powinna przypominać prowadzenia
za rękę. Ścieżkę znaleźliśmy szybko, a pierwszą skałę, Słup, w miejscu
wskazanym przez mapę.
Wrażenia nie zrobiła, w przeciwieństwie do następnej, do
Zamczyska. Nazwa skały jest bardzo a propos, ponieważ faktycznie przypomina
ruiny zamku, którego budowniczowie wykorzystali skały do wznoszenia murów. Gdy
już obejrzeliśmy je dokładnie chodząc wokół, zachciało się nam wejść na górę,
ale dwa najniższe miejsca miały pochyłe i oblodzone półki na wysokości piersi.
Próbowaliśmy na różne sposoby, w końcu splotłem dłonie, Janek stanął na nie i
po chwili był na półce. Teraz on nie pozwolił zostać mi na dole: podał mi kij i
wciągnął mnie. Szorując kolanami po skałach pomyślałem, że dla patrzącego z
boku musiał to być pocieszny widok: dwóch dziadków mozolnie gramoli się na
niewysoką skałę. Szczytowe głazy są dość równe i jeśli tylko pamięta się o
śniegu leżącym na obłych krawędziach, są bezpieczne, a widok z nich każe
krzyknąć z zachwytu. Ich wysokość od tyłu jest niewielka, ledwie parę metrów,
jednak z drugiej strony, od strumienia, rośnie wielokrotnie, stając się niemal
pionowym urwiskiem ze świerkami oglądanym z góry i skalnym rumowiskiem na dnie.
Z Zamczyska zobaczyłem dal po raz pierwszy, a patrząc na nieznany mi krajobraz
poczułem się nieswojo, nie potrafiąc nazwać widzianych szczytów. Widziałem góry
wysokością i rozległością znacznie przewyższające moje przyzwyczajenia.
Przejmująco zimny wiatr nie pozwolił na długą kontemplację; po zsunięciu się
raczej niż zejściu jeszcze zjedliśmy co nieco, wypiliśmy gorącą herbatę i
ruszyliśmy w dół, w stronę Szwedzkich Skał.
Od
drogi odchodzi wyraźna ścieżka, dalej rozmywa się wśród świerków, ale w
spodziewanym miejscu między drzewami zobaczyliśmy skały i po paru minutach
krzyknąłem z radości. Dwie są tam skalne wieże czy turnie. Podobnie jak
Zamczysko od strony szczytu, niewiele nas przewyższają wysokością, ale z
drugiej strony, a wznoszą się bezpośrednio nad strumieniem Myja, mogą mieć 30
metrów. Między wieżami ściany są równe, równoległe i pionowe, przypominając
dwie ściany stojących vis a vis wieżowców. Cały masyw jest silnie spękany w
duże, równe bloki, zwłaszcza od strony strumienia widać odstawanie kolejnych
złomów od macierzy, ich szykowanie się do lotu w dół. Na wyższej wieży stoją
trzy wąskie głazy, jeden na drugim, z boku widać ich odchylenie od pionu i
doprawdy niewiele już im brakuje do utraty stabilności. Na dole leżą te, które
stabilność już straciły, a o parę kroków od podstawy ścian skacze po skałach
ten sam strumień, który widzieliśmy wyżej – Myja. Oczywiście weszliśmy na sam
szczyt skał, i teraz, bezpiecznie siedząc w fotelu, stwierdzam, że nie
wszystkie nasze kroki tam były rozsądne.
W pewnej chwili Janek poprosił mnie o
zostanie na szczycie, a sam poszedł na boczną skałę i z niej zrobił mi zdjęcia.
Robiliśmy je sobie wzajemnie.
Ach,
wspomnę o lodowej piłce. Miała wielkość piłki tenisowej, była zwięzła, trudna
do rozbicia nawet grotami kijków, a utworzyła się na końcu luźnego paska
ochraniaczy Janka; po prostu chodził z kulą u nogi. Za karę? Kiedyś podobne,
aczkolwiek nie tak okazałe jak Jankowe, miałem na końcach sznurówek.
Drobnostka, owszem, ale zdziwić potrafi mechanizm powstawania przy butach tak
równych kul śniegu zbitego w lód.
Znaleźliśmy
ścieżkę w dół stromego zbocza, nad strumień, i stojąc u podstaw skał gapiliśmy
się na nie.
Tak
naprawdę trudno powiedzieć, dlaczego skały się podobają. Może swoją wielkością?
Ale te nie są większe od dziesięciopiętrowych wieżowców mieszkalnych, a
przecież nikt nie gapi się na nie w podziwie. Może tak odbieramy niemal wieczne
trwanie skał?
