Strony

czwartek, 14 marca 2019

O drzewach

100319

Chełmy na kaczawskim pogórzu.

Wieś Grobla, Wąwóz Grobla, Wądolno, wieś Siedmica, Piekiełko, góry Nad Groblą i Grabowa, wieś Grobla.



Otworzyłem encyklopedię na jednej z zakładek i pod hasłem „Nad Groblą” przeczytałem o skalnym wąwozie, o jednym z nielicznych w kraju skupisku jarząbu brekinii, kolejnym Wądolnie (nazwy w moich górach często się powtarzają), o świerku metrowej średnicy, dębie i modrzewiach. Wspomniałem nieodległe skupisko dużych daglezji i plan wędrówki miałem gotowy.

Tylko jak ten jarząb wygląda? Obejrzałem zdjęcia w internecie, konkretnymi wskazówkami były ciemne obwódki na pąkach i kształt liści, kora natomiast na małych zdjęciach była bardzo podobna do kory olsz. Cóż, znajdę albo nie, ale same poszukiwania mogą być ciekawą przygodą. Pojechałem do Grobli, małej wioski na końcu wąziutkiej szosy. Wśród zalesionych wzgórz ukrywa się garść domów, mały ale ładnie odnowiony pałac i takiż kościółek. Za budką przystanku znalazłem jedyne miejsce na samochód i tuż po szóstej ruszyłem zielonym szlakiem w stronę Wąwozu Grobla.

Droga wiedzie podnóżem góry Nad Groblą. Jej zbocza są strome, a w wielu miejscach sterczą z nich skały. Gdy nad pierwszymi mijanymi zobaczyłem następne, siedzące wyżej na stoku, skręciłem tam i ruszyłem pod górę. Tylko, kawałek, na zwiady i dla przyjrzenia się dalszym skałom – mówiłem sobie – wszak cały plan to szwendanie się po okolicy. Znalazłem tam daglezję mającą równo metr średnicy, największą z widzianych, a po dzisiejszym dniu znam w tej okolicy kilkadziesiąt sporych drzew tego gatunku. Średnicę podaję dokładną, ponieważ wiedząc o dużych drzewach, wziąłem miarę. 


Schodząc tą samą drogą nachyliłem się pod niską gałęzią i spojrzałem na pień, a wtedy nagle wspomniałem Ustronie Morskie. To było tak niespodziewane, że zatrzymałem się i przyjrzałem drzewu. Osadzenie konaru w pniu, pewne szczegóły pękania kory, przypominały znany mi właśnie z Ustronia jarząb szwedzki, od kilkunastu lat tam oglądany w czasie wakacji.

Dopiero wczoraj dowiedziałem się o istnieniu brekinii, i co prawda obejrzałem zdjęcia, ale przecież wiadomo, że na ich podstawie nie nauczy się bezbłędnie rozpoznawać drzew, potrzebne jest ich oglądanie, wprawa nabywana praktyką. Akurat to drzewko było niskie, miałem więc możliwość obejrzenia pąków. Ciemne obwódki były, kolor gałązek też się zgadzał. Obejrzałem kilka liści, były dokładnie takie, jak na zdjęciach. Teraz już nie miałem wątpliwości: znalazłem pierwszy jarząb brekinia.



Jak łatwo o przeoczenie! Wszak tą samą drogą szedłem pod górę i drzewa nie zauważyłem, ale że encyklopedia wspomina o siedmiuset okazach, mam szansę znaleźć inne.

Poszedłem dalej z stronę Wądolna. Podoba mi się ukształtowanie terenu w formie jaru, wąwozu i dolinki, zwłaszcza gdy dnem płynie strumień, a to miejsce kusiło jeszcze spodziewaną pustką, ciszą i wielkim świerkiem. Jednakże niewiele dalej wspomnienie chwili sprzed roku czy dwóch kazało mi zboczyć ze szlaku. W pobliżu, po drugiej stronie strumienia, rosły wtedy liczne śnieżyce wiosenne. Powinny już kwitnąć, pomyślałem skręcając ku brodowi. Popatrzyłem na wezbraną wodę, pomacałem kijem, i stwierdziwszy, że to kiepski bród skoro głęboki, poszedłem szukać swojego. Przejście było balansowaniem na śliskich kamieniach, ale udało mi się nie zażyć kąpieli. Kwiatów było dużo – jak wtedy. Delikatne, młode piękno wśród szarych i brązowych badyli, nowe życie między resztkami zeszłorocznego istnienia. Udało mi się wysłać jedno zdjęcie córce w prezencie, na dobry początek dnia.


