Strony

poniedziałek, 26 marca 2018

Garść myśli o przeczytanej książce

220318

W zakamarkach mojej domowej biblioteki znalazłem książkę, której najwyraźniej nie czytałem: „Cienie zapomnianych przodków” autorstwa Carla Sagana i jego żony Ann Druyan.
Po pobieżnym przekartkowaniu książkę włożyłem do torby – wszak sam tytuł pozwala domyślić się treści. Czytałem ją jak wiele innych książek w ostatnich latach – w czasie przerw na posiłki. Coś nie jest w porządku ze światem, skoro zmusza do długiej pracy i wiecznej gonitwy, ale akurat ten temat zostawiam na inną okazję.
Tytułem wprowadzenia autorzy piszą o narodzeniu się życia i o strukturach DNA, ale i poruszają kwestię posiadania świadomości przez zwierzęta, także ich niepojętą odmienność w widzeniu świata. Bo też jak można wyobrazić sobie postrzeganie otoczenia widzianego nie optycznie, wzrokiem, a sonografem, czyli na podstawie echa dobitych fal ultradźwiękowych? Albo świat zapachów odczuwanych na poziomie pojedynczych cząsteczek? A jak można „widzieć” pole magnetyczne Ziemi?
Wiele jest w książce o zachowaniach najbliższych naszych kuzynów: małp, a zwłaszcza szympansów, o biologicznych i środowiskowych mechanizmach wykształcania się nawyków, sposobów reagowania w różnych sytuacjach, wiele jest o podobieństwach między nimi a nami.
Wątkiem wiodącym, łączącym poszczególne rozdziały, wydaje się być etologia w ujęciu historycznym; pokazanie związków między nami obecnymi, a przodkami sprzed tysiącleci – aż do najdalszych czasów początków życia.
Dla mnie najcenniejsze w lekturze takich prac jest poznanie, a więc dostrzeżenie i zrozumienie, mechanizmów naszych odruchów, naszego myślenia i wartościowania; zajrzenie w głąb i ujrzenie nas samych inaczej, pełniej. Wiedza, niechby taka jak moja, amatorska i pełna luk, pozwala dociec najgłębszych motywów naszych zachowań i uświadomić sobie, iż w rozwoju gatunku ludzkiego (jak i każdego innego gatunku istot żywych) nie ma ani celu, do którego dążą przemiany, ani żadnych linii granicznych, o których możemy powiedzieć, że oddzielają nas od świata zwierząt. Tytułowe cienie zapomnianych przodków są w nas i nadal biorą udział w kształtowaniu naszych ciał i umysłów, ponieważ przeszłość nie umiera, jeśli tylko została zapisana w genach naszych przodków.
Ta istniejąca w nas przeszłość to właśnie Saganowskie cienie naszych przodków.

Przed zamieszczeniem cytatu napiszę tytułem wprowadzenia parę słów o najczęstszej formie organizacji społecznej wśród zwierząt, także naczelnych, do których i my się zaliczamy.
Każdy słyszał o alfie, czyli o samcu (na ogół) przewodzącym w grupie, stadzie, w watasze. Alfa istnieje wszędzie tam, gdzie organizacja opiera się na hierarchii dominacyjnej: każdy zna swoje miejsce w szeregu, chyli głowę przed wyżej stojącym, podnosi wobec tego niższego. Miejsce w hierarchii nie jest ustalone raz na zawsze, można awansować lub spaść niżej, alfa też jest z czasem zmieniany, ale zmiany nie są częste, a cała konstrukcja pozwala utrzymać jako taki spokój w grupie. Osobnik stojący na niższym szczeblu hierarchii jest całkowicie podporządkowany alfie i okazuje to na różne sposoby. Tym najbardziej klasycznym jest prezentowanie się: zwierzę o niższym statusie wypina tyłek na alfę, sygnalizując w ten sposób swoją uległość wobec zwierzchności. Nie zawsze, ale i nie sporadycznie, alfa dosiada, także samca, i wykonuje ruchy imitujące kopulację, potwierdzając w ten sposób swój status i przynależne mu prawo.
Jeśli wie się o takich zwyczajach u zwierząt, jeśli zaakceptuje się nasze z nimi pokrewieństwo (z czym wielu ludzi ma trudności), jeśli przyjmie się do wiadomości fakt dla biologów oczywisty – że naszą osobowość buduje nie tylko kultura, ale i zamierzchłe czasy, wtedy inaczej można spojrzeć na przemoc seksualną wśród ludzi. Nie usprawiedliwić, wszak mamy zdolność kierowania się naszym rozumem, a pełniej, z głębszym kontekstem, zrozumieć nasze zachowania. Ot, chociażby w zwyczajach więźniów, gdzie istnieje samiec alfa, który nie ogranicza się do imitacji kopulacji w pokazywaniu kto rządzi celą; chociażby w widocznej agresji w ludzkim seksualizmie.
Oddaje głos autorom.