One
mają majestat, nawet jeśli nie są majestatycznych wymiarów. Majestat wiecznej
przyrody.
Minęło
południe, było zbyt późno na pójście gdzieś wyżej, ku innym skałom, a gonić na
szlaku nie mieliśmy zamiaru. Postanowiliśmy zejść, a jeśli czas pozwoli,
jeszcze gdzieś się wybrać.
Z
mapy wynikało, że droga, która wyżej zakręca na moście, biegnie w dół niedaleko
stąd, około 150 metrów od strumienia, po stromym, oczywiście zalesionym, zboczu
wznoszącym się vis a vis skał.
Może
znajdziemy jakąś ścieżkę? – pomyślałem, ale Janek po prostu wszedł między
pierwsze drzewa, więc ruszyłem i ja. Przejście tych stu pięćdziesięciu metrów
zajęło nam ze 20 minut. Śnieg przekrywał szczeliny i kępy borówek, nachylenie
stoku wynosi jakieś 40 stopni, omijać trzeba było gęsto rosnące świerki albo
leżące drzewa. Na płaskim terenie część z nich dałoby się przekroczyć, jednak
na tak mocno pochyłym stoku nawet niewielkie leżące drzewo ma się na wysokości
piersi. Na dokładkę, próbując obejść zwalisko, trafiliśmy na jar – niewielki,
ale o stromych i kamienistych brzegach. Ucieszyłem się widząc regularny kształt
prostokąta między drzewami – oznaka budowli ludzkiej, a innej być tam nie
mogło, jak mostek na drodze. Z ulgą stanęliśmy na jej równej nawierzchni.
Nieśpieszna
wędrówka wygodną drogą leśną pozwala na dostrzeżenie tych licznych szczegółów,
z których każdy może niewiele znaczy, ale które razem tworzą ładny obraz lasu i
czasu wędrówki. Widziałem zapraszające mnie dukty przysypane rudym igliwiem
modrzewiowym, takie prawdziwe, gruntowe, a nie szutrowe czy, co gorsze,
asfaltowe. Widziałem masywne i równiutkie, jak wytoczone, pnie dużych świerków,
ale dla odmiany wyżej spotykałem skarlałe, powykrzywiane brzozy. Sporo rosło
tam buków o niskich pniach i licznych konarach – jakby te drzewa były w drodze
do krzewiastej formy. Zabawialiśmy się rozpoznawaniem młodych jaworów o
gładkiej jeszcze korze, oglądaliśmy też ich liście, a niektóre swoimi barwami
przypominały, iż patrzymy na klony.
Na
jakiejś bezimiennej przełęczy zobaczyliśmy wiele wykrzywionych drzew. Rosły tam
świerki i modrzewie, a wszystkie miały gałęzie zwrócone w jedną stronę; część z
nich i wierzchołki pochylała. Jeśli jakieś drzewo wysunęło gałąź w stronę
wiatrów, zaginało ją i zwracało na zawietrzną; widok rzadki i warty zobaczenia.
Zwracał uwagę przemożny pęd drzew do życia: w ciemnej gęstwinie świerkowej nie
rosły małe siewki, ale tuż obok, w oświetlonym słońcem rowie przydrożnym, było
ich mnóstwo, natomiast sam brzeg asfaltu upodobały sobie maleńkie modrzewie,
rosnąc tam całymi szpalerami, jedne przy drugich.
Na
prostym odcinku drogi zobaczyłem zbliżanie się zmiany pór roku – stopniowe
zanikanie śniegu. Na kilkusetmetrowym odcinku biel znikła i na pobocze drogi
wróciła ruda i brązowa jesień.
W
pobliżu wioski Borowice jest cmentarz jeńców wojennych, którzy zginęli przy
budowie Drogi Sudeckiej.
Gdy
jestem w takich miejscach, przychodzą mi na myśl wieści o traktowaniu nas,
Polaków, przez Niemców jako naród mniej od nich cywilizowany, i myślę wtedy, że
jest wprost odwrotnie. Myślę, że w tym narodzie (nie piszę o wszystkich
Niemcach, oczywiście) tkwi jakiś piekielny pierwiastek najgorszego
barbarzyństwa, ich tak zachwalana i znana praworządność jest wynaturzona, a
wyższość cywilizacyjna domniemana. Wykonana część Drogi Sudeckiej ma długość
kilku kilometrów, a w czasie jej budowy zginęło około tysiąca ludzi, czyli
kilka kroków drogi kosztowało jedno życie ludzkie – i dla Niemców ten koszt był
akceptowalny!