Szlak dalej wiódł podnóżem góry Nad Groblą, a na skałach, między nimi, ponad nimi, rosną drzewa. Czasami w bardzo dziwnych miejscach, które nigdy nie byłyby wybrane, gdyby istniała możliwość wyboru.

Czasami uświadamiam sobie skutki tego oczywistego przecież faktu: przypadek wybiera miejsce życia dla drzewa, a ono samo może tylko próbować wyrosnąć i żyć w tym miejscu. Widziałem dzisiaj drzewa rosnące na niemal pionowej ścianie, widziałem stojące na długich korzeniach szukających oparcia kilka metrów niżej, widziałem drzewo dosłownie wiszące w powietrzu obok skalnego uskoku, w który wczepiło się korzeniami.




Niewielka polanka, głęboki cień, dzisiaj właściwie półmrok pod świerkami, a nieco z boku, nie bratając się z drobiazgiem, stał świerk, o którym pisano w encyklopedii. Zmierzyłem mu obwód, wynosi 310, może 315 centymetrów na wysokości piersi, czyli drzewo ma metr średnicy. Dwoje dorosłych ludzi musiałoby wyciągać ramiona chcąc go objąć. Stałem przy nim z zadartą głową dając się czarować temu wiekowemu, jakże tajemniczemu życiu. Niech rośnie. Niech zobaczy jeszcze moich dalekich potomków, a w odległej przyszłości skończy życie jako największy świerk naszych lasów.

Ma na to szansę, ponieważ do pnia przybita jest tabliczka oznaczająca pomnik przyrody, co w praktyce oznacza gwarancję nietykalności.


Za drzewem zaczynało się Wądolno. Typowym wądołem nie jest, to raczej dolinka ze strumieniem, podobnie jak drugie kaczawskie Wądolno, to ze strumieniem Starucha. Strumień dodaje urody dolince, jej samej brakuje zieleni. Zbocza i dno zasypane są starym igliwiem i dzisiaj, w chmurny dzień, były przygaszone, zwłaszcza z powodu choroby świerków: niemal wszystkie usychają. Kiedyś oblicze tego miejsca odmieni się, zapewne znacznie, ale wiele lat musi upłynąć. Wyszedłem na polanę i odszukałem źródło strumienia. Urodziwe nie jest, woda powoli wycieka z ziemi, miejscami tworząc podmokłe, czarne miejsca, dopiero sporo niżej przybiera tak ładny kształt strumyka i wydając radosny dźwięk podąża w otwierające się przed nim Wądolno.



Chciałem wrócić po śladach, ale i chciałem pójść drogą kończącą się blisko wioski Siedmica; jest tam na mapie zaznaczony dąb, a przecież dzień ten miał być drzewom poświęcony. Poszedłem zakolem, i mimo wypatrywania, dębu nie znalazłem. Może i jest w nieco innym miejscu niż zaznaczone, a może twórcy mapy pomylili się, jak to mają w zwyczaju, ponieważ w miejscu dębu rośnie lipa. Prawdopodobnie największa z widzianych; myślę o tej z mosińskiego parku, ale raczej jest mniejsza. Ta lipa rośnie na uskoku, a gdy stałem po niższej stronie, jej korzenie miałem na wysokości piersi. Były monstrualne, przy ziemi pień miał około dwa metry. Świerk z Wądolna mimo swojej średnicy nie zapiera się o ziemię tak wielkimi korzeniami, jak ta lipa. Szukałem nasion, ponieważ po ich wyglądzie najłatwiej mi rozpoznać odmianę, ale nie znalazłem, natomiast lotki wyglądały jak lipy drobnolistnej. 



Odchodząc, spojrzałem za siebie: lipa górowała nad innymi drzewami. Trzy razy widziałem dzisiaj górowanie odwiedzanych drzew nad innymi. Poza tą lipą były daglezje w Piekiełku i na szczycie Nad Groblą.

