Strony

niedziela, 7 lutego 2021

Powrót do starych znajomych

 240121

Szedłem na przełaj bardziej kierując się pamięcią niż wzrokiem. Najpierw z niebytu wyłonił się drewniany krzyż przydrożny, później po prawej zamajaczyła ledwie widoczna grupa drzew, a kiedy znikła, zobaczyłem przed sobą regularny kształt o czerwonawym odcieniu. Po kilku krokach rozpoznałem dach domu.

Dom? Tutaj? Poszedłem bliżej i wtedy rozpoznałem ciemniejszy zarys ruiny między drzewami i domyśliłem się, gdzie jestem. Wiedziałem już, że wychodząc na otwartą przestrzeń, obrałem kierunek nieco za bardzo w lewo. Przy starym wapienniku zajrzałem jeszcze na dno głębokiego wyrobiska i wszedłem na znaną mi drogę.

Później przyszło zdumienie zabarwione satysfakcją i poczuciem swojskości. Parę dni temu chodziłem znanymi dróżkami w okolicy odległej o dwadzieścia kilometrów, więc oddalonej od tej drogi i tego domu o dziesięć wiosek i setki dróżek, a przecież wszystkie one są mi nieźle znane, bo kaczawskie. Może ludzie tutaj mieszkający nawet nie wiedzą o istnieniu wiosek na drugim końcu Gór Kaczawskich, a ja, człowiek z Lubelszczyzny, znam ich drogi i okolice.


Od tygodni wracałem myślą do wschodniej części Gór Kaczawskich, do wzgórz i górek w okolicy Rochowic. Zaniedbałem je, będąc tam ostatnio – przed chwilą sprawdziłem w notatkach – dwa lata (i trzydzieści dni wędrówek) temu. Pora wrócić w moje przecież strony i odwiedzić starych znajomych.

Poprzedni przyjazd w góry miałem troszkę spóźniony, więc dzisiaj wziąłem odpowiednią poprawkę; w efekcie na miejscu, w Nowych Rochowicach, byłem trzy kwadranse przed świtem. Przesadziłem, ale dzięki temu mogłem spokojnie zjeść śniadanie i wypić pierwszą herbatę.

Wybranym miejscem było podnóże wieży nadajnikowej pod Nowymi Rochowicami. Dojechałem na miejsce tylko dzięki głębokim koleinom zrobionych w twardym śniegu, ale na zaparkowanie szans nie miałem. Za dużo było śniegu na poboczach. Wracałem tyłem ponad sto metrów starając się nie zjechać ze śladów, a dobre miejsce znalazłem nieco niżej, przy pierwszych domach.

Nie było żadnego świtu, żadnej Eos, nic. Po prostu ciemności nieskończenie powoli zamieniały się w szarości, a z nich wyłaniały się najbliższe domy i drzewa – dalsze nadal były ukryte.

Kiedy uznałem, że już jest dzień (bo fakt ten był umowny i trudny do rozpoznania), założyłem plecak, wziąłem kije i poszedłem w stronę wieży. Pamiętałem urokliwą ścieżkę zaczynającą za konstrukcją i ładne z niej widoki. Co prawda dalej się kończyła, ale wystarczyło przejść pole, by po drugiej stronie trafić na dróżkę wiodącą do jednego z moich ulubionych miejsc.

Przez pierwszą godzinę szedłem niemal po omacku, ale ogólny kierunek udało mi zachować, co zauważyłem schodząc nieco niżej: mgła jakby się odrobinę uniosła i zobaczyłem, zgodnie ze spodziewaniem, domy Starych Rochowic oraz podnóża wzgórz po drugiej stronie wioski.

 

Dobre i tyle, wszak widzę na kilometr, nie na sto metrów – pomyślałem. Nieco później, skuszony urodą, wszedłem na inną dróżkę, a ta poniosła mnie ku szczytom wzgórz. Tam nie dość, że dróżka schowała się gdzieś pod śniegiem, to na dokładkę znowu wszedłem we mgłę. Westchnąłem. Znalazłem sobie inną drogę i poszedłem sprawdzić, gdzie mnie poprowadzi. Stopniowo narastający szum pozwolił domyślić się jej zamiaru: prowadziła do szosy. Postarałem się zapamiętać miejsce – może wrócę tutaj? – i zawróciłem. Po drugiej stronie nieboskłonu zobaczyłem rozjaśnienia, a w kwadrans później pierwsze błyski słońca i skrawki błękitu na niebie.

