Strony

czwartek, 9 maja 2019

Trzy tematy

070519

Żagańskie drzewa.

Przez pięć dni pracowałem w parku w Żaganiu. Oczywiście parę razy wyszedłem na spacer, będący tak naprawdę zwykłym gapieniem się drzewa. Do dwóch największych drzew parku, platana i topoli, wracałem kilka razy, nie mogąc się nadziwić ich wielkości. Przy pniach położyłem miarę wyciągniętą na długość jednego metra; dzięki niej lepiej widać wielkość drzew.

Zwróciłem też uwagę na parkowe dęby: nierzadko są wysokimi drzewami o prostych pniach, czym odbiegają nieco od typowego, przysadzistego, pokroju tych drzew. Na wielu rośnie bluszcz. Owszem, dodaje uroku jeśli nie jest duży, ale, wspomniawszy ogromny bluszcz widziany w kaczawskich Chełmach, nie mogłem powstrzymać się przed mściwym zrywaniem lub przecinaniem ich pędów. Niech mi Pani Flora wybaczy.

Coraz częściej zdarza mi się rozpoznać wiąz jedynie po wyglądzie kory, co cieszy mnie wobec długiej wcześniejszej bezradności, mimo iż do nieomylności wiele mi jeszcze brakuje.






Parę słów o optyce.

Kolory liści drzew różnią się między sobą, co każdy widzi, ale właściwie dlaczego? Można pisać o barwnikach, o chemii, i będzie to dobrym wytłumaczeniem, ale przyczyna pierwotna tkwi nie w chemii, a w optyce. Rzecz jest białego koloru wtedy, gdy odbija całe światło słoneczne, a czarna, gdy całe pochłania; dlatego biała trudno się nagrzewa, czarna łatwo. Roślina używa energii światła do napędzania swoich procesów produkcji substancji organicznych ze związków nieorganicznych. Z wody i dwutlenku węgla (plus drobne ilości innych pierwiastków) wytwarza ziemniaki i banany zatrudniając energię słońca. Światło jest pochłaniane przez liście, ale w niejednakowym stopniu. Najmniej zużywane jest zielone światło, a to znaczy, że najwięcej jest dobijane od liści, dlatego właśnie widzimy je zielone.

W parku żagańskim rośnie kilka wielkich buków czerwonych, a skoro ich liście widzę czerwonozielonymi, to znaczy, że te drzewa niewiele wykorzystują czerwone pasmo promieniowania słońca. To wysokoenergetyczna część widma naszej gwiazdy, co oznacza pewne upośledzenie buków czerwonych nie wykorzystujących tej energii. Gdy jednak patrzę na duże okazy tego gatunku, a kilka znam i widuję od lat, widzę mocne drzewo dobrze radzące sobie w życiu mimo tego kolorystycznego upośledzenia.

Odkąd nauczyłem się rozpoznawać jarząby szwedzkie, widuję je często, ponieważ odmienność kolorów liści – mają niebieskawy odcień – pozwala rozpoznać te drzewa czasami na pierwszy rzut oka, nawet zza kierownicy.

Stosując zasady optyki należy stwierdzić, iż ich kolor oznacza mniejszą absorpcję niebieskiego promieniowania słońca.

Może jeszcze, w ścisłym związku z tematem, napiszę o swoim zdziwieniu po zrozumieniu istoty działania kolorowych szybek barwiących światło. Tak się popularnie mówi, ale to nieprawda. Białego światła nie da się zabarwić kolorowymi szybkami, ponieważ o wrażeniu widzenia określonego koloru decyduje częstotliwość promieniowania elektromagnetycznego, jakim jest światło. Już tutaj jest wielka dziwność: widziane światło, fale radiowe i rentgenowskie, także promieniowanie podczerwone, są takimi samymi falami elektromagnetycznymi. Te widzialne wyróżnia wyłącznie fakt ich widzenia przez nasze oczy, nic więcej.

Więc szybka nie zmieni częstotliwości fali, a jedynie działa jak wybiórczy filtr: jeśli jest czerwona, najwięcej przepuści właśnie fal widzianych przez nas jako czerwone, inne mocno tłumiąc.


O przejazdach.