Zboczyłem ku Piekiełku właśnie dla tych drzew. W obrębie kilku dziesiątków kroków rośnie ich tam przynajmniej dwadzieścia, na zdjęciu niżej naliczyłem ich dziewięć czy dziesięć. Wszystkie są spore, jednak najgrubsza z tej grupy jest nieco mniejsza od widzianej rano, mierząc 90 centymetrów średnicy. Chodząc między tymi drzewami zauważyłem dziwne, chyba tylko dla tego gatunku charakterystyczne, oddzielanie się grubych płatów kory od pnia. Na zdjęciach widać też cechę dla mnie bardzo charakterystyczną daglezji: bursztynowy kolor kory na dnie pęknięć. 



Piekiełko nazywa się akuratnie, ponieważ piekła tam nie ma, nawet piekiełko jest udawane. Dnem wąwozu płynie ładny, uśmiechnięty strumyczek, któremu nawet zwaliska drzew urody nie odbierają. Parę godzin później wróciła do mnie myśl o tej nazwie. Otóż na zboczu Nad Groblą znalazłem starą, od dawna nieużywaną drogę wygodnie trawersującą dość strome zbocza. Tam właśnie było jak na drodze ku piekłu: szare drzewa, szara i czarna ziemia, szaroczarne omszałe skały i szarobrązowe liście. Zgaszony, smutny świat na drodze ku czeluściom podziemia. 



Przy Piekiełku siedziałem pod największą daglezją, i oglądając mapę wspominałem informacje przeczytane w encyklopedii. Nie pamiętałem całej notki, ale coś mi nie pasowało. W końcu włączyłem GPS, jak zwykle trochę się mordowałem żeby wśród nieznanych mi ikonek znaleźć właściwe (ot, trudność osoby nawykłej to liter, nie symboli), w końcu znalazłem potwierdzenie: wzgórze Nad Groblą nie jest tam, gdzie zaznaczone jest na mapie, a tam, gdzie zielone litery rezerwatu i moje niebieskie koło trasy. Odległość wynosi nieco ponad kilometr. Dla wydawcy to drobnostka – jeden błąd w tą czy w tamtą stronę...

Wyszedłem na otwartą przestrzeń i przed sobą zobaczyłem zmierzwioną czuprynę wzgórza Nad Groblą. Nie wybierając drogi poszedłem na przełaj, doszedłem do podnóża i wszedłem między drzewa, ostro pod górę. Nieco wyżej stromizna zmalała, a ja rozejrzałem się za jarząbami brekinia, drzewami, dla których ustanowiono tutaj rezerwat.

Dziwne to było wędrowanie. Chodziłem od drzewa do drzewa patrząc na nie. Ładny tam jest las: widny, niezachwaszczony, na sporych nachyleniach, jednak łagodniejących bliżej szczytu. Przeważają dęby i graby (a widziałem dziesięciopienny!), sporo jest lip, tu i tam świerk, jawor czy buk, no i oczywiście jarząb brekinia. 




Znalazłem ich sporo, nauczywszy się rozpoznawać młodsze i średnie okazy. Encyklopedia informuje o największym jarząbie mającym blisko 2 metry obwodu i określa go jako jeden z największych w kraju, ale tego osobnika nie znalazłem. Zbocza są rozległe, lasy zajmują kilkadziesiąt hektarów, ale mimo wszystko mogłem przechodzić obok niego nie rozpoznając. Inaczej wyglądają pnie drzew młodych, inaczej średniej wielkości, a te największe mogą mieć jeszcze inny wygląd. Rosnąc w zwarciu, drzewa są wysokie, nie miałem szans obejrzeć pąków, mogłem tylko przyglądać się pniom. Liście? Jak zwykle głównie dębowe. Młode brekinie mają cienką, gładką skórkę podobną do czereśniowej. Starszym ta skórka pęka w bardzo charakterystyczny sposób, co starałem się pokazać na zdjęciach. Na czereśniach też jest rozrywana pęczniejącym pniem, ale w zupełnie inny sposób.

Jeszcze tydzień temu nie wiedziałem o istnieniu brekinii, teraz jako tako rozpoznaję to rzadkie u nas drzewo i cieszę się z ustanowienia rezerwatu na terenie ich siedliska.

