Strony

wtorek, 23 lutego 2021

W mroźny i wietrzny dzień

070221

Prognozę znałem: przy ośmiu stopniach mrozu, temperatura odczuwalna miała wynosić 20 stopni, ale nie uwierzyłem w aż taką rozbieżność; do tego stopnia nie wierzyłem, że nawet komina nie założyłem na głowę i szyję. Jeszcze nie minęliśmy ostatnich domów wioski, gdy uznałem, że jednak prognozowane 20 stopni może faktycznie jest, więc opatuliłem się dodatkowo i założyłem jednopalcowe rękawice, lepsze na mróz. Gdy nieco później wyszliśmy na otwartą przestrzeń, stwierdziłem, że synoptycy jednak się pomylili, bo niewątpliwie jest trzydzieści stopni pod kreską, sądząc po reakcji mojego organizmu na silny wiatr. Czułem się tak, jakbym nie miał na sobie wielu warstw odzieży. Wiatr, łapiąc mnie za plecak, chciał przewrócić, a skóra na twarzy piekła, przypalana mrozem i kłuta igiełkami zlodowaciałych drobin śniegu pędzonych wiatrem prosto na mnie. Wróciła myśl sprzed lat, z innej zimowej wędrówki: w piekle nie jest gorąco, bynajmniej; tam panuje siarczysty mróz i ustawicznie wieje przenikliwy wiatr.

* * *

Wieś Czaple i jej okolicę planowaliśmy poznać od wielu tygodni, ale konkurencja innych miejsc była na tyle silna, że dopiero dzisiaj pojechaliśmy do tej zadbanej i sporej wioski na Pogórzu Kaczawskim. Od razu przyznam się do całkowitej nieznajomości tamtych stron. Nie znam znacznej części pogórza, ponieważ jest rozległe, a ja lubię metodyczne poznawanie i częste powroty do ładnych miejsc. Dzisiaj poznane takie są, więc na pewno wrócimy. Teraz przyszła mi do głowy myśl o drugim powodzie nieznania tych stron: najczęściej używane mapy kończą się bardziej na południe, czyli nie ma na nich północnej części pogórza, a skoro nie ma, to nie kuszą nazwami miejsc i wzgórz. Teraz kuszą skuteczniej, bo wspomnieniami.

Największa góra okolicy, Kopka, nie dość, że pozbawiona jest miejsc widokowych, to i w kilku miejscach rozryta jest i poraniona kamieniołomami, zwłaszcza największym wyrobiskiem pod szczytem, jednak okolica zrobi wrażenie na miłośnikach pogórzańskich pagórków i rozkołysanych pól na ich zboczach.

Niewiele chodziliśmy otwartymi przestrzeniami, mimo ich urody dostrzeganej przez nas obu. Janek już snuł plany wędrówek polami wokół największego masywu leśnego, a ja uznałem plan za warty zrealizowania. Dzisiaj staraliśmy się chronić między drzewami z powodu zimna i wiatru, ale wypatrzyliśmy kilka dróżek wartych poznania.

Nie marzłem, z wyjątkiem palców rąk, i to mimo dwóch par rękawic. Jeszcze tak się nie zdarzyło, żebym nie mógł zrobić zdjęcia z powodu zdrętwiałych palców, albo żeby nie móc zapiąć rozporka; dobrze, że chociaż pasek udało mi się zapiąć. Telefon reagował podobnie: po zrobieniu drugiego zdjęcia wyłączył się. Do końca dnia musiałem go doładowywać z baterii zewnętrznej, czyli nosić dwa urządzenia połączone kabelkiem wrażliwym na uszkodzenie lub rozłączenie. Niech (nie) żyją korporacje fundujące nam malutkie bateryjki wymagające ustawicznego doładowywania i przekonywujące nas, że takich właśnie chcemy!

Na zboczach Kopki widzieliśmy parę kamieniołomów. Pionowa ściana największego wyrobiska, wysokości około dziesięciu metrów, czyniła wrażenie, a i podobała się barwą dobywanego tam piaskowca. Przechodziliśmy drogą, wzdłuż której leżały złomy tej skały, niektóre częściowo obrobione maszynami. Zwróciłem uwagę na ogrom ciężkich i energochłonnych prac potrzebnych od uzyskania równych płyt elewacyjnych; tam dopiero znajduje się uzasadnienie ich niemałej ceny.



* * *

Na tablicach informacyjnych ścieżki przyrodniczej zamieszczono mnóstwo fachowych informacji i trudnych nazw geologicznych. Dla kogo? Po co? Ilu ludzi zainteresuje ten bełkot nafaszerowany nieznanymi terminami? Można było ograniczyć się do paru najistotniejszych zdarzeń i faktów, na przykład o istnieniu morza na tamtym terenie oraz o wtórnym charakterze skał piaskowych, bez epatowania terminologią, którą geologowie tak uwielbiają, a która wszystkich innych zniechęca. Wszak informacje zamieszczone na tablicach nie są adresowane do studentów geologii, a do przypadkowych turystów.

