Strony

środa, 27 grudnia 2017

Piękno i poznanie


271217

Z książki „Ponad granicami” Wernera Heisenberga.

>>(…) Dokonał Pitagoras słynnego odkrycia, że równo napięte drgające struny współdźwięczą harmonijnie, gdy ich długości pozostają do siebie w prostej proporcji wymiernej. Matematyczna struktura, mianowicie wymierna proporcja liczbowa, jako źródło harmonii – było to z pewnością jedno z najbardziej brzemiennych w skutki odkryć, jakich w ogóle dokonano w dziejach ludzkości. Harmonijne współbrzmienie dwóch strun daje dźwięk piękny. Ucho ludzkie odbiera dysonans, niepokój wywołany wahaniami amplitudy jako coś przykrego, natomiast spokój harmonii, konsonans – jako piękny. Stosunek matematyczny staje się więc także źródłem piękna.
Piękno jest, tak głosiła jedna z antycznych definicji, właściwą zgodnością części ze sobą wzajem i z całością. Częściami są tutaj poszczególne tony, całością jest harmonijny dźwięk. Stosunek matematyczny może więc dwie niezależne zrazu części zespolić w jakąś całość i w ten sposób wytworzyć piękno.<<

Oto słowa Arystotelesa o pitagorejczykach:

>>Dopatrując się w liczbach właściwości i podstaw harmonii, jako że wszystko inne całą swą naturą jawiło się im z liczb, naśladowanie liczby zaś tym, co w całej naturze pierwsze, ujęli elementy liczb jako elementy wszelkich rzeczy, cały zaś wszechświat jako harmonię i liczbę.<<

Czy to ma sens? Czy nie ma tutaj li tylko swoistego mistycyzmu widzącego w liczbach czynnik sprawczy świata? Cóż, pitagorejczycy tworzyli związki na poły religijne, więc chyba jednak widzieli w liczbach boski pierwiastek, jednakże takie ich podejście, obce współczesnej nauce, nie przekreśla ich wpływu na naszą kulturę, w tym na badania przyrodnicze obecnych czasów.
Niżej przepisuję słowa Heisenberga, ciekawie wyjaśniającego myśl pitagorejczyków.

>>Zrozumienie barwnej wielorakości zjawisk dochodzić więc ma do skutku przez to, że rozpoznajemy w niej jednolite zasady formalne, które mogą być wyrażone językiem matematyki. Zostaje wobec tego ustanowiona ścisła więź pomiędzy tym, co zrozumiałe i tym, co piękne. Jeśli bowiem to, co piękne, rozpoznaje się jako zgodność części między sobą i z całością i jeśli, z drugiej strony, wszelkie zrozumienie dojść może do skutku dopiero za sprawą tego formalnego związku, to przeżycie piękna staje się prawie identyczne z przeżyciem zrozumianego lub przynajmniej przeczuwanego związku.<<

Każdy, kto mozolił się nad zrozumieniem teorii naukowej, czy niechby jednej zagadki przyrody, zna radość zrozumienia i pamięta chwilę dostrzeżenie piękna, o którym pisze tutaj Heisenberg, chciałbym jednak poznać antyczną analizę istoty piękna odczuwanego w kontakcie z przyrodą. W kontakcie bezpośrednim, bez aparatury naukowej, bez szkieł i równań.
Znalazłem słowa poety i uczonego żyjącego niedawno, ledwie 200 lat temu, oraz ciekawe myśli autora książki z zakresu filozofii nauki.