Byłem na rozległych wzgórzach między Starymi i Nowymi Rochowicami, w jednym z ładniejszych miejsc moich gór, więc byłem gdzie chciałem i nie miałem powodu się śpieszyć. Kręcąc się po okolicy, odwiedziłem Polne Źródełko. Ani ono się nie zmieniło, ani nie zmieniło się mojej widzenie – było i nadal jest urokliwe. Na brzegu pola, pod krzewem różanym, bije jasne, czyste źródło. Już metr dalej jest strumyczkiem o dnie wyłożonym błyszczącymi kamykami, a niżej otula się malowniczymi szuwarami. 

Dzisiaj niewielki jar wypłukany przez niego zasypany był śniegiem, ale kiedy zatrzymywałem się, słyszałem głos strumyka. W innym miejscu w poprzek drogi płynął strumień, ale ślady były świeże. Skręciłem na pole i zobaczyłem chwilowe, wiosenne, czy może powinienem napisać roztopowe, źródło. Przez otwór szerokości dwóch palców biła z wnętrza ziemi woda tworząc wypukłą taflę jeziorka wielkości połowy metra. Niżej niewymyte jeszcze źdźbła oziminy falowały w wodzie strumyka niczym wodorosty w strudze.

 Na południowych zboczach mało było śniegu, miejscami nie było go wcale, ale na północnych były nawet zaspy. Mimo że stary i twardy, śnieg nie utrzymywał mojego ciężaru, w rezultacie każdy krok był uderzeniem buta o ziemię, gwałtownym zapadaniem się na głębokość 10 lub 20 centymetrów. Te nieliczne na szczęście fragmenty trasy dały się we znaki.

Chyba nigdzie nie ma tyle większych, mniejszych lub całkiem małych wzgórków, czy niechby tylko wybrzuszeń na długich zboczach tej okolicy. Tylko część z nich wygładzona jest pługiem, reszta broni się niewielką kupką kamieni, kępą drzew, stromizną lub śladem starego wyrobiska. Wchodziłem na nie, między krzewy dzikich róż albo dużych, wielopiennych, splątanych drzewek głogów. Wchodziłem i patrzyłem. Zwykle wypatrywałem sąsiednie wzgórki i oczywiście szedłem poznać je z bliska. Na zboczu jednego z nich rośnie niewielki zagajnik różany. Te krzewy mają zwyczaj wypuszczania nowych pędów tak wysoko i daleko, ile tylko mogą. Jeśli w pobliżu nie trafią na coś, po czym mogłyby piąć się w górę, kołyszą się w powietrzu, biedne w swoich ślepych i bezradnych poszukiwaniach. Takie właśnie pędy widziałem dzisiaj na kilku krzewach. Jeśli natomiast poczują (jak to robią?) pień lub konary drzewa, albo cokolwiek innego, wspinają się szybko nawet na wysokość kilku metrów i tam, wystawiwszy się ku słońcu, kwitną i owocują bez opamiętania. Zdarzało mi się widzieć czerwoną gęstwinę owoców na szczycie przydrożnego drzewa, na przykład starej jabłoni, na wysokości pierwszego piętra. Jeśli wyrośnięte pędy nie znajdą podparcia, pochylają się coraz bardziej, w końcu kładą się, bezsilne, na ziemi i zamierają. Często widuję stare krzewy mocno pochylone, z gęstwiną leżących i martwych pędów. Życie takiego krzewu podtrzymują nowe odrosty, które nic nie wiedząc o doświadczeniach swoich poprzedników, od nowa podejmują próby wspięcia się ku słońcu.

Słońca niewiele widziałem. Pokazało się raz i drugi na chwilę, ale nie wygrało z chmurami. Godzinę przed końcem dnia przyszedł przedwczesny zmierzch, ponieważ zachmurzyło się jeszcze bardziej i zaczął podać śnieg. Nim doszedłem do samochodu, na plecaku miałem śniegową poduchę.















12 komentarzy:

  1. Uroki zimowych bezdroży: nigdy nie wiesz, kiedy zapadniesz się głęboko w śnieg i gdzie zaprowadź Cię mgła. Źródła roztopowe napawają nadzieją, bo świadczą o nasyceniu gleby wodą. Susza będzie mniejsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Aniu, pisząc o uroku. Oboje wiemy, że niewiele może nas zaskoczyć w czasie wędrówki wyraźnie oznakowanym szlakiem, natomiast puszczenie się na bezdroża, zwłaszcza zasypane śniegiem, bywa ciekawe, chociaż i męczące też.
      Może strumyki wrócą do starych swoich źródeł? Wiele z nich wyschło w ostatnich latach.

