Strony

poniedziałek, 19 października 2020

Borowy Jar i elektrownie

290920

W Górach Kaczawskich: z Siedlęcina na Wieżycę, przejście Borowego Jaru. Z wioski do gościńca Perła Zachodu.

Plany na drugi dzień włóczęgi zmieniłem z powodu padającego deszczu. Na pelerynę nie mogłem patrzeć. Planuję po powrocie wywrzeć na niej zemstę tak ją chowając, żebym nie mógł znaleźć, żeby zniknęła mi z oczu na zawsze, tylko nie jestem pewny, czy ten sposób będzie skuteczny w powstrzymywaniu deszczu.

Pojechałem do Siedlęcina i przeszedłem w obie strony Borowy Jar czterokilometrowym szlakiem wzdłuż Bobru.

Z wioski nie ma wyznaczonego szlaku ani wyraźnej drogi do Jaru, ponieważ brzeg rzeki zajmuje jedna z kilku działających tam elektrowni wodnych, a jej ogrodzenie wchodzi na strome zbocze Wieżycy. Będąc tutaj kilka lat temu, znalazłem dość wygodne przejście lasem przez to pokaźne wzgórze, ze ścieżką zaczynającą się obok garażu samotnie stojącego przy wioskowej uliczce. Dzisiaj okazało się, że garażu nie ma, a ścieżka zarosła krzakami, ale nieźle pamiętałem ukształtowanie okolicy i bez błądzenia wyszedłem z lasu pod szczytem wzgórza.

Od strony wioski jego zbocza nie są bardzo strome, ale kiedy wejdzie się na szczyt i spojrzy w dół po drugiej stronie, ma się wrażenie bycia w dużych, skalistych górach. Zbocze podcięte jest płynącym w dole Bobrem, a że z przeciwnej strony też jest pokaźne, nasuwa się myśl o przełomie. Skalne bloki zaparte o dno rzeki stromą piramidą sięgają szczytu Wieżycy, a w załomach wyrosły drzewa. Widziane z góry gałązki z jesiennymi liśćmi na tle spokojnej tam tafli wody Bobru w dole i piętrzące się skalne złomy, są widokiem wartym zapamiętania.

Imponująco wyglądają wyrastające wprost w wody pionowe skały przy mostku prowadzącym do gościńca Perła Zachodu.

Pierwszy raz widziałem Jar bajecznie kolorowy w słoneczny dzień jesieni, dzisiaj zobaczyłem inny Borowy Jar.

Skały i wszechobecna woda – taki obraz wyniosłem z tej deszczowej wędrówki. Woda szumiała dołem, w rzece, i kapała na mnie z góry, ponieważ nawet jeśli chwilowo nie padało z nieba, to padało z mokrych liści.

Parę zdań o technice, która w tym ładnym jarze ma swoje niebagatelne miejsce.

Głęboko w lesie, na odludziu, działa nowa elektrownia o mocy 1 MW (megawat, czyli milion watów), „Bobrowice IV”. Nie bez powodu spotkałem inną jej nazwę: „Koniec świata”. Pamiętam wodę spływającą kaskadami po kamieniach w miejscu obecnej elektrowni, gdy byłem tutaj pięć lat temu. Dzisiaj zobaczyłem duże budynki, kanały, jakieś dźwigi i śluzy. Mały popierdułek energetyczny, skoro zasili ledwie 500 jednocześnie włączonych czajników, ale duża inwestycja inżynierska.


Oszałamia mnie ogrom prac przy budowie elektrowni: mnóstwo stali, cegieł i obrobionego kamienia, wielkie prace ziemne, a więc razem ogromna ilość energii i CO2. Z trzech widzianych dzisiaj elektrowni, największa ma moc 2,5 MW (albo ponad cztery, bo różnie piszą). Można powiedzieć, że to sporo, skoro wystarczy do zasilenia kilku tysięcy mieszkań, ale wobec całej mocy wszystkich polskich elektrowni wynoszących około 45 000 MW, jest to kropla w morzu. Żeby zaspokoić potrzeby energetyczne kraju, należałoby zbudować kilkanaście tysięcy takich elektrowni. Chyba każdy, kto widział zaporę i urządzenia elektrowni w Pilchowicach, jest pod wrażeniem wielkości budowli. Obecnie jej generatory są w stanie osiągnąć 14 MW mocy, a to znaczy, że trzeba byłoby ponad trzy tysiące takich budowli, żeby pokryć zapotrzebowanie Polski na energię.

