060320
Narodziny
powieści i książki
Pomysł
przyszedł mi do głowy w czasie przerwy w wędrówce po Górach
Kaczawskich, na przedwiośniu 2014 roku. Usiadłem na brzegu lasu i
mając przed sobą ładny widok, zamyśliłem się. U mnie taki stan
jest puszczeniem myśli samopas, bez ich kontrolowania, bez zmuszania
do zajęcia się czymś konkretnym. Wtedy właśnie pojawił się
zarys opowiadania nieprzejmującego się prawdopodobieństwami.
Od
tamtej pory miejsce to, wiele razy odwiedzane, jednoznacznie kojarzy
mi się z wymyśloną historią.
Trzy
miesiące później uznałem, że opowiadanie napisałem.
Cóż
znaczą te słowa, dobrze wiedzą piszący. Chodzi o pewną trudność
w oderwaniu się od tekstu. Bezpośrednio po napisaniu,
przeżywa się okres powrotów do niego, poprawienia go tu i tam,
niekończącego się szlifowania. Dopiero później pojawia się myśl
o oderwaniu się od powieści, o konieczności uznania ją za
zakończoną i zajęcia się czymś innym. Nie zawsze jest to łatwe,
ponieważ bywa podobne do zerwania bliskiej znajomości z drugim
człowiekiem.
Opowiadanie
leżało na półce, to znaczy tkwiło w pamięci komputera, przez
pięć lat. Nie zapomniałem o nim, ale dzięki nabraniu dystansu,
nie czułem już potrzeby dalszych prac nad tekstem. Czasami
zajrzałem, przeczytałem
stronę czy dwie, z rzadka coś poprawiłem, i zamknąwszy,
zajmowałem się bieżącymi sprawami.
Pomysł
na wydanie pojawił pod namową znajomej. Jej wiara w powodzenie
starań zmobilizowała mnie. Wtedy wróciłem do tekstu i spojrzawszy
na niego wzrokiem starszym o kilka lat, wprowadziłem trochę zmian,
po czym rozesłałem do wydawnictw. Jak
zwykle miałem kłopot z nadaniem nazwy. Myślałem o tytule „Miłość
w Górach Kaczawskich”, ale zrezygnowałem, ponieważ takie
wyrażenie w naszym języku nie jest zbyt
jednoznaczne,
i
wymieniam w nim nazwę mało znanych gór.
Roboczy tytuł, używany przeze mnie, to „Chrośnickie Kopy”. Tak
się nazywa pasmo wzgórz, gdzie zaczęła się historia, ale z
oczywistych powodów nie pasował do książki. Nie mając innego
pomysłu, zostawiłem tytuł, jaki nadałem tekstowi, wysyłając go
do wydawnictw.
Te,
na które najbardziej liczyłem, nie odpowiedziały, dwa inne
wyraziły zainteresowanie, ale na zasadzie samofinansowania. Miałem
dwie możliwości: zrezygnować, ale zapłacić.
Poczułem wtedy, że próby
wydania wzbudziły we mnie nadzieję i trudno mi było z powrotem
odłożyć tekst na półkę. Wybrałem
propozycję finansowo
nieco
korzystniejszą. Podkreślam słowo „nieco”, ponieważ trudno
dopatrzeć się korzyści finansowych dla nieznanych autorów w
ofertach wydawnictw.
Tak,
wydanie książki po prostu kupiłem.
Zdecydowałem
się na ten krok, ponieważ chciałem zrobić ważną dla mnie próbę.
Otóż
dwie poprzednie książki są w zasadzie niszowe, elitarne w sensie
możliwości zainteresowania wąskiego kręgu czytelników. Bo iluż
ludzi czytających książki chodzi w góry? A ilu zaciekawią opisy
wędrówek nieznanego autora po nieznanych górach? Potencjalni
czytelnicy nie wiedzą też, i nie ma możliwości ich
poinformowania, że nie tylko miłośnicy Sudetów i ogólnie gór,
znajdą coś dla siebie w tych książkach. Że, inaczej mówiąc,
nie tylko o górach tam pisałem.
Natomiast
z tą powieścią jest zupełnie inaczej, skoro głównym jej tematem
jest miłość dwojga ludzi.
Chciałem
poznać przyjęcie takiego mojego tekstu przez czytelników, a
zwłaszcza przez czytelniczki. Jeśli nakład będzie sprzedany, a
opinie przychylne, uznam, że zapłaciłem niewiele i pomyślę o
drugiej powieści. Przy kulejącej sprzedaży, w końcu trzeba mi
będzie stwierdzić, że do bycia pisarzem czegoś mi brakuje, i
wtedy
daruję
sobie dalsze próby wydawania.