>>Dla Goethego początkiem wszelkiej obserwacji i wszelkiego rozumienia natury jest bezpośrednie doznanie zmysłowe; nie przeto przefiltrowane przez aparaturę i niejako siłą wydobyte z natury zjawisko jednostkowe, lecz bezpośrednio dostępne naszym zmysłom naturalne dzianie się. Weźmy dowolny urywek z rozdziału o barwach fizjologicznych z Goetheańskiej Nauki o barwach. Zejście pewnego zimowego wieczora z ośnieżonego Brockenu daje okazję do następujących obserwacji:
„Jeśli za dnia, przy żółtawym zabarwieniu śniegu, można już było zauważyć lekką fioletowość cieni, to teraz, gdy partie oświetlone rzucały odblask bardziej żółty, cienie te trzeba było określić jako intensywnie niebieskie. Gdy jednak słońce zeszło na koniec ku zachodowi i jego promienie, bardzo przez gęstszy opar przyćmione, oblokły świat wokół mnie w przepiękną purpurę, wówczas barwa cieni przeszła w zieleń, którą z morską, co do jasności, szmaragdową zaś, co do urody, można było porównać. Zjawisko stawało się coraz żywsze. Świat zdawał się zaczarowany, wszystko bowiem przybierało dwie żywe i tak pięknie harmonizujące barwy, aż na koniec wraz z zajściem słońca pyszne zjawisko zginęło w szarym zmierzchu stopniowo przechodzącym w noc księżycową i od gwiazd jasną.”<<

W rozdziale, z którego pochodzi ten cytat, Heisenberg podejmuje próbę wyjaśnienia niechęci i obaw Goethego wobec tworzenia abstrakcyjnych pojęć w naukach przyrodniczych, wobec techniczności naukowej obserwacji natury. Autor Fausta był także naukowcem, opis zmierzchu jest częścią jego dzieła z zakresu optyki, a odmienność patrzenia na świat uwidoczni się gdy uświadomimy sobie, że obecnie żadna praca naukowa nie zawiera takich opisów. Wszak byłaby „nienaukowa w formie”.
Warto dodać, iż obawy Goethego nadal są żywe, mimo upływu dwóch stuleci i tak głębokich przemian świata.

>>Goethe pojął, że postępujące przekształcanie świata przez sprzężenie techniki z przyrodoznawstwem jest nie do pohamowania. (…) W korespondencji z Zelterem czytamy: „Bogactwo i szybkość, oto, co świat podziwia i o co się każdy ubiega. Kolej żelazna, ekstrapoczta, parostatki i wszelkie możliwe facilites (ułatwienia – przyp. tłum.) w komunikacji – oto, w czym cywilizowany świat usiłuje się prześcigać, przecywilizować i przez to umocnić w miernocie. Jest to właściwie stulecie dla zdolnych głów, dla ludzi praktycznych bystrego pojęcia, którzy wyposażeni w niejaką zręczność czują się wyżsi ponad ciżbę, chociaż im samym najwyższych uzdolnień nie staje.”<<

>>Prawda była dla Goethego nieodłącznie związana z pojęciem wartości. Tak jak dla dawnych filozofów, jedynym możliwym kompasem, wedle którego ludzkość zdolna jest kierować się w poszukiwaniach drogi poprzez stulecia, było dla Goethego unum, bonum, verum – „Jedno, Dobre, Prawdziwe”. Nauka jednak, która jest tylko trafna, w której rozdzieliły się pojęcia „trafności” i „prawdy”, w której zatem boski porządek nie określa już sam z siebie kierunku, jest zbyt narażona, jest wystawiona, by znowu wspomnieć Fausta Goethego, na ingerencję diabła. Dlatego Goethe nie chciał jej zaakceptować. W świecie zmroczniałym, którego nie rozjaśnia już światło owego środka, „Jednego, Dobrego, Prawdziwego”, postępy techniki (…) nie są już właściwie niczym innym, jak tylko rozpaczliwą próbą, by uczynić piekło przyjemniejszym miejscem pobytu. Trzeba to podkreślić w odpowiedzi zwłaszcza tym, którzy sądzą, że upowszechniając cywilizację techniki i przyrodoznawstwa będzie można stworzyć wszelkie istotne warunki Złotego Wieku nawet w najodleglejszych zakątkach świata. Tak łatwo diabłu wymknąć się nie można.<<

Jeśli ktoś powie, że mało życiowe są takie tematy, przyznam mu rację, ale właśnie w oderwaniu od codzienności tkwi ich wartość. Dodam jeszcze myśl, której nie potrafię ubrać w eleganckie i niebanalne słowa, ale której prawdziwości jestem pewny.:
Nam potrzebne są takie zainteresowania i taka wiedza, żeby nie utonąć w szarzyźnie codzienności, nie dać się ogłupić wynaturzonym konsumpcjonizmem, nie ograniczyć swoich zainteresowań wyłącznie do tych najpopularniejszych, podsuwanych nam przez media. Po prostu dlatego, że wiedzieć wypada, mimo iż nie da się tej wiedzy przeliczyć na pieniądze ani na ilość podniesionych kciuków.
W miarę wzrostu wiedzy obraz postrzeganego świata nabiera szczegółów, rozjaśnia się, staje się ciekawszy i piękniejszy, a takie jego widzenie jest właściwie tożsame z widzeniem i ocenianiem swojego miejsca tutaj.