Dane te działają na mnie przygnębiająco, ponieważ okazuje się, że elektrownie wodne, tak zdawałoby się czyste ekologicznie, skoro pracujące bez kominów, mogą być u nas tylko drobnym uzupełnieniem bilansu i niezupełnie są zielone, ciągnąc za sobą długi ogon CO2 z czasu ich budowy.

Uwaga językowa a propos. Całkowicie zgodnie z zasadami naszego języka mogłem napisać tutaj, że elektrownia generuje określoną moc, ale słowo „generowanie”, używane nagminnie i najczęściej niewłaściwie, obrzydło mi bardziej, niż deszcz w tych dniach, dlatego skreśliłem je z zasobu używanych przeze mnie słów.

Na pocieszenie jeszcze jedno porównanie. Ta nowa elektrownia o mocy 1 MW ma pokaźne rozmiary, a generator spalinowy dający taką moc można zmieścić na ciężarówce. Nieporównywalna skala wielkości, owszem, ale pod pełnym obciążeniem ten generator paliłby pięć, raczej sześć tysięcy litrów paliwa na dobę. W ciągu roku przez komin przeszedłby ładunek całego długiego składu kolejowych cystern, a przepływ wody napędzającej turbiny Bobrowic IV zapewnia słońce.

Dość techniki i matematyki, wracam na ścieżkę wiodącą brzegiem rzeki i dnem jaru.

Nie zmieniły się drzewa widziane i zapamiętane przed pięcioma laty. Buki, a wśród nich wielki, trójpienny; nieliczne, ale wysokie wiązy; kilka pokaźnych olsz, a najwięcej lip, i to lip strzelających w górę wieloma pniami. Na dużym, płaskim złomie skalnym, przy ścieżce, nad brzegiem rzeki, rośnie lipa rekordzistka, lipa będąca całym zagajnikiem. Ze wspólnych korzeni schodzących po skale do ziemi wyrasta kilkanaście pni, i to niemałych! Lip mających po kilka pni trudno byłoby zliczyć. Widziałem też ciekawie ukształtowane korzenie: brzegiem każdego skalnego stopnia schodów przechodziły na ich drugą stronę, jakby się zmówiły i wiedziały, że tam znajdą więcej ziemi.

Na lewym, a więc izerskim brzegu Bobru, na stromym zboczu góry, wznosi się gościniec Perła Zachodu. Dzisiaj byłem tam po raz pierwszy, ponieważ nie jestem fanem tego rodzaju obiektów, ale mając rezerwę czasu poszedłem. Przyznam, że widok z tarasu gościńca jest bardzo ładny, a zupę gulaszową podają tam niczego sobie. Wzdłuż szosy prowadzącej do obiektu, a biegnąc wzdłuż brzegu rzeki cały czas pnie się w górę, piętrzą się liczne skały, a nad nimi zalesione, strome zbocza gór. Może kiedyś pójdę tam?

Tak lubianymi bocznymi szosami przejechałem na drugi koniec Gór Kaczawskich, do Proboszczowa na nocleg, kończąc jubileuszowy, sto sześćdziesiąty, dzień wędrówek po moich górach.











PS

Drobna uwaga o nazwie wzgórza Wieżyca. Według encyklopedii Sudetów jest jedno wzgórze o tej nazwie na dalekim Pogórzu Kaczawskim, jednak na paru oglądanych mapach także wspominana przeze mnie spora góra vis a vis Perły Zachodu nosi tę nazwę. Ponieważ znalazłem przynajmniej kilka błędów w tej encyklopedii, zakładam, że i w ilości Wieżyc popełnili błąd.