Perypetie
wydawnicze
Umowę
podpisałem w maju 2019 roku. Książka miała być wydana w ciągu
dwunastu do osiemnastu tygodni. Po trzech miesiącach milczenia,
zapytałem o stan prac. Oznajmiono mi, że za około dwa tygodnie
otrzymam tekst po korekcie. Minął miesiąc, nim wysłałem
zapytanie, nie chcąc być namolnym, i już po dwóch tygodniach
otrzymałem mało konkretną odpowiedź. Do późnej jesieni trwał
stan nieczęsto wysyłanych i z opóźnieniem otrzymywanych listów,
a w końcu zacząłem dzwonić do właściciela wydawnictwa. Tamtej
jesieni łatwo mi było dojść do wniosku, że po prostu nic nie
robiono przez pół roku.
Ciekawie
rozmawiało mi się z właścicielem wydawnictwa. Ten pan jest
uprzedzająco grzeczny w rozmowach, mówi spokojnym i miłym głosem,
ale ma zadziwiającą zdolność odpowiadania na pytania bez
udzielania odpowiedzi. Byłby świetnym negocjatorem w trudnych
sprawach.
Dopiero
w grudniu otrzymałem tekst po korekcie, i o niej napiszę parę
słów.
Pracę
redaktora uznaję za staranną, jednak nie wszystkie zasady, jakimi
kieruje się wydawnictwo przy stosowaniu znaków interpunkcyjnych, są
dla mnie jasne. Nierzadkie były ingerencje w styl, także tam, gdzie
po ponownym zastanowieniu uznawałem budowę zdania za prawidłową.
Wiem, że tacy autorzy jak ja, czyli nieznani, miewają kłopoty z
redaktorami, chociaż przyznać mi wypada, że po wysłaniu
wyjaśnień, „moja” redaktorka czasami rezygnowała ze swoich
propozycji, albo ustalaliśmy spotkanie w połowie drogi.
Po
niedługim już oczekiwaniu otrzymałem tekst po łamaniu, z
zachowaną możliwością wprowadzenia zmian.
Zauważyłem,
że opracowano tekst tak, żeby zwiększyć ilość stron.
Spodziewałem się około stu, wydawnictwo zamieściło tę niewielką
historię, którą trudno nazwać powieścią, na stu czterdziestu
stronach. Nie ingerowałem, widząc wielkie marginesy na małych
stronach. Tutaj uznałem ich wiedzę i doświadczenie.
Natomiast
prace grafika nad okładką zaczęły się dopiero w styczniu,
chociaż mogły i pół roku wcześniej. Projekt okładki inaczej
sobie wyobrażałem, ale nie mając sprecyzowanych oczekiwań, nadto
nie chcąc przedłużać całego procesu, okładkę zaakceptowałem.
W końcu jest a propos, i nie ona decyduje o wartości pozycji.
Książkę
wydano w dziesiątym miesiącu od podpisania umowy, a zgodnie z jej
treścią powinna być wydana najpóźniej w czwartym. Czekając tak długo, kilka razy odnosiłem wrażenie
wykonywania fragmentu prac redakcyjnych po moich telefonach do
właściciela. Gdy milkłem, oni chyba zasypiali, albo odkładali
prace na półkę.
Wielomiesięczne
czekanie i wielokrotne proszenie o informacje nie tylko zmęczyły
mnie, a i odebrały niemałą część radości z wydania. Należy mi
jednak napisać o przeprosinach, jakie odebrałem na koniec, i
dołączonych do nich dwudziestu gratisowych egzemplarzach książki.
W
pierwszych dniach marca wreszcie odebrałem paczkę z wydawnictwa.
Chwila
pierwszego wzięcia do ręki swojej książki jest wspaniałym
przeżyciem.
Powieść o miłości w górach
Pisząc,
nie szukałem innego miejsca początku akcji, innych okoliczności, a
więc tam, gdzie ja wymyśliłem historię, spotkali się bohaterowie
powieści. Dokładne współrzędne miejsca podałem w książce,
jest ono zboczu Lastka w Górach Kaczawskich. Dlaczego tak
zdecydowałem? – może ktoś zapyta. Myślę, że zbieżność
faktu z mojego życia, z faktem z życia nieistniejących postaci,
jest dla mnie elementem pewnego przenikania się tych dwóch światów,
na stronach powieści nawet celowo tworzonego i podkreślanego. Także
z tego powodu przełamałem niemal zawsze tworzoną w powieściach
iluzję opisywania realnych ludzi i rzeczywistych zdarzeń, ale po
szczegóły, czytający ten tekst będą musieli sięgnąć do
książki.
Napisana
historia zawiera kilka zdarzeń fantastycznych, ale i nie było moim
zamierzeniem napisanie
historii możliwej do zaistnienia. Cały tekst jest dla mnie pewnego
rodzaju zabawą ze słowami i wyobraźnią, a celem było wymyślenie
historii prawdziwej na płaszczyźnie niewiele mającej styczności z
realnością, a bardziej z regułami rządzącymi fantazjami.
W
pamięci mojego komputera tkwią większe powieści podobnie
napisane.
