Strony

piątek, 12 października 2018

W Karkonoszach

071018
W Karkonoszach
Z ulicy Olimpijskiej w Karpaczu zielonym szlakiem na Polanę, jest to Droga Bronka Czecha, dalej niebieskim na Rozdroże koło Spalonej Strażnicy via Kozi Mostek, Mały Staw, schroniska Samotnia i Strzecha Akademicka. Następnie dojście czerwonym szlakiem do Słonecznika i żółtym do Pielgrzymów. Powrót żółtym szlakiem do Polany i zielonym do Karpacza.


Janek i ja planowaliśmy przejście tej trasy od szeregu tygodni, wyjazd był więc oczekiwany z niecierpliwością. Dla mnie także z powodu odmiany, wszak kaczawskie górki różnią się znacznie od najwyższego pasma sudeckiego; dla nas obu wybrana trasa była powrotem po wielu latach, jako że obaj byliśmy w miejscach dzisiaj odwiedzonych około osiem lat temu.
W całości przygotowań zdałem się na Janka: on wybierał trasę przejazdu i szlaki naszej wędrówki, on prowadził, przejąwszy funkcję pełnioną przeze mnie w Górach Kaczawskich. Teraz, po powrocie, po przejściu bez pośpiechu całej trasy z daniem sobie czasu na kontemplację i odpoczynek, mogę stwierdzić, że zaplanował dobrze.

