Strony

środa, 14 października 2020

Śladami Jasiów

280920

W Górach Kaczawskich: z Chrośnicy przez Lastka, Kopę, Łysą Górę, Przełęcz Widok, Źróbka, Kobyłę na Ogiera. Powrót przez Zazdrośnika, Leśnicę i Łysą Górę do Chrośnicy.


W mojej książce o Jasiach wspominam o paru miejscach w Górach Kaczawskich. Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że odwiedzając je kilkakrotnie, nigdy nie przeszedłem trasy od jednego do drugiego miejsca.

Przejść ze zbocza Lastka, miejsca ich spotkania, na Ogiera, gdzie Jasia słyszała pożegnanie Jana z górami – oto plan na pierwszy dzień trzydniowej włóczęgi kaczawskiej.

Początek długo wyczekiwanego urlopu, pierwsze dni jesieni, czyli czas złotej polskiej jesieni? Niezupełnie. Piękna pogoda skończyła w pierwszy dzień urlopu, wędrówkę miałem deszczową. Może popołudniu pokaże się słońce, może jutro – westchnąłem i poszedłem drogą obok wierzby. Tej samej, którą Janek widział małą i dużą, w dwóch różnych czasach.

Miało być w ścisłym związku z książką, śladami Jasiów, ale mimo że oba punkty zwrotne trasy były ich miejscami, oni sami prawie byli nieobecni w moich myślach. Na początku czułem trochę zawodu do siebie o ten brak nastroju, później pomyślałem, że tak być powinno, tak jest lepiej.

Zbytnie zapętlenie fikcji i rzeczywistości dobre nie jest.

Całą trasę znałem, niektóre jej fragmenty przeszedłem kilkakrotnie, jedynie przejście przez północne zbocze Łysej Góry było niepewne, a to z powodu krów i ogrodzeń pod prądem. Krowy są dużymi zwierzętami i nie mam do nich zaufania, zwłaszcza jeśli nie jestem pewny ich płci; wolę mieć do czynienia z ogrodzeniami pod napięciem. Poradziłem sobie nieźle, w jednym tylko miejscu kawałeczek szedłem lasem, poza ogrodzeniem, ale przyznam, że idąc pastwiskami, oglądałem się za siebie, zwłaszcza gdy byłem daleko od drzew. Na pastucha, a tym bardziej na torreadora, stanowczo się nie nadaję.

Wbrew nazwie, tylko jeden stok Łysej Góry jest łysy, ten z wyciągiem narciarskim, pozostałe są zalesione, ale w tych lasach wiele jest polan i dróg. Znając je, można obejść górę bez wchodzenia w zwarty masyw leśny, niemal całą drogę mając ładne, urozmaicone widoki. Przez labirynt zagajników i łąk południowego zbocza Łysej Góry miałem przejść jak po sznurku, wszak niedawno metodycznie poznawałem tajniki przejść, i niewątpliwie tak by było, gdybym... nie zgubił sznurka. Jednak wcześniejsze penetracje tamtej okolicy swoje zrobiły: nie straciłem orientacji i idąc zakolem trafiłem na poszukiwaną dróżkę i łąkę. Trasę wybrałem nie tylko dla przypomnienia sobie przejść przez las i odmiennej drogi powrotu, ale i z powodu pamięci łąki z licznymi kaniami widzianymi tam rok temu. Było tak, jak i w innych miejscach: widziałem głównie stare, czerniejące grzyby, a młodych jak na lekarstwo.

Przed wyjazdem w góry kupiłem olej i jajka z myślą o smażeniu przywiezionych kań. O, naiwności!

Przydały się, owszem: do zrobienia zwykłej jajecznicy.

Obiecałem sobie nie śpieszyć się, nie patrzeć na zegarek, nie liczyć godzin, przecież mam urlop. Z dobrym skutkiem dotrzymywałem danego sobie słowa.

