080719
Krzątactwem nazywa autorka zwykłe nasze codziennie powtarzane czynności: pielęgnowanie ciała, sprzątanie mieszkania, gotowanie, zakupy, mycie garnków, wynoszenie śmieci. Czynności niepamiętane i nieważne nazajutrz, albo i po godzinie.
>>Podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. A że fakt istnienia przeżywamy jako niezwykle ważny, więc ogarnia nas zdumienie, ilekroć uświadamiamy sobie, że upływa ono na drobiazgach.<<
Te słowa są na okładce książki, jednak cytat urwano w połowie. Tę ważniejszą pominięto, zostawiając bardziej efektowną.
>>Codzienność stanowiąca tło egzystencjalne zdarzeń niezwykłych, których oczekujemy – często nadaremnie – może więc decydować o wszystkim. Ma wymiar drobny. Częstotliwość dużą. Jest niezauważalna.<<
Właściwie mamy wszystko w tych słowach.
Zwykła, nierzadko nudna i męcząca, codzienność, jest niemal wszystkim, co wypełnia nasz czas. Jej postrzeganie i ocenianie przez nas, decyduje o postrzeganiu i ocenianiu swojego życia. Nie można więc zwykłych naszych dni traktować jak poczekalni przed salą kinową. Film wyświetlany jest tu i teraz, nie tam i kiedyś.
>>Skoro nasze istnienie przebiega głównie w doświadczeniu potocznym, pośród czynności zwykłych, to odmawiając im znaczenia, unieważniamy się sami.<<
W dobrym dziele filozoficznym zadziwia spostrzegawczość autora, jego precyzja myślenia i zdolność wyciągania wniosków uogólniających. Dostrzeganie w tym samym świecie, na który i my patrzymy, także w nas samych, cech i prawideł niewidocznych dla nas bez ich pomocy. Te cechy dobrej filozofii wyraźnie są widoczne w Szczelinach istnienia.
>>Codzienność budowana jest ze znikających gestów, ulatujących problemów, z przedsięwzięć, które tracą znaczenie, gdy tylko zostaną wykonane. Są to wysiłki, które domyka przywierająca do nich nicość.<<
>>(…) Z czasem unicestwiony i zapomniany zostaje każdy wysiłek dokonany w codziennej krzątaninie. Zatem zagrożone jest bezpośrednio moje istnienie, gdyż codzienność trwoni je na czynności, które sprawiają wrażenie nieuniknionych, a po chwili okazują się nieważne. Ratunkiem byłoby więc odsłonięcie sensu akcji, w której uczestniczę. Jeśli ona ma jakiś sens.<<
Właśnie, sens. Strony, na których autorka wyjaśnia ów sens, przeczytałem dwa razy nie potrafiąc zrozumieć toku jej myśli i wojennej retoryki. Zmęczony, może i trochę zniechęcony, książkę odłożyłem, ale na drugi dzień wróciłem do niej z mocnym postanowieniem wyjaśnienia zagadki, teraz już podwójnej: toku rozumowania Brach-Czainy i sensu naszej codzienności wypełnionej krzątactwem. Gdy w końcu zrozumiałem, a przynajmniej uznałem, że zrozumiałem, poczułem zadowolenie wyjątkowego rodzaju. Odczuć je można, gdy po własnym wysiłku intelektualnym zrozumie się myśli osoby przekładającej na słowa swoje przemyślenia – rezultat pracy intelektu – a to wszystko dzięki słowom. Dzięki sztuce pisania i czytania.
Oto mamy spełnioną niemożliwość: spotkanie ludzi, którzy nigdy się nie spotkają.
>>Codzienność bowiem jest nie tylko bezpieczną, płytką laguną nieruchomej nudy, lecz także samym środkiem bytowania, miejscem podstępnej, głębinowej, nieprzejednanej walki sił istnienia i unicestwiania. (…) Drobne czynności krzątaczego bytowania, błahe gesty – obcinania paznokci albo nakrywanie stołu i sprzątanie z niego – jak się okazuje, mają poważne konsekwencje. Bezwzględne. Zimne. Ostateczne. Krzątactwo osadza codzienność w metafizycznym porządku rzeczy, w którym istnienie konfrontowane jest z nicością.<<
Że codzienność jest samym środkiem naszego bytowania, to wiadomo, ale skąd słowa o bezwzględności, ostateczności, nieprzejednanej walce? Zmyliły mnie one. Nie rozumiałem ich kontekstu. Wróciłem do wcześniejszych słów autorki, do wyjaśnień pojęcia krzątactwa, a okazały się one bliższe psychologii niż filozofii.
Bez zajmowania się czymś, czymkolwiek, bez codziennego krzątania się, wpadamy w destrukcyjną apatię narastającą aż do zatracenia osobowości. Do nieistnienia. Nasza psychika nie zniesie ani próżni, nicnierobienia, ani nieustających uniesień. Musimy więc krzątać się, bo na tej podstawie, jakże nudnej i upierdliwej powtarzalnością, budować można to wszystko, co czasami wznosi nas ponad codzienność, z niej jednak wyrastając.
