Strony

niedziela, 29 marca 2020

Wokół mojej książki

210320
Wszędzie straszą wirusem i nakazują siedzieć w domu, a że dotychczas nie stwierdzono przenikania koronawirusów przez internet i ekrany laptopów, nie potwierdzono zarażenia przy czytaniu książek, zanurzmy się w świecie słów. Jest nie tylko bezkresny, ale i uspokajający.
W jednym z poprzednich tekstów o książce „Miłość, muzyka i góry”, pisałem (tutaj) o wzajemnym przenikaniu powieściowej historii z  rzeczywistością, fikcji z realnością, teraz chciałbym napisać o jeszcze jednej formie przenikania – dotyczącego mnie samego i bohatera opowiadania. Moich i jego cech.
Jak wszyscy moi męscy bohaterowie, Jaś jest podobny do mnie, ale nie jest moim alter ego. Tak myślę, chociaż, gdy spojrzę wstecz i wspomnę czas pisania, wydaje mi się, że czasami bliski byłem tegoż. Podobieństwa wynikają z moich niedostatków pisarskich. Brakuje mi umiejętności tworzenia postaci o złożonej i wiarygodnej osobowości, a przy tym znacznie się różniącej od mojej, dlatego nierzadko pożyczam cechy bohatera od siebie. Czy tylko taki jest powód podobieństw, tak naprawdę trudno mi odpowiedzieć. W końcu piszący zawsze pyta się siebie o sposoby zachowania i wypowiedzi stworzonych postaci. W procesie pisania te postaci istnieją tylko w nim, w piszącym, więc rozróżnienie też jest tylko w nim. Czasami trudno mi rozpoznać, czy słowa podpowiadam sobie ja sam, czy ta wyizolowana wyspa we mnie, będąca osobowością fikcyjnej postaci. Myślę, że dobrzy i mający doświadczenie powieściopisarze potrafią lepiej rozróżniać te światy w sobie i lepiej je izolować.
Obok pewnych moich rysów, postać Jasia ma niejedną cechę odmienną od moich. Ot, chociażby zauważalne u niego pantoflarstwo, którego u mnie na próżno szukać.
Ponadto powinienem zaznaczyć, że nawet tam, gdzie zabierałem głos jako autor, moje wypowiedzi bywały dyktowane zamysłem, potrzebą wypełnienia planu, czy stworzenia odpowiedniej atmosfery, czyli niekoniecznie były tożsame z moimi osobistymi odczuciami, dążeniami czy stanami ducha.
Kilka razy odwiedzając miejsca wymieniane w powieści, wspominałem odczucia, o których pisałem w książce: tego zjednoczenia fantazji i rzeczywistości, a w efekcie dostrzeżenia gdzieś na zboczach Lastka sylwetki Jasi, ale nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Kiedyś tłumaczyłem się niedostatkiem swojej wyobraźni, brakiem skupienia, ale tak naprawdę nie widziałem jej, ponieważ wcześniej docierałem do granicy owego przenikania się światów fikcji i rzeczywistości.
Przyznam jednak, że chciałbym, przynajmniej czasami, większego zatarcia tej granicy.
Dla mnie tego rodzaju przenikania osobowości autora i bohaterów, obok istniejących rozgraniczeń, są czymś niewymagającym tłumaczeń, robię to jednak chcąc zaznaczyć istnienie tej nie zawsze dobrze widocznej, zawsze jednak istniejącej granicy.
* * * *
W wolnych chwilach uzupełniam tagi moich tekstów, a przy tej okazji zapisałem adresy kilku postów, w których wspominam o powieści.
Pierwszy z nich pojawił się w parę miesięcy po napisaniu opowieści, mianowicie jesienią 2014 roku.
Oto jego początek:
„W kwietniu przyszła do mnie urocza, pożądana, fascynująca, wytęskniona, kapryśna pani Natchnienie. Przyszła i została ze mną do końca maja, odbierając mi sen i wolny czas, ale dając cudowne wieczory pełne ekscytacji i radości pisania, a odchodząc, zostawiła mi nasze wspólne dziecko: tekst.
Po raz kolejny przeżyłem dzięki niej wspaniałe godziny pobudzenia wyobraźni, niemal rozdwojenia jaźni w tworzeniu sylwetek wymyślonych ludzi i ich historii.”
* * * *
W dwa miesiące później, w chmurny dzień listopada, powróciłem na Chrośnickie Kopy i do opowieści.

„Długo siedziałem w tamtym czarodziejskim miejscu pod szczytem Lastka, na granicy rozległych łąk i lasów; czarodziejskim swoim naturalnym urokiem, ale i jego związkiem z moją wyobraźnią, z wymyśloną historią wymyślonych ludzi. Cisza tam była, bezruch i dalekie szczekanie psa. Liczne a maleńkie kropelki wody uczepione wysokich, żółtych już traw, i najdalsze, niebieskie odległością, szczyty wschodniego pasma.”

Teraz dodam, że i wtedy nie widziałem Jasiów na zboczach Lastka. Szkoda.
* * * *
Tekst o warkoczach Jasi uznawany jest przez czytelników za zbyt długi. Zajmuje w książce siedem stron, czyli dwudziestą część całego tekstu. Może faktycznie za dużo? Chciałem wyrazić w nim fascynację Jana włosami jego kobiety. Może nie wszystkie panie wiedzą, więc tutaj napiszę: wasze włosy potrafią działać jak afrodyzjak, i w naszych męskich oczach są po prostu piękne. Dodam jeszcze, że dawniej, jeszcze w początkach minionego wieku, rozpuszczenie włosów przez kobietę było postrzegane jako oznaka zgody na zbliżenie z partnerem, co taki dinozaur jak ja doskonale pojmuje, a i pamięta takie scenki ze starych filmów i książek.
Tekst o warkoczach Jasi jest tutaj.


Piszę w nim o strumykowym warkoczu, którą to nazwę nadała moja znajoma po przeczytaniu tekstu. Jaki to warkocz? Taki, który spływając od szczyt głowy, zbiera po drodze włosy wplatając je w siebie – właśnie jak strumyk zbierający po drodze swoje dopływy. Nazwy „francuski” nie znałem, a tym samym nie znał jej Jan. Szczerze mówiąc, to on w ogóle mało wiedział o fryzurach Jasi, tylko patrzył na nie i na nią maślanym wzrokiem zakochanego.
* * * *
W dwa lata później opublikowałem tutaj drugi fragment opowieści.

Był o momentach, czyli o intymnych chwilach bohaterów. Przyznam, że nie jestem zadowolony ze swojej decyzji zamieszczenia tych „momentów” w takiej formie, w jakiej się znalazły w wydrukowanej powieści. Uważam, że nie powinno się zbyt dosłownie opisywać takich chwil, a ledwie je zaznaczać, resztę zostawiając domysłowi i wyobraźni czytającego, a w tekście parę razy przekroczyłem tę wyznaczoną przez siebie granicę, na dokładkę w sposób, który mógł być lepszy. Co prawda akurat we fragmencie cytowanym w poście miary nie przekroczyłem. Ostateczną ocenę zostawiam jednak czytającym.
Ów „moment” kończy się rozmyślaniem Jana o tajemnicy, która tylko dla niego tajemnicą była.
„W końcu doszedłem do wniosku, że przecież niemożliwością jest, żeby samymi gestami tak mnie oczarowała, i w ten sposób, nie doszedłszy do źródła jej siły, znowu wróciłem do punktu wyjścia moich rozmyślań nad jej tajemnicą. Odkryłem ją dopiero wtedy, gdy spojrzałem na zapłakaną twarz Jasi w chwili znalezienia jej na Lastku: ja ją po prostu kocham.
Kocham nie za to, że ma takie czy inne przymioty, ale za to, że jest, a kochając, podziwiam taką jaką jest.”

Mężczyzna ma to do siebie, że nie dostrzega oczywistości chwytanych w lot przez kobietę, ale w końcu jakieś wady trzeba mieć, nieprawdaż? :-)
* * * *


Anna na swojej fanpage w FB zamieściła link do koncertu skrzypcowego Beethovena (tutaj). Jasie słuchali tego utworu w domu, w parę dni po poznaniu się. Był pierwszym wspólnie wysłuchanym.
Dwa koncerty skrzypcowe mam za doskonałe: właśnie ten, jedyny jaki napisał Beethoven, oraz także wspominany w książce koncert Brahmsa, jeden z dwóch przez niego napisanych, więc dodam, że chodzi o koncert D-dur.
W utworze tym partie solowe skrzypiec są szczególnie piękne. Proszę zwrócić uwagę na część drugą, w której prym wiodą skrzypce, a orkiestra milczy, zasłuchana, lub mruczy cichutkie swoje odpowiedzi. W tym wykonaniu część druga trwa od 25.30 minuty do 33.35.
W koncercie Beethovena piękno dźwięku skrzypiec i melodyki utworu są z tych, które potrafią wycisnąć łzy z oczu.

Może na tym fragmencie zakończę, resztę zostawiając na później. Ta reszta, to także Chełmiec i zupełnie odmienna historia miłości.
Dorzucę tylko garść zdjęć z Jaśkowych miejsc, oraz zdjęcie książki i czytnika mojej żony.










8 komentarzy:

  1. Pomyśl jak kręte są nasze ścieżki, jak wiją się i zbliżają nim mogą się przeciąć. Tamtego lata w 2014 często bywałam w Niechorzu rowerem i z daleka pewnie widziałam lunapark. Ale Ciebie nie znałam. To nie był jeszcze ten czas i to miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomniałem Helenę, moją wnuczkę, wtedy dziewczynkę, teraz prawie pannę…
      Nie to miejsce, nie ten czas...
      Anno, nieprzewidywalność ludzkich losów, wyjątkowo zagmatwany splot naszych decyzji i wszechogarniającej przypadkowości, fascynuje mnie od długiego czasu.
      Właśnie wziąłem się za napisanie tekstu, który przyszedł mi do głowy kilka dni temu. Jest o obecnej sytuacji, i z tego powodu będą w nim wzmianki z zakresu biologii, ale jest też o pewnych aspektach filozoficznych, w tym przypadkowości i nieprzewidywalności zdarzeń. Czasami widzę te cechy wspaniałymi, wszak dzięki nim nigdy nie można powiedzieć, że wszystko za nami, bo zawsze coś się może wydarzyć, częściej jednak bywają okrutne swoimi drwinami z ludzkich planów i pragnień.
      Z tamtego lata pamiętam gorące, słoneczne dni i zapach sosen, pod którymi stały wozy zaplecza. Pamiętam kwitnienie jaśminu i małą Helenę ciągnącą mnie na lody.
      Minęło właśnie sześć lat prowadzenia bloga; pierwsze teksty są w marca 2014 roku.

      Usuń
  2. Warkocz francuski, warkocz kłosowy ... zaplatam sama na bardziej uroczyste chwile; spóźniłam się z oddaniem włosów do fundacji Rak,n,roll i teraz będę czekać do nie wiadomo kiedy:-) trzeba mieć wyobraźnię talent, umiejętność pisania, żeby tworzyć takie teksty, jak Ty; nie powiem, czasami są dla mnie za trudne, zwłaszcza te filozoficzne, zmuszają mnie wręcz do wgryzania się w sens, ale to przecież Twoja pasja; to prawda, niezbadane są ścieżki naszego życia, nieprzewidywalne zdarzenia na nie wpływają, ale nie zastanawiałam się nigdy, co byłoby, gdybym postąpiła inaczej, poszła nie tą drogą ... mam dobre życie:-) Twoje zdjęcia wywołują w człowieku tęsknotę ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, tęsknota jest dobra, bo szepcze Ci w ucho: Potrzebujesz tego, co nie przynosi zysku, potrzebujesz pozytywnych odczuć, a kontakt z pięknem natury jest Ci potrzebny.
      Te słowa szepcze tęsknota :-)
      Przyznam, Mario, że na ogół nie tylko nie czuję tej wyobraźni, o której pisałaś, a nawet odczuwam jej braki. Czasami wydaje się sobie taki… cholernie przyziemny i prozaiczny.
      Staram się pisać w sposób zrozumiały, ale skoro piszesz, że czasami sens Ci umyka, to znaczy, że nie zawsze mi się to udaje. Uważam, że w zasadzie każdy temat, może z wyjątkiem czegoś skrajnie trudnego, jak teorii fizyki kwantowej, można i powinno się wyłożyć w sposób przystępny.
      O! Piszę teraz tekst związany z obecną sytuacją, jest w nim niedługi fragment poświęcony naszemu systemowi odpornościowemu oraz poruszam pewne aspekty kodowania informacji. Będzie tutaj opublikowany. Ciekawe, jak go przyjmiesz…
      Właśnie dowiaduję się o nowej nazwie strumykowego warkocza: kłosowy. Dobrze wiedzieć.
      Peruka zrobiona z włosów Janiny byłaby piękna. Zaplatając sama swój warkocz, Jasia zaczyna pleść nieco niżej, nie przy samej głowie. Czy Ty też tak robiłaś?

      Usuń
  3. Nie, mój warkocz zaczyna się wyżej, nie lubię fruwających włosów wokół twarzy; kiedyś strzygłam się na chłopczycę, a ponieważ trzeba było co miesiąc chodzić do fryzjera, przecierpiałam męki odrastania włosów i noszę dłuższe, takie żeby złapać chociaż w ogonek; od kiedy weszła w życie akcja Oddaj włos, hoduję je w tym właśnie celu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, napisałem o niżej zaczynającym się warkoczu, gdy Jasia sama go plotła, bo przypomniała mi się wtedy scenka pamiętana z dzieciństwa. Widziałem plecenie swoich warkoczy przez dziewczynę. Ona zaczęła je pleść gdzieś na wysokości nasady szyi, górnej części ramienia, bo wyżej i dalej za głowę nie mogła sięgnąć. Przy czym to wspomnienie mam mgliste, bo ma ponad pół wieku, więc może inaczej pamiętam niż faktycznie było.
      W książce Jasia tak plotła, jak ja zapamiętałem :-)
      No i masz przykład tych związków fikcji literackiej z rzeczywistością.

      Usuń
  4. Ciekawe te kulisy powstawania Twojej powieści. Wybacz, Krzysztofie, nie jestem aż tak pilną czytelniczką, więc nie doczytałam, a ciekawi mnie to. Czy gdzieś wyjaśniłeś, a jeśli nie, to uczyń to, dlaczego parze swoich bohaterów ze wszystkich imion nadałeś tak podobne, w dodatku podobnie zdrabniane, że czasem nie od razu wiadomo czy mowa jest o nim czy o niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba nie wyjaśniałem.
      Przyznam, Aniko, że nie jestem pewny powodów wyboru takich imion. Moja żona twierdzi, że dlatego, iż sam noszę takie imię (jako drugie), i jakaś część prawdy w jej dopatrywaniu się zbytniego utożsamiania z postacią książkową jest. Napisałem cztery powieści, w trzech bohater nosi to właśnie imię, więc… więc może taka tradycja?
      Ona? Czasami myślę, że pisząc, pomyślałem: tak będzie fajnie. Dwójka Jasiów, jeszcze jeden element ich zjednoczenia. A może z powodu pewnej Janiny, którą znałem nim poznałem swoją żonę? Byłby wtedy ten wybór formą przeprosin, po latach. To możliwe, ale tak naprawdę nie wiem.
      Nie wziąłem pod uwagę trudności, jakie podobieństwo imion sprawi czytelnikom. Mnie nie sprawia, ale powód jest jasny: bardzo dobrze znam tekst, chociaż nie na pamięć.
      Wczoraj zajrzałem na książkowy portal lubimyczytac.pl, na mojej autorskiej stronie znalazłem pierwszą recenzję napisaną przez kobietę. Jakże inna była od recenzji w Biblionetce, napisanej przez mężczyznę, mimo że obie przychylne. To opowieść dla kobiet.

      Usuń