 Słowa ujęte w znaki >> << są cytatami.
 

13 komentarzy:

  1. Ho, ho, ze zakrzyknę Mikołajowo! Dwa teksty, jeden za drugim. Heisenberg jest niesamowity. Położył podwaliny pod fizykę kwantową, tak mi się zdaje, że jego zasada nieoznaczoności taką była. W nocy słuchałam podcastu z fizykiem i on powiedział, że to nie prawo lecz wniosek. Nie wiem, czym to się różni? No czuję „na czuja”. Nie sposób tego opowiedzieć językiem lecz tylko matematyką. Przewraca myślenie przyczynowo-skutkowe. Pamiętam, trzy po trzy, ponieważ zasnęłam. Pewnie jak zwykle ma to związek z naturą korpuskularno-falową. I konkret i fala jednocześnie. Pamiętam, że są takie pary, których wielkości nie da się zmierzyć dokładnie jednocześnie. Natura. Położenie i pęd cząstki. Tego pędu nidpgsy zbyt dobrze nie rozumiałam. Prędkość tak lecz pęd?
    Dla mnie tematy nie są mało życiowe, tak naprawdę to istota życia, chociaż nie wszystkich może to ciekawić. Za wiele jest tych rzeczy do zgłębienia, mamy ogromna specjalizację i chyba (mam nadzieję!) coraz bardziej w cenie jest łączenie różnych dyscyplin. To jest moim zdaniem najpiękniejsze. Toniemy w szarzyżnie, ponieważ mamy za mało czasu i za wiele niepotrzebnych informacji musimy wchłaniać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś sama w swoim niezrozumieniu tych dziwności fizyki atomowej. Nie widzisz, że stoję obok Ciebie, a przy nas stoją wszyscy ludzie? Może poza garstką ludzi, którzy na tych pędach i kwarkach zęby zjedli.
      Ja mam teorię pocieszająco-usprawiedliwiającą niezrozumienie, a jej zręby poznałem z wielce uczonych mów innych specjalistów – antropologów.
      Rodzinnym światem naszych łepetyn jest sawanna wschodniej Afryki. Rosną na niej drzewa i trawa oraz biegają zwierzęta na które trzeba uważać, przy czym żadne nie śmiga z szybkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę, i wszystkie są dużo większe od atomu. To świat, w którym szybkość to jedno, przestrzeń to drugie, a jedno z drugim nie ma nic wspólnego, czemu uporczywie zaprzeczał pewien pracownik szwajcarskiego urzędu patentowego.
      No i mamy wyjaśnienie naszych kłopotów w zrozumieniu bezsensowności pytania o kształt tegoż atomu. Komputerowcy nazywają tę trudność brakiem odpowiedniego oprogramowania.

      Usuń
  2. Nie, nie, na sawannach ganiać nie zamierzam, chociaż śnię o tym aby kiedyś zobaczyć Afrykę. Jednocześnie bardzo boję się tego. Kiedy widzisz, że masz lepiej (przynajmniej w swoim uważaniu) to ból, ludzie i zwierzęta. Najchętniej to nie ruszyłabym się jak ten Kant z Królewca. Swoją drogą to ciekawe dlaczego pozostawał w miejscu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, dlaczego Kant nie ruszył tyłka ze swojego miasta… Może wszystko, co go ciekawiło, było na miejscu? A może po prostu miał chorobę lokomocyjną? :-)
      Chomiku, ja też myślę o szczęściu urodzenia się tutaj i teraz. Ludzie marudzą i narzekają na uciążliwości, na ograniczenia finansowe, ale tak naprawdę grzeszą. Widzi się migawki z biednych krajów, w których ludzie głodują, są zabijani w strasznych, bezsensownych wojnach – a my potrafimy narzekać, bo w USA czy w krajach zachodu Europy żyje się zamożniej. Ano, żyje zamożniej, i co z tego? Trzeba nam też pamiętać o skoku, jakiego dokonaliśmy w ostatnim ćwierćwieczu, pamiętać także o tym nieskończonym szeregu naszych przodków, którzy żyli w znoju i w niepewności jutra, jakich teraz już nie znamy.
      Chciałbym zobaczyć naszą kolebkę, a obecnie przeważa pogląd, iż była nią wschodnia Afryka, takie miejsca jak równiny Serengeti.
      A dla piękna chciałbym zobaczyć Kilimandżaro, no i oczywiście wejść na tę górę.