Sprawia mi przyjemność wiedza o tym, co mnie czeka za zakrętem. Wiedza o powalonym drzewie, które zaraz zobaczę i będę mógł usiąść na nim; o dziwnym jesionie czyniącym duże wrażenie swoją rosochatością, do którego dojdę skręcając w tę dróżkę; o widoku, który czeka na mnie na grzbiecie wzniesienia. Pewność zobaczenia skał między drzewami w tym miejscu, właśnie w tym jednym, a znanego drzewka głogu w drugim, budzi we mnie poczucie bycia u siebie, co dla mnie ma wyjątkowe znaczenie, skoro od dziesiątków lat żyję na walizkach, w różnych miejscach. Nie wiem, gdzie właściwie jest moje miejsce, nie wiem, gdzie będę za miesiąc, a piszę te słowa siedząc w kampingu stojącym w Krakowie, sto metrów od Wisły. Mam tutaj część swoich rzeczy, sporo wśród nich przywiozłem tylko dla poczucia bycia u siebie, ale inne zostały w moim pokoju w bazie firmy, w Lesznie, a kolejne w domu, pod Lublinem. Tylko ci, którzy doświadczyli takiego życia; ci, którym się zdarza zastanawiać po obudzeniu gdzie są, albo w ciągu dnia, szukając czegoś po półkach, przypominają sobie, że zostawili tę rzecz w innym „swoim” miejscu, odległym o setki kilometrów, docenią to poczucie swojskości. Poczucie bycia u siebie, mimo iż wcale nie są u siebie, a wędrują po górach odległych o wiele kilometrów od wszystkich „swoich” miejsc. Ta swojskość ma inne źródła, tkwi w niezmienności i w powrotach. Zwalone drzewo któregoś dnia może zniknie, wywiezione, ale zbocze, las, polna droga, różany lasek, zarys góry, wioska w dolinie, przydrożny uskok, na którym kiedyś siedziałem pijąc herbatę z malinowym sokiem, to wszystko zostanie, także w mojej pamięci.

Właśnie dlatego zmiany w otoczeniu, jakie czasami spotykam, bywają przykre. Budzą poczucie obcości i straty.

Widziałem mnóstwo kwiatów, co właściwie powinno dziwić w październiku, w pełni jesieni. Mnogość dzwonków, kwiatów jakże ładnych kształtami i kolorami, cieszy, a i oszołomić potrafi. Widziałem też oset mojej wysokości, a na nim kilka pysznych kwiatów. Samo to połączenie: oset, pogardzany i tępiony chwast, oraz jego ładne kwiaty, jest zadziwiający. 



Ludzie gonią gdzieś nieprzytomnie, szukają mocnych wrażeń, czegoś, co wydaje się im wspaniałe, oryginalne, nowe, zadziwiające, szokujące, a blisko mają nieznane: kwitnie gwiazdnica i niebieści się łan dzwonków. Wystarczy się nachylić i przyjrzeć, żeby w rozchyleniu ich płatków, w symetrii, ale i w skromności tych kwiatów, dostrzec piękno impresjonistycznych zdolności Natury.

Będąc w domu, słyszałem fragment jednego z utworów Claude Debussy. Do syna powiedziałem coś o delikatności dźwięków czy o malowaniu dźwiękiem, w odpowiedzi usłyszałem: cóż, to impresjonizm.

Przecież! – pomyślałem. Wszak jego istotą jest dążenie do oddania wrażenia, ulotności chwili.

Zapraszam do wysłuchania ładnego wykonania "Popołudnia fauna" francuskiego impresjonisty. 

Jeśli już o malowaniu dźwiękiem piszę, wkleję fragment a propos z książki o Jasiach, skoro dzisiejsza wędrówka była ich śladami.

>>W górach często zbacza ze szlaku, by iść wzdłuż strumienia, a ja cicho idę za nią wiedząc, że czeka mnie ładny spektakl.