Buty założyłem najmasywniejsze, najtwardsze, wszak wybierałem się w wysokie góry, zapomniawszy o przygotowaniu karkonoskich szlaków, wyrównanych i bez błota. Równie dobrze mógłbym założyć lekkie buty, które na bezdrożach kaczawskich sprawdzają się tylko w suche dni.
Idąc, często porównywałem drogi oraz widoki tutaj i w moich górach.
Szlaki przygotowane ogromnym nakładem pracy są pierwszą różnicą, drugą zauważyłem na platformie widokowej urządzonej na szczycie pionowej skały wznoszącej się nad jarem strumienia Pląsawa, później także w wielu innych miejscach. Otóż o ile nie raz zdarzało mi się iść w moich górach zalesionym zboczem bez drogi, co nie jest trudne, a przy zachowaniu elementarnych zasad nie jest niebezpieczne, tutaj marsz taki byłby w najlepszym razie bardzo trudny, często niemożliwy ze względu na urwiska i zwaliska drzew na stromych zboczach. W tych górach trzeba trzymać się szlaku nie tylko z powodu nakazów prawa, ale i rozsądku.
Przyznać jednak muszę, że ukształtowanie terenu w pobliżu strumienia zrobiło na mnie wrażenie. Skalne baszty wysokości kilkunastu metrów, złomy wielkości samochodu leżące na ciemnym dnie, szczyty świerków widziane z góry, kamieniste dno strumienia ledwie widocznego w mroku, splątanie martwych i żywych drzew, dały mi obraz dzikiej górskiej przyrody.
Takie miejsca uświadamiają prawdę nie zawsze pamiętaną czy znaną: dzika przyroda bywa niebezpieczną przyrodą, ponieważ góry nie wiedzą, że mianowaliśmy się panami Ziemi i oczekujemy nagięcia praw natury do naszych oczekiwań. To oczekiwanie, ten brak przezorności, w którym można dopatrzeć się braku szacunku, widać na szlaku. Kobiet w szpilkach nie widziałem, ale jedna szła w miejskich kozakach, wielu w trampkach obecnie nazywanych adidasami, bez odzieży na wypadek załamania pogody, a najczęściej bez oglądania się na możliwości i czas. Godzinę przed ciemnościami widziałem idącą pod górę kobietę niosącą paroletnie dziecko na biodrze. Szła na spacer? Tym szlakiem nie da się iść bezpiecznie w ciemnościach, zwłaszcza z dzieckiem na ręku, a i widoków nie ma. Szła do schroniska? Do najbliższego było stamtąd trzy godziny marszu.
Widziałem też chłopca, którego rodzice zostawili z tyłu. Gdy doszedł do miejsca ich odpoczynku, usiadł i głowę schował w ramionach, jakby płakał. Miał około 10 lat, więc dziecko jeszcze, a nie młodociany macho, któremu daje się szkołę męskości.
Ale, dla równowagi, wspomnę o naszym żartowaniu, którym zabawialiśmy się w drodze. Już wysoko, na wierzchowinie, gdy mijała nas duża grupa młodych ludzi, głośno powiedziałem do Janka, że kiedyś kursował tędy autobus. Ten bystro podchwycił dowcip równie głośno tłumacząc, że właśnie tutaj, na skrzyżowaniu szlaków, miał pętlę końcową. Usłyszeliśmy salwę śmiechu. Oni śmieli się z nas, my z nich. Teraz pytanie: co pomyśleli o nas? Czy nie mieli podobnych myśli do moich, gdy widziałem dziwne – w moim odbiorze – zachowania innych ludzi?
Może jednak zacznę od początku.
Obok wielu plusów, te góry mają poważny minus: żeby dostać na wierzchowinę, na rozległy obszar dalekich i ładnych widoków, trzeba dwie godziny iść lasem pod górę. Podejście nie dłużyło się mi, w czym zasługa towarzystwa i bacznego rozglądania się, jednak spora część trasy i czasu może oferować tylko widok świerków przy szlaku. Już na polanie nazywanej Polaną, gdy tylko wyszliśmy z lasu, zobaczyłem ściany Kotła Małego Stawu. Półokrągły twór geologiczny zwany karem, kotłem lub cyrkiem lodowcowym, wyżłobił lodowiec, a gdy ustąpił, pojawił się człowiek i postawił schronisko Samotnia, w którym, wbrew nazwie, na pewno nie można poczuć się samotnym, bo budynek niemały, a ludzi tam wiele. Na dnie jest jezioro nazywane Małym Stawem, z trzech stron otoczone stromymi, miejscami urwistymi ścianami o wysokości do dwustu metrów. Czynią one potężne wrażenie, i to zarówno przy oglądaniu ich z brzegu stawu, czyli od dołu, jak i ze ścieżki biegnącej górą, tuż przy przepaści. Oczy przyciągają kolory: od żółknącej zieleni starych traw, poprzez seledynowe barwy porostów na skałach, po ciemną, intensywną, a z daleka niemal czarną zieleń kosodrzewiny; tu i ówdzie na zboczach rosną czerwone teraz rośliny przypominające czarne jagody; oczywiście skały, od szarych po jasne, pastelowe barwy złomów mytych deszczami przez wieki. Jednak najbardziej urokliwymi akcentami kolorystycznymi były jarzębiny. Te drzewa potrafią przeżyć tam, gdzie nawet świerki i buki nie radzą sobie. Stoją wykręcone wiatrami i mrozami, z uschniętymi gałęziami; wydawałoby się, że ledwie żyją, a obsypują się owocami mimo skrajnych warunków. W tym surowym świecie skał i zimnej zieleni świerków, nasycona czerwień jarzębin była po prostu piękna.
Same zbocza są imponujące. Tak wielkie, że przy nich czuje się znikomość człowieka, maleńkiej mrówki na dnie nie największego przecież tworu natury. W wielu miejscach widać stożki usypiskowe – miejsca spoczynku skalnych okruchów odpadłych od masywu. Liczne są żleby którymi płyną wody i zsuwa się rumosz skalny. Prędką wodę płynącą karkołomnie stromym jarem po zboczu kotła, słychać wyraźnie z kilkusetmetrowej odległości.
Obok schronisk tylko przeszliśmy; mnie, chyba i Jankowi, po prostu nie przyszło do głowy wchodzenie do środka. Nie lubię schronisk. W istocie są to tanie, niewygodne, jakże często zatłoczone hotele – takie same jak te, w których kiedyś mieszkałem przez dwa lata.
Widok na kocioł z góry jest po prostu piękny, a urozmaicają go schroniska – Samotnia i nieco dalsza Strzecha Akademicka. Obraz od góry koronuje oczywiście szczyt Śnieżki, niewzruszenie patrzącej na mrówki łażące po jej okolicy. Widok ten jest jedną z wizytówek Karkonoszy, powszechnie wykorzystywany na pocztówkach czy w kalendarzach, jednak prawdziwy jego urok poznać można stojąc tam i patrząc szeroko otwartymi oczami. Niemal cały widok mieści się w granicach dobrego widzenia, czyli kilku kilometrów. Zaznaczam ten fakt, ponieważ dal biegnąca dziesiątki kilometrów, na ogół rozmyta jest niedostateczną przejrzystością powietrza.
Wspomnieć należy o dwóch skałach, wszak były one nie ostatnim powodem wędrówki. Słonecznik nie uczynił na mnie wielkiego wrażenia, chociaż skała jest słusznej wielkości i ciekawie pęka, a skrajna kolumna widziana z określonego miejsca jako żywo przypomina postać człowieka. Pewna dziewczynka powiedziała, że przypomina jej dziadka; ciekawe, co zobaczyłaby moja wnuczka…
Natomiast Pielgrzymy okazały się grupą skał imponujących różnorodnością kształtów. Długo chodziłem wśród nich, a gdzie się dało, także po nich, rozglądając się i zaglądając za skalne załomy, często zaskoczony lub zadziwiony formami kamieni i ich układem. Już odchodziliśmy, gdy zobaczywszy na uboczu jeszcze jedną grupkę skał, skręciliśmy ku nim.
Wracając, zwróciłem uwagę na warunki życia drzew. Przeważają tam świerki, zapewne sadzone ręką człowieka. Pewien leśniczy niemiecki powiedział o takim lesie, że jest nieszczęśliwy. Wspomniałem tę myśl widząc dużą ilość wykręconych i obumarłych pni świerkowych; do kłopotów wynikłych z nienaturalnego zaistnienia, swoje dodaje tamtym lasom uboga gleba i surowe warunki klimatyczne.
Widziałem jednak dwa świerki niezważające na niepowodzenia swoich rodziców: miały grubość palca i rosły na stojącym jeszcze, spróchniałym pniu martwego już drzewa. Widok symboliczny i pocieszający.
Na szlaku było dużo ludzi. Dla mnie, kaczawskiego wędrowcy, za dużo, niemal tłocznie. W moich górach przeważają dni, gdy nie spotkam nikogo, a skoro w październikową niedzielę widziałem w Karkonoszach parę setek ludzi, ilu spotkać można w lecie?
Dobrze, że nie podobają się im moje góry. Niech tak zostanie.






























