Strony

niedziela, 2 lutego 2020

Drogi i bezdroża Chełmów

180119
Chełmy na Pogórzu Kaczawskim.
Ze wsi Grobla na skały obok Bogaczowic, przejście podnóżem Biesówki do Nowej Wsi Małej, obejście Lipskiej Góry i Żarnowca. Wejście na wzgórze Nad Groblą. Przejście lasami przez Karczmarza i Bocianie Gniazdo na Radogost. Powrót do wsi Grobla czerwonym szlakiem.

Powinienem pochodzić gdzieś w pobliżu Czernicy, wioski, w której miałem noclegi, ale lubię jeździć bocznymi szosami kaczawskimi. Dzisiaj zafundowałem sobie czterdziestokilometrową trasę tymi dróżkami, na drugi koniec moich gór.
W Chełmach jest droga, którą parę razy widziałem i chciałem ją poznać, a nieco dalej rząd zalesionych wzgórz bez szlaku, czyli zapraszających do poznania. Poza tym chciałem odwiedzić parę znanych miejsc, i tak oto ustalił mi się plan na drugi dzień mojej zimowej trzydniowej wędrówki po Sudetach.
W pobliżu wsi Grobla rośnie wiele dużych drzew, jest siedlisko rzadkiego u nas gatunku jarzęba, sporo skał, ładne lasy, zakątki ciche i dzikie, gdzie szybciej spotka się zwierzę niż człowieka. Poza leśnymi masywami, na rozległych polach i łąkach, pęcznieją niewielkie, ale ładne i widokowe wzgórza.



Przerwałem pisanie i wspominając jedno z nich, poczułem tęsknotę. W góry pojadę dopiero za kilkanaście dni.
Na rozległym polu, pod lasem, na pochyłości zbocza, rośnie samotna kępa drzew. Pamiętałem o chwili mojego stania pod nimi i patrzenia w dal, co ma dla mnie trudny do wytłumaczenia urok, ale nie pamiętałem, jakie gatunki tam rosną. Będąc tutaj, w tych górach, jestem u siebie. Wiem, gdzie zaprowadzi mnie ta ścieżka, a jeśli nie wiem, to pójdę i się dowiem. Jestem u siebie, a skoro tak, powinienem wiedzieć, jakie drzewa u mnie rosną pod tą górą. Poszedłem i zobaczyłem dwa dęby oraz przytuloną do nich czereśnię.
Obejść Żarnowiec i Lipską Górę chciałem już dawno. Nie spodziewałem się tam niczego wyjątkowego, może poza poznaniem ładnej dróżki biegnącej u południowych stóp, ale po prostu nie było mnie tam, a często taki powód uznaję za wystarczający. Przez las poprowadził mnie strumień, później szosa, a kiedy wszedłem na dróżkę i rozejrzałem się, pomyślałem, że mogłaby się nie kończyć. Polna droga biegnąca brzegiem jasnego lasu bukowego, po stoku wzniesienia, rozległe widoki i moja zabawa w dociekanie nazw kaczawskiego drobiazgu – czego trzeba więcej miłośnikowi takich miejsc?
Nieco dalej zobaczyłem zarastającą drogę biegnącą pod pierwszymi drzewami lasu. Od otwartej przestrzeni dzielą ją zadziwiające lipy. Drzewa te potrafią rosnąć i na skalistym gruncie, ale wtedy nierzadko wykształcają wiele pni, nawet kilkanaście, co dobrze widać na zdjęciach. Szedłem pobliżem, a wyobraźnia podsuwała mi urzekający obraz czerwcowej wędrówki pod kwitnącymi lipami. Może będzie mi dane zobaczyć je wystrojone kwiatami, zapachem miodu i buczeniem pszczół?




W tej wędrówce towarzyszył mi odległy dźwięk piły spalinowej. Później, gdy stał się wyraźniejszy, dochodziły mnie inne dźwięki: głośne trzaski, w chwilę później głuche odgłosy uderzenia drzew o ziemię. Nie podobały mi się. Kuliłem się w sobie od tych dźwięków. Wiem, tak trzeba, drewno jest nam potrzebne, więc nie wiem, dlaczego odczuwałem sprzeciw.
Odwiedziłem górę Nad Groblą. Na niej właśnie rosną jarzęby brekinie i lipa opleciona wyjątkowo grubym bluszczem. Na jakiejś stronie internetowej przeczytałem o grupie drzew z grubymi bluszczami, widziałem zdjęcia, ale ten z Nad Grobli jest większy.

