Strony

czwartek, 18 czerwca 2020

Deszczowa włóczęga

070620
Z Chrośnicy zboczami Leśniaka, Okola, Łysej Góry, Grapy, Kopy, Lastka i Ptasiej. Powrót do Chrośnicy.


Szybko opuściłem wygodną drogę i swoim zwyczajem poszedłem na przełaj, zamierzając zatoczyć pętlę na widokowych zboczach dwóch dużych gór kaczawskich. Deszcz ledwie siąpił, ale wszedłem w trawy sięgające pasa, w gąszcz przytulii czepnej (Janku, dziękuję za identyfikację), w rezultacie już po paru minutach byłem zmoczony i szukałem dróżki lub miedzy. Niewiele później musiałem założyć pelerynę. Deszcz padał przez kilka godzin, ale jeśli nie ma wiatru, a nie było, peleryna doskonale chroni, także przed mokrą trawą.
Deszcz i wysokie trawy na łąkach wymusiły zmianę planu dnia. Dobrze się stało, ponieważ poznałem nowe, ładne zakątki zboczy Łysej Góry. Blisko połowę trasy szedłem nieznanymi mi zboczami, co cieszyło mnie i zdumiewało: po tylu dniach łażenia tymi górami, jeszcze nie byłem w tak wielu miejscach!
Cóż, miewam odruchy starego konia: chodzenie znanymi drogami. Dzisiaj, wobec uciążliwości deszczowej wędrówki, łatwo było mi uznać potrzebę zmiany i zobaczenia, dokąd biegnie tamta droga. Zobaczyłem i polubiłem.
Jeśli łąki, to oczywiście kwiaty. Widziałem mnóstwo przetaczników, nierzadko całe ich ładny – niebieskie oczka łąki. Sporo niezapominajek, kwiatków tak zwykłych, pospolitych, a tak niezwykłych i ładnych. Raz zauważyłem niezapominajkę łąkową. Miała kwiatki wielkości łepka zapałki, z ledwie widocznym maleńkim żółtym oczkiem.
Widziałem nieliczne jeszcze kwiaty dzikich róż. Zdobiły je krople deszczu i skromność. Były ujmujące i pachnące. Ten zapach jest chyba zapominany, uznawany za niemodny i pospolity, ale takim jest ten nasz, przez nas zrobiony, a wąchane dzisiaj kwiaty pachniały nienachalnie, świeżo, delikatnie. Dlaczego znawcom od perfum ten zapach wydaje się banalny?
Wiele razy widziałem kwiatki w kolorze ładnego fioletu, jadłem je (Anno, Twoja wina czy zasługa?), smakowały mi, ale nie wiem, jak się nazywają.
Wyżej i nieco dalej ton nadawał właśnie kwitnący czarny bez. W te dni widać wyraźnie, jak wiele jest krzewów tej rośliny, a blisko, wśród traw, wyróżniał się łubin. Widziałem spore połacie łąk zdobnych kwiatami tej rośliny, ale przyznam, że na mnie może i większe wrażenie czyni zdolność utrzymywania przez liście łubinu wielkich i grubych kropel wody. Wydaje się, że liście nie chcą nasiąknąć wodą, jej krople błyszczą tak wyraziście, jakby szklane były czy może nawet diamentowe.
Tak! Diamenty powinny rosnąć na liściach łubinu! Byłyby łatwiejsze do zdobycia i tańsze.


Jak zwykle zwróciłem uwagę na wieczne połamańce, czyli wierzby iwy. Widziałem leżące i próchniejące konary, a na ich gałęziach świeże liście i resztki kwitnienia. Roślina ginie, a nadal rozsiewa nasiona.

Widziałem też wtulone w siebie wierzbę iwę i brzozę. Kiedy dwoje ludzi nie pasują do siebie, mogą się rozstać, drzewa tego nie potrafią. Muszą współżyć z przypadkowym sąsiadem, albo przez całe życie boczyć się na siebie. Czasami, kiedy patrzę na odchylone od siebie drzewa różnych gatunków, wydaje mi się, że one się nie znoszą, ale przecież nie mogą odejść od siebie. Drzewom dzisiaj widzianym udało się porozumieć.