21 komentarzy:

  1. Zdecydowanie Karkonosze są przereklamowane 😆. A na poważnie, też wolę swoje puste, dzikie góry od "zurbanizowanych"Karkonoszy. Choć widokowo să genialne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widoki owszem, przednie, ale okupione dwugodzinnym podejściem, na którym trudno o widoki. Gdyby nie drobiazgi, gdyby nie towarzystwo, pasowałoby użyć wyrażenia mozolne podejście.
      Aniu, gdy przeczytałem Twoje słowa pomyślałem, że zapewne jakaś część ludzi idzie na te szlaki właśnie z powodu reklamy, mody, chęci pochwalenia się czy bycia trendy. Gdyby powiedzieli znajomym o byciu na Kuflu pod Gierczynem, albo na Wysoczce pod Komarnem, usłyszeliby pytanie: a co to jest i gdzie to jest? Jeśli powiedzą o Karpaczu i Karkonoszach, wszyscy pokiwają głowami z aprobatą.
      W tekście wspomniałem o kobiecie niosącej paroletnią dziewczynkę pod górę na godzinę przed ciemnościami. Co widziały tam obie? Jaką frajdę miała mała? A teraz pomyśl o nadal ukwieconych łąkach na Kuflu czy Wysoczce, o polnych dróżkach tam biegnących, o widokach, o bieganiu tej dziewczynki za owadami i kwiatami po bezpiecznej okolicy.
      Gdzie byłoby im lepiej?
      Wiadomo, ale kto słyszał o Gierczynie, kto o Komarnie? No i dlatego u nas pusto (za co chwalić Pana), a tam kupa ludzi.
      I dobrze im tak!

