Strony

niedziela, 3 stycznia 2021

Wokół mojej książki

 

020121

Dzisiaj przeczytałem na zaprzyjaźnionym blogu oczywiste stwierdzenie: prowadzi się blog dla czytelników. Patrzę na statystki mojego bloga i nie widzę zmian od lat: dwadzieścia odwiedzin dziennie, raz na parę dni komentarz. Nie wiem, jak to zmienić; nie wiem nawet, czy chcę swoim czasem i przystosowaniem treści płacić za wzrost popularności… Nie chcę.

Nie chcę pisać dla poklasku, w rezultacie panuje cisza. W zasadzie pogodziłem się z tym faktem, tylko wyjątkowo dokucza mi ta paskudna zima bez sudeckich wędrówek. To przez nią marudzę.

Po dłuższej przerwie wczoraj zajrzałem na Instagram i zobaczywszy okropne mrowie ikonek, aż się wstrząsnąłem. Zwróciłem uwagę na tekst pod zdjęciem, chciałem go przeczytać, ale nie znalazłszy sposobu na jego przewinięcie, uciekłem stamtąd. Uczyłem się czytać i pisać, uczyłem się liter, ikonek nie zamierzam, zwłaszcza, że ich twórcy z reguły nie wysilają się dla uzyskania podobieństwa kształtu do funkcji, a logika ich myślenia i kojarzenia jest co najmniej dziwna. Nie muszę naginać się do nich, mając do wyboru więcej stron używających przejrzystych programów, niż jestem w stanie przeczytać.

Coraz trudniejszy „w obsłudze” jest ten świat uciekający mi gdzieś, gdzie nawet gdybym potrafił, chyba jednak gonić swoim rozumieniem nie chciałbym, a może i nie potrafił.

To wszystko pozbawia mnie chęci pisania, ale na szczęście pozostaje mi potrzeba wędrówek. Co prawda stają się bardziej interesowne, skoro znaczenia nabiera ich terapeutyczna rola, ale najcenniejsza dla mnie cecha, umiłowanie piękna, jednak nadal w nich tkwi. Bo piękno kocha się prawdziwie nie wtedy, gdy leczy nasze nastroje, ale wtedy, gdy jest i po prostu możemy je podziwiać.

Jednocześnie ze swoim podziwem dla bachowskich arii, nachylając się nad jakimś kwiatkiem przydrożnym, czuję się jak człowiek z innej epoki: nieznanej już, nierozumianej i obojętnej dla coraz większej części rodaków. Czasami, gdy szczególnie dokuczy poczucie obcości, czuję się wprost żałośnie.

Coraz wyraźniej widzę, jak niewiele mogłem pomóc moim książkom, a teraz nie pomagam wcale. Opuściłem ręce. Po prostu nie wiem, co więcej mogę zrobić. Po miesiącach starań, poświęceniu niemałego grosza i dużej ilości czasu, rezultaty pokazują moją bezradność, niemal zerową skuteczność. Wczoraj uświadomiłem sobie fakt niezaglądania na swoją stronę w lubimyczytac.pl od około miesiąca. To efekt mojego stanu: po co, skoro i tam panuje cisza?… Okazało się, że jednak nie. Pojawiła się nowa recenzja opowieści o Jasiach.

Tekst napisała kobieta, więc jest z tych cenniejszych dla mnie. Książka spodobała się, więc – tak odruchowo pomyślałem – może zmiany mają swoje granice i zostanie coś dla mnie, dla mojego rozumienia świata, uczuć i piękna? Może jednak ten świat FB, wszechobecnych ikonek, reklam, blichtru, pożądania sławy i mamony, ocali i zachowa pragnienie głębokiego przeżywania uczuć i szerzej – piękna?

Autorką jest Flatreads. Znam Jej imię i nazwisko, ale skoro na stronie używa nicka, wypada i mnie pozostać przy nim. Oryginalny tekst ująłem w znaki >><<, a zamieszczam go tutaj po uzyskaniu zgody recenzentki.


>> Jak to jest, kochać z nieustannym poczuciem nierealności? Przecież pojawiła się nagle. Tak samo nagle może zniknąć. Prawda?

To w ogóle, ani na krok, nie była książka, jakiej się spodziewałam. Oczekiwałam czegoś zwyczajnego, przyziemnego. Słuchania muzyki ze słuchawek i romantycznych wędrówek po górach. A tymczasem dostałam... ciężko to nawet opisać, bo ta historia naprawdę jest czymś niezwykłym.

Dziewczyna, którą główny bohater ujrzał podczas jednej z górskich wycieczek, w tajemniczy sposób dostała się do nieswojego czasu. Urodzona w roku 1928, pamiętająca drugą wojnę światową, która według niej dopiero co się skończyła... Jest rok 2014, a ona ma dziewiętnaście lat. Co?