No i grzyby! Co prawda zdecydowana większość widzianych raczej jadalna nie była, ale są, rosną. Znalazłem jednego podgrzybka, ale tak wymęczyłem go w kieszeni mokrego plecaka, że nie doczekał się wieczornego suszenia.
Zszedłem do Chrośnicy nowo poznaną ładną drogę, starając się zapamiętać jej mało widoczny początek przy szosie.
Po raz pierwszy miałem okazję przypatrzeć się ciekawemu obiektowi. Wyremontowano duży, kamienny dom, dodano boczne pawilony, porządny parking i otworzono hotel z restauracją i SPA. Widać solidność odnowienia budynku, nieliczenie się z kosztami. Na dużym dachu jest wielka instalacja fotowoltaiczna, odruchowo policzyłem jej moc (i koszt) na nie mniej niż 20 kW, czyli naprawdę dużo. Na parkingu stało kilkanaście samochodów.

To wszystko na uboczu, w nieznanej i niezamożnej wiosce rolniczej. Przez przeszkloną ścianę zajrzałem do wnętrza, zobaczyłem ludzi w eleganckiej sali restauracyjnej.
Nie dla mnie takie progi, ale ucieszyłem się z powodu tej inwestycji, ponieważ świadczy ona o rosnącej zamożności kraju.
Poranne mgły znikły, raz i drugi na chwilę pokazało się słońce. Zboczami Łysej Góry szedłem w nieznane. Oczywiście orientowałem się w dalszej okolicy, ale łąki na zboczach o urozmaiconej rzeźbie, zagajniki, drogi, były mi nieznane. Nie wiedziałem, co zobaczę za garbem zbocza ani gdzie wyprowadzi mnie polna droga, moja chwilowa towarzyszka. Miałem poczucie inności takiej wędrówki, posmak odkrywania, drogi w nieznane.
Ładnie tam jest. Tak ładnie, że na pewno wrócę.


Do moich Gór Kaczawskich wróciłem, gdy zobaczyłem bliski już zalesiony szczyt góry przede mną. Wiedziałem, że zbliżam się do znanej mi drogi przecinającej Chrośnickie Kopy. Szedłem łąką pod górę, coraz bliżej ściany lasu, spodziewając się przy niej drogi. Będzie tam, czy pomyliłem miejsca? Była. Teraz już wiedziałem, że trzeba mi skręcić w lewo, a gdy niewiele dalej droga skręci w prawo, opuścić ją wchodząc na zbocze góry. Wiedziałem, że będzie to Kopa, wiedziałem, gdzie wyjdę i co zobaczę. Ta wiedza radowała mnie na równi z wcześniejszą niewiedzą wędrowania nowymi drogami.
Pokręciłem się po okolicy, spojrzałem na karkonoskie szczyty, zajrzałem na ukrytą łąkę, pod brzozy, gdzie jesienią znalazłem kilkanaście zajączków, ale grzybów nie było. Wiedziałem przecież, że ich tam nie będzie, ale chyba jednak spodziewałem się je zobaczyć. Z paru miejsc widziałem Ostrzycę i dalszy Grodziec, dwie wyniosłe i znane góry dalekiego pogórze, a widziałem je niemal w linii, jedna za drugą.

Będąc tak blisko, nie mogłem nie odwiedzić Jaśkowych miejsc, prawda?
Siedząc tam, gdzie siedziała Jasia, spojrzałem na zbocze w dole i nie zobaczyłem ambony. W tej jednej chwili światy i czasy mi się pomieszały.

Rozejrzałem się, jakbym odpowiedź mógł znaleźć w otoczeniu. Znowu wróciło wrażenie jego odmienności. Chyba… tak, inny był brzeg lasu. Nieco niżej na stoku stała ambona, jestem tego pewny, a teraz jej nie widziałem.”

Odruchowo obejrzałem się za Jasiami, a nie widząc ich, wróciłem w swój czas.
Ambona spróchniała i się przewróciła, a ja, głupi, przez chwilę miałem wrażenie bycia... gdzieś.
Niedawno zaplątałem się w labiryncie leśnych dróżek Lastka, dzisiaj też musiałem kawałek drogi przejść ponownie, nie będąc pewny swojego miejsca, a szedłem na rozdroże, gdzie zaczyna się niedawno poznana dróżka. Chciałem nią przejść i u jej wylotu ponownie doznać tego miłego wrażenia otwierania się rozległej przestrzeni. Siedziałem tam po brzozą, oparty o jej pień, i patrzyłem.
Ta wędrówka była moim pożegnaniem z górami na około trzy miesiące, a gdybym nie przedłużył pracy, byłaby jedną z ostatnich.
Wstałem tknięty myślą o drucie w drzewie. Kiedyś widziałem pień dużego drzewa opleciony drutem wrośniętym w tkankę, ale zapomniałem gdzie widziałem. Teraz wydało mi się, że wiem i że to miejsce jest w pobliżu. Poszedłem tam i znalazłem. Kolczasty drut był przerwany, nie opinał już pnia, ale jeden jego koniec znikał w pniu, wrośnięty. Ech.
Deszcz znowu zaczął padać. Co prawda przypuszczałem, że ten deszcz mógł być łzami gór z powodu mojego wyjazdu, ale jednak postanowiłem wracać. Szedłem pod górę po łące, spodziewając się w jej kącie, za pierwszymi drzewami lasu, duktu w lewo. Byłem ciekawy czy będzie, czy może coś mi się poplątało... Był. Przeciąłem las, wyszedłem na łąki nad Chrośnicą, a gdy wieża kościoła była już blisko, zszedłem niżej, między domy wioski.
Otwierając drzwi samochodu, spojrzałem na stodołę po drugiej stronie wioskowej ulicy.

