Strony

piątek, 12 lutego 2021

Recenzja książki o Jasiach

 

120221

Na portalu Biblionetka  ukazała się nowa recenzja mojej opowieści o Jasiach. Ucieszyła mnie przychylność autorki, cenionej przeze mnie dot59. Jest tłumaczem z angielskiego, także poezji, znawczynią literatury współczesnej i kobietą mającą wielką łatwość wyrażania myśli słowem pisanym. Jest też moją korespondencyjną znajomą.

Za jej zgodą zamieszczam tutaj tekst recenzji.

* * *

Magiczne spotkanie, prawdziwe przesłanie

W zasadzie nie czytam romansów. A jednak w tym miesiącu przytrafiła mi się lektura dwóch powieści, z których jedna romansem była ewidentnie (w dodatku przedwojennym i dla młodych czytelniczek raczej), zaś po tytule drugiej można sądzić, że jest nim także. Prawdę mówiąc, przeczytałam ją w zeszłym roku, zaraz, gdy ją dostałam, i dopiero niedawno, robiąc roczne zestawienie lektur, stwierdziłam zaskoczona, że ani nie wstawiłam oceny, ani nic o niej nie napisałam. A ponieważ nie da się tego zrobić z datą wsteczną, teraz po prostu nadrobiłam zaległość.

„Miłość, muzyka i góry” to rzeczywiście opowieść o miłości, ale czy romans? Rzeczy mają się tak: narrator – o którym na początku nie wiemy nic ponad to, że (podobnie jak autor) jest miłośnikiem górskich wędrówek, podczas jednej z wypraw w Góry Kaczawskie spotyka dziewczynę w niewspółczesnym stroju. Jasia, bo tak ma na imię nieznajoma, jest wojenną sierotą i od dwóch lat pomaga w gospodarstwie ludziom, którzy udzielili jej dachu nad głową. Zdumiony czytelnik gotów teraz zakrzyknąć: „Zaraz, jak to? Ktoś mnie tu wpuszcza w maliny! Przecież wojna skończyła się kilkadziesiąt lat temu!”. Tak samo myśli narrator: „O co tu chodzi?”[1], „Gdzie ja jestem? (…) Co się stało?”[2]. Ale… fakt jest faktem: w tym magicznym miejscu doszło do jakiegoś dziwnego zakrzywienia czasoprzestrzeni i spotkania dwojga ludzi, żyjących w dwóch różnych okresach historycznych. Choć między ich datami urodzenia jest różnica ładnych paru dekad, ten wybryk natury zniwelował ją na tyle, by to, co się potem wydarzy, jawiło im się jako zupełnie naturalne. Jaś ulega prośbie Jasi i zabiera ją do swojej rzeczywistości. Udziela jej gościny w swoim mieszkaniu, opiekuje się nią tak, jak pewnie opiekował się młodszą siostrą, która już prowadzi samodzielne życie. Jasia uczy się życia w świecie zdominowanym przez technikę, nadrabia braki w wykształceniu i coraz mocniej przywiązuje się do swego wybawcy. Tak, jak on do niej…

Klasyczny romans skończyłby się w miejscu, w którym Jaś i Jasia nabierają pewności, że są sobie przeznaczeni, dostarczając czytelnikowi banalnej informacji, że „potem żyli długo i szczęśliwie”. Klasyczny melodramat dociągnąłby z akcją trochę dalej, ale potem zakończył ją jakąś dramatyczną sekwencją, raz na zawsze odbierającą tej parze prawo do cieszenia się sobą. Tu, owszem, także wydarza się coś, co stawia pod znakiem zapytania ich późniejsze losy, ale…w tym momencie interweniuje autor: „uznałem, że skoro mogę dać im dalszą wspólną przyszłość, odmawianie im tego byłoby czymś bliskim niegodziwości”[3].

Jest więc „Miłość, muzyka i góry” romansem, czy nie? Ja powiedziałabym, że raczej współczesną baśnią. O tym, jak bardzo różne są drogi, które mogą do siebie doprowadzić kobietę i mężczyznę, pragnących bliskości. Jak wzajemne zaciekawienie przekształca się w głębokie i tkliwe uczucie, oparte nie tylko na fascynacji, ale także na wzajemnym zaufaniu i szacunku. Jak miłość buduje most między mieszkańcami dwóch różnych światów, niewiele ze sobą mających wspólnego. Przy czym cała intymna strona tego, co się dzieje między Jasiem i Jasią, przedstawiona jest z niezmierną subtelnością i taktem, dowodząc, że nie potrzeba cytować podręczników anatomii i seksuologii, żeby ukazać fizyczną stronę miłosnej relacji; mało który piszący człowiek zdaje sobie z tego sprawę, a może też i mało który umie tę tezę zastosować w praktyce – ale autor pięknie z tym sobie poradził. Podobnie, jak z kreowaniem jednocześnie realistycznej i baśniowej atmosfery, w której przenikają się banalne sprawy życia codziennego, piękno natury i sztuki oraz dziwne meandry czasoprzestrzeni, pozwalające bohaterom spełnić najskrytsze marzenia.