8 komentarzy:

  1. Czy wiesz, że depczemy sobie po piętach? My byłyśmy nad Bobrem wczoraj, by spojrzeć na rzekę z podniesionym stanem wody. Szłyśmy obok elektrowni, ale wybrałyśmy trakt spacerowy z Jeleniej Góry, bo przecież pchałyśmy wózek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pierwszy raz, Anno :-) W styczniu planuje wziąć parę tygodni urlopu. Jego część poświęcę na sudeckie wędrówki. Będę miał nadzieję na wolne miejsce u Ciebie na pięterku.
      Aniu, dopiero po powrocie strzeliłem się w czoło: przecież mogłem przejść mostem kolejowym na drugą stronę rzeki i wrócić do Siedlęcina izerskim brzegiem, a ja zrobiłem po prostu w tył zwrot. Następnym razem zrobię taką pętlę.

      Usuń
    2. My w takich sytuacjach mówimy, że tak miało być i następnym razem... A na pięterku zawsze masz u mnie noclegi.

      Usuń
    3. Dziękuję, Aniu. W zimie przyjedziemy do Was.

      Usuń
  2. Krzysiek, pomimo deszczu, widoki były jesiennie kolorowe.
    A ja, przed wieloma laty zwiedzałem Borowy Jar właśnie tą drugą stroną Bobru. Wędrówkę rozpoczynałem od widokowej Wieży Krzywoustego Grzybek w Jeleniej Górze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tej, którą mogłem poznać, a o której zwyczajnie nie pomyślałem. Nic to, jest powód do powrotu.
      Kolory były, owszem, jednak promyk słońca by się przydał.

      Usuń
  3. Mam znajomego, który na wędrówki zabiera ze sobą parasol, żadne tam peleryny; ma w nosie uśmiechy politowanie innych uczestników, bo wie, że kiedy lunie, on tylko otworzy parasol, a oni będą szarpać się z peleryną na wietrze:-) bardzo to ciekawe, jak natura wykształca nowe odruchy obronne przed niekorzystnymi warunkami; w żyznej ziemi lipka rośnie prosto do nieba, nie zawracając sobie głowy tworzeniem pobocznych odrostów, w skalistym podłożu szuka każdego skrawka ziemi, szczeliny, żeby tylko przetrwać; może to nawet nie nowe odruchy, a raczej zakodowana, odwieczna siła natury; głęboki jar, w którym płynie Bóbr ... ile czasu trzeba było, żeby woda go wyrzeźbiła, jest bardzo malowniczy; nasz Wiar ma o wiele łatwiejszą robotę, wypłukuje luźniejsze kamienie, tworząc z nich kamieniste plaże, a tu, w litym skalnym podłożu trzeba się napracować:-) 160 dzień wędrówek kaczawskich ... a zatem życzę Ci przynajmniej podwojenia tej liczby, a najlepiej to o wiele, wiele więcej:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parasolka? Faktycznie, oryginalny pomysł. Możliwy do zastosowania tylko tam, gdzie nie ma stromych podejść, wspinaczki i nie idzie się gęstym lasem.
      Celne spostrzeżenie o sposobach radzenia sobie drzew w trudnych warunkach.
      Mario, myślałem do dwusetnej wędrówce kaczawskiej, ale brakuje 38 dni, to dużo. Może przyjeżdżając w Sudety z Lubelszczyzny uda się pójść po raz dwusetny?…
      Wiele wskazuje na to, że najbliższy wyjazd będzie w styczniu, ale za to kilkudniowy.
      Wiek Ziemi jest trudny do wyobrażenia dla nas. Cóż to znaczy 4,5 miliarda lat, a tyle właśnie liczy sobie staruszka Ziemia? Cóż znaczy ileś milionów lat rzeźbienia jaru przez rzekę?
      Nie wiem, ile czasu płynie Bóbr tym korytem, ale dla przykładu nie ma to specjalnego znaczenia. Jeśli woda i niesione nią kamienie pogłębiają koryto niechby tylko 1 milimetr na 10 lat, to po milionie lat jar będzie miał głębokość stu metrów. Ta skala czasu jest po prostu nieludzka.
      Mario, dziękuję.

      Usuń