Powszechna wśród naczelnych praktyka pseudoseksualnego dosiadania samców przez samce nie jest równie często spotykana u ludzi, co niektórym z nas przynosi ulgę. Jednak najsilniejszą formą werbalnej obrazy w angielskim i w wielu innych językach stanowi wyrażenie fuck you wyraźnie demonstrujące, że rozmówca rości sobie prawo do wyższego statusu oraz żywi pogardę dla tych, których uważa za niższych rangą. W charakterystycznie ludzki sposób przekształciliśmy gest w komunikat werbalny, zachowując niemal całkowicie nie zmienione znaczenie. Sformułowanie to jest powtarzane miliony razy każdego dnia, w każdej części planety i nikt nie zastanawia się nad jego znaczeniem. Służy swojemu celowi. Przynosi satysfakcję. Często nieopatrznie wymyka się nam z ust. Stanowi etykietę rzędu naczelnych, ujawniając mimo naszych zaprzeczeń i pretensji część ludzkiej natury.”

Tekst ten dedykuję tym wszystkim, którzy stawiają mur oddzielający nas od zwierząt. Także tym, którzy uznają, że wszystkie nasze cechy psychiczne są kulturowe, więc niedawne i wtórnego pochodzenia.

Parę zdań niżej i w związku z treścią cytatu autorzy zamieszczają te słowa:
Dobra, które chciałbym, nie czynię; lecz zło, którego nie chciałbym, czynię”.
Napisał je Paweł z Tarsu w liście do Rzymian. W internecie znalazłem nieco zmienioną wersję, chyba ładniej brzmiącą:
Albowiem dobra, które chciałbym czynić, nie czynię, ale zło, którego nie chcę czynić, to czynię.”

Może jeszcze jeden cytat. Ważny z dwóch odmiennych powodów, o których niżej napiszę.

Wykorzystywanie błędów powstałych przy kopiowaniu (DNA – wyjaśnienie moje) stanowi podstawową, lecz kosztowną formę ewolucji życia. Nie jest to metoda, która bylibyśmy skłonni zaakceptować, nie wydaje się też, aby stosował ją Bóg w dniu stworzenia. Mutacje niczego nie planują, nie podążają w żadnym kierunku, ich postęp jest dręcząco powolny, a przypadkowość ich działania budzi trwogę. Z zimną krwią poświęcają wszystkie istoty, które w wyniku zmian okazały się gorzej przystosowane do wykonywania swoich życiowych zadań – świerszcze, które nie mogą skakać, ptaki ze zniekształconymi skrzydłami czy delfiny nie mogące złapać oddechu. Dlaczego mutacje nie są bardziej wydajne, a mniej okrutne? Dlaczego odporność na malarię trzeba okupić anemią? Chcielibyśmy tak pokierować ewolucją, aby wreszcie osiągnęła cel i powstrzymała się od nieustannych okrucieństw. Lecz życie nie wie, dokąd podąża. Nie ma żadnego długoterminowego planu. Nie myśli o końcu. W ogóle nie myśli. Nie istnieje umysł, w którym odbywałby się proces myślenia. Ewolucja stanowi przeciwieństwo teleologii. Życie jest rozrzutne i ślepe. Nie zna pojęcia sprawiedliwości. Może sobie pozwolić na marnotrawstwo.”

Te prawdy bywają wstrząsem dla ludzi przywykłych stawiać człowieka na piedestale i dawać mu misję do wypełnienia, a w świecie dostrzegających boski porządek. Bo i faktycznie, czytając takie słowa łatwo o fatalizm, o poczucie zapadania się w jakiś okropny bezsens, w totalny chaos przypadkowości i niesprawiedliwości, ale jednocześnie jest tutaj powód do dumy i nadziei. Wszak te ślepe i okrutne według naszych ocen siły stworzyły nas, dzięki nim istniejemy i mozolnie, w trudzie, z regresami, ale wyzwalamy się z pęt, jakimi nas oplotły.
Jeśli przyjmie się do wiadomości nasze pochodzenie, to wszystko, co nas zrodziło a co dalekie jest od wzniosłych ideałów, łatwiej dostrzec nasze osiągnięcia. Te ewolucyjne, cechujące nasz gatunek, a na ich podstawie także te wszystkie, które są wartością dodaną przez nas i którym nadajemy wspólne miano kultury.
Kultury niosącej zagrożenie, ale i nadzieję na przyszłość.