To tylko zwykłe drzewa, nic się nie zmieni, gdy ich zabraknie – może ktoś pomyśleć. Może się i nie zmieni, chociaż pewności nie mamy wobec istnienia ogromnej ilości różnorakich zależności, jednak powód istnienia rezerwatu i mojej radości jest inny: my, ludzie, musimy dbać o życie na Ziemi, także o jego różnorodność. Jesteśmy to winni Gai, matki nas wszystkich – zwierząt i roślin – za te niezliczone gatunki wytępione przez nas, czasami z premedytacją i bez presji przymusu; winni jesteśmy opiekę także przez wzgląd na naszych potomków, aby żyli na Ziemi jak najmniej zubożonej; winni jesteśmy także tym niepokaźnym i nieznanym jarząbom, ponieważ w ciągu niewyobrażalnie długiego czasu wykształciły się jako odmienny gatunek, znalazły dla siebie miejsce i żyją. W znacznej mierze od nas zależy, czy ich jedyny w swoim rodzaju (jak każdego gatunku) przepis na życie, ich łańcuch pokoleń rozciągnięty od przeszłości odległej o setki tysięcy i miliony lat do teraz, czy istnieć będzie nadal i rozciągnie się w odległą przyszłość.



Na niższym szczycie rośnie grupa daglezji. Jedną widziałem złamaną, drugą opartą o sąsiada, parę pochylonych. Za dużo wiatrów, za mało ziemi dla takich wysokich kolosów.

Z daleka uwagę zwróciły zielone liście - drzewo w uścisku ogromnego bluszczu. 




Mówi się o nieszkodliwości bluszczów, ponieważ one tylko wspierają się na drzewie, a system korzeniowy mają swój, ale to nieprawda. Wielkie bluszcze duszą drzewo, co wielokroć widziałem w UK. Spójrzcie na te kosmate, paskudne ramiona, jak obejmują drzewo i zaciskają się na nim. To nie jest miłosny uścisk, a morderczy. Kiedyś dotykałem konarów bluszczu, są włochate, ostre, ohydne, a tak mocno się trzymają, że nawet gałązkę o średnicy ołówka trudno oderwać. Drzewo-nosiciel ma jedynie kilka górnych konarów, tylko one wystają ponad zielony gąszcz liści bluszczu. Owszem, ta roślina ma swoje korzenie, ale są one tuż przy korzeniach drzewa, a tym samym odbierają wodę i składniki odżywcze, ponieważ tych nigdy nie ma w przyrodzie w ilościach nieograniczonych. Nie ma zwłaszcza na zboczu góry, gdzie ziemi jest na pół szpadla albo i mniej. Liście bluszczu zasłaniają życiodajne słońce, wszak dlatego drzewo pozbywa się gałęzi nieprzydatnych, czyli nieprowadzących fotosyntezy. Bluszcz, zwłaszcza tak duży jak ten, obciąża drzewo swoim ciężarem. Gdy wieją wiatry, siła ich działania jest znacznie większa, a wszystko razem prowadzi do stopniowego obumierania drzewa i w końcu jego usychania lub złamania.

To moje obserwacje i wnioski, nie przeczytane w internecie, a zwykłem opierać się pierwej na wnioskach ze swoich obserwacji.

Gapiąc się na drzewa, a pod nogi patrząc tylko tyle ile konieczne, nie rozglądałem się wcale, więc gdy minąłem szczyt góry i trzeba mi było zawracać, niezbyt wiedziałem gdzie jestem. Na wyczucie wybrałem kierunek, a po paruset metrach, widząc drzewo z bluszczem, wiedziałem, że koło zatoczyłem dobrze.

Wróciłem na poznaną drogę i poszedłem nią; gdzie mnie zaprowadzi? Zaprowadziła w miejsce poznane rano, tam, gdzie rośnie pierwszy poznany jarząb. Do zmierzchu było trzy godziny, stanowczo za wcześnie na koniec wędrówki. Poszedłem czerwonym szlakiem, tak właściwie na ślepo. Poszedłem mając czas. Gdy wyszedłem z lasu, zobaczyłem krawędź Chełmów, a w oddali bezkresną równinę. Po lewej stały w rzędzie wzgórza ciągnące się od poznanego Nad Groblą aż do Radogostu. Na pierwszym i ostatnim byłem, na pozostałych nie, a skoro lasy są tutaj tak ładne, może warto byłoby kiedyś przejść tą trasę?

Zawróciłem, a widząc w lesie ładną drogę pod górę, skręciłem i tym sposobem wszedłem na Grabową.

