Strony

czwartek, 16 lipca 2020

Empatia a wiedza

150720
Na specjalne potrzeby wojska produkowane są wyjątkowe koncentraty odżywcze. Mogą mieć objętość niewiele większą od tabliczki czekolady, a zawierać wszystkie składniki potrzebne organizmowi na cały dzień. Produkowane są z odpowiednio dobranej ilości i rodzajów mięsa, tłuszczu i owoców z dodatkiem witamin. Kostki pozbawione są wody, sprasowane, twarde, a smak mają... powiedzmy, że oryginalny, jednak umożliwiają przeżycie w dobrej kondycji i co ważne, wiele takich porcji zmieści się w plecaku.
Gdzieś i kiedyś trafiłem na przepis takiego specyfiku, do samodzielnego wykonania; nie wiem, jak smakowałoby mi twarde, wysuszone mięso z rodzynkami, ale w końcu nie są to dania wytwornych restauracji.
Zapewne dziwicie się tematowi, tak nietypowemu na moim blogu. Już się tłumaczę.
Dzisiaj odebrałem list od UNICEF Polska z prośbą o wsparcie akcji dożywiania głodujących dzieci w Nigrze.
Nie musiałem zaglądać do internetu, ponieważ mam pewną wiedzę o tym kraju, przy którym sąsiednia Nigeria wydaje się zamożna. Dość powiedzieć, że znaczna część, chyba nawet większość, finansów państwa pochodzi z… Francji. Społeczeństwo tego kraju wspiera swoją byłą kolonię.
Do listu dołączone było zdjęcie małego Murzyniątka jedzącego coś białego, wyciskanego z foliowej saszetki.
Jak się dowiedziałem, to specjalny produkt, powszechnie używany przez UNICEF dla ratowania zdrowia i życia niedożywionych dzieci. Składa się ze zmielonych orzeszków ziemnych, mleka w proszku, tłuszczu roślinnego, witamin i minerałów. W małej torebce zmieszczono 500 kcal! Całodzienna dieta dziecka to trzy takie torebki, które w hurcie kosztują niewiele ponad cztery złote.
Wesprę – pomyślałem w pierwszym odruchu, ale zaraz przyszła myśl przeciwna: nie uratuję całego świata. Cóż mnie obchodzą dzieci w Afryce? Nie znam ich i nigdy nie widziałem. Może niech rodzice mniej płodzą dzieci?
Nie, tak nie można. Trzeba pomóc, chociaż parę dziesiątek złotych wysłać.
Wysłałem więcej, ale też zdaję sobie sprawę, że kwota byłaby znacznie mniejsza od przekazanej, gdyby nie… moja skromna, ale tutaj wystarczająca, wiedza o mechanizmach rządzących rozwojem naszego gatunku i elementarna wiedza o psychologii ewolucyjnej.

Nasz empatia ma swoje wyraźnie zaznaczone granice, a te wykształcone zostały w toku naszego rozwoju.
W ciągu dziesiątków tysięcy lat ludzie żyli w małych grupkach znających się ludzi, często spokrewnionych. Grupa nie przekraczała stu kilkudziesięciu osób. Jak pokazały współczesne badania, nie potrafimy budować indywidualnych związków emocjonalnych z większą ilością ludzi. Przez tysiąclecia ludzie spoza grupy widziani byli rzadko i zawsze jako obcy, inni. Od bardzo niedawna żyjemy w anonimowych wielkich skupiskach i możemy poznać życie ludzi z antypodów. Liczne ślady tych zmian są w nas, na przykład ograniczenia naszej zdolności empatycznego odczuwania.
Damy wszystko, co mamy, nawet cząstkę siebie, dla uratowania swoich dzieci, damy wiele dla uratowania naszych kuzynów i przyjaciół, ale los umierających dzieci gdzieś na drugim końcu świata niewiele nas obchodzi. Właściwie nie obchodzi wcale. Przeczytamy lub usłyszymy o tamtych tragediach i zaraz wracamy do swoich zajęć, nawet nie to, że wyrzucając z pamięci straszne obrazy, co po prostu zapominając o nich. Nie dlatego, że tak nieczuli jesteśmy, a dlatego, że mamy psychikę ukształtowaną w nieistniejącym już świecie.
Tutaj działa też znany psychologom mechanizm obrony naszej psychiki, bombardowanej nadmiarem informacji i tragedii. Nie tylko one powszednieją, ale i obojętnieją. Czyż moglibyśmy tak się przejmować losem wszystkich nieszczęśliwych dzieci na świecie, jak losem swoich dzieci? Przecież nie.