Zaczął się okres cotygodniowych przerzutów lunaparku do nowego miasta, a że w bazie jest jeszcze niedokończona praca zaczęta w zimie, w połowie tygodnia, zaraz po ustawieniu karuzel, przyjeżdżam do bazy. Tam pracuję do niedzieli i wieczorem tego dnia wracam do lunaparku. W poniedziałek od rana zaczyna się proces przerzutu karuzel do kolejnego miasta. Mam więc dwie swoje własne, kempingowe, przeprowadzki w tygodniu: w niedzielę i w środę lub w czwartek. Rok temu rozbito mój autokemping, kamper, jak to ludzie mówią, w zamian dostałem starą, rozlatującą się przyczepę kempingową. Miała być na tymczasem, a mieszkam w niej już ponad rok, i zapewne dotrwam do emerytury, chyba że przyczepa wcześniej się rozleci. Tak, tak: czasami obawiam się, czy aby nie przyjdzie mi zbierać swoich rzeczy rozwłóczonych na drodze po rozleceniu się kempingu; pocieszam się myślą o niedługim już końcu mojej pracy.

Wczoraj, w poniedziałek, zacząłem pracę o siódmej w Żaganiu, w porze obiadowej wyjechałem do bazy, a w trzy godziny później do Łodzi. Na miejsce przyjechałem po północy, później jeszcze musiałem zapewnić prąd do wszystkich wozów, w rezultacie pracę skończyłem o piątej rano, po 22 godzinach pracy. Ranek był bardzo zimny, ale w kampingu już wcześniej włączyłem grzejnik, więc nie marzłem. Gdy zaraz po jego przyjeździe wszedłem do środka, w światle latarki zobaczyłem totalny bałagan, ale na razie wziąłem tylko przewód zasilający i postawiłem grzejnik. Dopiero nad ranem, po skończeniu pracy, uprzątnąłem wnętrze na tyle, żeby zrobić przejście i dokonałem oględzin. Nie wypadły dobrze, ale wszelkie porządkowanie odłożyłem na popołudnie, po przespaniu kilku godzin.

Po obiedzie miałem jechać do syna, ale wyjazd odłożyłem na następny dzień, niezbyt dobrze się czując. Po tylu godzinach pracy nie mogłem należycie wyspać się, często budzony hałasem. Tutaj nikt się nie przejmuje innymi. Do wieczornego rozpoczęcia pracy miałem jeszcze cztery godziny, więc nim usiadłem do komputera, zrobiłem przegląd kempingu i porządki, ale takie od wielkiego dzwonu. Wszak nie ma sensu robić dokładnych, skoro za dwa albo za trzy dni będzie następna jazda.

Szafka oderwała się od ściany, podkoszulki wybierałem z dna powstałej tam szczeliny. Przed wyjazdem nie umyłem dwóch kubków, co okazało się błędem, ponieważ wyschnięte fusy rozsypały się po półce i blacie szafki niżej. Były zmieszane z solą, bo nie mam pomysłu na unieruchomienie solniczki nieposiadającej zamknięcia, chyba ją wyrzucę, mimo iż jest ładnym prezentem.

Coś tam jeszcze leżało pod stołem, zaświeciłem latarką: karteluszki, płyta CD i ochraniacz; gdzie jest drugi? A głośniki? Czy są całe? Były całe, chociaż przygniecione plecakiem, którego nie zaniosłem do zimowego pokoju. Może dlatego, że czynność ta będzie symbolicznym zakończeniem górskiego sezonu? A może dlatego, że nie lubię tego pokoju i nie chcę w nim mieszkać. Dlaczego nie lubię, mimo iż mój pracodawca wydał naprawdę duże pieniądze na zapewnienie dobrych warunków mieszkania tam? Bo to kołchoz, tani noclegowiec z jedenastoma pokojami i wiecznym hałasem, bez możliwości odizolowania się, bez zmiany środowiska – jakbym ciągle był w pracy.

Parę drobiazgów leżących na kanapie wpadły za poprzesuwane poduchy siedzeń, a gdy je wyciągałem, poduszka ze wszystkim co niej było, spadła pod stół. O lodówce już lepiej nic nie pisać. Nie miałem siły myć jej i suszyć; po co, skoro za dwa dni znowu popłynie. Postawiłem jedynie poprzewracane puszki i słoiki, większe sprzątanie pozostawiając na czas długiego, czyli tygodniowego, unieruchomienia kempingu.