      Usuń
  2. Kiedyś obserwowałam u nas po wielkiej ulewie niezwykły widok. Woda przesączająca się do niższych warstw ziemi wybijała za zbocza wodotryskiem przez krecią dziurę, zupełnie jak Siusiający Amorek:-)
    Gdybym miała jakiekolwiek źródełko na podwórzu, ależ dbałabym o nie, pielęgnowała, a tu nic. Na wierzchołku góry za to na jednym podwórku wybija ich pięć, zawsze mnie to dziwiło, jak to? na górze? Mąż mi wytłumaczył, że na górze warstwy wypłaszczają się, co mnie dziwi jednako:-) Dobre drogi do wędrowania, bo kamieniste, u nas w czasie roztopów utopić się można w gliniastych kałużach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że nie tylko mnie marzy się woda płynąca przez ogródek 😊

      Usuń
    2. To prawda, że wiele dróg jest tam szutrowych bądź o kamienistym podłożu.
      Mario, własne źródełko! Gdzieś koło domu tryska prawdziwe, czyste źródło i płynie jasnym, dźwięcznym strumykiem. Nic, tylko kapliczkę stawiać bogom w podzięce za Twoje źródło. A ile radości dla dzieci w lecie! A ile możliwości ładnego urządzenia sąsiedztwa!
      Spróbować uderzyć różdżką? Może nie pomoże, ale może spróbować? :-)

      Usuń
    3. Czarodziejska różdżka nie pomoże, woda u nas na głębokości 24 metrów:-) a źródełko za sadem u sąsiada cykliczne, latem prawie suche, wybija wiosną podczas roztopów.

      Usuń
    4. Mario, mam pomysł! Możesz mieć źródełko na działce. Swoje własne.
      Kolega ma sporą działkę rekreacyjną na terenie pogórzańskim, właśnie on pokazał mi kiedyś swoje źródło. Biło czystą wodą, aczkolwiek niewiele, ale zdołało zasilić strumyczek szerokości dwóch dłoni, wpadający do stawu 20 metrów dalej. Szuwary, kamyki na dnie, cichy plusk wody…
      Jest tam studnia i mała pompa zasilana z baterii słonecznej. Jest też zakopany kawałek węża z końcem sprytnie ukrytym. Nic nie widać, po prostu bije źródło i płynie strumyk.
      Umiejscowienie płytkiej żyły wodnej pokazał różdżkarz, a po naukach i próbach kolega sam już potrafi znaleźć wodę.
      Co powiesz, Mario?

      Usuń
  3. Swietne włóczenie się, czytałam i ciągle sie martwiałm czy znajdziesz miejsce gdzie zaparkowałeś samochod, we mgle, na bezdrożach, za górkami ...ale znasz teren jak nikt, więc dałeś radę. Cały dzień wędrowki w zimowych warunkach...no no no, swietnie, a że miałeś widoki przecudowne to widać na zdjęciach. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażyno, mam trochę wybranych miejsc parkingowych w różnych częściach moich gór, ale akurat tam miałem tylko to, które okazało się niedostępne. Przyznam, że cofanie sprawiło mi kłopot. Słaba widoczność (tylko w świetle lampy cofania, bo lamp ulicznych tam nie było) i tylko w lusterkach. Parę razy poprawiałem ustawienie samochodu nim dojechałem do pierwszych domów. Później mile się wspomina takie chwile.
      Warunki zimowe, owszem, ale przy odpowiednim zestawie ubrań nie marznie się. Widoki miałem tego dnia urozmaicone także pod kątem przejrzystości powietrza i oświetlenia. Mgła, czasami taka ponura, szarobiała, ale i chwile słońca. Spędziłem ładny dzień w moich górach.

      Usuń
  4. Mój pech sprawił. że nie mogłem Ci towarzyszyć w tej wędrówce. Żałuję bardzo, ale Ty nie żałuj. Ze mną tyle byś nie przeszedł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem o Tobie, Janku. Uważam, że bez problemów dałbyś radę, bo wiele tych kilometrów nie było, jak i dużych podejść. Tylko pod lasem, tam, gdzie zaznaczyłem pętelkę, był męczący odcinek z powodu zasp. Po prostu poszlibyśmy inną drogą.
      Bo drogi w tych górach są wszędzie, gdzie zechce się iść. Prawda?

      Usuń
    2. Och, jest ich niezliczona ilość.
      Ach, ile tam jest też bezdroży...

      Usuń