>>Po chwili przybiegła Jasia, mówiła coś do mnie, ale nie rozumiałem jej. Patrzyłem na stodołę po drugiej stronie szosy. Na murze był niezdarnie wymalowany napis: „Powrót Śląska do macierzy”.<<

Uśmiechnąłem się i wsiadłem do opla.
PS
Kupiłem nową mapę moich gór, spojrzałem na zdjęcie zdobiące pierwszą stronę, i wiedziałem, co przedstawia i w którym miejscu stał fotograf. Satysfakcjonująca chwila.




















15 komentarzy:

  1. O, tak, można schlastać się w tych wysokich trawach teraz już prawie po pachy:-) nie mam wykoszonego jeszcze dojścia do studni i kranu, a kiedy chcę podlać pod folią, to muszę najpierw otrząsnąć przed sobą z wody łany dzikiej marchwi; wyasfaltowana dróżka wśród dzikich plenerów trochę cieszy, bo można łatwiej wyjechać wysoko, ale i trochę smuci, bo krajobraz traci naturalność; tak mi żal naszych odwiecznych kamienistych dróg, one nadawały charakter krainie, a teraz co, asfalt wszędzie; jakie to teraz modne, wszędzie "spa and wellness", ludzie potrzebują zakotwiczyć w jednym miejscu, zjeść, zabawić się i zadbać o ciało; co tam widoki, przyroda, a robaki, a kleszcze, a błoto, i zamiast pocić się pokonywaniem kolejnych kilometrów, wolą zacisze siłowni; znam ludzi, dla których tylko hotel z wygodami, nosa z niego nie wychylają, nawet nad brzegiem morza; aj! zrzęda się zrobiłam, ludzie mają różne potrzeby; kwitnący krzew czarnego bzu to niezwykły widok, a niby taki pospolity, zwieszone gałęzie całe w kwitnących baldachach, a nie kwitnie cały naraz, tylko stopniowo rozwija kolejne; właśnie przedwczoraj, wykorzystując lukę w deszczu nazbierałam cały kosz rozkwitłych kwiatów na syrop dla wnuków; u nas leje codziennie, powietrze pachnie stęchlizną, ziemia aż mlaszcze pod butami, jakieś muszki rojami atakują oczy, mnóstwo komarów, a w powietrzu ciągła wilgoć; tęsknię za suchą pogodą, słoneczną, niezbyt gorącą, ale to tylko pobożne życzenia:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że wielu ludziom nie chce się chodzić, chyba że kawałek po miejskim deptaku. Nie bardzo ich rozumiem, ale cóż, to ich wybór. Chyba z lenistwa. Z wygodnictwa. Może też z nieznajomości. Jeśli tak, to nie wiedzą, ile tracą.
      Czarny bez kiedyś mnie zaskoczył: obejrzałem kwiaty z bliska i zobaczyłem, że są ładne. Niedawno dostałem od kolego słoiczek syropu z kwiatów tej rośliny. Nie wiem, jak go robił. Był jasny, słodki i bardzo aromatyczny. Dodawałem go do herbaty zamiast słodzika. Bardzo mi smakował, ale za szybko się skończył.
      Przemiany dróg gruntowych na asfaltowe oceniamy tak samo. Są wygodne i na tym kończą się ich zalety. Znowu najważniejsza jest wygoda.
      Mario, wczoraj popołudniu jechałem z Leszna do Ustronia. Parokrotnie mijałem burze, a w pobliżu morza pokazała się mgła. Wieczorem było jak w listopadzie: chmurno, mglisto i zimno.
      A tyle razy prosiłem Aurę o ładną wiosnę…

      Usuń
  2. Dzięki deszczowi wszystko w tym roku wybujało. Łubiny piękne. A jadalne kwiaty... smacznego 😂 U nas kwiaty szaleją, deszcze przechodzą, a ja suszę, fermentuję, smażę. Kwiaty zamykam w słoikach i butelkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbuję sobie wyobrazić Annę wśród garnków, butelek, słoików i kwiatów… A co na to Ślubny? Gonisz go do pomocy?