Jedynie w zimie wiem, gdzie leżą rzeczy mi potrzebne, w czasie przejazdów normą jest szukanie czegoś, jak dzisiaj czapki. Akurat w tym ukrywaniu się rzeczy przede mną swój udział ma moje zapominalstwo; wspomniana czapka znalazła się w kuchni, gdzie ją zdjąłem siadając do stołu, ale bywa i tak, że szukając czegoś, znajduję drobiazg, którego nie mogłem znaleźć tydzień albo miesiąc temu i uznałem go za zaginionego bezpowrotnie.

W końcu usiadłem z komputerem na podołku, otworzyłem swoje dopiski i zacząłem pisać.

Gdy piszę, świat zewnętrzy kurczy się, niemal zanika, zostaje tylko wirtualna kartka papieru na ekranie i pojawiające się na niej litery.


21 komentarzy:

  1. Rzecz o kolorach
    - Babciu, dlaczego Pani Młoda jest ubrana w białą sukienkę?
    - Bo to kolor radości- odpowiada babcia.
    - A Pan Młody załozył garnitur w kolorze czerni, co go tak smuci? - zastanawia się wnuczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie: co go tak smuci? Stracony stan kawalerski? W takim razie on jeszcze nie wie, że na dłuższy czas taki stan nudzi i szkodzi, a w końcu zaczyna wszystko dokuczać, nawet puste ściany własnego mieszkania.
      Co prawda po latach ona też potrafi dokuczyć…
      Ech, przyznasz chyba, że trudno być facetem. My mamy przechlapane, one mają lekko, łatwo i przyjemnie. :-)

      Usuń
    2. Rzecz o kolorach c.d.
      Chlorofil to magiczna substancja znajdująca się w liściach.
      W przeciwieństwie do ludzi, rośliny do tego, by rosnąć potrzebują niewiele. Wystarczy im dwutlenek węgla, który pobierają z powietrza, słońce i trochę wody. To wszystko, aby magia fotosyntezy zaczęła działać. Roślina pobiera dwutlenek węgla oraz wodę wraz z minerałami zawartymi w glebie. Magiczna substancja znajdująca się w liściach zwana chlorofilem „przechwytuje” energię słoneczną w skutek czego powstaje pokarm dla roślin oraz produkt uboczny – tlen, którym oddychamy :)

      Usuń
    3. A dodać trzeba, że produktami fotosyntezy żywią się wszystkie zwierzęta, łącznie z ludźmi. Gdyby zabrakło chlorofilów, tych mikroskopijnych komórek żyjących we wszystkim, co zielone, życie na Ziemi przestałoby istnieć.

      Usuń
    4. Na trzecim zdjęciu, tuz obok końca miarki, widoczny jest glistnik jaskółcze ziele - bylina z rodziny makowatych. Glistnik rośnie w miejscach ruderalnych (przydroża, przypłocia, rumowiska i wysypiska odpadów) oraz na obrzeżach lasów i w zaroślach, na siedliskach wilgotnych grądów oraz żyznych buczyn. Jest rośliną cieniolubną.
      Roślina ma długą tradycję zastosowań leczniczych, sięgającą starożytności. Zawiera liczne alkaloidy działające rozkurczowo na mięśnie gładkie, poza tym preparaty z ziela działają żółciopędnie, przeciwbakteryjnie, uspokajająco, przeciwbólowo. Charakterystyczny, żółtopomarańczowy sok mleczny używany jest w lecznictwie ludowym do usuwania kurzajek.

      Usuń
    5. No i popatrz, Janku, do czego prowadzi niewiedza: roślina od wieków znana wielu ludziom i przez nich używana, a ja jej nawet nie zauważyłem. Pocieszam się niewątpliwym faktem niezauważenia tej wielkiej topoli przez innych.
      Glistnik. Skąd ta nazwa? Nie można było nazwać inaczej, żeby nie kojarzyła się z glistą? A może w ludowej medycynie stosowano roślinę jako lek na glisty?
      Przypłocie – urocze słowo, szkoda, że zapominane.

      Usuń
    6. Każda rzecz używana w nadmiarze jest szkodliwa. Podobnie jest z tym zielem.
      Zażywanie preparatów glistnika może też sprzyjać ostrym uszkodzeniom wątroby, szczególnie przy dłuższych kuracjach.
      W 2010 r. Europejska Agencja medyczna podała, że „korzyści płynące ze stosowania preparatów glistnika nie równoważą ryzyka związanego z zagrożeniem dla zdrowia pacjentów”.