Zepsuta okazja ich zainteresowania, a nawet zafascynowania.

Pamiętam geografię ze szkoły podstawowej: była nudą i zakuwaniem formułek. W wiele lat później sam zainteresowałem się pewnymi nazwami, pojęciami i mechanizmami, a po ich zrozumieniu doznałem zdumienia i zadowolenia – przecież to takie ciekawe! Wiedza i rozumienie mechanizmów działających w przyrodzie są satysfakcjonujące – jak każda wiedza.

Nie trzeba jej wiele, by układać zagadki mogące wzbudzić ciekawość młodzieży. Na przykład taką: samolot lecący nad równikiem z szybkością powiedzmy 700 km na godzinę, będzie przelatywał nad kolejnymi południkami co 10 minut. Czy są takie miejsca na Ziemi, gdzie można zrównać się z samolotem (w jego przekraczaniu południków) idąc na piechotę? A czy można go wyprzedzić? Co zrobić, żeby szybciej przekraczać południki, niż robi to odrzutowiec lecący nad równikiem?

Albo taka, jeśli już trzymam się równika i południków:

Jak wyliczyć odległość wyznaczaną przez jedną sekundę długości geograficznej na równiku? Prosiłbym o wzór. Oddalając się od równika, ta odległość się zmniejsza, zwiększa, czy jest stała?

Nigdzie nie przeczytałem o tych zagadkach, one są wyłącznie moje, sformułowane teraz, na potrzeby tekstu. Równania sam ułożyłem. Na matematyce znam się bardzo słabo, ot, na poziomie szkoły podstawowej, ale tutaj, jak wszędzie, najważniejsze jest zrozumienie.

* * *

Pochwaliłem się, więc wracam na Kopkę.

Zbudowana jest z piaskowców, czyli ze ściśniętego i zlepionego piasku. Skąd ten piasek? Ze skał gór, które naturalne procesy niszczące w ciągu tysięcy wieków zamieniły na malutkie okruszynki. Innym słowy: przed milionami lat były pasma górskie, których po prostu już nie ma. Proces zlepiania się ziarenek zachodzi na ogół w wodzie, ponieważ łatwiejszy jest wtedy transport substancji sklejających – i tak było, jak informują mnie autorzy tablic informacyjnych, w rejonie Gór i Pogórza Kaczawskiego. Kiedyś było tam morze, na które opadały drobiny niesione wiatrem i transportowane wodami rzek, powolutku tworząc grube pokłady. Morze falowało tak długo, że wydawało się wieczne, ale w procesach przemian powierzchni Ziemi nic nie jest wieczne. Ruchy skorupy ziemskiej wypchnęły skały w górę, a utworzone tym sposobem bezodpływowe morze wyschło. Zaczął się nowy etap życia. Po upływie kolejnych milionów lat przyszedł człowiek i zaczął dziobać kilofem w zboczu góry, które kiedyś było dnem morza. Znalazł kamień ciepłej barwy i postanowił wykorzystać go do budowy swojego domu.

Nie wiedział, że grubaśne pokłady tego kamienia były kiedyś drobinkami naniesionym przez wiatr nad morze, a jeszcze wcześniej były skałą budującą masyw górski, którego jedynie dinozaury widziały.

A jak powstały tamte stare góry? Czy istniały od zarania dziejów, czy może też były tylko ogniwem w łańcuchu nieskończonej przemian?

* * *

Prowadzeni drogą wyszliśmy na skraj lasu. Nie oglądając się na nas, droga pobiegła dalej, w stronę dachów paru domów widocznych za grzbietem wzgórza.

Wydawały mi się ściśnięte mrozem, przycupnięte i skulone w geście obrony przed zimnem. Widok tych domów, właściwie samych ich dachów, momentalnie obudził we mnie ciepło. Po chwili zrozumiałem: w takiej sytuacji, w mroźny dzień zimowy, przywołują obraz ognia i domowego ciepła. Powrotu do domu.

* * *

Na brzegu lasu wędrowiec zatrzymał się i długą chwilę patrzył na dach domu przycupniętego w dolinie między wzgórzami. Z jego komina pionowo unosiła się w mroźnym powietrzu biała smuga dymu. Gdyby wtedy ktoś przyjrzał mu się z bliska, zobaczyłby, jak twarde rysy jego twarzy łagodnieją, a pierś unosi westchnienie. Ruszył na przełaj tym swoim spokojnym, odpornym na zmęczenie krokiem wypracowanym w ciągu długiej wędrówki. Szedł patrząc na dom.

Kiedy stanął w progu, kobieta krzyknęła i zamarła z dłońmi przyciśniętymi do piersi. Podszedł i chwilę patrzył na jej twarz, tak znaną, tak drogą, i tak długo niewidzianą, a kiedy zobaczył łzy w jej oczach, cicho wypowiedział jej imię. Kobieta wyciągnęła ku niemu ramiona.