Powieść jest niedługa, a jej narracja zamiast przybrać klasyczną formę, skręca w stronę gawędziarskiego zbioru wspomnień. Jest tu mnóstwo zachwyconych opisów dotyczących tej dziewczyny. Bohater jest nią oczarowany, zafascynowany... stąd tyle akapitów o jej warkoczach. Olśniewa go każdy jej szczegół. Każda drobnostka. Jednakże, między wersami utrzymuje się ciągły lęk o każdą kolejną chwilę. Nieustanne pytania "jesteś?", "jesteś naprawdę?" przypominają nam o niepokojącej ulotności tej sytuacji. Czy to nie jest przypadkiem sen? Narkotyczne wyobrażenie?

Zakończenie lekko niedomaga, tym bardziej niszczące całą przyjemność z czytania "Posłowie" (weźcie nie czytajcie go, jeśli sięgnięcie po tę książkę). Jednak cała ta historia rozmiłowała mnie w sobie bardzo. Polecam, polecam, polecam.

Czuję głupią satysfakcję, że udało mi się znaleźć taką podziemną perełkę i w dodatku polskiego pochodzenia. <<

* * *

„Podziemna perełka”… Zapamiętam tę oryginalną pochwałę :-)

Dziękuję, Flatreads. Także za szczere wytknięcie miejsc uznanych za niewłaściwe.

Autor powieści zawiera swoiste porozumienie z czytelnikami: wymyślam ludzi i ich życie, wy o tym wiecie, ale ja i wy udajemy, że opisywana jest prawda. Autentyczna historia. Przecież na tej niepisanej umowie opiera się cały wielki gmach literatury zwanej piękną.

Kończąc swoją opowieść balansującą na krawędzi rzeczywistości i fantazji, uznałem za właściwe przeciąć ten układ między autorem a czytelnikami. Dlaczego? Szczerze mówiąc, nie mam pewności. Wydaje mi się, że w ten sposób chciałem jeszcze bardziej zatrzeć granice między dwoma światami bohaterów. Że odrealniłem ich jeszcze bardziej? Owszem, ale bliższy byłem myśli zawartej w cytowanym tam fragmencie wiersza, który najzwyczajniej mnie oczarował i który tak naprawdę jest najkrótszym z możliwych opisów mojej opowieści.


"Nie ma nieba i ziemi, otchłani, ni piekła,

Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma.”

Jan Lechoń.


Prawda literatury pięknej nie musi być zgodna z rzeczywistością, żeby była prawdziwa. Jej siłą oddziaływania, autentycznością i wartością, jest zawarta w niej prawda o człowieku. W mojej opowieści ta prawda jedno ma miano: miłość.

Pozytywna ocena opowieści potwierdza dobre opisanie tego uczucia. Cała reszta mniej jest ważna.


Post scriptum

Z niejakim zaskoczeniem poczułem w sobie długo nieodczuwaną potrzebę przepisania dwóch moich dużych powieści o miłości. Wspominałem o nich na tym blogu, stali czytelnicy może nawet pamiętają opublikowane fragmenty. Teksty powstały kilkanaście lat temu i głównie z tego powodu (czas zmienia piszącego, także jego ogląd świata) wymagają sporych poprawek, ale bardzo wątpię, czy wezmę się za te prace, ponieważ pisać do szuflady nie mam już ochoty. Wspominam o nich w związku z nierealnością historii Jasiów: otóż w tych starych powieściach fantazji jest jeszcze więcej. Sam przed sobą tłumaczę się głównym założeniem: trzymania się jak najwierniej treści mitu greckiego o rozciętych połówkach, będącym motywem głównym historii. Uśmiecham się wyobrażając sobie opinie czytelników dowiadujących o możliwościach i wyczynach bohaterów, o świecie, w jakim oboje żyli. Tam to dopiero jest pomieszanie fantazji i realności! :-)

Może inaczej nie umiem pisać?

Ależ nie! Przecież pamięć komputera przechowuje jeszcze jedną powieść o miłości. Dwoje ludzi w wieku mocno średnim, oboje poturbowani przez życie i zjeżeni do ludzi; spotkanie staje się początkiem diametralnej odmiany ich życia. Fantazji w tej historii nie ma za grosz, za to jest sporo dość egzotycznych realiów, jako że oboje pracują w… lunaparku. Przecież nie mogłem umieścić ich w biurze korporacji, bo nic nie wiem o takiej pracy.

Co dalej z nimi? Nic. Trwają cichutko w pamięci komputera. Na więcej nie liczą, ponieważ ich twórcy brakuje przebojowości, a i odpowiednio wysokich umiejętności pisarskich też.