>>Zdarzenia niezwykłe, niecodzienne, te, na które czekamy, nie przychodzą z zewnątrz, z innego świata, skoro zaczynają się w codzienności wypełnionej naszym krzątactwem.<<
>>Wprawdzie jako opozycję krzątactwa rozpoznajemy bezruch bezczynności, ale chodzi tu nie tyle o lenistwo, ile o egzystencjalne odrętwienie. Dziury, przerwy, pęknięcia wyżarte w dzianinie aktywności przez zniechęcenie czy ból. Drobne czyny nieudźwignięte: niewstanie z łóżka, niewyjście z domu, nieodbyta rozmowa. Kiedy opadają nam ręce, siły zagłady szaleją w codzienności. (…) Krzątactwo utrzymuje codzienność w niepewnym punkcie napięcia między istnieniem a nicością.<<
W pełni zgadzając się z wnioskiem profesorki, odczuwam lekki niedosyt i jakby ślad zawodu. Najwyraźniej spodziewałem się odkrycia… nie wiem czego. Czegoś, co zrozumiane i przyjęte wyniosłoby moją codzienność wysoko ponad jej nudnawą treść.
Trzeba więc wrócić do moich starań i mojej filozofii, jednak słowa autorki będę pamiętał i mam nadzieję na chociaż nieco inne widzenie codzienności z jej krzątactwem.
Dokucza mi niepamiętanie mojego czasu minionego. Oglądam się i co widzę z ostatniego roku, a nawet tygodnia? Garść ocalonych chwil, cała reszta, moja przecież, właściwie nie istnieje, skoro nic z niej nie pamiętam. Życie mija niezapamiętywane i po prostu przepada, a ja chciałbym ocalić swój czas od zapomnienia.
Wiem, że nie da się zapamiętać wszystkich chwil, wiem i z trudem godzę się na to, ale ciągle mi mało tych pamiętanych i staram się o więcej. Sposób jest prosty w wysłowieniu, trudny w zastosowaniu: chwile należy wyróżnić, wtedy nasza pamięć je przechowa. Nawet jeśli nie na zawsze, to pozwoli na wzbogacenie wspomnień roku czy tygodnia. Tyle że nie potrafię – nie wiem, jak inni – wyróżnić chwil życia swoim chceniem, aktem woli. Objawia się tutaj jakiś dziwny, bo samowolny, mechanizm decydujący o zapamiętaniu, a więc o dostrzeżeniu w zwykłej chwili pierwiastka ją wyróżniającego, przerywającego monotonię codzienności niechby tylko na chwilę. Wyniesienie uwagi i przeżywania może trwać krótko, ale pamięć ją przedłuża wspominaniem i wzmacnia oczyszczeniem od szarych naleciałości dnia. W pamięci chwila zawsze jest piękniejsza i czystsza. Może w ten sposób dostaję rekompensatę za te zagubione?…
Ważne jest nastawienie, patrzenie i otwartość. Oczekiwanie, ale nie błysku na niebie lub w naszej głowie, nie zaczarowania ani zachłyśnięcia się czymś absolutnie wyjątkowym, ponieważ takie chwile zdarzają się nadzwyczaj rzadko. Cała tajemnica tkwi w przekonaniu o możliwej wyjątkowości każdej naszej chwili, nawet tej najzwyklejszej.
Na zakończenie – możliwe, że tylko tej części mojej przygody z książką Brach-Czainy – cytat.
>>Szczególnie narażone na podskórne działanie codzienności są uczucia. Codzienność potrafi zdziesiątkować je bezgłośnie. Gdy świadomość łudzi nas ich obrazem wyrytym przez zdarzenia niezwykłe, w tym samym czasie codzienność, działając poza obszarem czyjejkolwiek uwagi, odmienia je bezlitośnie i nieodwołalnie. Powtarzamy te same zachowania, nie zauważając, że straciły dawne znaczenie, a nawet nabrały nowych, sprzecznych z pierwotnymi. Rytuały codzienności dezorientują nas do tego stopnia, że bierzemy za potwierdzenie to, co od dawna oznacza przeczenie. Opieramy się ufnie na powierzchownym podobieństwie gestów i pozwalamy, by nas łudziły. Sądzimy, że nic się nie dzieje, aż do chwili, gdy nie sposób dłużej zaprzeczać, że coś się stało, bo wstrząsa nami jakieś zdarzenie drastyczne, które do codzienności już nie należy, choć z niej wyrasta.<<
Wstrząsnęły mną te słowa, jakże piękne i boleśnie prawdziwe.
* * *
Po kilku deszczowych dniach zaświeciło słońce, było ciepło i sucho. Leżałem na trawie pod wózkiem kolejki górskiej, robiąc przegląd instalacji elektrycznej. Nogi miałem swobodnie wyciągnięte, czułem przyjemne zapadnięcie brzucha i rozluźnienie mięśni, jedynie ramiona męczyły się uniesieniem. Właśnie opuściłem je dla odpoczynku i przeniosłem wzrok poza brzuch wózka. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie zapatrzenie w błękit nieba widziany między słupami i torami kolejki. Był piękny. Patrzyłem długo, niemal zauroczony, czując wypogadzanie się moich myśli i budzącą się radość.
Słońce i błękit nieba – tylko tyle, a tak wiele.
W czasie przerwy wziąłem telefon i zrobiłem te zdjęcia – na pamiątkę jasnej, miłej chwili złapanej w zwykły dzień.