Na Sośniaku rosną buki, na Bukowince świerki, a na Grabowej niemal wyłącznie dęby. Co prawda wydaje mi się, że miejscowi tę górę nazywają Dębową, co byłoby słuszne. Cóż tam jest ładnego? Poza ładnym lasem niewiele: na szczycie, między drzewami, ze sporej wysokości górki, widać odległe wzgórza. Na Grabową poszedłem mając możliwość bycia tam, gdzie jeszcze nie byłem; poszedłem chcąc iść.

Z powodu pogody, o wyjeździe myślałem bez entuzjazmu, dopiero informacje o drzewach obudziły mój zapał. Ma padać i wiać, ale co tam! – myślałem wtedy. Padało od południa do wieczora z przerwami, ale nieobficie. Deszcz nie przeszkodził mi w łażeniu, chociaż przeszkadzał w patrzeniu na konary drzew.

Czy produkuje się okulary z wycieraczkami?

Moja chęć powrotu tam i przejścia bezdrożem długiego masywu leśnego, najlepiej świadczy o urodzie poznanej okolicy.











15 komentarzy:

  1. Daglezje... niesamowite drzewa. Wiesz, że zupełnie inaczej podchodzimy do bluszczu? Mnie te grube pnie bluszczu fascynują, pokazują niezwykłą siłę rośliny. To niesamowite, jak delikatne zazwyczaj witki w sprzyjających warunkach zamieniają się w zimozielony gąszcz liści na innym gatunku. No i to że zupełnie inaczej wygląda osobnik żeński a inaczej męski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, przyznam się do swojej niewiedzy: bardzo mało wiem o bluszczach i faktycznie nie pałam do nich sympatią. Owszem, ładnie wyglądają na drzewach, las obrośnięty bluszczem nabiera baśniowego wyglądu, ale od czasu mojego mieszkania w UK czuję niechęć bliską obrzydzeniu. Gdybym miał piłę ze sobą, może i zdecydowałbym się uciąć pień bluszczu, a takie zabiegi nierzadko widziałem w Anglii.
      A te witki nie są delikatne, a bardzo mocne. To ostre pazury, na dokładkę wysmarowane super klejem.
      W przyrodzie tak już jest, że nie ma miejsca na sentymenty, że nierzadko jedna roślina żyje kosztem innej, ale ta wiedza nie łagodzi mojej niechęci do bluszczu.
      Daglezje mają parę cech wspólnych z jodłami. Jedne i drugie są arystokratycznymi drzewami. Stąd ich wyniosłość, patrzenie na innych z wysokiego poziomu, duma widoczna w ich postawie.

      Usuń
    2. Wiesz, dopiero teraz przypomniałam sobie, że w UK właśnie widziałam bluszcz, który przez szczelinę w lichej ścianie domu, gdzie moja szwagierka wynajmowała pokoik, wszedł do łązienki i tam rósł sobie w najlepsze czepiając się ściany nad wanną ;) Fascynująca roślina! Myślę, ze niezły horro można by o niej napisać :)

      Usuń
    3. Bluszcz z łazience? Hmm, plus taki, że nie trzeba pamiętać o podlewaniu:-)
      W odpowiedzi na komentarz Marii napisałem o nielogiczności antypatii odczuwanej do bluszczu. Bo z jakiego powodu? Że stara się żyć i zostawić potomków? Wszak całe życie na Ziemi takie jest i inne nie może być.
      Nic jednak nie poradzę na swoje odczucie. Zresztą, podobnie jest z innymi roślinami i zwierzętami. W końcu muchy też po prostu żyją zgodnie ze swoją naturą, a nie lubimy ich i tłuczemy przy każdej okazji.
      Bluszcz jest ładny, ale bardzo ekspansywny. Powinien być kontrolowany, na przykład przycinaniem. Wtedy nie zaszkodzi drzewom w ogrodzie, a nada im ładnego wyglądu.