      Też często zastanawiam się nad nazwami roślin i podobnie jest
      z glistnikiem jaskółcze ziele.
      Glistnik - dawniej używano go także do zwalczania robaków przewodu pokarmowego, a w lecznictwie ludowym naparami
      z glistnika leczono spuchnięte krowie wymiona i odrobaczano świnie.
      Dym ze spalania rośliny wykazuje własności owadobójcze.
      Niegdyś tępiono nim muchy w domostwach.
      Odwarem z glistnika w Polsce wyparzano garnki, a w Boże Ciało święcono jego ziele.

      Jaskółcze ziele - rozpoczyna kwitnienie, gdy pojawiają się jaskółki i przestaje kwitnąć, gdy jaskółki odlatują.

      Glistnik jaskółcze ziele (Chelidonium majus) ma też wyjątkowo dużo ludowych nazw zwyczajowych: złotokwiat, gorzekwiat, celidonia, złotnik, żółtnik, żółcieniec, żółcień, żółtak, cyndalia, cyngalia, cencylia, cen dalia, listewnik, glistnik pospolity, glistnik większy, gliśnik, glizdownik, jaskółecznik, jaskółcze ziele, jaskółcze gniazdo, jaskólnik, sapun, sapon, kurza ślepota, niebospad, hładysznyk, jodyna, psi mlecz, rostopaść, brodawka, brodawnik, samozełeń, sobacza lilija.
      Kręćka można dostać.

      Usuń
    7. Krzysiek, wspomniałeś o naszej gwieździe i o świetle.
      Kręćka można dostać, gdy słucha się wypowiedzi młodych ludzi o słońcu i księżycu tutaj. Pytanie o księżyc będzie w 5:29 min. wyświetlania.

      Usuń
    8. Kręciołka można dostać już przy jednym zielu, a przecież są ich tysiące.
      Oj, przyłożyłeś się do odpowiedzi, Janku. Miłe skojarzenie ziela z jaskółkami, dla mnie najpiękniejszymi i najradośniejszymi ptakami.
      Uwaga wspomnianej agencji jest słuszna w stosunku do wielu ziół, a chyba jeszcze większej ilości preparatów chemicznych podawanych nam jako leki. Jesienią byłem u lekarza, jednego z tych często odwiedzanych przez starszych panów; przypisał mi lek, a gdy wziąłem pierwsze tabletki i niezbyt się poczułem, przeczytałem ulotkę. Lista skutków ubocznych nie miała końca.
      Uśmiałem się setnie w czasie oglądania filmu, więc dziękuję za adres, Janku.
      O takim stanie wiedzy wiem od dawna i tak jak autorzy mam (obecną) maturę za bzdurę. Przeczytałem trzy prace magisterskie: z ekonomii, bankowości i psychologii. Dwie pierwsze były żenujące. Napisane bardzo nieporadnym językiem i niezawierające żadnych, dosłownie żadnych wniosków. Wiem, że „prace” te zostały obronione. Myślę więc, że gdyby nie konieczność chodzenia na wykłady przez kilka lat, mógłbym pisać prace z wielu dziedzin i skutecznie je bronić, tylko po co mi te „mgr” przed nazwiskiem?
      Z takim nieuctwem, jakie przedstawiono na filmie, mam do czynienia, jak chyba każdy. Szczególną uwagę zwraca już nawet nie brak znajomości elementarza, ale totalna nieporadność w myśleniu. Ci ludzie nie tylko mało co wiedzą, ale i nie potrafią uruchomić tego, co mają pod włosami.
      Ale czy im się żyje gorzej pod jakimkolwiek względem? Uważam, że nie, i dlatego istnieją, radzą sobie. Cywilizacja nie tylko ich kształtuje, ale i dopasowana jest do ich istnienia. Wszak wystarczy, żeby taki nieuk dobrze sobie radził z obsługą specjalistycznego programu komputerowego, a będzie uchodzić za wybitnego specjalistę i stosownie do swojej specjalizacji będzie wynagradzany.
      No i teraz dzieje się najciekawsze, najgłupsze i najbardziej ironiczne: on będzie patrzeć na nas z góry, ponieważ nasze wynagrodzenia nijak się mają do jego pensji, a my z naszej wysokości spojrzymy z politowaniem, bo przecież on nie odróżnia słońca od księżyca.