4 komentarze:

  1. Po przeczytaniu postu od razu widzę naszą sukę Mimi; wysterylizowana diablica wskakuje co rano na nogi męża i ... mały gwałcik:-) ze mną suka nie próbuje takich zachowań, ale mąż:-) sama nie wiem, co o tym myśleć, byś zazdrosną czy jak?
    A wracając do Twojej lektury, myślisz, że wszystkie zachowania można nazwać, zaszufladkować, przypisać, rozłożyć na czynniki pierwsze? ... moje życie jest mgnieniem w czasie, tu i teraz ważna jest rodzina, dom, kontakt z naturą, sama nie wiem, czy pozostanie po mnie jakiś ślad ... hm! z filozofią chyba mi nie po drodze:-) pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, widziałem takie zachowania u samic domowych zwierząt. Wydaje mi się, że to przejaw ich niezaspokojonych potrzeb, tak po prostu. A dlaczego wobec mężczyzn? Też nie wiem, ale gdyby trzymać się logiki, można wysnuć przypuszczenie, iż wyczuwają jakąś inność w zapachu samców – także u ludzi.

      Wierz mi, że i mnie nudzi akademicka filozofia. Starożytni pojmowali ją nieco inaczej, pierwotnie jako umiłowanie mądrości, tej ogólnej, można powiedzieć życiowej. A obecnie jest to głównie nauka historii filozofii, czyli tego, co dziesiątki filozofów kiedyś wydumało, czyli jest bardzo sformalizowane. Do tego dochodzą dziwne pomysły, jak ten o istnieniu tylko jednej osoby (mnie, ciebie) na całym świecie, podczas gdy wszyscy i wszystko jest wytworem umysłu. Takie coś nie pociąga mnie.
      Tyle że czytana książka i mój tekst nie jest o filozofii, aczkolwiek można uznać je za przejaw umiłowania wiedzy; są o ewolucji i etologii. Nie chodzi o szufladkowanie ani rozkładanie na czynniki pierwsze, chociaż taka może być droga, jednak wiedzie ona do zrozumienia świata w jakimś swoim wycinku. Taki jest cel każdej dziedziny nauki. Wcześniej napisałem o książce, w której autor opisuje nieznane życie drzew. Naukowcy nie dla szufladkowania podłączają czujniki do ich korzeni, a dla zrozumienia mechanizmów życia drzew. Inna sprawa, czy przyda się to w przyszłości, chociaż autor daje przykład tej przydatności. Nawet jeśli nie, ale tego nigdy nie wiadomo z góry. Ta niewiadoma jest cechą czystej nauki, nienakierowanej na zysk. Wiele badań w przeszłości mogło spowodować wzruszenie ramion u obserwatorów, a teraz na co dzień korzystamy z ich dziwnych wtedy badań.

      Do wyjątków należą ludzie, którzy zostawiają po sobie ślad trwający dłużej niż życie ich znajomych i członków rodziny, jeden na wiele milionów zostawi ślad trwający wieki. Tak jest, ale czy ten fakt ma coś zmienić? Mnie świadomość tej mojej znikomości, tego rozpłynięcia bez śladu w czasie, motywuje do pełniejszego wykorzystania życia – do poznania, przeżycia, doświadczenia. Do pozytywnego przeżywania. Że z różnym skutkiem? Ależ tak!, ale ważne są tutaj starania.
      Mimo iż wierzę, że wszystko co w życiu uzbieram przepadnie w chwili ostatniej, chciałbym wykorzystać go nade wszystko godnie – bo tyle mogę.
      Tyle możemy.