Właśnie zapytałem wujka Google o najgrubszy bluszcz w Polsce, wyświetlił mi stronę, na której Gorzów Wielkopolski chwali się największym w Polsce, pisząc o 40 centymetrach obwodu pnia, czyli 12,7 cm średnicy. Nie pamiętam średnicy mojego, skleroza, ale jest podobny, może nieco grubszy. Muszę wrócić tam z miarą i suwmiarką. Nie dla sprostowań, bo i tak nie posłuchają, ale dla swojej wiedzy, dla świadomości patrzenia na największy bluszcz. A tamci z Gorzowa niech się cieszą swoim „największym”.
Ach! Jeszcze jest wielki bluszcz rosnący na murze ruin w Wąwozie Książ! Tamten też może być grubszy od gorzowskiego.
Ponad zielony gąszcz liści tego „mojego”, wystają tylko szczyty paru najwyższych konarów drzewa. Los tej lipy jest przypieczętowany. Będąc tutaj po raz pierwszy, pomyślałem, że wrócę z piłą, ale wróciłem bez niej. Uznałem, że nie mnie decydować o losie tych dwóch organizmów. Że Natura tutaj decyduje, bo to jej dziedzina.
Między pniami drzew zobaczyłem kilka uciekających w panice dzików, a w chwilę później w odległości stu metrów (las jest tam widny, bez poszycia), zobaczyłem zwierzę z wielkimi, okrągłymi rogami. Tryk stał nieruchomo, patrząc na mnie, ale obserwacja trwała sekundę. Zerwał się do biegu i wtedy między drzewami zobaczyłem całe stado, na pewno ponad dwadzieścia muflonów. Ekscytujące przeżycie, ale później czyniłem sobie wyrzuty z powodu zakłócenia spokoju tych zwierząt. Gdyby można było im powiedzieć, że nic im nie zrobię, gdyby podeszły, miałbym ze sobą jakieś smakołyki. Czy muflony lubią marchew? A może wolą jabłka?

W tym samym lesie zobaczyłem jeszcze dwa duże jelenie. Biegły spokojnie, bez paniki, z dumnie podniesionymi głowami. Piękne zwierzęta.
Nie zamierzałem wychodzić z lasu, a iść nim dalej, aż na Radogost, ale skusiła mnie ładna droga omijająca chaszcze. Jak to zwykle bywa z takimi przygodnymi znajomymi, zwiodła mnie wyprowadzając na manowce, czyli do wioski. Nic to, wybaczam jej, chociażby z powodu zobaczenia tam ciekawej tablicy informacyjnej.
Dla mnie jest przykładem urzędowego bełkotu i nieporadności językowej. Jak ci urzędnicy dokładnie podali miejsca początku i końca drogi! Do jednej tysięcznej kilometra, czyli… do metra. To trochę tak, jakby w sklepie poprosić o tysiąc mililitrów mleka. Ale też podobnie podaje się pojemności akumulatorów power banków: na przykład 10000 mAh, a nie prościej i czytelniej: 10Ah.

Na tablicy zwraca jeszcze uwagę wyjaśnienie powodu budowy drogi: jest prawdziwie urzędowe. Tak trzymać!
Zaraz za wioską zszedłem z szutrowej drogi na długą łąkę łagodnie wznoszącą po zboczu Karczmarza. pierwszej góry, przez którą miałem przejść. Widok stamtąd jest bardzo ładny i zmieniający się. Wystarczy przejść sto metrów i znowu się obejrzeć, by dal zobaczyć nieco inną. Rozważam zamiar dopisania łąki do mojej elitarnej listy miejsc dobrych do postawienia domu.