Zatrzymuje się co kilka kroków i zamiera w bezruchu, a wtedy, gdy wsłucham się w szmer strumienia, czasami udaje mi się usłyszeć zmienność jego dźwięków. Jasia mówiła mi kiedyś, że w każdym miejscu swojej drogi – czy płynie wśród traw, przeciska się między kamieniami, czy spada kaskadami z głazów – strumień inaczej opowiada swoją baśń. Zasłuchana stoi nieruchomo, a bywa też, i te chwile podobają mi się najbardziej, że nagle drgnie, jakby coś ją wyrwało z zamyślenia, podnosi głowę i rozgląda się. Wtedy wiem, że usłyszała nowy dźwięk i wzrokiem szuka jego źródła. Może to być ledwie słyszany skowronek, dzięcioł gdzieś wysoko wśród konarów drzew, trzask łamiącej się gałęzi, szum nagłego podmuchu wiatru albo delikatny szmer traw – dźwięki, na które częstokroć nie zwracałem uwagi, a które dla Jasi układają się w muzykę Natury.

Czasami udaje mi się rozpoznać te dźwięki w jej utworach.<< 










 

7 komentarzy:

  1. Widzę pewną prawidłowość, jedziesz z Janem w inne góry, by potem wiernie wrócić w swoje Kaczawskie:-) w te bezludne, prawie bez turystów, gdzie wędrujesz bez bez wyznaczonych szlaków, sobie tylko znanymi traktami, wiedziony ciekawością, co za tym zagajnikiem, wąwozem, a że czasem lądujesz w błotnistych młakach albo zaroślach nie do przebycia, to tylko ma swój urok:-) akurat tutaj szedłeś rozległymi łąkami, widokowymi polami, gdzie pasy zadrzewień znaczą granice ziemi dawnych właścicieli; u nas właśnie wysyp kań, może nie zaszkodzą im padające od kilku dni deszcze, może jeszcze coś zostanie na patelnię; marzy mi się powłóczenie w czystym, roztoczańskim lesie; tak miało być dzisiaj, ale właśnie wyniosłam psom miski na taras ... leje:-) pochylić się nad małym kwiatkiem, zobaczyć jego urodę, docenić to ... mało takich osób; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, można powiedzieć, że jestem jak ten mąż, który po zrobieniu skoku w bok, z wyrzutami sumienia wraca do żony i zapewnia ją o byciu jedyną i wyjątkową:-)
      W czasie urlopu w Sudetach byłem osiem dni, a samych w Górach Kaczawskich pięć.
      Ludzi dostrzegających urodę niepozornych kwiatków nie ma tak mało. Wśród nich i Ty przecież jesteś, Ania Kruczkowska i Janek, co chwilę zatrzymujący się i opowiadający mi o jakiejś roślince.
      Po trzech dniach deszczu, wczoraj nie padało. Dzisiaj znowu kropi.
      Tak liczyłem na kanie, tak się oblizywałem. No i zostałem tylko ze smakiem.

      Usuń
  2. Może gdyby był z nim legnicki Jaś, poszukiwania byłyby skuteczniejsze?...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo podobała mi się Twoja opowieść. I zdjęcia. Same w sobie - zauważyłam tę impresjonistyczną nutę, a gdy uruchomiłam link z muzyką, Twoje zdjęcia ożyły. I ja spacerowałam tam sobie. I na pewno kogoś widziałam, ale wolałam nie przeszkadzać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aniko. Staram się w każdym tekście dodać coś od siebie, coś o przeżywaniu, ale wiadomo, że z różnym skutkiem. W moim widzeniu (nie wiem, jak w Twoim) najlepszy fragment to ten opisujący moje życie w rozjazdach.
      Jeśli zobaczyłaś tam, w muzyczno-górskim świecie, faceta opierającego się o kij i gapiącego się gdzieś z niedomkniętymi ustami, to mogłem być ja :-)

      Usuń