      Usuń
  3. Ach, te łąki pełne kwitnącego łubinu...
    A przytulia, nie dość że przytulia, to do tego jeszcze czepna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, Janku! Zeby tylko się przytulała, nie miałbym nic przeciwko, nawet gdyby była mokra, ale ona jeszcze się czepiała! :-)

      Usuń
    2. Krzysiek, wiesz, że róże dziko rosnące dzielą się na polne róże i dzikie róże. Dzikie róże przeważnie maja kwiaty różowe i nieraz białe, kwiaty polnych róż są tylko białe.
      A zapach róż dziko rosnących również lubię.

      Usuń
    3. Janku, widziałeś te gatunki? Rozróżniasz? Ja nie znam. Podejrzewam, że są bardzo do siebie podobne.
      Teraz jest pełnia kwitnienia róż (zapewne jednych i drugich), a ja nie mogę pojechać w Kaczawskie żeby je obejrzeć. Od przedwczoraj jestem w Ustroniu.

      Usuń
    4. Widziałem je. Są do siebie bardzo podobne, a różnice między nimi są subtelne.
      Dzikie róże występują wszędzie, nie tylko w Kaczawskich.
      W okolicy Ustronia też można je spotkać, ale nie w pobliżu plaż, niestety...

      Usuń
  4. Krzysztofie, a czy czytałeś "Sekretne życie drzew"? Co prawda, spodziewałam się po tej książce czegoś więcej, ale cieszę się z tego, czego się dowiedziałam. Rosnące obok siebie drzewa czynią sobie grzeczności tak gospodarując dostępną przestrzenią, by rozbudować swoje korony najlepiej jak się da. Zauważ, czy w miejscach najbardziej "wspólnych" jest "kłębowisko" gałęzi świadczące o bezpardonowej walce, czy jednak takie "moje-twoje" - ja gałązkę dam tu, a ty swoją ustaw ją obok.
    Popieram wniosek o zakładanie plantacji diamentów na łubinach, ale i przywrotnikach. Na nich krople wody również wyglądają pięknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książkę czytałem, podobała mi się, ponieważ dowiedziałem się wiele o drzewach. Niektóre ich zwyczaje zadziwiają, na przykład dzielenie się substancjami odżywczymi wśród drzew jednego gatunku albo o dożywianiu swoich dzieci – siewek rosnących pod drzewem rodzicielskim. Jednak nie oglądałem koron bliskich drzew pod kątem ich wzajemnej współpracy. Zrobię to przy najbliższej okazji.
      Zauważyłaś mój dowcip o diamentach :-) Dziękuję. Przywrotników nie znam, muszę obejrzeć roślinę na googlach.
      Aniko, dziękuję za obecność.

      Usuń
    2. Przywrotniki mają takie ładne okrągłe liście, wręcz stworzone do tego, by przy każdej okazji ustroić się kropelkami wody.
      Jestem poszukiwaczką perełek, jak więc miałabym przy okazji nie dostrzegać diamentów? ;-)

      Usuń
    3. Aniko, oglądałem zdjęcia przywrotników. Wiele z nich było z kroplami wody na liściach, więc inni też zwrócili uwagę na tę hodowlę diamentów.
      Zastanowiłem się, jak u mnie jest z poszukiwaniem perełek i wyszło mi, że też je znajduję, oczywiście nieco odmienne od Twoich. U mnie to szczegóły widoków, czasami z jednego konkretnego miejsca. Albo chwile pojawienia się dali, gdy na przykład wychodzę z lasu i nagle wzrok sięga na wiele kilometrów. Ale i bywają małe perełki. Kiedyś poszedłem na kaczawskie wzgórze, przypominając sobie widzianą tam rok wcześniej iglicę, malutki krzaczek rosnący pod skałą. Jego widok w połączeniu z pamięcią, z faktem powrotu dla niego, były moją perłą.

      Usuń
  5. Jest mi niezwykle przykro, że nie dane mi było jeszcze poznać tych pięknych gór. Jedno jest natomiast pewne. Gdy tylko nadarzy się okazja wyjazdu, wiem, gdzie będę szukać wskazówek i informacji. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo, Ewelino :-)
      Zaglądaj, kiedy tylko zechcesz poczytać o sudeckich górach. A jeśli zechciałabyś kiedyś poznać moje Góry Kaczawskie, służę wszelką pomocą.

      Usuń