Więc do Afryki nie sięga nasze odruchowe, wrodzone współodczuwanie, jednak sięgnąć może nasza świadoma myśl. Empatia wspomagana wiedzą i rozumem.
Nierzadko przeciwstawia się wiedzę i rozum sercu. Tutaj mamy sytuację dokładnie odwrotną, bo oto w rozumie i w wiedzy serce może znaleźć wsparcie.
To my, cholera jasna, wyrzucamy tony jedzenia, wydajemy góry pieniędzy na odchudzanie się, a tam dzieci głodują! Przecież nie ich winą jest pojawienie się na tym świecie!
Moje dzieciństwo minęło w latach biednych, aczkolwiek nie głodnych. Pamiętam śniadania szykowane przez moją babcię: wielka kromka suchego chleba leżąca na kubku świeżego mleka z rannego udoju. W ciągu dnia, gdy głód przygonił mnie do domu, dostawałem tak samą wielką kromkę posmarowaną smalcem ze skwarkami; „kanapkę” uzupełniałem szczypiorem zerwanym w warzywniaku za domem. Do dzisiaj pamiętam wyborny smak tego jedzenia.
Dziecku, którym wtedy byłem, tyle wystarczyło. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ była babcia i mama, miałem kolegów, a głodny nie byłem. Tyle dziecku wystarczy: bliskość kochających osób i sytość. Nic więcej nie jest mu potrzebne do szczęścia.
Może za równowartość paru moich wyjazdów w Sudety, kiedyś jakiś nieznany mi człowiek z biednego kraju będzie dobrze wspominał swoje dzieciństwo?

5 komentarzy:

  1. Uwierasz tym postem, jak kamykiem w ciasnym na dodatek bucie, jak kolcem w opuszce palca, na dodatek ułamanym i ciężko go wydłubać ... głodujące dzieci w Afryce i syte ponad miarę społeczeństwa; ... moje dzieciństwo było podobne, wypełnione od wczesnych lat pracą, bo trzeba było pomóc rodzicom na gospodarstwie, jedzenie proste, zdrowe;
    różnie bywało, biednie też, ale nie głodnie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze napisałaś! Ten tekst może uwierać, ale jeśli tak działa, to jest w Tobie empatia.
      Do czego doszliśmy? Za jednego dolara dziennie można wyżywić głodujące dziecko, a świat każdego dnia wydaje kilka miliardów na wojsko i może niewiele mniej na skutki przejadania się.
      Owszem, w najbiedniejszych krajach kobiety rodzą za dużo dzieci, ale wiadomo przecież, że niekoniecznie same decydowały o ilości ciąż. Poza tym wiadomo od dawna, że w społeczeństwach, w których istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo śmierci dziecka (jak w krajach europejskich), rodzice mniej dzieci sprowadzają na świat.
      Czyli im większa bieda, tym więcej dzieci – i vice versa. Stąd tak znaczne przemiany u nas w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.

      Mario, dziwna jest droga ludzkich skojarzeń: Twoje słowa przypomniały mi inne, podobne, wypowiedziane pięć tysięcy lat temu, w najstarszym zachowanym poemacie.
      To słowa Gilgamesza oskarżającego boginię Isztar:

      „Tyś koszyk z żarem gasnący, gdy zimno, drzwi poślednie, nie chroniące od burz i wiatrów, zamek, co grzebie pod sobą walecznych, słoń, co czaprak swój zrzuca i depce, smoła, która ubrudzi niosącego, bukłak dziurawy, co moczy niosących, głaz wapienny, który ścianę kruszy ciężarem, taran, który wprowadzono w kraj nieprzyjaciół, sandał, który chodzącemu stopę obciera.”

      Babcia często gotowała na śniadanie zacierkę: rozcieńczone, lekko dosolone mleko, drobno pokrojone ziemniaki i kluski. Były nierówne, bo ciasto babcia zgarniała łyżką z miski bezpośrednio do sagana. Dobra zupa o niezapomnianym smaku.
      Jak myślisz, ile osób wie jeszcze, co to jest sagan i zna taką bieda-zupę?

      Usuń
    2. Znam tę zupę, moja mama ją gotowała:-)
      Dodawana była jeszcze dla smaku upalona cebula, taka jak do rosołu.

      Usuń
    3. Więc znasz zupę mojej babci!
      Podpalona cebula jako przyprawa też odchodzi w zapomnienie, a przecież jest smakowita.

      Usuń
  2. UNICEF (United Nations International Children’s Emergency Fund, czyli Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci) w roku 2015 dysponował pięcioma miliardami dolarów – dane z Wikipedii.
    To mniej więcej tyle, ile świat wydaje dziennie na armaty i rakiety. Dziennie!!

    OdpowiedzUsuń