      Usuń
  2. Wybraliśmy łatwiejsza wersję: wyciągiem na Kopę, a potem w dół do Samotni, Drogą Bronka Czecha i do Karpacza:-) byliśmy tam przy okazji pobytu w Szklarskiej, na giełdzie piosenki turystycznej, trochę wędrówki i wieczory muzyczne; zdjęcia rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, gdybym co tydzień (jak jestem w górach jesienią i zimą) miał iść kamienistą, nierówną ścieżką wśród świerków pod górę przez półtorej czy dwie godziny, to chyba cholera by mnie wzięła, czyli dość szybko zrezygnowałbym. Inaczej mówiąc: wcale się wam nie dziwię. W te góry najlepiej wybrać się na kilka dni z nocowaniem wysoko, w schroniskach. Wypad jednodniowy jest do zaakceptowania tylko sporadycznie, wszak trzecią część czasu, albo i więcej, trzeba poświęcić na dojście w widokowe miejsca. Tutaj uwidacznia się jedna z zalet moich gór: tam często i na podejściach ma się widoki, a zdobywanie wysokości trwa nie więcej jak pół godziny, często kwadrans.
      A zdjęcia? Moje są tylko kadry, resztę zrobiła za mnie Motorola, producent telefonu.

      Usuń
  3. Krzysiek, cieszę się niezmiernie, że mogłem tę trasę przejść z Tobą. W naszych chwilach odnalazłem pewną cząstkę, która gdzieś na tym szlaku zawieruszyła się mi przed paroma laty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że rozumiem Cię. Zwykle mówi się o powrocie do przeszłości, ale to uproszczenie. Chodzi o nasze przeżywanie, które jest pełne, gdy wspomnienia idą w parze z wrażeniami chwili tu i teraz. Wtedy mamy szansę odnaleźć w sobie zagubiony czas i przeżycia.
      Wybrałeś bardzo dobrą trasę. Wczesną jesienią w przyszłym roku wrócimy w Karkonosze i zobaczymy Śnieżne Kotły. Czas i wspomnienia znowu zatoczą krąg. A tej zimy wyskoczymy tam na jakiś krótszy szlak.

      Usuń
  4. Piękne drogi, znajome ścieżki, zdjęcia, których nie mam. Pusto było :), chyba że fotografowanie było przemyślane:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pusto było na szlaku? Coś podobnego… Robiąc zdjęcia starałem się, żeby mało ludzi było w kadrze, a najlepiej wcale, ale o to było trudno. A zdjęcia już masz:-) Chomiku, gdybyś chciała mieć któreś niepomniejszone, w oryginalnej wielkości, wystarczy napisać.

      Usuń
    2. Dziękuję. Ja szłam prawie w pustce. Niewiele osób mijałam i - śmieszne - głownie z psami, niestety na smyczy. Kiedy jednego z nich spuścili - było pięknie, wcale nie popędził w siną dal lecz spokojnie eksplorował ścieżkę i pobliskie trawy.
      Może ta pustka jest wynikiem życia w pulsującej wspólnocie pracowniczej i wyidealizowanej tęsknoty. Bo przecież: do pracy kolejką wśród ludzi, czasem tłumu, a dalej krótki spacerek w grupie zmierzającej do kompleksu biurowego, potem winda - pełna i na zakończenie pokój bliski, chociaż ciut za bardzo zapełniony i niekiedy nieznośny.
      Jestem dalej pod wrażeniem Kołakowskiego, tym razem chodzi o "Pochwałę niekonsekwencji". Słuchałam w czasie kolejkowych wojaży pewnego bioetyka, który w pewnym momencie odniósł się do wspomnianego - kapitalny, taki ziemski, cztery łapy na ziemi.