      Usuń
    9. Krzysiek, wiesz co znaczy skrót mgr inż. przed nazwiskiem?
      mgr inż. = możesz g...no robić i nieźle żyć!

      Usuń
    10. Ach tak! No, popatrz, nie wiedziałem :-)
      Ale czy to prawda?… Pamiętam z lat siedemdziesiątych, z okresu mojej pracy w fabryce magnetofonów, że jako brygadzista zarabiałem więcej niż inżynierowie nie mający kierowniczych stanowisk. Zdaje się, że tak było „za komuny”. A teraz? Zapewne tak bywa w firmach państwowych, prywatni właściciele nie pozwolą na bezczynność.
      Na pewno jest autentyczna produkcja zwłaszcza magistrów, zwłaszcza w dziedzinach nietechnicznych. W nich trudniej ocenić umiejętności, a poza tym kierownictwo uczelni może się wykazać osiągnięciami: wypuścili tylu magistrów!

      Usuń
  2. Za każdym razem, gdy piszesz o tej swojej wiosennej poniewierce jest mi smutno. Bo przecież choć masz swoje lokum, to tak jakbyś był w tym czasie bezdomny. DObrze, że masz swój świat drzew i słów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twoją empatię, Anno.
      Tak, dobrze, że mam swój świat, ale bywa niedobrze, gdy jest zbyt oddalony od tego istniejącego wokół mnie. Wtedy jego zmiany bywają kłopotliwe, powroty bolesne.
      Aniu, nic to. Jest wiosna, będzie lato i kolorowa jesień i… wciąż wiele przed nami.
      Czasami myślę, że na emeryturze może mi dokuczać stabilizacja, unormowanie dnia, nagle rozdmuchany czas wolny, więc to wszystko, czego właściwie nie miałem nigdy, ale nie odczuwam obaw. Zmierzę się z takimi „problemami”.

      Usuń
  3. A mnie się bluszcz tak podoba, i na pniach drzew, i na ziemi zamiast trawnika, jest zimozielony, i ładny; byliśmy dziś na małej wycieczce, oczywiście, cerkwisko, stary cmentarz, a na nim lipa o ogromnym pniu, ale pusta w środku; miejsce dzikie, odludne, właściwie to obawiałam się, czy nie gawrował tak jaki niedźwiedź, bo one lubią takie miejsca; serio? będziesz narzekać na nadmiar wolnego czasu? nie wierzę, raczej będziesz odczuwał jego brak:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, mnie też się podoba bluszcz, zwłaszcza na drzewach, ale z daleka i gdy jest niewielki. Wszak to ekspansywny szkodnik, który potrafi doprowadzić do śmierci drzewa. Z bliska wiele traci: ma bardzo brzydkie konary, szczególnie nieprzyjemne przy dotknięciu. To czepiające się wszystkiego macki śmierci. Tak je widzę.
      Nigdy nie miałem czasu w nadmiarze, nigdy się nie nudziłem, więc zapewne i na emeryturze tak będzie, co jednak nie wyklucza odczuwania, niechby czasami, tęsknoty za ruchem, dzianiem się, licznymi zajęciami. Całe życie tak pracowałem, więc zmiana będzie duża.

      Usuń
  4. Jak Ty to robisz, że chodzisz i piszesz?
    Te platany są takie bezbronne i dobrze, że wyrywałeś bluszcz. On oplata i rośnie tak szybko (niektóry).
    U mnie kwitną kasztany i bzy. Chciałoby się je dotknąć i zatrzymać, ale za wysokie, kwiatostanów dosięgnąć nie sposób.
    Z tą zieloną barwą to może przemyślna sztuczka natury, aby uspokoić rodzaj ludzki. Zdaje się jednak, że na próżno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Chomiku! Sztuczki chodzenia i pisania nie posiadłem. Co prawda czasami w czasie wędrowania przyjdą mi do głowy słowa pasujące do wrażenia czy myśli, ale raczej same przychodzą. Idąc, nie układam późniejszego tekstu. A po powrocie piszę na raty. Te średnio dwie strony maszynopisu zajmują mi trzy albo cztery godziny, czasami mniej, ale jednocześnie kilka dni, właśnie z powodu braku czasu.
      Bzy są cudne. Tak pospolite, a tak piękne. Zdaje się, że z tą zieloną barwą przyrody kierunek przyczyn i skutków był odwrotny: to my dopasowaliśmy wzrok do zieleni. Gdyby chlorofil miał czerwoną barwę, zapewne z upodobaniem patrzylibyśmy, mając odpowiednio zmienioną wrażliwość wzroku, na czerwoną trawę i drzewa.
      Chomiku, mieliśmy mieć dzisiaj przeprowadzkę, a nie mamy! Czyli ominęło mnie jedno wariactwo – a to powód do zadowolenia.
      Mam cichą nadzieję na wyrwanie się w góry w weekend. A Ty musiałaś wybrać tak dalekie od gór miejsce zamieszkania...