* * *

Chodziliśmy w pobliżu wioski Czaple na Pogórzu Kaczawskim. Przeszliśmy przez górę Kopka i odnaleźliśmy Cygańskie Skały. Oczywiście trochę włóczyliśmy się po polach.

Autorem zdjęć ze mną jest Janek.










8 komentarzy:

  1. A autorem zdjęć ze mną jest Krzysiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy zauważyłeś nazwę pierwszego zdjęcia z Tobą, tego zrobionego w lesie w pobliżu Cygańskich Skał...

      Usuń
    2. A po jakim szczególe mnie poznałeś?
      Krzysiek ma miły zwyczaj dawania nazw zdjęciom. A przedmiotowa fotografia nosi miano: Janek się zamaskował, ale i tak go poznałem.
      Krzysiek, chciałem Ciebie ocyganić, ale mi się nie udało.

      A jak odczytać tytuł zdjęcia?
      Na zdjęciu powiększonym do pełnego ekranu należy kliknąć prawym przyciskiem myszki, a następnie (nawet na próbę) zatwierdzić tekst: Zapisz obraz jako i wtedy system pokaże nazwę pliku.

      Usuń
    3. Hmm, jak ja Cię rozpoznałem, pytasz? Może po włosach? Mówisz, że przecież ich nie widać? To nie wiem :-)
      W mojej przeglądarce, a używam Firefoksa, wystarczy ustawić kursor na niepowiększonym zdjęciu (czyli takim, jakie zamieściłem w tekście), a po chwili na dole ekrany pojawi się jego adres. Na końcu bezsensownego ciągu znaków jest moja nazwa zdjęcia. Zamiast polskich liter są krzaczki, dlatego przed publikacją zamieniam je na litery bezogonkowe, a spacja podawana tam jest jako znak plus.

      Usuń
    4. Co zrobić, aby szybciej przekraczać południki?
      Udać się w okolice jednego z dwóch biegunów ziemskich.

      Usuń
    5. Oczywiście, Janku.
      Wszystkie południki schodzą się na biegunach. Jeśli wyznaczyć oś obrotu Ziemi z dokładnością do centymetrów, co na pewno jest to możliwe, to chodząc po małym kółku wokół punktu będącego osią, czyli wokół bieguna, będziemy przekraczali wiele południków jednym krokiem.
      Mało tego! Pójdźmy dalej w dokładności wyznaczania i załóżmy, że możliwe jest punktowe, z milimetrową dokładnością, a myślę, że jest. Stawiając stopę na ten punkt, butem przykryjemy wszystkie 360 południków.
      No i wtedy wyjdzie nam, że krok mamy jak Ziemia, bo jednym obejmujemy wszystkie południki :-)

      Usuń
  2. Zdjęcie nr 4, to pod mapką, bardzo niesamowite, krajobraz jak nie z tej ziemi, księżycowy wręcz albo i z innej planety. Aleście sobie pogodę wybrali na wędrówkę, w takim wietrze mroźnym to nawet myśli zamarzają, a co dopiero aparat:-) Dym z komina to bardzo budujący obraz, zwłaszcza dla samotnego wędrowca, jest ciepło pieca, na nim gorąca strawa. Bardzo lubię fotografować naszą chatkę, jak z z komina wije się warkoczyk dymu /ten warkoczyk to przysposobiłam z piosenki ... zapisze śniegiem w kominie, zaplotę z dymu warkoczyk/:-) Kiedyś w Rumunii, gdzieś w środku lasu usłyszeliśmy stukanie, podjechaliśmy bliżej, a tam na skalnej ścianie ludzie jak pająki, odbijali młotkami regularne płytki. Składali je w stosach przy drodze, a na nas trochę podejrzanie spoglądali i jakby z obawą. Może ścigają ich za nielegalne pozyskiwanie surowca, jak u nas spółki wodne za wyciąganie kamieni z wody, państwo chce na wszystkim zarobić. Teraz pewnie i w Kaczawskich przedwiośnie, rezerwuj wolny termin, wawrzynki na pewno kwitną:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wszedłem na szczyt wału i zobaczyłem teren kopalni, też pomyślałem o księżycowym widoku. To teren kopalni piasku w pobliżu wsi Czaple. Nie bez powodu reklamuje się jako wioska z piasku i kamienia.
      Pogoda nas wybrała :-) Później takie dni mile się wspomina, ale w trakcie dnia niekoniecznie.
      Ta skała w rumuńskich górach to pewnie łupek, dobry materiał na elewacje, a bywało, że i pokrycia dachowe z nich robiono. Może jeszcze gdzieś się je robi?
      Warkocz z dymu zaplotę… – ładne.
      Niewiele już mi zostało tych terminów, za miesiąc wracam na Lubelszczyznę. W kwietniu zapewne po raz pierwszy pojadę na Roztocze, ale chciałbym pojechać na kilka dni w moje góry w czasie kwitnienia dzikich róż.

      Usuń