Naiwne „harlekiny”, wmawiające czytelniczkom, że wystarczająco długo trzepocząc rzęsami, zdobędą serce milionera, albo, że siłą własnego uczucia zmienią brutalnego gangstera w lirycznego amanta, to jedno – a historie takie, jak „Miłość, muzyka i góry”, napisane prostym, ale nie banalnym językiem i przypominające, że nawet w XXI wieku można spotkać mężczyznę, który wprawdzie nie sypie na prawo i lewo złotem, ale też nie rzuca wulgaryzmami (najbardziej trywialnym słowem, jakiego używa Jaś, jest „tyłek”), nie oddaje się nałogom, nie jest zazdrośnikiem ani nudnym moralistą, to drugie. Takie romanse mogę czytać. Z przyjemnością.

[1] Krzysztof Jan Gdula, „Miłość, muzyka i góry”, wyd. Warszawska Firma Wydawnicza, 2020, s. 9.
[2] Tamże, s. 17.
[3] Tamże, s. 198.

* * *

Współczesną baśnią została nazwana moja opowieść, co bardzo mi się spodobało. Dokładnie tak – napisałem baśniową historię.

Cenię sobie również pochwałę opisów intymnych chwil Jasiów. Przy tej okazji przypomnę (ponieważ już o tym pisałem), że w pierwotnym tekście było ich nie tylko mniej i ale i ledwie były zaznaczone paroma słowami. Fragmenty te rozbudowałem wiedząc o popularności „momentów”. Tak, zrobiłem to dla zaciekawienia czytelniczek i czytelników, jednak, mimo że nie opisywałem tych scen zbyt technicznie, „po męsku”, pewny dobrego przyjęcia przez kobiety nie byłem.

Tym bardziej cieszy mnie opinia autorki.

Czytając recenzję, dowiedziałem się o nierzadkim obecnie wulgarnym lub „ginekologicznym” opisywaniu scen męsko-damskich. Naprawdę teraz tak się pisze i takie opisy drukuje? Czy to znaczy, że moje wyobrażenia chwil intymnych, ani poetyckie przecież ani wyjątkowe, wyróżniają się in plus? Jeśli tak, to cieszę się, ale i smucę, ponieważ trzeba by uznać, że coś się dzieje niedobrego z gustami autorów lub czytelników, a moje obawy, czy nie posunąłem się za daleko w opisach, okazują się obawami osoby nieznającej obecnych trendów.

Fakt, nie znam, i trudno mi znaleźć w sobie chęci do poznania.

* * *

Może chociaż jedno zdjęcie miejsca Jasiów na Lastku, skoro ten post poświęcony jest książce o nich?

To proszę. Zrobiłem je we wrześniu, kilka lat temu. Z widocznego na nim miejsca zbiegu dwóch ścian lasu wychodzi droga, którą szedłem, a po kliku tygodniach szedł Jasio. Siedziałem pod brzozą, stoi nieco niżej, przy prawej krawędzi zdjęcia, później ulokowałem tam Jasię. Miejsce nie tylko z ich powodu jest jednym z moich ulubionych. Tam jest po prostu ładnie, a i widoki są dalekie.

Mam nadzieję na jego odwiedzenie przed powrotem do domu.


 

8 komentarzy:

  1. W każdej baśni jest jakieś ziarnko prawdy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest związek. Widziałem Jasię. Siedziała tam, pod brzozą. Tylko raz, ale na pewno.
      A może widziałem oczyma wyobraźni?…
      Oprócz Lastka, mam inne takie miejsca, na przykład w Bydgoszczy, w Wałbrzychu i na nieodległym Chełmcu.
      Mnie się podoba takie przenikanie światów.
      Dobrze byłoby wydać historie związane z tymi miejscami, ale jestem emerytem i nie stać mnie na finansowanie fanaberii.

      Usuń
  2. Każda przychylna recenzja Twojej książki cieszy, bo przecież wiem, że jest piękna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aniu.
      Czy mówiłem Ci, że jesteś wyjątkowa, godna podziwu i niestrudzona w swoich staraniach?
      Nie mówiłem?? To mówię teraz :-)

      Usuń
  3. Kolejna piękna i bardzo interesująca recenzja Twojej książki, Krzysztofie. Po raz pierwszy (chyba) rzucająca nieco światła na treść i intrygującą konstrukcję utworu. Gratuluję kolejnego i zasłużonego uznania :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aniko.
      Miało być coś zupełnie oderwanego od realiów, historia nie będąca historią, chyba że miłości. Jak któryś z recenzentów słusznie zauważył, z tej opowieści niewiele się dowiadujemy o bohaterach, w niej niewiele się dzieje, bo rzecz jest o miłości i jej przeżywaniu. Reszta jest czystą fantazją, w zarysie wymyśloną w miejscu pokazanym na zdjęciu – na zboczu Lastka w moich górach.
      Z ciekawością przeczytałbym Twoją opinię po lekturze, Aniko.

      Usuń
    2. Nie wiem czy potrafiłabym napisać recenzję (ostatnio było to chyba w liceum). Teraz, jeśli coś piszę, to niemal wyłącznie notuję, spisuję, bądź streszczam - to co słucham na YT. Ciągle brak czasu na czytanie, nawet tego, co sama napisałam ;-)
      Ale jak trafi się taka możliwość - to nie omieszkam :-D

      Usuń
    3. Aniko, brak czasu doskonale rozumiem, sam go ciągle gonię.
      Masz umiejętność wyrażania myśli pismem, a nie jest to zbyt częste, nawet wśród ludzi miewających książkę w ręku.

      Usuń