      Usuń
  2. Na mnie również wielkie wrażenie wywierają spotkane przez Ciebie daglezje. Nidy ich nie widziałam na własne oczy, nawet w Ogrodzie botanicznym (ale może gdzieś rośnie takie drzewo, tylko dotąd go nie zauważyłam??). Jednak jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie olbrzymi bluszcz ściskający drzewo-podporę. Taki widok przyprawia o dreszcze, chyba większe niż na widok powojnika, który niby płaszczem potrafi całkowicie okryć koronę kilkumetrowego drzewa. W Botaniku widziałam ślady na drzewach po usuniętych bluszczach - przywarłe do kory uschłe pędy, którym na wysokości np. 2 m odcięto dolną część, Najgrubsze z nich mają może 5 cm średnicy, a ten tutaj pretenduje chyba do pnia solidnego drzewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za obecność, Aniko. Przyznam, że miałem cichą nadzieję na zajrzenie tutaj i zaciekawienie Cię tematem :-)
      Daglezje przyciągają wzrok. Mój głównie z powodu tej swojej niesamowitej strzelistości. Idealnie prosty pień widoczny jest niemal do szczytu, a ten sporo przewyższa wszystkie drzewa w sąsiedztwie, co widać na jednym ze zdjęć. Myślę, że gdy stojąc pod daglezją podniesiesz głowę dla obejrzenia gałęzi i igliwia, szepniesz w duchu: jakie ładne – jak mnie się to zdarzyło.
      Gdybyś zdecydowała się jechać w Góry Kaczawskie dla ich obejrzenia, służę szczegółowymi informacjami. Zapewne gdzieś bliżej Poznania znalazłyby się, ale nie wiem gdzie.
      W rejonie góry Nad Groblą, na niewielkim obszarze kilometra, rośnie ich kilkadziesiąt. Od skupiska tych drzew na szczycie do bluszczu jest paręset metrów. Piekiełko, gdzie rośnie ich przynajmniej 20, jest o kwadrans drogi. Parę kilometrów od tej góry rośnie pamiętana przeze mnie daglezja, ponieważ była pierwszą rozpoznaną. Zaskoczyło mnie to spotkanie do tego stopnia, że nie miałem pewności rozpoznania. Wiesz, idziesz lasem, tu i tam świerki, czasami jakieś liściaste drzewo, a tu nagle... daglezja? Czy na pewno? Pewności nabrałem dopiero po powrocie, porównując swoje zdjęcia do zasobów internetu.
      W Anglii często widziałem ucięte konary bluszczy, równie często uśmiercone drzewa. Ten na zboczu Nad Groblą ma średnicę 16 centymetrów, mierzyłem miarą, więc faktycznie jest już jak drzewo.

      Usuń
  3. Dużo zdjęć jarzęba brekini znalazłem na stronie atlasu roślin.
    Ale tam nie wspomina się o Górach Kaczawskich, jako o miejscu występowania tego drzewa.
    Na innej stronie znalazłem ciekawostkę.
    Ten jarząb nazywany jest również brzękiem - jego liście twarde i sztywne o specyficznym kształcie wydają na wietrze dość intensywny dźwięk - ,,brzęczą''

    Krzysiek - pod Prochowicami, obok drogi, którą jedziesz do mnie znajduje się Rezerwat Brekinia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Janku.
      Na tę stronę i ja trafiłem szukając informacji przed wyjazdem do Grobli.
      Napisałem tekst o niechlujności, uzupełnię go i opublikuję za parę dni, a wspominam o nim, ponieważ zauważyłem błąd na tej stronie.
      Popatrz, co autor artykułu pisze tam: największy jarząb ma obwód 65 cm. To znaczy, że ja widziałem większe, niż największy, bo o obwodzie około metra!
      Teraz pytanie za jedno piwo: czy autor poprawi, gdy napisze się do niego i błąd wskaże?
      Ładnie przebarwiają się liście jesienią, ich kolory jeszcze teraz są widoczne. Że brzęczą na wietrze? Posłuchałoby się tego dźwięku.
      Hmm, myślisz, że pod Prochowicami mogą rosnąć te jarząby? Skoro tak się miejsce nazywa, całkiem możliwe.

      Usuń
    2. Krzysiek, na tej stronie jest zakładka o zgłaszaniu błędów i też się zastanawiałem, jaka będzie reakcja autora na zwróconą uwagę.

      Na jeszcze innej stronie znalazłem informację, że owoce jarzęba brekini są jadalne.

      Rezerwat Brekinia znajduje się obok drogi w kierunku Mierzowic i został utworzony ze względu na ochronę stanowiska jarzęba brekini poza terenami górskimi.

      Usuń
    3. Janku, może udałoby się przyjechać nam w niedzielę do tego rezerwatu? Gdyby czas pozwolił… Co sądzisz?
      Oprócz Kapitańskiego Mostku chciałbym jeszcze wejść na przeciwległe, kaczawskie skały, ale też odwiedzić okolice starego wapiennika w pobliżu Gorzanowic pod Bolkowem. Czy domyślasz się powodu?