6 komentarzy:

  1. Krzysztof, wyczuwam nutkę zwątpienia, rozżalenia, a nawet niechęci do wirtualnego świata, i nie tylko. Przyznaję, że czasami też mam takie rozterki, ale bloga piszę bardziej dla siebie niż dla innych, to taki swoisty pamiętnik, chętnie sięgam do archiwów, gdzie przypominam sobie nasze wyjazdy, daty, uśmiecham się do zdjęć, pamiętam pierwszy wpis, który z wielką obawą opublikowałam. Chciałam też pokazać Pogórze, które mając w sąsiedztwie tak uwielbiane Bieszczady również ma wiele do zaoferowania. Przy okazji towarzyszy mi mała grupka wiernych czytelników, poznałam ciekawych ludzi w realu, to dla mnie ogromna wartość, a na statystyki nie patrzę, bo i po co? Wydaje mi się, że nasze pisanie stoi na "straconej" pozycji w stosunku do mnóstwa nowych możliwości, tych fejsbukowych, instagramowych czy jeszcze innych. Rozumiem Twoje rozterki czy oczekiwania, związane z wydaniem książek, pamiętam posty z opisami "potykania się" z wydawcą, cały proces nanoszenia poprawek zgodnie z czymś widzimisię, to już na początku gasi entuzjazm człowieka i jest frustrujące. Wydaje mi się, że najbliższa sudecka wędrówka uleczy przygnębienie, będzie zdrowe zmęczenie, piękne widoki, może śnieg ... kontakt z naturą jest najlepszym antidotum, znam to uczucie. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, przeczytanie przychylnych opinii o książkach są jasnymi i miłymi chwilami, wiele wynagradzają. Ta recenzja cieszy mnie podwójnie: nie tylko swoją przychylnością, ale pojawieniem się właśnie teraz, w zimie.
      Wiem już, że w gruncie rzeczy nie jakość tekstu się liczy, ani nawet nie tyle dobre przyjęcie wydanej książki, co szum wokół niej. Mnóstwo ocen, recenzji (nawet takich kilkuwyrazowych, byle było ich dużo), a jeśli opinie, to przede wszystkim ludzi bardzo popularnych. Przy czym niekoniecznie muszą być znawcami, niekoniecznie muszą szczerze chwalić, ale mają robić informacyjny natłok i służyć obserwatorom jako drogowskazy. Wtedy ludzie kupują. Inaczej nie.

      Moje oczekiwania… Właściwie były i są bardzo skromne. Sprzedaż bardzo małych (po dwieście egzemplarzy) nakładów moich książek. Nie dla pieniędzy, bo o nich mowy być nie może, a dla stworzenia możliwości wydania następnej książki. Tylko i aż tyle.
      Myślę, że moją główną przyczyną prowadzenia bloga jest chęć posiadania swojego miejsca w Internecie. Na tyle mojego, żeby móc publikować to, co uznam za właściwe i czuć się gospodarzem. A jeśli jeszcze ktoś tu zajrzy i zostawi swój ślad, to właściwie cel zostaje osiągnięty. Popularność tego bloga ma dość ścisły związek z popularnością moich książek: piszę w sposób mało ciekawy dla ludzi. Tak po prostu.

      Usuń
  2. Oj, Krzysiu, faktycznie dopadła Cię zimowa chandra, na którą jest tylko jedno lekarstwo : góry. Prawdą jednak jest, że blogerzy nie mają teraz łatwo, bo wszystkie algorytmy googla, fb i Instagrama sprawiają, że wyszukuje się nie te teksty, które są dobre, tylko te, które głośniej krzyczą. Widać to u mnie. Najpoczytniejsze posty wcale nie są najlepsze tylko albo dobrze wypromowane (godziny na fb) albo napisane pod SEO (cokolwiek to znaczy)
    Lecę uzupełnić Twój fanpage o nowy post 😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, chandra jest częstą moją przypadłością, ale nic to. Będzie tak, jak napisałaś: pojadę na łazęgę, owionie mnie wiatr znad łąk i mi przejdzie. Zawsze przechodzi, chociaż po czasie zawsze wraca, paskuda.
      Przyznam, że teraz nieco żałuję połączenia w tekście opisów moich nastrojów z nową recenzją książki, ale tłumaczę się ich związkiem z moimi książkami. Nie tylko zima dokuczyła mi, ale także niemożność dotarcia do potencjalnych czytelników moich książek, ta bezradność. W rezultacie sprzedaż kuleje i nie mam szans na wydanie następnych pozycji.
      SEO – cokolwiek to znaczy. Dobre :-)
      Dziękuję, Aniu.

      Usuń
    2. Ćwiczę na Twoich social mediach nowe narzędzia do Tworzenia grafik. Zobaczymy, jak się sprawdzają 😂 To ponoć teraz najgorętszy trend na fb i Ig.

      Usuń
    3. Rozumiem, że to coś jest konieczne dla utrzymania widoczności i odwiedzin swojego profilu, bloga, strony, etc.
      Podziwiam Cię, Anno.
      Ja coraz bardziej jestem z tyłu.

      Usuń