      Usuń
  2. Nie przekonuje mnie ta książka Carla Sagana i jego małżonki o genach, zagłębianiu się w poszukiwanie atawizmów pomiędzy zwierzętami i człowiekiem, chociaż przykład z fuckiem zastanawiający. Są zbieżności i rozbieżności, tak jest na przykład z altruizmem, silniejszym u zwierząt niż u człowieka.
    Dla mnie dominacja w stadzie wiąże się z ustalaniem hierarchii, czyli grupą, społeczeństwem. Troszkę się od tamtej pory nauczyliśmy w inny sposób je budować i niszczyć. Rozum, komórki glejowate i nerwowe, zamknięte w czaszce, przekroczyły - mam wrażenie - same siebie i wkroczyły na terra incognita. To jest fascynujące, zwłaszcza kiedy myśli o niewyobrażalnym i niedotykalnym , posługując się matematyką (czystą abstrakcją) przewiduje istnienie zjawisk do których poprzez zmysły nie ma dostępu jak fale grawitacyjne, kwantowe osobliwości, czy jak Hawking - promieniowanie gamma, czarne dziury.
    Spotkałam się ze stwierdzeniem, że w przypadku człowieka trudno jeszcze mówić o ewolucji, z uwagi na krótki czas istnienia, zwłaszcza współczesnym. Jednak nie wiem ile lat potrzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomiku, autorzy nie starali się nauczyć nas genetyki. Te fragmenty książki widzę jako wprowadzenie w temat główny. Żeby przekonać się (wolałbym napisać o poznaniu) należy sporo czasu poświęcić, niejedną książkę przeczytać i później wracać dla przypomnienia i lepszego zrozumienia.
      Przykład z przekleństwem bardzo wyraźnie pokazuje nasze pokrewieństwo w zachowaniach ze zwierzętami, a także ma znaczenie etymologiczne, odpowiada na pytanie dlaczego właściwie takie słowa są ciężką obrazą. Chomiku, przykładów takich wiele, a przynajmniej kilka znajdziesz na tym blogu.
      Nie można mówić o ewolucji człowieka bez pewnych zastrzeżeń, a to z dwóch powodów. Ponieważ nie jest i nie było tak, że człowiek nastał i następnie zaczął się zmieniać. Gatunki nigdy nie osiągają stanu końcowego, bo po prostu nie ma czegoś takiego, aczkolwiek zmiany ewolucyjne nie biegną w jednakowym tempie, o czym jeszcze napiszę.
      Uznaje się, że nasz gatunek istnieje od kilkuset tysięcy lat, ale z zastrzeżeniem, że nie da podać dokładnej daty, ponieważ nie było pierwszego pokolenia ludzi. Po prostu taksonomowie uznali, że różnice u naszych przodków w tamtym czasie (określanym na tysiąclecia) były na tyle istotne, że można mówić o nowym gatunku. Inaczej: różnice są widoczne z perspektywy wielu wieków, bo matki zawsze rodziły i rodzą dzieci tego samego gatunku. Tak czy inaczej faktycznie gatunek nasz jest młody.
      Myślę, że w znacznym stopniu zachwialiśmy mechanizmami ewolucyjnymi, że w odniesieniu do ludzi trudno już mówić o przemianach ewolucyjnych następujących tak, jak u zwierząt żyjących na wolności. Do przeżywalności dzieci, zasadniczego elementu działania ewolucji, wtrąciła się medycyna. Kiedyś matka rodziła ośmioro albo trzynaścioro dzieci (jak np. żona Marka Aureliusza), a połowa dożywała dorosłości. Umierały niekoniecznie dzieci z wrodzonymi wadami, umierały także te, które nie miały szczęścia i zachorowały na zapalenie płuc, na przykład. Uratowanie tych akurat dzieci nie zmienia biegu ewolucji, jednakże leczenie tych chorowitych owszem, ponieważ swoje cechy, w tym chorowitość, przekazują swoim dzieciom. Brzmi okrutnie? Tak, brzmi bardzo paskudnie, ale jest to podstawowe wytłumaczenie obserwowanego przez właściwie wszystkich ludzi zjawiska częstych chorób – obok skutków zmian życia i środowiska.
      Dla ścisłości dodam, że u dzieci niekoniecznie mogą się objawić choroby rodziców, ale związek jest dość ścisły. Nie bez powodu w wywiadach lekarskich pytani jesteśmy o choroby rodziców i rodzeństwa.
      No i mamy swoisty kontredans między chorobami a nauką, czyli między rodzicielską miłością a medycyną. Podwójny nawet, bo naszymi lekami znacznie przyspieszyliśmy ewolucję bakterii i wirusów. Wydaje mi się, że nie da się przewidzieć, do czego to doprowadzi, jednak o przyszłość naszego gatunku jestem spokojny. Wierzę w naszą dobrą przyszłość.

      Usuń