W
tych moich tekstach jest rzeczywistość, chwilami szczegółowa, ale
mieszam ją z mitami greckimi, baśniami, a nawet, tak też bywa, z
pomysłami jakby wyjętymi z powieści science fiction lub fantasy. W
tej powieści wykorzystałem mit o Pigmalionie, zmieniając go nieco:
bogini Afrodyta ożywiła Jasiowi nie rzeźbę, a... wyobrażenie?
Może jednak
faktycznie
dziewczyna przyszła do niego z jakiegoś innego wymiaru? A może
była zwykłą kobietą, tylko
Jan dostrzegał u
niej
niezwykłe umiejętności?
Na
te pytania każdy czytający znajdzie
swoją odpowiedź
– jak
znajdował mój bohater.
Fantazjuję?
Zaciemniam historię? Owszem.
Czasami
myślę, że bawię się w ten sposób, czasami, że uciekam od
rzeczywistości, a na pewno piszę nie mając zamiaru stworzenia
historii mogącej się wydarzyć. Prawda literacka nie musi się
zgadzać z prawdą realiów, żeby była prawdziwa, chociaż powinna
uwodzić czytającego. To myśl Prousta, jednak z nim dzielona.
Może
wydaje mi się, że historia oderwana od rzeczywistości naszego
świata, uwolniona od jego ograniczeń, będzie uwodzić skuteczniej?
Że oczyszczając ją w ten sposób od naszych przywar, niedostatków
ludzkich serc, stworzę świat lepszy i ciekawszy?
To
możliwe.
Moim
ideałem tego rodzaju powieści jest historia, w której zarówno
bohaterom, jak i czytelnikom, światy będą się mieszały. Kiedy
między fantazjami, marzeniami, starymi legendami, a światem realnie
istniejącym, zatrą się wszelkie granice i będzie można między
nimi swobodnie się przemieszczać, jako światami w równym stopniu
ważnymi, istniejącymi i mającymi swój udział w życiu bohaterów.
Ślady
takiego przenikania są i w tej powieści.
Nie
czytając romansów, a więc nie znając tego rodzaju powieści,
napisałem romans. Pisałem nie wiedząc, jak się mają cechy mojego
romansu do klasyki tego gatunku, ale ta niewiedza była celowa. Jak
przed pisaniem recenzji nie zaznajamiam się z już napisanymi
recenzjami, tak postąpiłem i tutaj. Nie chciałem sugerować się
zwyczajami, modami, ocenami innych ludzi. Tekst miał być mój i
taki powstał, a na ile jest on zgodny z „romansowymi”
standardami, czytelnicy ocenią.
Nie
odczuwam potrzeby realistycznego opisywania intymnych chwil bohaterów
powieści. Za wystarczające uznaję parę słów nakierowujących
wyobraźnie czytającego, jednak w tym tekście raz czy dwa
przekroczyłem swoją miarę, dodając opisy nieco… bardziej
męskie. Dlaczego to uczyniłem? Nie będę robił uników:
zamieściłem, ponieważ takie sceny podobają się czytelnikom obu
płci. Czy spodobają się akurat te mojego autorstwa – nie wiem.
Ta
książeczka nie zawiera
dzieła,
mam jednak nadzieję na jej
ciepłe przyjęcie, ponieważ piszę w niej
o tym, co dla mnie ważne, a sam tekst jest, jak dla każdego
autora,
moim dzieckiem, a nawet w pewnym sensie częścią mnie samego.
O
powieści i o miejscach w Górach Kaczawskich, w których toczy się
jej akcja, wspominałem kilkakrotnie. Na przykład
Książka
jest dostępna między innym tutaj:
A tutaj jest moja własna oferta na allegro. Wysyłka zwykłym listem,
ale gratisowa dla kupującego.
Fajnie siė czyta te peryerie książki, zwłaszcza gdy sporo się już o niej wie 😃. Fanpage już hula, więc mam nadzieję, że będzie dobrze. Czując się matką chrzestną książki poczuwam się do opieki nad chrześnicą 😂
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję :-)
UsuńNo, przecież tak! Znajoma, o której wspominam w tekście wyżej, to Ty, Anno. Dzięki Twoim namowom zająłem się sprawą wydania tej książki. Bez Ciebie nie byłoby jej.
Widzę w statystykach wejścia z facebooka. Coś się dzieje.
Muszę dokończyć opis ostatniej wędrówki, a później wezmę się za następny tekst o książce, mam pomysł na niego.
Krzysztof, dziękuję pięknie, przesyłka dotarła.
OdpowiedzUsuńDopiero dziś miałam siły wyjść do skrzynki pocztowej, dopadła nas grypa, wyssała wszystkie siły, od malutkiej Tosi po 82-letnią prababcię, cały dom. No ale w końcu ktoś musi wyjść z domu, zrobić zakupy, coś ugotować:-)
Dziękuję za wieści.
UsuńMario, w tym wariactwie można dopatrzeć się dobrej strony: za jednym kłopotem wszyscy będą mieli grypę za sobą.
Bądźcie zdrowi!