      Usuń
    3. Gdy czytam wzmianki o Twojej pracy w dużym biurowcu, wśród innych ludzi pracujących przy biurku, budzi się moja ciekawość: jak tam jest od podszewki? Jak czułbym się tam? O czym ci ludzie rozmawiają, jaki mają do siebie stosunek, co jedzą na śniadanie. Wszystko właściwie, ponieważ Twój zawodowy świat jest dla mnie nieznanym światem, prawdziwą terra incognita. Chyba czułbym się tam obco. Ale to nic nowego, bo i w mojej pracy nierzadko odczuwam obcość.
      Nie lubię szczerzenia na mnie zębów przez duże psy, nie lubię, gdy taki pies biegnie na mnie, a ja nie rozpoznaję jego intencji, na przykład ogonem. Jestem za trzymaniem dużych psów na smyczy, ale z drugiej strony jestem stanowczym przeciwnikiem trzymania psów na łańcuchu, mając to za coś podobnego do znęcania się nad zwierzęciem.

      Usuń
  5. Tak, jestem bardzo zadowolona z Twojego smartfona, a sfotografowane widoki zapierają dech! Wkrótce i ja pokażę zdjęcia z wycieczki do Meteorów w Grecji i przekonasz się, Krzysztofie, że tamtejsze góry przypominają te, które pokazujesz na zdjęciach nr 20-28. Tyle, że są znacznie wyższe ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam kodów elegancji na blogach, więc nie mam pewności czy wypada odezwać się, jednak to uczynię - przecież warto w nieznane ścieżki się zapuszczać. Meteory dech zapierają, lecz moim zdaniem porównania sensu nie mają. Przeżywamy swoje życie tu i tam, a czasem nawet nie ruszając się z miejsca.
      Dostałam dzisiaj sms-ową wiadomość z obrazem Kandinskiego, zanim stał się prezydentem awangardy - śliczny, zrozumiały, skąd więc ten zwrot? Może życie to przechadzka ze swoimi myślami?

      Usuń
    2. Dziękuję, Aniko, za zajrzenie, za czas, za słowa.
      Czasami pojawia się we mnie wredna myśl (walczę z nią i wygrywam), że chcesz mnie pocieszyć pozytywnie pisząc o zdjęciach, ale to rzadko. Dzisiaj się cieszę Twoimi słowami, mimo iż moja zamiana aparatu na telefon w istocie jest rezygnacją z nauki ustawiania aparatów fotograficznych.
      Twoje zdjęcia Meteorów z przyjemnością i zapewne z ciekawością obejrzę.

      Usuń
    3. Chomiku, wypowiedzi są publikowane, czyli upublicznione, a do takiej rozmowy każdy może się dołączyć.
      Ejże, wcześniej pisałaś o niezapuszczaniu się na nieznane ścieżki, więc jak jest? :-)
      O Meteorach tylko słyszałem, chyba widziałem parę zdjęć. Niewątpliwie podobałoby mi się tam, a że nie byłem i zapewne nie będę? Wiesz, są setki, raczej tysiące miejsc na Ziemi, które chciałbym zobaczyć i nie zobaczę. Dla mnie nie jest i nie może to być powodem do zmartwienia. A porównywanie, zauważanie podobieństw, jak u Aniki między Pielgrzymami a Meteorami, jest u nas odruchowe. Spontaniczne.