Wszedłem w las i wkrótce stanąłem na szczycie. Na pewno? Wokół widziałem parę innych wierzchołków. Który jest wyższy? Po niedługim zwiadzie okazało się, że szczytów jest tam z dziesięć i dużo głębokich dolin między bocznymi, poplątanymi grzbietami. Cały dzień trzeba by chodzić dla poznania wszystkich zakamarków. Mogłem wiedzieć o tym przed wyjazdem, ponieważ skomplikowane uformowanie zboczy widać na mapie po przebiegu poziomic. Mogłem wiedzieć, ale zaniedbałem przygotowań, stosując kaczawską zasadę: pójdę i połażę. Połaziłem więcej niż się spodziewałem, więc właściwie było lepiej, niż miało być.
Widziana między drzewami jasność kazała domyślać się polany. Podszedłem bliżej, jej kształt wydał mi się znajomy? Niemożliwe. Przecież nie byłem tutaj. Włączyłem GPS w telefonie i mapę satelitarną, czyli sięgnąłem po pomoc, której unikam. Zobaczyłem gdzie jestem, przeszedłem ze sto kroków i sprawdziłem ponownie. Szedłem w przeciwną stronę, czyli z powrotem do wioski. Szukając najwyższego szczytu, klucząc po grzbietach w poszukiwaniu przejść bez tracenia wysokości, zaplątałem się haniebnie, a na słońce nie mogłem liczyć.
Zawróciłem z podkulonym ogonem.
Z kieszeni wystawał mi kabelek łączący akumulator power bank z telefonem, musiałem więc uważać na gałęzie. Mimo że na krótko, parę razy włączona funkcja GPS wyczerpała akumulator już w porze obiadu. Ale to dobrze! Przecież, jak przekonują producenci, wszyscy użytkownicy smartfonów, czyli także ja, nade wszystko pożądają cieniutkich telefoników i dlatego godzą się na noszenie power banków większych od telefonów i na dokładkę kabelków je łączących. Pozostaje mi przytaknąć: tak, moim marzeniem jest dwumilimetrowy telefon z centymetrowym akumulatorem i gustownym kabelkiem!
Cholera mnie bierze na praktyki wielkich koncernów decydujących za mnie, czego chcę i co potrzebuję.

Dalej poszedłem może nie najprostszą drogą, ale już bez pomocy GPS udało mi się dojść do podnóża docelowej góry i na jej szczycie zobaczyć zarys wieży. Byłem pod Radogostem. Dla przypieczętowania wejścia, wszedłem na szczyt wieży, ale nie zabawiłem tam długo, zbliżał się zmierzch. Szlak nie prowadzi najkrótszą drogą w stronę wioski, więc bez wahania opuściłem go i idąc lasem, doszedłem do drogi ku Grobli. Najwyraźniej nauczka niczego mnie nie nauczyła. I dobrze. Lepiej pobłądzić trochę, ale swoimi drogami, gdzie nikt i nic nie steruje moimi wyborami.
Bożena, pani na Konopce w Chrośnicy, uraczyła mnie taką kolacją, że na pewno przytyłem po niej. Długo siedzieliśmy przy winie, rozmawiając. Z zaciekawieniem słuchałem o witrażach, nowej pasji tej kobiety pełnej artystycznych pomysłów, oglądałem też jej prace.
Nad ranem cichutko opuściłem dom. Gospodarzy zobaczę zapewne dopiero jesienią.


6 komentarzy:

  1. Krzysiek, a dlaczego urzędnicy mają pisać czytelniej?
    Ty by było za proste i za mało zasadne. Przecież pojemność 10000 mAh brzmi o wiele poważniej, niż jakieś tam marne 10 Ah. I o to chodzi urzędasom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że na nieporadność językową, często przecież, nakłada się chęć napisania poważnie, prawniczo albo ex cathedra – no i urzędasom wychodzi bełkot. A że 10000mAh wygląda i brzmi poważniej, niż to samo 10Ah, to fakt, i pewnie dlatego handlowcy nie skracają tych zer.
      A propos: w sobotę pomagałem rozwiązywać wnuczce zadania z matmy, konkretnie działania na ułamkach zwykłych. Wychodziły nam tysiące w mianowniku, bez możliwości skrócenia. Mam wątpliwości co do sensu takich ćwiczeń, skoro w praktyce używa się właściwie wyłącznie ułamków dziesiętnych.
      Może lepiej byłoby na nich się skupić, wtedy wszyscy wiedzieliby, że ceny 12,50 zł i 12,5 zł to takie same ceny.
      Bo nie wszyscy dorośli o tym wiedzą.