      Usuń
    4. Wiem, wiem, pamiętam. Ww

      Usuń
    5. Oj, gdyby czas pozwolił - to po drodze do Rezerwatu Brekinia można by wpaść do Rezerwatu Ponikwa , też tuż przy szosie. A w nim piękne miejsce olsu porzeczkowego i inne źródliska

      Usuń
    6. Janku, po naszej rozmowie zajrzałem do internetu i zobaczyłem pewną dziwność w nazewnictwie. Wielu pisze o olsie porzeczkowym, a tam jakby porzeczek nie było. To jaki to ols porzeczkowy? To tak, jakby powiedzieć łęg olszowy, gdy nie ma w nim olsz.
      Będziemy mieć sporo czasu, na pewno 12 godzin, a mam ambicję wykorzystania dnia do końca, do ostatniego promyka. Ile zdążymy, tyle zobaczymy, a inne miejsca zaczekają na nasz powrót.

      Usuń
  4. No tak, patrząc na mapkę i zaznaczony ślad Twojej wędrówki, potwierdzę Twoimi słowami: dziwna to była wędrówka:-) ale poszukiwanie drzew, rozpoznawanie, przechodzenie z jednego zagajnika do drugiego wszystko tłumaczy; Krzysztof, obudziła się w Tobie dusza botanika, jeszcze trochę, a zaczniesz chodzić z nosem przy ziemi, wyławiać co ciekawsze okazy, i nazwiesz je:-) a to się bardzo chwali, taka świadoma wędrówka, nie tylko widoki, góry, a także to, co rośnie na nich; widzę, że czas pojechać na śnieżyce, cudowne białe dzwoneczki z żółtą kropką, może znajdziemy je u stóp Gór Słonnych, słyszałam, że tam występują; lubię bluszcze, patrzeć, jak wczepia się w korę, wspina wyżej, ale przyznaję Ci sporo racji, na pewno nie obywa się to zagarnięcie drzewa bez jakiejś szkody, chociażby opór zielonych liści wobec wiatru, takie drzewa szybciej są łamane; ale to dążenie do światła, nieustanna wspinaczka, gruby pień oplatający jak żyły ramię, ta moc natury ... kwitną ostatnie jesienią, są pożytkiem dla pszczół, jak tu pogodzić to wszystko? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam się stać botanikiem? Cóż, przyszłości nie znamy :-)
      Mario, przypomniałaś mi postać Sylwestra Bonnard z uroczej powieści francuskiego pisarza Anatola France: z filologa stał się na emeryturze botanikiem. Szczerze polecam tę niedużą książeczkę.
      https://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=42440
      Chyba domyślasz się mojej skłonności do analizowania swoich stanów ducha. Taki mam zwyczaj, tutaj też zastanawiałem się nad powodem mojego zainteresowania drzewami. Myślę, że o jednym z powodów mówi bohaterka powieści: niewiedza przeszkadza. Nadto wiedzę dość wyraźnie dzielę na wartościową i śmieciową. Cała polityka i wszystkie szczegóły kolejnych audycji telewizyjnych, na przykład, są dla mnie bezwartościową informacją niewartą mojego czasu. Natomiast z poznawaniem Ziemi jest inaczej. Pewnie, wiedza o wyglądzie kory i poprzez nią umiejętność rozpoznawania drzew, do niczego praktycznego mi się nie przyda, jednak w trudny do zdefiniowania sposób tego rodzaju wiedzę mam za wartościową. Może dzięki jej niezależności od ludzkich obyczajów i szaleństw, albo przez jej niemal wieczną aktualność, a może gdzieś na samym dnie mojego jestestwa jednak ukrywa się nadzieja na istnienie Stwórcy. Wtedy poznanie jego dzieł byłoby formą dziękczynienia za piękno i możliwość jego przeżywania.
      Nie pogodzimy sprzeczności istniejących w naturze, ponieważ są one od niej nieodłączne. Są immanentne, jak to się uczenie mówi. Przeciwne dążenia są wszędzie – i jest to stan naturalny, chociaż czasami budzi w nas sprzeciw. Tyle że będąc autentyczny w sensie braku udawania, logiczny nie jest. Pewnie dlatego, że ludzie nie czują jak komputery i też są w nich sprzeczności.

      Usuń