      Usuń
    4. Tak, masz rację, jest odruchowe, instynktowne. Dzisiaj przestraszyłam się wizji wiecznego powrotu. To Nietzscheański koncept nadczłowieka. Jak zwykle słuchałam dzisiaj swoich podcastów, rozmowy o notatkach Nietzschego, o tym, aby "żyć tak, jakbyś miał przeżyć to życie wielokrotnie". Wieczność - lęk, śmierć - lęk, powtarzalność - lęk. Chyba wolę być słabeuszem niż wielkim człowiekiem.
      Bardzo wymagający był ten Nietzscheański człowiek. Źle, dobrze, krew, łzy i oślepiająca radość. Chyba podziękuję, błędy to też człowieczeństwo, cholernie trudno zaakceptować ból (i swój i innych). Ten Nietzsche wtedy mówi Dionizos jest też okrutny, zaakceptuj.
      Haa, łatwo powiedzieć.

      Usuń
    5. Ależ wybrałaś lekturę! Do dzisiaj pamiętam dołujące myśli przywołane dawną lekturą książki o filozofii Schopenhauera, który chyba miał lekkie skrzywienie na punkcie bólu i cierpienia. Zostaw Nietzschego, jest zbyt trudny, zbyt ciężki. Przed chwilą się zastanowiłem, co mnie się podobało z filozofii. Mało. Jest dla mnie pociągająca w założeniach, w abecadle, głębiej dostrzegam wydziwiania i dzielenie włosa na cztery.
      Szczerze mówiąc podobnie jest w każdej dziedzinie wiedzy. Weźmy taką geografię. Ciekawie jest dowiedzieć się, co właściwie wyznaczają zwrotniki, ale gdy zagłębisz się, trafisz na matematyczny gąszcz i setki dziwnych, obcych słów, na cały slang naukowy. Wtedy geografia przestaje być ciekawa – jak Nietzsche, który też potrafi uwieść w pierwszych słowach.

      Usuń
  6. Oj, za filozofię mogłabym stoczyć pojedynek na florety:). To cholernie ciekawe, jak postrzegali człowieka, jego kondycję, rolę w świecie. Głowę spuszczę i przyznam się, że czytanie jest dla mnie za trudne, ponieważ nie rozumiem odniesień, lecz kiedy słucham tych swoich podcastów to korzystam z wiedzy innych (pewnie, że jest to obarczone ich odniesieniem, doświadczeniami, preferencjami lecz chyba nie szkodzi, gdyż lubię patrzeć ogólnie, lubię koncepty i trenuję swój rozum, preferencje).
    Jeśli chodzi o geografię to słabo z nią. Kiedyś, pomagałam jednej panience wykaraskać się z powtarzania roku (była w klasie IB). "Mała" nie była w stanie przygotować się sama do kuratoryjnej poprawki, więc pomagało jej sporo osób. Podzieliliśmy tematy do opracowania (ona też była w zespole). Ja "wgryzałam się" w strefy klimatyczne, ocieplenie klimatu. To był koszmar. Koniec końców poległa na nazwach parków narodowych w bardzo odleglej od Polski krainie, "Mała" powtarzała rok. Jej nauczyciel, w kolejnym roku stawiał jej najwyższe oceny, niezależnie od przygotowania, po czym w kolejnym został zwolniony. Teraz to już historia, "Mała" skończyła studia i jest dorosła, moim zdaniem nieźle sobie radzi w tym świecie.
    Jest jakaś bariera wejścia, sama nie wiem czasami, czy lepiej nie wiedzieć, czy przebijać się ale jeśli można sięgnąć po kogoś, kto to "rozkmini" dla Ciebie lub w ogóle to warto posłuchać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomiku, kiedyś więcej czytałem książek z zakresu filozofii, ale później doszedłem do wniosku, że to jednak nie moja dziedzina. Teraz też mi się zdarza czytać takie dzieła, ale wybrane lub tylko mające styczność z filozofią. Gdybym miał wymienić z tytułu, to w tej chwili wspominam platońskiego Gorgiasza, najlepszy chyba (poza Ucztą) dialog czysto filozoficzny. Myślę, że wartościowszy jest dla nas, amatorów przecież, od dzieł Nietzschego, bo bardziej życiowy. Tam występują żywe osoby i one dyskutują dwa sposoby życia.
      Z geografią jest u mnie podobnie jak z wieloma innymi dziedzinami wiedzy: wiem więcej niż przeciętny człowiek, ale dobrze się nie znam na żadnej. To lepsze poznanie jest dla mnie nudne, jak pisałem, lub trudne. Wierzchnia warstwa ciekawa. Wspomnę jeszcze o tych przykładowych zwrotnikach. Kiedyś sam doszedłem, zbierając jakieś szczątki informacji, co wyznaczają zwrotniki i koła podbiegunowe – i byłem z siebie bardzo dumny. A parę lat temu pojąłem wreszcie, jaki jest sens w określaniu nienaturalnie dokładnych, zdawałoby się, chwilach zmian pór roku. Że na przykład wiosna zaczyna się 21 marca o godzinie 17.34. teraz wiem skąd wynika ta dokładność i jaki ma sens. Takie chwile potrafią sprawić satysfakcję.
      Czasami się bawię obliczeniami, a w pamięci nieźle liczę. Jaka jest, na przykład, szybkość obrotu Ziemi na równiku? Wychodzi bardzo duża, chociaż do pokonania przez samolot, czyli gdyby leciał na zachód szybciej niż obraca się planeta, dla pilota słońce pod koniec dnia wznosiłoby się, nie opadało. Albo że są takie miejsca na Ziemi, gdzie można wyprzedzić obrót Ziemi idąc na piechotę.
      Wiesz, co tutaj jest ważne? Że nie są to ciekawostki wyczytane w internecie, a wnioski samodzielnie wywiedzione z posiadanej wiedzy.
      Jeśli już o takich podstawach wiedzy ogólnej mówię, trzeba zaznaczyć, iż uczono jej w szkołach podstawowych i średnich, pewnie teraz też uczą, tylko kogo ona interesuje? Kto z nastolatków zna lub chce poznać ciekawostki wymienione przeze mnie?
      Niepokoi mnie obojętność młodych ludzi na świat wokół nich – poza ich światem, ich subkulturą. Niepokoi rzadko odczuwana, albo i nieznana, satysfakcja z posiadanej wiedzy i za nią z rozumienia świata.