      Usuń
    2. Hm, choroba lokomocyjna:). Jemu, Kantowi było trudniej, poniważ nie miał Internetu, a jednocześnie miał łatwiej przez kontakt z rzeczywistością. W zasadzie uważam, że mamy obecnie kontakt z fikcją. Jedynie rodzina, przyjaciele mogą stanowić tu wyjątek. Jednak może zawsze tak było?

      Jednostka świata zbawić nie moźe, przeżywa zwykłe życie, normalne. Błąka się. Zbawić świata jednostka nie może, a i tak nawet gdyby mogła to byłoby na podług jej poglądów jednostkowych więc potrzebabyłovy deliberacji społecznych.
      Chciałabym kiedyś zobaczyć śniegi Kilimandżaro, sawanny po których lwy i słonie przebiegają swobodnie. Zebry widziałam w ZOO. W kolejnym życiu, jeśli będzie, zamierzam być ekologiem i chronić lasy oraz zwierzęta.

      Usuń
    3. Prawda, że choroba lokomocyjna brzmi prawdopodobnie?
      Zastanawiające słowa, te o naszym kontakcie z fikcją. Jeśliby nazwać świat przedstawiany w internecie fikcyjnym w sensie niezgodności z rzeczywistością, a w pewnej mierze tak przecież jest, byłaby to prawda.
      Jednakże za prawdziwe należałoby też uznać wnioski możliwe do wysnucia z przypuszczenia zawartego w ostatnim Twoim zdaniu. Zawsze tak było, ponieważ w czasach Kanta świat znano z opowiadań innych ludzi, z pisemnych przekazów. Czyli poznanie właściwie się nie zmieniło, a jedynie narzędzia przekazu informacji. W świecie greckim był aojda, wędrowny śpiewak-poeta, który za gościnę opowiadał odpowiednio zmienione (dla wywarcia wrażenia) wieści ze świata. Obecnie robi się tak samo, tyle że nie poeta pięknie opowiada, a wieści pisze osoba nierzadko mająca kłopoty z poprawnym wyrażeniem myśli, o pięknie przekazu nie mówiąc.
      Jedynym postępem byłaby szybkość przepływu informacji, cała reszta jest regresem.

      Usuń
  3. Moje postrzeganie świata jest nienazwane, niezmierzone, nawet niezważone, proste z najprostszych:-) chociaż chyba bieganie po łąkach pogórzańskich można porównać do tych z sawann wschodniej Afryki:-) ech, ci filozofowie, wszystko muszą rozpatrywać naukowo:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To taki odruch, Mario :-)
      Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że najbardziej autentycznie przeżywają świat dzieci. Oni też nie nazywają, nie analizują, a po prostu przeżywają tak intensywnie, jak my już nie potrafimy. Czyż nie jest tak?
      A co do tego odruchu analizy powiem, że występuje on raczej po powrocie, gdy wspomina się dzień, przeżycia, widoki. Wtedy dostrzeżenie związków, nazwanie swoich odczuć, wzbogaca plon dnia, nie zubaża.