      Usuń
  5. Dalekie od gór, oj tak, za to bliskie morza nad które nie chodzę:(
    Czyli pisanie musi zajmować czas, to nie błysk, ciągle szukam potwierdzenia, że tak jest, a nie, że to ze mną coś jest nie tak.
    Wokół mnie wszystko wybucha, ostatnio - przyroda, praca. Te kwiaty kasztanowców eksplodują i już chyba żaden kwiatostan nie mitręży się z otwarciem swoich kwiatów, a bzy, nawet pojawiły się nisko, lecz zawahałam się, aby zerwać, przecież lepiej im będzie tam, gdzie są.
    E, tam, z tą zieloną barwą. Gdzie jajku do kury:D, choć może mówimy o tym samym. Natura potężniejsza od człowieka i zaprogramowała nas na zielony kolor;)
    Trzymaj za mnie kciuki, z tyłu, z przodu, jakkolwiek, przede mną pięć ciężkich tygodni, a w tym też pisanie. Węszę potężną porażkę, ale c'est la vie.
    Zobaczymy.
    Będę zdawała relację na bieżąco, pewnie z porażek:( Nie myślę już o nich, jako o nauczkach, wiedzy, raczej podchodzę popfilozoficznie - los.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chomiku, słyszałem o piszących bardzo szybko, ale oni są w mniejszości. To jedna z przyczyn liczenia dzieł jednego autora co najwyżej w dziesiątkach, bo w setkach chyba się nie zdarza.
      U mnie jest bardzo różnie, bywa, że palce nie nadążają za myślą, ale częściej myśl stuka w mur nie potrafiąc przełożyć się na słowa.
      Chyba jednak nie wszystkie rośliny kwitną lub kwitły; dzikie róże w moich górach dopiero szykują się do kwitnienia.
      Chomiku, zapewne z powodu nawału zajęć służbowych piszesz o ciężkich tygodniach, ale dlaczego przy tej okazji wymieniasz pisanie jako czynnik dokładający ciężaru tygodniom? Mnie się wydaje, wybacz szczerość, że najbardziej ciąży u Ciebie pośpiech, brak wolnego czasu. Czasami wydaje mi się, że masz go jeszcze mniej niż ja mam. Może warto byłoby coś tutaj zmienić?
      Tak czy inaczej obiecuję pamiętać o Tobie i myślą wspomagać :-)

      Usuń
  6. Masz rację, szybko to można próbować łapać pchłę. Z drugiej strony zdaje mi się, że trzeba pokonać przeskoczyć lu ominąć płotek blokady poprawności i oryginalności, zapomnieć o nim i abstrahować od ocen, płynących z wyobrażanych przez siebie różnych źródeł.
    Prawie już zapomniałam jak się stuka w klawiaturę. Taki dzięcioł robi to naturalnie, puk, puk i żyjątek pewnie szuka, aby żyć. Takoż i ja, jako ten dzięcioł narzuciłam sobie dodatkowe zajęcie, chyba aby fajniej żyć.
    Chwile się ciągną jak makaron (niektóre), a lata przelatują przez palce jak woda.
    Pamiętaj i wspomagaj! Z góry dziękuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Narzucamy sobie dodatkowe zajęcia żeby lepiej żyć, i nie udaje się nam, a przy tym nie potrafimy przyznać, że jakość życia niewiele ma wspólnego z pieniędzmi. Nieco inaczej: niby wiemy o tym, ale wniosków praktycznych nie wyciągamy. Zauważ, że piszę „my”, ponieważ ze mną jest podobnie.
      Słuszne spostrzeżenie o dłużeniu się chwili i pędzeniu lat. Doskonały przykład naszego nieliniowego, niejednorodnego przeżywania czasu.
      Chomiku, trzymaj się dzielnie. I wpadaj tutaj.

      Usuń