      Floretu nie miałem w ręku. Kiedyś, gdy byłem w wojsku, trzymałem w dłoniach maszyny do zabijania i nawet je używałem ćwiczebnie, ale białej broni tam nie było. Dobrze: Ty masz przewagę obycia z floretem (nieprawdaż?), ja siły i zapewne też wzrostu, więc… Pojedynek? :-)

      Usuń
  7. Florety, jak najbardziej, skrzyżujmy :). Z floretów nie mam doświadczeń osobistych lecz ciut wiem. Oczywiście - na planszy i z zaświecającymi się punktami trafień. Nie wiem, czy masz przewagę wzrostu i siły, ponieważ jestem olbrzymem;), lecz nie byłam zbyt pilnym uczestnikiem studenckich zajęć z przysposobienia obronnego - byłam przeciw jak pewnie możesz się domyślić.
    „Ucztę” już mam, teraz jeszcze rozpatrzę się w tym Gorgiaszu:).
    Obliczenia uwielbiam i uważam za cholernie ważne od pamiętnej chwili sprzed lat. Jako studentka (przyszły budowlaniec, podobno obiecujący, co się nie sprawdziło) zostałam przez jednego z wujków postawiona przed zadaniem wykreślenia miejsca przyszłej stodoły, co w gruncie rzeczy było łatwiejsze niż kolejna prośba odmierzenia proporcji piasku, żwiru, cementu, wody betonu na ową stodołę. Nie masz pojęcia jak trudnym to było zadaniem dla pewnej siebie, wszystkowiedzącej studentki. Zadanie było prawdziwe, moja wiedza z politechnicznych laboratoriów nie była pomocna, Internetu brak (wtedy tam i gdzie indziej jeszcze go nie było). Właściwie nie pamiętam tamtych dni. Stodoła stanęła i jeszcze stoi. Satysfakcja ogromna i lęk straszliwy. Nawet nie próbowałam nadrabiać miną. W sumie, chyba najwięcej pomógł mi sam wujek opowiadając jak robił do tej pory (bez naukowego wsparcia, był cholernie fajnym człowiekiem, takim chyba, Nitzscheańskim, w odróżnieniu ode mnie). Życie.