Gdy
wspomnę historię Zaolzia, jest mi wstyd za decyzje ówczesnych władz Polski. Chciałbym zapytać Niemców dumnych ze swojej narodowości,
czy czują wstyd widząc masowe groby ofiar ich rodaków-ludobójców.
Do
kogo jednak ma trafić to pytanie? Do ludzi, którzy uparcie mówią o polskich
obozach zagłady? No bo przecież nie mogły być niemieckie, skoro oni są tacy
cywilizowani…
Na
zakończenie surrealistyczny obrazek: we wsi Podgórzyn zatrzymaliśmy się przy…
tramwaju. Stoi pod ładną skałą nazwaną Skałka, w wiosce u podnóża gór, a ma
przed i za sobą po dwa metry toru. Kto i po co przywiózł go tutaj? – to moje
pierwsze, odruchowe pytanie po jego zobaczeniu. Okazało się, że ten tramwaj sam
przyjechał, gdy jeszcze były tory i gdy opłacało się władzom utrzymywać linię
tramwajową.
PS
Zadzwonił Janek i wyraził wątpliwość co do pisowni słowa
"chomonto". Jeszcze w dzieciństwie poznałem zarówno słowo, jak i ten rodzaj
końskiej uprzęży, ale nigdy nie miałem okazji poznać pisowni. Sprawdziłem
w internecie, spotyka się trzy jej odmiany, ale słownik PWN podaje pisownię
chomąto, i tej się będę trzymać, uznając autorytet twórców tego słownika. Swój
błąd poprawiłem.
Sudeckie skały, stare górotwory, z których niszczące działanie przyrody stworzyło budowle jakby ręką olbrzyma uładzone, zachwycają i mnie; do tego czasami w przydomowym ogrodzie głaz ogromny nie do ruszenia, albo skała wisząca nad domem, ale już te zamczyska, słupy, zwałowiska jak dla mnie cudem natury są:-) historię piszą ludzie, i czasami wystarczy kilka pokoleń, aby została zupełnie przeinaczona, podejrzewam, że celowo, aby ukryć, zepchać niewygodne rzeczy, przecież nawet teraz mamy niedouczonych choćby polityków, którzy plotą takie rzeczy, że nóż w kieszeni się otwiera; odczuwasz wstyd jako człowiek prawy, a "wierchuszka" zawsze ma się dobrze, arogancka, butna, syta i zadowolona, i czasami mam wrażenie, że danie człowiekowi władzy tyle co za paznokciem powoduje, że wyłazi z niego, co najgorsze; jakieś głupoty wypisuję, zamiast o Sudetach, zastygłych w lodzie wodospadach, widokach niezrównanych, radości z wędrowania, zmęczenia ... tego nikt nam nie zabierze:-)
OdpowiedzUsuńWięc Tobie trzeba w góry, Mario. Chciałbym poznać Twoje wrażenia z Sudetów, ale masz daleko, a więc tym samym drogo...
UsuńKtóryś Rzymianin, zapomniałem nazwiska, skleroza, powiedział, że władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje w sposób absolutny. Miał na myśli cezara, ale pierwszy człon tej sentencji pozostaje aktualny, mimo upływu dwóch tysięcy lat. Wszyscy wiemy z własnych obserwacji, jak ludziom w głowach się przewraca, gdy coś i ktoś od nich zależy. Cóż, taka obrzydliwa ludzka cecha.
A wiesz, ja też nierzadko się strofuje, gdy będąc w ładnych miejscach myślami albo w rozmowie wracam do pracy czy – to rzadziej – do polityki. Czasami trudno oderwać się od codzienności.
Prawda, że takie wielkie sople wyglądają bardzo ładnie?
Za wzmianką Marii z Pogórza Przemyskiego zawędrowałam tutaj. Ciekawie jest poczytać o wyprawach i refleksjach innych turystów, przemierzających moje strony rodzinne. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro.
UsuńTwoje imię budzi we mnie miłe i ciepłe skojarzenia :-)
Zaglądaj, proszę. O Sudetach na tym blogu jest wiele tekstów.
O, Aleksandra :)Wydaje się, że Internet taki przepastny, ale bratnie dusze i tu się znajdą ;)
UsuńKarkonosze są piękne i pewnie kiedyś znów się w nie wybiorę, ale i tak Izery piękniejsze ;)
OdpowiedzUsuńKażda pliszka swój ogonek chwali, Anno :-) Inaczej mówiąc: Karkonosze są piękne, ale Góry Kaczawskie to dopiero uroda!