      Usuń
  2. Fajną wycieczkę miałeś, a i wieczór przyjemny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajną.
      Aniu, oboje wiemy, że jeśli się jest w miejscach przez nas ulubionych, to trzeba ślepoty lub niewdzięczności wobec dnia, żeby uznać go za nieudany.
      Tęskno mi za włóczęgą. Palec na szczęście goi się dobrze, dzisiaj wróciłem do pracy, i mam nadzieję w niedzielę pojechać w góry.

      Usuń
  3. Zostawiłam sobie Twój post na spokojny wczesny ranek, bo Twoich postów nie da się czytać szybko i tylko przebiegając wzrokiem, one zaprzęgają wyobraźnię do działania, wymagają myślenia, a nawet swoich przemyśleń; widziałam muflony, kiedyś przyszły do naszego sadu na Pogórzu, na śliwki węgierki pod drzewami, a uciekły gospodarzowi z sąsiedniej wsi z hodowli; nie bały się nas, rogi na głowie to istne cudo, czoło pod pokrywą rogową, jak hełm:-) teraz każda inwestycja otabliczkowana, brakuje tylko zaznaczenia opcji politycznej, za czasów której ją zrealizowano, byle kawałek drogi, placu zabaw, skwerku, och! jaka chwała; ładne miejsce na budowę domu, bardzo widokowe, jaki byłby to dom? zdradź marzenia:-) nie kuszą Cię wielkie, poniemieckie gospodarstwa do remontu? wspomniałeś o lipach ... mamy takie miejsce tuż pod granicą z Ukrainą, wielka aleja lipowa w Hucie Kryształowej na Roztoczu Południowym, dojazd do nieistniejącego dworu Smolin; byliśmy tam w czasie kwitnięcia, odczucia nie do opisania, i zapachowe, i widokowe; miło jest spotykać ludzi z pasją, z różnymi zainteresowaniami ... kiedyś miałam koleżankę, która powiedziała bez żenady: mnie nic nie interesuje, ja muszę mieć pieniądze ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dziękuję za miłe słowa.
      Na zakręcone rogi muflonów i ja zwróciłem uwagę. Dobrze, że w tamtych lasach się zadomowiły i dają radę żyć. Niech żyją, bo Ziemia nie tylko naszą jest.
      Faktycznie! Te tabliczki informacyjne są teraz wszędzie i wszystkie mówią mniej więcej to samo: ja, albo my, daliśmy pieniądze! Cóż, jeśli dali tylko za prawo do tej tablicy, niech będzie.
      Domy poniemieckie owszem, podobają mi się. Mam nawet jeden upatrzony. Parter ma z kamienia, ze sklepieniami. Największe pomieszczenie ma jakieś 50 metrów i dwa zgrabne filarki podtrzymujące łuki sklepienia. Oczyma wyobraźni widziałem tam urządzony salon z wielką biblioteką. Piętro jest szachulcowe, to tańsza wersja pruskiego muru: między drewnianymi belkami nie ma cegieł, a trzcina i glina. Takich budynków jest bardzo dużo w Sudetach, wiele z nich rozpada się, wiele jeszcze można uratować, tylko chętnych brakuje. Albo pieniędzy – jak u mnie.
      Dom postawiłbym pod lasem, na końcu polany, odrobinę wyżej od miejsca zrobienia przedostatniego zdjęcia. Miałby okno do samej podłogi, żebym mógł siedzieć w fotelu i patrzeć w dal. A za mną tryskałby iskrami tradycyjny, duży kominek. Materiały wybrałbym takie, jak i Ty wybrałabyś: kamień, czerwona cegła i drewno.
      Zdaje mi się, że mój pryncypał podobny jest do Twojej byłej koleżanki. Cóż, różne są rodzaje ludzkiego ubóstwa, także i takie.

      Usuń