      Usuń
  4. Żyjemy w szarzyźnie tylko wtedy, gdy sami taka decyzję świadomie lub nie podjęliśmy. Bo przecież, Krzysztofie, żyjesz barwnie światem książek i gór (i kiczowatym światem kolorowego lunaparku). Podejrzewam ,że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z szarzyzny swojego życia. Gdy byłam dzieckiem, tato czytał książkę "Świat bez historii". Dotyczyła plemion, które żyją z dnia na dzień, odwiecznym cyklem natury, nie znając i nie spisując swoich dziejów. My mamy historię i kulturę, ale i tak sądzę, że nasi cywilizowani współplemieńcy niejednokrotnie żyją w świecie bez historii. Z dnia na dzień. A jedyne, o czym marzą to emerytura, chociaż nie mają pojęcia, co zrobią z czasem wolnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, Aniu rację masz lecz co zrobić z tym fantem - brak czasu? Jest czas historyczny, los i działanie/kształtowanie swojego losu oraz ten realny, który masz do dyspozycji. Cały czas się nad tym zastanawiam, jak zwiększyć ten ostatni. Czuję się zawłaszczana przez pracę i społeczeństwo (postawa obywatela). Nie mogę tego "olać", chociaż bardzo mnie to kusi.

      Usuń
    2. Dwojako oceniam swoje dni. Na ogół zdaję sobie sprawę z ich pełniejszego i wartościowszego wypełniania od wielu innych ludzi, ale bywają chwile, gdy widzę je inaczej, gorzej. Myślę też, że w takim postrzeganiu nie jestem odosobniony, ponieważ nie dość, że mamy lepsze i gorsze okresy, to jeszcze chcielibyśmy więcej przeżyć, więcej zebrać wrażeń, zachłysnąć się światem i życiem po dziurki w nosie, a różnie nam z tym wychodzi.
      Może raczej ludzie myślą nie tyle o samej emeryturze, co o uwolnieniu się od uciążliwości nielubianej pracy, ale cóż ja wiem… Anno, powiem, że coraz częściej myślę o emeryturze, może dlatego, że pracę skończę za trzy lata. To niewiele wobec czterdziestu czterech lat pracy za mną, ale przecież i te trzy lata przede mną to jednak nie jest mało, zwłaszcza jeśli wykorzystuje się czas, czy przynajmniej stara wykorzystać.
      Wizja z książki „Świat bez historii” jakby nabierała realności, nieprawdaż?

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że emerytura jest marzeniem tych, któzy maja pozazawodowe pasje i z utęsknieniem czekają, by cały swój czas im poświecić. Znam ludzi ( w tym pare moich koleżanek nauczycielek), którzy z niesamowitym uporem na emeryturę nie chcieli iść, bo całym ich życiem była praca. My mamy to szczęście, że wolny czas, jeśli się pojawia potrafimy wycisnąć do ostatniej sekundy, tak by żyć pełnią życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Ty, Anno, faktycznie wykorzystujesz każdą chwilę, ja tylko się staram– z różnym skutkiem.
      Wśród moich znajomych są ludzie tacy, jak Twoje znajome nauczycielki. Gdy patrzę na nich, mam wrażenie patrzenia na ludzi, którzy poszli złą drogą, ponieważ to, co powinno być środkiem, u nich stało się celem. Wszak poza nielicznymi wyjątkami, poza tymi szczęśliwcami, którzy mają pracę lubianą, pracę, w której spełniają się, rozwijają duchowo, cała reszta pracuje żeby zdobyć środki do życia. Jeśli nie pamięta się o tym, albo jeśli nie znajduje się swojej drogi i swoich celów, wcześniej czy później pojawi się pustka, którą ci ludzie wypełniają dalszą pracą. Patrzę na nich i jest mi ich szkoda.
      W „Nagim celu” Wiśniewski-Snerg napisał słowa, które bardzo mi się spodobały, ponieważ wyrażały dążność mi bliską i zrozumiałą. Może je znajdę, poszukam w komputerze.
      Znalazłem, oto one:

      "-Antonio - rozejrzała się wokoło - zapamiętaj tę chwilę.
      (...)
      -Więc o jakiej chwili mówisz?
      -O tej zwyczajnej, jednej z wielu, która teraz obejmuje nas, całuje i odchodzi. (...)
      -Dobrze. Będę ją pamiętał. I chyba zrozumiałem, jakie chwile są dla ciebie cenne. Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my."

      Aniu, życzmy sobie w nowym roku wiele takich chwil, których żaden rachmistrz nam nie zabierze.

      Usuń