UsuńWidzę spore podobieństwo Twoich gór do Karkonoszy. Owszem, te są wyższe i o wyraźniej zaznaczonych szczytach, ale podobieństwo jest w niemal stuprocentowym zalesieniu i w długich drogach w których można się zagubić. Zresztą, wiesz i znasz lepiej ode mnie. Natomiast Pogórze Izerskie ma dla mnie urok Gór Kaczawskich.
Ha, czyli już jest zima, a wy udaliście się w wyższe partie gór. Nie ma to jak sobie ułatwiać życie. Karkonosze nie wyglądają tak przyjaźnie jak Góry Kaczawskie. Urwiska wyglądają na bardzo strome, jeśli oblodzone to niebezpieczne. Za to widoki też piękne, pomimo gorszej pogody. Niesamowite są rude dywany z liści zaścielające zbocze najwyraźniej przy tramwaju. Dokąd ten tramwaj zdążał, czy tramwaje kursowały pomiędzy miejscowościami w Karkonoszach?
OdpowiedzUsuńNajbardziej podobały mi się sople, a te wyrastające z ziemi stworzyły pewną scenę - są jak ludzkie figurki wyciągające ręce. O ile rozumiem zastyganie sopli to zawsze zdumiewało mnie powstawanie kul przy sznurkach, sznurowadłach, tasiemkach podczas wędrówek po łatach śnieżnych. Przecież końcówki nie są ciepłe i się nie kulają tylko ciągną się za człowiekiem.
Napisałeś, że masyw jest silnie spękany - erozja, czas, tak regularnie? Skały długo żyją ale nie wiecznie. Ileż one się napatrzyły i nasyciły życiem :)
Chomiku, za mało mam wiedzy o geomorfologii, aby wyjaśnić proces regularnego pękania masywu. Nie sądzę, aby spowodowały to zwykłe czynniki niszczące odsłonięte skały, jak woda, mróz, wiatry itp.; te mogły chyba tylko wspomóc inny proces. Może spękania powstały przez naprężenia mas skał wypychanych ku powierzchni siłami górotwórczymi, a na pewno te ciosy (bo geologom nie brakuje osobnych nazw na wszystko) ułatwiały dobywanie kamienia. No bo tak ładnie popękane były w bloki…
UsuńTramwaj kursował z Jeleniej Góry, ta linia była częścią miejskiego systemu komunikacyjnego. Na tablicy tam stojącej podano informację, iż gmina, w której była wioska, porozumiała się z władzami miasta, dołożyła grosza, i zbudowano linię. Cieszyła się powodzeniem, dzisiaj zapewne też cieszyłaby się, ale nie ma już na to szans, bo wszystko rozebrane.
Kiedyś w Górach Kaczawskich wszedłem do jakiejś groty, i zobaczyłem lodowe sople wystające z sufitu, wyrastające na podłożu, ale i takie, które połączyły się, tworząc szklane kolumny. Ładny widok.
Zauważyłem, że kule przy butach tworzą się gdy jest niewielki mróz. Śnieg jest wtedy lepki, a kule powstają być może przez toczenie się przylepionego śniegu po butach w czasie chodu. Tak czy inaczej efekt jest zaskakujący.
Pod koniec naszej wędrówki miałem pewien niedosyt, bowiem zalegający w górnych partiach Karkonoszy śnieg pokrzyżował moje pierwotne zamierzenia. Sądzę jednak, że dobrze wykorzystaliśmy nasz czas w Królestwie Rzepióra.
OdpowiedzUsuńDobrze, Janku.
UsuńNiedosyt i ja króciutko odczuwałem, ale tylko z powodu tej godziny, o którą mogliśmy wydłużyć trasę. Od początku przywykłem do wykorzystywania dnia od świtu do zmroku, a ilekroć zdarzy się mi wrócić do samochodu za dnia, pojawiają się myśli o niepełnym wykorzystaniu czasu. Natomiast obie trasy – ta, którą przeszliśmy, i Twoja planowana – byłyby dobre, skoro jedna i druga mi nieznana. Jedna i druga do poznania. Ileż to razy w moich górach miałem iść tamtędy, poszedłem tędy przez przypadek, albo pchnięty chwilą, myślą, widokiem, czymkolwiek. Ale nic to – szedłem.
Szliśmy, Janku, i patrzyliśmy.
Skaliste szczyty, malownicze doliny i dzika przyroda - to wszystko czyni Karkonosze miejscem niezwykłym i godnym odwiedzenia.
OdpowiedzUsuńStanowczo tak! Musiałem obejrzeć zdjęcia żeby przypomnieć sobie tamten dzień, wszak minęło sześć i pół roku.
UsuńJak tutaj trafiłaś? Dobrze napisałem? Twój nick nie zdradza płci…