    Co do młodych, to jestem za nimi, jak zawsze. Moim zdaniem oni chcą się uczyć, dowiadywać, nie są obojętni na świat, na subkulturę. Potrzebują czasu, doświadczeń, są ciut inni, niezrozumiali - czasami lecz ludzcy. To samo w nich gra lecz inaczej się wyraża, manifestuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomiku, już po opublikowaniu moich słów wspomniałem siebie z dawnych lat. Że lektury czytałem pod przymusem, a ciekawostkami geograficznymi nie bardzo się pasjonowałem. Może więc zbyt surowo oceniam obecnych nastolatków? Może i na nich przyjdzie ta chwila, gdy sami sięgną po „Króla Edypa” lub będą chcieli się dowiedzieć jak to się dzieje, że na Ziemi są jednocześnie wszystkie pory doby, jesień i wiosna na dokładkę. Tylko nie bardzo wierzę w to. Ludzie się zmieniają, ich zainteresowania też. Pierwszy przykład jaki przyszedł mi do głowy: wojnę znałem z relacji naocznych świadków, rodziców, więc byłem jej przebiegiem zainteresowany i przeczytałem kupę książek o wojnie. Dla moich dzieci jest wydarzeniem dawnym i mało o niej wiedzą, dla wnuków będzie obojętną dla nich prehistorią. No i internet. To narzędzie wiele zmienia, zwłaszcza w sposobach nauki, zdobywania wiedzy, sposobów spędzania czasu, a nade wszystko w relacjach międzyludzkich. Tylko część tych zmian oceniam jako zmiany na lepsze.
      Mierzę 180 centymetrów, więc chyba jednak ciut dłuższe mam ramiona od Twoich. A powiedz, czy założymy na głowy te śmieszne siatki podprowadzone pszczelarzom? Zawsze się zastanawiałem, czy floreciści coś widzą przez nie…

      Usuń
  8. Siatki są konieczne i obowiązkowo ubranka, w które wpleciono nici (no dobrze druty, aczkolwiek są pajęcze), aby te trafienia się zaświecały:). Co do ramion to nie wiem - powątpiewam, mam bardzo długie ręce (w końcu z linii małpy pochodzę), co do wzrostu 168 i niestety ciągle się zmniejszam. Czy to możliwe??? Ja uważam, że nie, natomiast moja matka wprost przeciwnie. Kto ma rację? - w tej relacji nie rozeznasz. Milczę dyplomatycznie i dogryzam czasami.
    Co do młodych (tych polskich) to czuję pismo nosem. Zmienia się, na jak - nie wiem lecz to są fajne dzieciaki, myślą (no, nie wszyscy). Są trochę bardziej skoncentrowani na sobie, czasami cierpią mocniej nie wiedząc dlaczego. Są impulsywni, chociaż pozornie podporządkowani, coś tam czytają lecz niestety niekoniecznie książki, te nasze, sięgają do cytatów. Potrzeba czasu, jasne, że go szkoda lecz może taka kolej rzeczy, jeśli nie zajęliśmy się nimi wystarczająco w okresie wzrastającej Polski.
    W każdym razie zaczynam dogadywać się z młodzikiem w moim pracowym otoczeniu. Ha, dzisiaj siedzieliśmy przy jednym stole jedząc lunch. Ostrożnie z obu stron. Pozytyw - ja już nie zamierzam go uczyć, a on zaczyna przejmować moje poglądy, co naturalnie mnie niepokoi i ciągle mnożę wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń