Strony

niedziela, 31 maja 2020

Skały Gór Stołowych

170520
Z Lisiej Przełęczy w Górach Stołowych na Narożnik, następnie Skały Puchacza, Trzmielowa Jama, Białe Skały i powrót na przełęcz.

Pięć lat nie byłem w Górach Stołowych. Był czas, gdy nieźle znałem tamtejsze szlaki, a ostatnio uświadomiłem sobie, jak niewiele pamiętam. Bezpośrednią przyczyną powrotu było wspomnienie pewnego cudnego październikowego dnia spędzonego na urwiskach Narożnika. Wróciłem, zabierając ze sobą Janka, i obaj przeżyliśmy dzień wypełniony pozytywnymi wrażeniami. Mamy nadzieję na szybki powrót.
W drogę wyjechałem już o 3.30, ale na miejscu, na Lisiej Przełęczy, bliziutko Narożnika, byliśmy dopiero o siódmej, po przejechaniu dwustu pięćdziesięciu kilometrów. Cóż, czego nie robi się dla miłości?…
Budowa tych gór jest zupełnie inna od pozostałych pasm sudeckich. Ponad równinę wokół nich wznosi się wielka, bo wielokilometrowej powierzchni, wyżyna o niemal płaskiej wierzchowinie. Porównanie do stołu nasuwa się nieuchronnie. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy będąc tam po raz pierwszy, szedłem szlakiem po stromym zboczu, a na szczycie… właśnie, nie było tam szczytu. Wyszedłem na rozległą polanę, w oddali zobaczyłem szosę i domy. Jakby nie było za mną stromizny najeżonej skałami.
Gdzie ja jestem? Przecież nigdzie po drodze nie schodziłem w dół – zdziwiłem się wtedy.
Zobaczyłem też drugie piętro, mniejszy stół postawiony na tym większym – płaski, rozległy szczyt najwyższej góry. Pionowe ściany wysokości kilkudziesięciu metrów wystają ponad drzewa, są nogami stołu zwanego Szczelińcem, chociaż bardziej się kojarzą z zębami monstrualnego zwierzęcia.
Zbocza obydwu pięter są strome, a w wielu miejscach urwiste. Dzisiaj byliśmy na pierwszej, niższej wierzchowinie, ściślej, na jej krawędzi. Nie szliśmy tak, jak szedłem kiedyś, od samej podstawy, a na stół wjechaliśmy szosą jakże trafnie nazwaną Drogą Stu Zakrętów. Jadąc nią widzieliśmy tyle skał, że obiecaliśmy sobie wrócić tam kiedyś i przejrzeć się im, ponieważ w tych górach przyjmują one najdziwniejsze, najbardziej nieprawdopodobne kształty.
Byliśmy na długim, skalnym uskoku. Jego częścią jest Narożnik, góra niewiele zaznaczona od strony szlaku, ale z drugiej strony opadająca imponującą ścianą. Widokowe skały ciągną się na długości paru kilometrów, aż do Trzmielowej Jamy. W wielu miejscach szlak biegnie blisko krawędzi, między drzewami co rusz widać odległy, niebieski horyzont.
Idąc lasem, niewiele wskazuje na bycie w górach. Czasami trafi się jakaś niewielka skałka, ale teren najczęściej jest płaski, jednak gdy skręci się w stronę brzegu urwiska, doświadcza się tej wyjątkowej transformacji perspektywy – nagłej ucieczki horyzontu na wiele kilometrów i niknięcia ziemi pod nogami. Stoi się na krawędzi, poniżej widząc wierzchołki drzew, a przed sobą daleki styk nieba i ziemi.



Odkryciem było poznanie miejsca zwanego Trzmielową Jamą. To żleb przecinający uskok i pozwalający zejść niżej, między liczne tam skały. Widząc z góry przewieszenie skał i chcąc zobaczyć je z bliska, znalazłem przejście między skalnymi blokami. Na dole trafiliśmy na labirynt wąskich przejść. Są tam podcięte dołem skały, rumowiska skruszonych kamieni, drzewa rosnące i umierające w najbardziej nieprawdopodobnych dla nich miejscach. Rynna żlebu najeżona jest skałami, całymi grupami skał. Uznaliśmy, że warto byłoby wrócić do Jamy, a na poznanie wszystkich skał mało może być jednego dnia.

Właściwe Urwisko Batorowskie jest poza szlakiem, trudno tam o widoki. Zrobiliśmy kilometrowy zwiad, ale ponieważ szlak prowadzi lasem, bez widoku na widoki, zawróciliśmy w stronę Białych Skał. To bardzo duża i ładna grupa skał piaskowych. Część z nich jest jasna, niemal biała, co tłumaczy nazwę. Szlak wiedzie u stóp części z nich, ale i przeciska się między nimi w miejscu zwanym Skalną Furtą. Skały ciągną się na długości kilkuset metrów, a bliżej Furty tworzą skupiska wyglądające niczym ściśnięte wieże dawnych miast. Przez część z nich wiodą boczne szlaki. Przejście nimi zapewnia naprawdę silne wrażenia i piękne, iście górskie widoki.
Weszliśmy w ciasny korytarz między skałami, który głębiej zastawiony był głazem. Mnie udało się przejść górą, Janek przecisnął się dołem, a tak się rozpychał, że aż skałę poruszył, co widziałem na własne oczy :-).


 Znaleźliśmy się w studni, między skalnymi ścianami, nad nami wisiały korzenie przewróconego świerka. Właśnie one, widziane nie przy ziemi, a wysoko, nad głową, zrobiły na mnie największe wrażenie. Drzewa tam często giną, ale i rosną w bardzo trudnych warunkach, nierzadko na nagich skałach, spuszczając długie korzenie niżej, w jakże często bezradnych próbach znalezienia ziemi. Czasami przewracają się na leżące obok złomy i wtedy bywa, że pień nie leży płasko na ziemi, a przyjmuje odwrotną pozycję: korona jest niżej niż korzenie. Widziałem piętrowe takie zwaliska, widziałem spore drzewa wyrastające z pionowej ściany i wyginające w łuk swoje pnie – ku słońcu. Życie i śmierć i dalej życie na resztkach wcześniej żyjących. Nagie już i wypolerowane deszczami korzenie drzew mają rozpaczliwe kształty. Tkwią nieruchomo, zamarłe, czekając na rozsypanie się i wchłonięcie przez żywych.
Obeszliśmy nasze podwórko: którędy wyjść?
Nie znajdując innego przejścia, wróciliśmy znaną już drogą. Później oglądaliśmy to miejsce z góry, z płaskich szczytów tych skał.
W wąskim przejściu Skalnej Furty ponownie zobaczyłem nad głową wiszące w powietrzu korzenie dziwnie przewróconego drzewa.

Są tam skały stojące prosto, są i tak pochylone, że niemal przewracające się, co widać na zdjęciach. Nierzadko patrząc na ich przewieszenia, na odchylenia od masywu, odnosi się wrażenie ich potoczenia się z rumorem w dół zbocza nie kiedyś, a już, zaraz, więc lepiej nie stać pod nimi.
Są skały ściśnięte, ledwie zipiące pod naporem wyższych partii, ale i skały ciekawskie, wychylające się na świat. Skały stabilne, pewnie stojące, ale i chwiejne, balansujące na krawędzi równowagi, stojące na węższym boku i tak niepewnie podparte, że, zdawałoby się, byle wiatr je przewróci. Są też skały zrezygnowane, biernie czekające na swój los, ale i takie, które rozpaczliwie wyrywają się z matni na wolność. Ich wystające krawędzie zdają się być rękoma wyciągniętymi w bezradnym geście wołania o pomoc.
Z części szlaków wiodących między skałami musieliśmy zrezygnować z powodu późnej pory, ale wrócimy tam.
Chciałem jeszcze powiedzieć o lasach. Przeważają świerki, ale źle się im żyje. Dużo stoi lub leży martwych. Miejscami całe połacie lasu są uschnięte, przy czym tylko niewielka ich część uległa wiatrom. Większość pokonało złe powietrze albo, co prędzej, szkodniki. Widziałem całe zwaliska martwych drzew, leżących jedne na drugich, nie do przejścia. Tam, gdzie wiedzie szlak, wycięto kawałki pni i przesunięto je na bok, reszta leży poddając się powolnemu, ale nieustannemu i nieskończonemu procesowi przemian materii na Ziemi.
Szaroczarne, przygnębiające memento.
Między powalonymi świerkami, a właściwie wszędzie, gdzie jest odrobina ziemi i dostęp do słońca, wyrastają brzeziny. Patrząc na młodą, soczystą zieleń ich liści, przyszła mi do głowy dziwna myśl: dobrze, że drzewa nie mają oczu. Nie widzą cmentarzyska wokół nich.
Może jednak to nie ślepota drzew, a głęboka mądrość Natury?


























Zdjęcia ze mną były wykonane przez Janka.

4 komentarze:

  1. Pamiętam, jak mnie "zatchło" z zachwytu, kiedy pojechaliśmy pierwszy raz na Dolny i wybraliśmy się na Szczeliniec, od strony Radkowa; a już pod samym schroniskiem nad przepaścią przeciągnięta była lina i śmiałkowie przechodzili nią z jednej skały na drugą, nie chciałam patrzeć na to:-) a odważni, widzę, siedzą, opuściwszy nogi ze skały, no, no! niezwykłe formy skalne, jak dla mnie cuda natury, jej potęga, te drzewa trzymające się życia, oplatające korzeniami głazy; to pasmo Stołowych w każdym zakątku ma niezwykłe niespodzianki, i po czeskiej stronie, i po naszej; chcielibyśmy jeszcze kiedyś tam pojechać ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie siedzenie na krawędzi urwiska i my widzieliśmy. Może kiedyś usiadłbym tak, może. Na pewno nie teraz.
      Mario, wczoraj byliśmy w Stołowych. W tym opisie wspominam o skałach przy szosie – i tam chodziliśmy. Cały dzień wśród skał, i to nie byle jakich, a na koniec okazało się, że chyba nawet połowy nie widzieliśmy. I to tylko w tym jednym niewielkim rejonie Gór Stołowych. Obiecaliśmy sobie wrócić tam w październiku.
      To będzie ostatni mój sezon wyjazdów w góry...
      Życzę Ci powrotu, Mario.

      Usuń
  2. Osiemnaście lat, to kawał czasu, prawda?
    I prawda jest taka, że ten szlak przeszedłem, ale w odwrotnym kierunku osiemnaście lat temu. Z tamtej wyprawy w moich zbiorach mam kilka analogowych zdjęć. Gdy na nie spojrzałem, oczy mi się zaszkliły.

    >>Mnie udało się przejść górą, Janek przecisnął się dołem, a tak się rozpychał, że aż skałę poruszył, co widziałem na własne oczy :-).<<


    Krzysiek, każdy kot chadza własnymi drogami...

    Ty pójdziesz górą,
    Ty pójdziesz górą,
    A ja doliną,
    Ty zakwitniesz różą,
    Ty zakwitniesz różą,
    A ja kaliną...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniałeś mi dzień sprzed około dwudziestu lat. Przez kilka dni pracowałem w Tomaszowie Lubelskim, raz udało mi się wyrwać na kilka godzin i połazić po drogach Roztocza. Pamiętam drogę ginącą za wzgórzem. Trzeba było mi już wracać, ale szedłem dalej chcąc zobaczyć ją ze szczytu, a zobaczywszy, poszedłem dalej.
      A co do skały, to nie upieram się. Może mi się tylko wydawało… :-)

      Usuń